Drukuj

Ocena użytkowników: 5 / 5

Star ActiveStar ActiveStar ActiveStar ActiveStar Active
 

Lindgren vsGKM2018W żużlu czasem jest tak, że nie wiadomo, o czym pisać, bo tematów jest mało i wszystkie już przemielone, a czasem nie wiadomo, o czym pisać, gdy jedna ligowa kolejka przynosi za dużo wątków. W tym tygodniu zdecydowanie to drugie. Kosmiczny Lindgren, bardzo dziwna druga liga w Rzeszowie,  comeback Pitera P., wypadek „Dzika”… od czego by tu zacząć?

 
Odgrzewane kotlety albo „nie lubię, gdy”


Na dobry początek – social media. Social media to potęga i one doskonale o tym wiedzą, toteż postanowiły nas kształtować jako dobrych i prawych obywateli. Przynajmniej w teorii. Ręka do góry, kto ma konto na Facebooku czy Instagramie i jeszcze nie słyszał o nowym regulaminie, co to zabrania używania słów takich jak „brzydki”, „o niskim IQ”, „nie lubię” i tak dalej?

Niby zabrania w określonych kontekstach, ale w praktyce pewnie będzie jak z banowaniem przy „starym” regulaminie – w komentarzach propagujących otwarcie mowę nienawiści zespół portalu często nie dopatrywał się niczego złego, ale wystarczyło, że znajoma w ramach ciekawostki wrzuciła zdjęcie nagłówka z gazety brzmiącego „Nie da się wyeliminować wszystkich mężczyzn” i już dostała od Facebooka soczysty BAN.

Co to ma wspólnego z żużlem? Ano żużel też żyje w social mediach i jak tu komentować zachowanie władz Stali Rzeszów po spotkaniu z PSŻ-em Poznań albo postawę kibiców Zielonej Góry na meczu w Lesznie?

A skomentować przecież trzeba. Z lekkim niedowierzaniem stopniowo przeradzającym się w histeryczny rechot czytałam kolejne komentarze i oświadczenia po poznańskim remisie. Rzeszowie, serio?! Do teatru absurdu nadaje się już sama pomyłka lekarza, który wydawał zaświadczenie Hancockowi, chociaż to jeszcze da się objąć umysłem. Cóż, może myślami był jeszcze w roku ubiegłym? Wam się nigdy nie zdarza w maju patrzeć w sklepie na datę ważności jakiegoś produktu i zastanawiać się, czy ten 2017 to już był, czy jest teraz? Prawdziwym kabaretem jest jednak wielka uraza włodarzy Stali, że to właściwie wina Poznania, że Hancock nie jechał. No tak, bo przecież Poznań to powinien sprawdzać karty zawodników drużyny gości i zawczasu wyłapywać wszystkie błędy. Albo iść do sędziego z pielgrzymką i prosić: „Panie, myśmy ludowi obiecali chleb, igrzyska i Hancocka, niechże ten Hancock jedzie, udajmy, że wciąż jest rok Pański 2017!”. Droga Stalo, pilnowanie takich formalności leży w waszym i tylko waszym interesie, więc proszę nie szukać winnych, tylko zadbać, coby to się w przyszłości nie powtarzało. Zachowanie po meczu w Poznaniu było zwyczajnie BRZYDKIE (wizualizujcie sobie wyłaniającego się zza kadru Zuckerberga krzyczącego: „BAN!”).

Swoją drogą, nie ma ten Rzeszów łatwo. Nie ma miesiąca, żeby to miasto nie wypłynęło w jakimś żużlowo niefortunnym kontekście. A to przed sezonem sprawdza finanse Wandy Kraków, a to ma Hancock-gate, a to znowuż gości kontrowersyjny skład Unii-Kolejarza Rawicz. Niby taki na uboczu, a zawsze gdzieś w centrum, ale nie ma co się załamywać: nieważne, co mówią, byle mówili.

No dobrze, Rzeszów Rzeszowem, a co z tymi kibicami z Zielonej Góry? Zdarza mi się czasem pojechać na mecz do Leszna. I nawet siedzieć na pierwszym wirażu, ponieważ pierwszy wiraż to dobry wybór na większości stadionów tego świata (poza Bydgoszczą, przepraszamy Bydgoszcz). Niestety Stary Smoczyk potrzebuje lekkiego przeprojektowania układu sektorów, ponieważ sektor gości ustawiony między rodzinnym a pierwszym wirażem to wyjątkowo kiepski pomysł. I wcale nie służy złagodzeniu obyczajów w gorącej wodzie kąpanych kibiców drużyny przyjezdnej.

Do meritum. Rozumiem, że na wyjazdy jeżdżą przede wszystkim zagorzali fanatycy drużyny. Rozumiem, że nikt się nie spodziewa z ich rąk oklasków, a z ich ust pochwał pod adresem gospodarzy – a jeśli ktoś jednak się spodziewa, to albo przedawkował ligi niższe, gdzie to się zdarza, albo żyje w alternatywnej rzeczywistości. Ale są chyba jakieś granice? Nigdy nie zrozumiem, jak można wyzywać zawodnika, który po upadku leży pod bandą i widać, że nie jest w najlepszym stanie. I nieważne, czy to Kołodziej na meczu z Zieloną, czy jakaś dzika karta na Grand Prix, czy nawet świeżo upieczony junior na zawodach młodzieżowych. To zawsze będzie tak samo ohydne.

Piszę o Zielonej i jej kibicach – którzy oprócz wyzwisk w stronę Kołodzieja robili też dość nieprzyjemną atmosferę; dość powiedzieć, że pierwszy raz w życiu musiałam się zmywać ze swojego miejsca w stronę trybuny, żeby na pewno niczym nie oberwać – ponieważ akurat to ostatnio widziałam i zostało w pamięci. Ale problem jest szerszy. Były czasy, w Toruniu, jeszcze za starego stadionu. Mecz z Gorzowem. W szeregach Gorzowa Tomasz Gollob. W jednym z biegów dochodzi do wypadku z udziałem Golloba, nie pamiętam już, z czyjej winy i czy ktoś prócz przyszłego mistrza świata rozstał się na moment z motocyklem. Pamiętam za to ogłuszającą i przerażającą falę gwizdów. Kto dziś zagwizdałby na Golloba, który teraz odjeżdża wyścig znacznie poważniejszy od jakiegokolwiek na torze?

A to buraczane pole, które krzyczało po wypadku Darcy’ego Warda „koniec kariery”? Pamiętacie? Bo ja, niestety, pamiętam.


Zdjęcie: zuzel.falubaz.com

 

Nie idźmy tą drogą. Nie rzucajmy rzeczy na tory. Nie gwiżdżmy na żużlowców, którzy może właśnie staczają batalię o wiele trudniejszą niż walka z rywalem o trzy punkty. Bez nich tego sportu nie ma. I tak samo nie wciskajcie zawodnikom jakichś nikczemnych motywów, jak to niby polują na rywali. To już inny przypadek – Gorzów, ostatnia niedziela, ostatni bieg, sytuacja Zmarzlik – Pedersen. Wina Zmarzlika jest ewidentna, ale to nie był chamski atak na kości rywala. Bartek nie musiał pamiętać, że jedzie z Nickim, któremu wystarczy pójść o jeden upadek za daleko, żeby pożegnać się nie tylko ze sportem, ale i z pełną sprawnością. To była sytuacja na torze, jakich wiele – z ewidentnym winowajcą (więc z drugiej strony darujmy sobie komentarze: żużel to nie szachy), ale bez jakiejś morderczej celowości.

Chociaż oczywiście przekorna strona mojej duszy uporczywie zastanawia się, jak wyglądałaby sekcja komentarzy, gdyby sytuacja była odwrotna i to Nicki wjechał w Bartka. O tym też pamiętajmy, dobra?


Fryderyk I Szwedzki


Jest taki biegacz narciarski, Norweg, Petter Northug. Może słyszeliście, zdarzało mu się coś tam wygrywać, nawet na igrzyskach (chociaż bardziej jest znany ze swoich kontrowersyjnych zachowań poza kontekstem sportowym). Kilka sezonów temu Northug robił każdego jak chciał na finiszu, niezależnie od tego, czy bieg był sprinterski, czy na pięćdziesiąt kilometrów. Ostatnie 100-200 metrów to było TGV w wykonaniu Norwega, który mijał zszokowanych rywali tak po prostu, jakby włączył piąty bieg. W sumie nie wiadomo było, jak z takim konkurować, poza tym, że profilaktycznie blokować już na starcie, żeby finiszować musiał z dalekich pozycji.

Kiedy patrzę na Fredrika Lindgrena w sezonie 2018, przypomina mi się tamten Northug. Fredka jest tak samo niełapalny, tylko że jego „finisz” to najdalej przeciwległa prosta pierwszego okrążenia. Piąty bieg – odjeżdżamy rywalom – i niech oni się ścigają, a Fredka mknie do przodu, jakby jeździł we własnej lidze. Ten człowiek zawsze miał papiery na bycie lepszym żużlowcem niż był, a teraz ma do tego kosmiczny sprzęt. Więcej skojarzeń? Proszę bardzo. Nicki Pedersen 2007, żeby daleko nie szukać. Też karmił swoje motocykle jakimś turbomeldonium i u progu sezonu nie dało się go doścignąć. Oczywiście w pewnym momencie przyszło zmęczenie materiału ludzkiego i technicznego i Pedersen stał się łapalny – to samo zapewne w końcu spotka Lindgrena, nie da się przejeździć całego sezonu z taką kozacką średnią.

A może jednak się da? Oj, byłby historyczny wyczyn! Ale Fredka pewnie od historycznych wyczynów statystycznych wolałby, żeby jego „osiołki” tak się spisywały w Grand Prix. Już wkrótce Warszawa i zobaczymy, czy kosmiczna prędkość z Ekstraligi przełoży się na to, że w Grand Prix Polski zobaczymy kosmitę Lindgrena, a za jego plecami walkę o drugie miejsce. 

Woffinden ulamek lindgrenCoraz mniej kandydatów do poskromienia Freddiego. Ten pan w środku 29 kwietnia miał aż 3 szanse. Wynik 0:3. Może jeszcze kiedyś znowu pojadą razem...


Piotr i Paweł


Zejdźmy jeszcze na znajome polskie grunty. Fredrik przyćmiewa swoimi wyczynami całą ligę wraz z przyległościami, ale nie należy zapominać o innych kozakach, co to podobnie jak Szwed powrócili po kontuzji.

W tym wypadku o jednym kozaku. Mowa o Piotrku Pawlickim, „jeżdżącym kibicu” Unii Leszno. Gdyby ten gość nie był żużlowcem, na pewno zostałby naczelnym ultrasem „Byków”. Jego radość jazdy była niemal namacalna, a gdy wchodził w łuki podczas meczu z Falubazem, wyglądało na to, że głowę ma jeszcze szybszą od motocykla. Podręcznikowa ilustracja stwierdzenia „cieszyć się żużlem”. Piotr się cieszy, Piotr chce jeździć i chce, żeby drużyna dalej tak występowała, i ta energia tak w nim kipi, że obawiam się, czy na meczu z Włókniarzem nie wybuchnie, gdy jego wola zwyciężania zetrze się z możliwościami Lindgrena. Na razie po prostu przyjemnie się ogląda tak szczęśliwego kapitana drużyny.

Mniej szczęśliwy jest inny Piotr, w sensie Protasiewicz. Weteran Falubazu ma o czym w tym sezonie myśleć. Motocykle nie jadą tak, jak by chciał, i energii już nie ma. Widać, że Protasiewicz bardzo chce, tylko ma problem z przekuciem chęci w realny sukces. Trzymamy kciuki za tę jeżdżącą legendę, on jeszcze znajdzie szybkość i swój rytm, on jeszcze będzie groźny. Ba, cały Falubaz może być groźny, żaden z jego zawodników to nie jest chłopiec do bicia, tylko na razie jeszcze się nie dobudzili po zimie. Coś jak Grudziądz, tylko mniej dotkliwie. Ale może trzeciomajowy, srebrny dla Falubazu, finał MPPK odwrócił już złą kartę?

A skoro już przy imionach na P jesteśmy, trudno nie powiedzieć paru słów o tym, co się stało z Pawłem Przedpełskim. To też jest zdolny gość, z papierami na duże wyniki, tylko ostatnio straszliwie się gubi. I na torze, i poza nim. W głowę zachodzę, co musi się dziać w toruńskiej drużynie, jeśli jej kapitan nie wytrzymuje i przed kamerami żali się na decyzję menedżera. Może gdyby to był inny zawodnik, wyjaśnienie: „indywidualny sukces interesuje go bardziej niż dobro drużyny” byłoby akceptowalne – ale to nie w stylu Przedpełskiego. W poprzednich sezonach widać było, jak bardzo zależy mu na sukcesie całego zespołu. To, co zrobił podczas transmisji, było niewłaściwe, oczywiście. Tylko że wyglądało na wybuch emocji, które kumulowały się przez jakiś czas. Mam nadzieję, że uda się kapitanowi toruńskiego zespołu odbyć szczerą, oczyszczającą rozmowę z Jackiem Frątczakiem. Bez pośredników. Bez mediów. Po prostu dwóch facetów, którzy mają wspólny cel – sukces Get Wella – i umieją rozładować negatywne emocje. Toruń bardzo tego potrzebuje, ponieważ na razie, mimo zwycięstwa nad Grudziądzem, nie wygląda jak drużyna z prawdziwego zdarzenia. Mniej medialnego show, mniej pretensji w social mediach (nie tylko ze strony zawodników), więcej konstruktywnego dialogu.

Toruń przynajmniej wie mniej więcej, co należy poprawić, by żyło się lepiej. A taki Grudziądz? To jest właściwie drużyna (nawet jeśli czasem przewożeni na 1:5 zawodnicy trochę sobie wzajemnie przeszkadzają), to są właściwie dobrzy jeźdźcy… Tylko że nic z tego nie wynika. Może jedynie dramatyczny brak dobrych juniorów. Szkoda by było, żeby Grudziądz spadł z ligi – wtedy w przyszłym sezonie nie doczekamy się ani Derbów Pomorza (Toruń z Bydgoszczą), ani nawet derbów Pomorza (Grudziądz z kimkolwiek z wymienionych). 

Lindbaeck MemorialPlecha2018Wygrał pierwszy wyścig na polskich torach w sezonie 2018... i zgasł jak świeczka na wietrze. Albo się "Toninho" obudzi, albo GKM będzie miał bardzo ciężko... (zdj. Artur Makowski)


Z jakiej planety są koziołki?


Ekstraliga nieznośnie monopolizuje publicystykę. Tyle się w niej dzieje, że zanim człowiek wszystko omówi i skomentuje, felietonu jest za dużo, a ligi niższe się nie mieszczą. A przecież w nich też kipi życie!

Przedsezonowe typowania dotyczące pierwszej ligi – w tym również, przyznaję, moje – skazywały Start Gniezno raczej na walkę o utrzymanie niż na bój o play-off. Co do Lublina, też byłam sceptyczna. Tymczasem po pierwszych czterech kolejkach, niechby i niepełnych, obaj beniaminkowie przewodzą tabeli. Cuda, panie i panowie! Fakt faktem, Gniezno ma na rozkładzie Wandę Co Chyba Nie Chce Pierwszej Ligi i Polonię Piła (tutaj dopiszcie sobie jakiś suchar o trzeźwieniu), czyli, umówmy się, nie tuzów ligi. Tymczasem Lublin ze swoim eksperymentalnym skądinąd składem – którego najjaśniejszą gwiazdą przed sezonem zdawał się być osamotniony Andreas Jonsson – i torem-twierdzą zgłasza aspiracje, strach powiedzieć głośno, nawet do Ekstraligi. Na pewno ucieszyłby się z takiego obrotu sprawy pewien komentator…

Trzecie miejsce w tabeli też jest zaskoczeniem – skazywany na pożarcie, również finansowe, Lokomotiv Daugavpils ma przecież o jeden mecz mniej od większości rywali. Łotysze szyją z tego, co mają – strach pomyśleć, co by zrobili z budżetem z prawdziwego zdarzenia i życzliwością włodarzy Ekstraligi. Może i Kolejarz Dyneburg/Dźwińsk zostałby Drużynowym Mistrzem Polski. Mnie by się ta opcja podobała, a wam?

Tymczasem w drugiej lidze ekstraligowy zaciąg nie pomógł wprawdzie Rawiczowi wygrać na wyjeździe z Rzeszowem, ale umówmy się: rok temu przegraną Rawicza jednym punktem, z kimkolwiek, nawet u siebie, miejscowi kibice braliby w ciemno. Ktoś musi być drugoligowcem, a „Niedźwiadki” są miłym drugoligowcem i wszyscy ich lubią. Znacie kogoś, kto jak mu powiecie „ej, Rawicz wygrał mecz”, odpowie „eee, szkoda, nie lubię Rawicza”? Ja też nie. Może tylko z tej rywalizacji Stal Rzeszów będzie mieć niemiłe wspomnienia. Może sędzia też lubi Rawicz i tak się zapatrzył, że po wykluczeniu Richiego Worralla za przekroczenie czasu dwóch minut zapomniał na nowo włączyć zegar. W efekcie wykluczenia dostali też rzeszowianie, a Damian Baliński odjechał cztery treningowe kółka spacerowym tempem, co w połączeniu z długością rzeszowskiego toru sprawiło, że w jego jednym wyścigu zmieściłyby się dwie gonitwy z rozgrywanego równocześnie starcia Torunia z Grudziądzem.


Rzeszów, chociaż Poznań urwał mu jeden punkt, wciąż jest murowanym faworytem do awansu do pierwszej ligi, nawet jeśli nie z kompletem dużych oczek. Może spotka się tam za rok z Tarnowem, jeśli przerwa Nickiego Pedersena potrwa zbyt długo, a koledzy Duńczyka z zespołu nie uzupełnią tej luki. Ale, ale! Za plecami Rzeszowa też jest ciekawie. Poznań i Ostrów stworzyły interesujące i ambitne zespoły z realnymi szansami na walkę o baraże z… prawdopodobnie z Polonią Piła, jeśli wnosić po aktualnej dyspozycji. I w tych derbach Wielkopolski nie są bez szans. Szkoda tylko, że młoda ostrowska inwestycja, Mark Karion, w kuriozalnych okolicznościach nabawił się kontuzji obojczyka. To musi być słabe uczucie, jak cię własne koło wyprzedza… Oby Rosjanin szybko doszedł do zdrowia i nie miał więcej przygód z niesfornymi częściami motocykla.


Joanna Krystyna Radosz

PS: Chcecie więcej ode mnie? Szukajcie „Czarnej książki. Zostać mistrzem” - fikcyjni bohaterowie, fikcyjne wyścigi, ale prawdziwe emocje. Czasem fikcja też pachnie rzeczywistością. Zapraszam też na bloga wszystkoczarne.pl po opowieści zmyślone i prawdziwe, trochę humoru i dużo żużla.

Korzystanie z linków socialshare lub dodanie komentarza na stronie jednoznaczne z wyrażeniem zgody na przetwarzanie danych osobowych podanych podczas kontaktu email zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych. Podanie danych jest dobrowolne. Administratorem podanych przez Pana/Panią danych osobowych jest właściciel strony Jakub Horbaczewski . Pana/Pani dane będą przetwarzane w celach związanych z udzieleniem odpowiedzi, przedstawieniem oferty usług oraz w celach statystycznych zgodnie z polityką prywatności. Przysługuje Panu/Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania.