Czy w polskim żużlu może być normalnie? Pewnie może. Ale musiałaby co roku nawiedzać kraj jakaś powódź, katastrofa ogromna, cokolwiek co spowoduje konieczność przerwania rozgrywek, gdzieś tak w okolicach 10 kolejki rundy zasadniczej. Bo kiedy przychodzą mecze decydujące, duma, honor, zasady fair play, elementarna przyzwoitość - wszelkie imponderabilia lądują pomiędzy beczką z metanolem a skrzynką na zużyte łańcuchy. Nie ma świętych, każdy wykorzystuje regulamin (własnoręcznie niekiedy stworzony) i wszystkie jego wady do bólu. Co jutro w menu? Otóż jutro, drodzy kibice, będziemy mieli nagły pojaw ZZ-tek.
Połowa września już, zimno niekiedy, gripeksu tu i ówdzie, donoszą, w aptekach brakło - pochorowali się nam żużlowcy. Pokasływania słychać z ośrodków tak odległych od siebie, że aż nie wiadomo w którą stronę nos obrócić, żeby się nie zarazić. Że też nikt z ekipy PoKredzie geografii nie kończył... To doprawdy gratka dla meteorologów albo i lekarzy nawet, zbadać zależność wpływu wrześniowych temperatur na zdrowie w tak różnych miejscach kraju jednocześnie. A nawet zagranicy. Co wyszłoby z takich badań? Jaki wspólny mianownik? Chyba tylko taki, że wszystkich pacjentów łączy jedno - występowanie ich nazwiska na liście komunikatów o tzw. zastępstwie zawodnika pewnej, najlepszej ponoć na świecie ligi.
Jedyny w zasadzie poszkodowany, co do którego zdrowotnej niemocy trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia mieszka w Gorzowie. Bartkowi Zmarzlikowi, bo o nim to oczywiście mowa, przyjdzie z zaciśniętymi wargami patrzeć na rewanżowe harce. Zwłaszcza na bieg juniorski, po którym to najpewniej jego drużyna będzie przegrywać w dwumeczu. Chwilowo przynajmniej. Młodemu, bojowo jeżdżącemu gorzowianinowi wszyscy, jak Polska długa i szeroka, życzymy dużo zdrowia.
Rywale kolegów Zmarzlika mają za to aż dwa medyczne przypadki. Co najciekawsze, obaj zawodnicy tak naprawdę są... zdrowi. Andreas Jonsson publicznie już przyznał, że w czasie, gdy jego polski zespół toczyć będzie decydującą batalię, on zrobi sobie treningowo kilka kółek i odpocznie nieco psychicznie od całego tego stresu. Dlaczeg więc nie pojedzie w rewanżu? To wiedzą tylko głównodowodzący Falubazem, którzy uznali, że brak AJ'a w Zielonej Górze pozwoli wypracować dostateczną zaliczkę przed rewanżem. Pudło.
Sprawa Jonssona, choć dla kibiców z W69 mocno irytująca, jest przynajmniej czytelna. Ale co z drugim Szwedem? Bo dochodzą głosy, że tak naprawdę to ZZ-tka w Gorzowie będzie, jednak nie za Jonssona, a za Davidssona. Zdrowego jak ryba. - Ale psychicznie rozbitego, roztrzęsionego wskutek presji, a przez to stwarzającego niebezpieczeństwo na torze. A jak ze strachu puści motor samopas, a ten trafi w głowę Iversena, to co wtedy? - pytają niektórzy. I tym tokiem myślowym idąc, uzasadniają zasadność zastosowania zastępstwa za dawidowego syna (bez zbędnych skojarzeń). Niby sztuka się liczy. Dwóch ZZ-tek nawet wymachując senatorską legitymacją nie da rady zrobić, więc o co chodzi? Chodzi o to, że wpisując zastępstwo za Jonssona, w składzie musi znaleźć się Łukasz Jankowski. Gdyby na "chorobowe" wysłać Davidssona, zrobi się miejsce dla Krzysztofa Jabłońskiego. Tak mówi KSM. Trener Rafał Dobrucki wolałby opcję nr 2. Tylko... no właśnie, jak to rozegrać? Zwłaszcza teraz, kiedy urządzono histerię w kwestii toru i wskrzeszono z martwych regulaminową efemerydę pod nazwą "jury zawodów". Szalenie ciekawi jesteśmy rozwiązania tej kwestii. Oby tylko ten mecz zakończył się po dwóch godzinach. Nie dwunastu. Bo chcemy jeszcze obejrzeć Toruń.
W Gorzowie walczyć będą o finał, w Gdańsku o pozostanie w elicie. Równie bezpardonowo. I nad morzem w kwestiach zdrowotnych, wydawałoby się, sytuacja jest jasna. Dwaj pechowcy z wrocławskiego spotkania, Thomas Hjelm Jonasson i Tai Woffinden, wyliżą rany. Albo nie. Za obu może być stosowane pełne zastępstwo zawodnika, więc nawet jeśliby udowadniać, że mające węższy skład Wybrzeże brakiem Szweda będzie osłabione bardziej, żadnego szwindla tu dostrzec nie sposób. Woffinden w awizowanym składzie się znalazł, Jonassona w nim zabrakło. To jednak niewiele znaczy, bo wedle ostatnich plotek to właśnie Wiking zajmie miejsce Bogdanovsa, natomiast Piotr Baron zdecyduje się na minimum 6 startów Ułamka, Lindgrena i Jędrzejaka, zamiast niepewnego Anglika. Jak będzie, zobaczymy. Nie tu jednak pies pogrzebany. Gdzie? Ano, pod numerem 10. Pod nim właśnie wpisano do awizowanego składu Piotra Świderskiego. Rekonwalescent, którego forma w ostatnich tygodniach zdawała się powracać, zawalił kompletnie mecz we Wrocławiu, czym położył na łopatki cały wysiłek drużyny. Gdyby nie mecz życia niedocenianego Zbyszka Sucheckiego, rewanżu można by już nie organizować. I ma teraz zagwozdkę trener Stanisław Chomski. "Świder" legitymuje się trzecią średnią w zespole. Może być za niego zastosowana pełna ZZ-tka. Dodatkowy start dla Pedersena, Jonassona, Sucheckiego i dobrze czującego się na gdańskim torze Gafurowa kusi. Tylko... jak to rozegrać?
Na skład Wybrzeża czekamy z jeszcze większą niecierpliwością aniżeli na obecność (lub jej brak) Jabłońskiego w Gorzowie. A może by tak, zamiast kombinować, uwierzyć w "Świdra"? Podrażniona ambicja w sporcie często daje lepszy efekt, niż najlepsze wyliczenia. Taka luźna uwaga. Czekamy.
Zielonogórskie, wrocławskie i gdańskie dylematy to jednak nic w porównaniu z tym, co zafundował nam lider rundy zasadniczej - tarnowska Unia, zwana teraz Azotami Tauronem. W przeddzień meczu, późnym wieczorem, gruchnęła jak grom z jasnego nieba wieść, że tarnowianie przyjadą do Torunia bronić 6-punktowej zaliczki z... oczywiście ZZ-tką. Zamiast Martina Vaculíka. Tego samego, który w niedzielę był najlepszym zawodnikiem gospodarzy w półfinale w Polsce (10+1), a we wtorek zasuwał aż miło w Szwecji (5 pkt., ale w 4 startach). Co takiego przytrafiło się sympatycznemu Słowakowi? Samochód go potrącił? Auto, może powiedzmy, bo samo słowo "samochód" Czechów i Słowaków niezmiennie przyprawia o ból brzucha ze śmiechu. A tu przecież sprawa poważna. - Od dłuższego czasu Martin miał ogromne problemy ze zdrowiem i w ostatnich dniach trafił do szpitala. Miejmy nadzieję, że wróci do nas podczas finałów - poinformował kibiców na łamach espeedway.pl, czyli medialnego partnera klubu trener Marek Cieślak.
Od dłuższego czasu... Czyli Słowak zacisnął zęby, pojechał w Grand Prix, następnego dnia w Tarnowie, pojechał do Szwecji, a stamtąd już prosto do szpitala. Taki hart ducha podziwiamy i zawsze będziemy eksponować. Traf chce jednak, że w sieci wisi jak wół rozmowa z Martinem Vaculíkiem, przeprowadzona już po meczu w Tarnowie, w której Słowak pełen werwy... opowiada o zbliżającym się rewanżu. A nie o szpitalu. - Nie jest to mój ulubiony tor, ale trzeba tę niemoc z Moto Areny koniecznie przełamać. To byłaby super sprawa, gdyby udało się to uczynić właśnie w niedzielę, w tak ważnym spotkaniu. Musi się udać, to są półfinały - mówi Sportowym Faktom.
Jak mogłeś nie wiedzieć w niedzielę, w poniedziałek, we wtorek i jeszcze w środę, że od dłuższego czasu masz ogromne problemy ze zdrowiem?! Pané Martině, vy ste vážně niepoważny...
Jeżeli zawodnik Vaculík naprawdę wymaga hospitalizacji, pierwsi na jego adres prześlemy przeprosiny. Po słowacku. A na adres trenera Cieślaka dobrą łychę i worek karmy dla psiaków. Jak na razie jednak to... coś nam się przypomina. Raz już trener Cieślak jechał wrześniową porą do Torunia na arcyważny rewanż półfinału ligi. 2007 rok, Chris Holder zapewne dobrze ten dwumecz pamięta. Wówczas także w przeddzień pochorował się jeden z podopiecznych "Narodowego". Nakręcony jak królik z reklamy Duracella Kenio Bjerre wyczyniał cuda na starym torze Apatora, swoje robili Crump i nastoletni wtedy "Chrispy", ale nie pomogło. Pokarało? Może. Nauczyło czegoś? Chyba nie.
Martin Vaculík ma rewelacyjny sezon. W pierwszym meczu w Toruniu był jednak najsłabszym z żelaznej piątki tarnowian.