Czas zimowej przerwy jest dla każdego kibica żużla trudny do przetrwania. Z tego co widzę, niektórzy w tym roku przechodzą tę chorobę wyjątkowo ciężko. Przykład "debaty" nad losami stadionu im. Alfreda Smoczyka jest tego dobitnym przykładem, gdyż szumu zrobiono przy tym więcej, niż przy rozważaniach, czy zasadnym jest wysadzić w powietrze Pałac Kultury i Nauki. Inni zaś nie wytrzymali i postanowili już w pierwszym tygodniu lutego wyjechać na tor. Osobiście również czuję coraz większy głód speedwaya, który jakoś trzebaujarzmić. No bo ileż można czekać? Samymi skokami czy biathlonem człowiek się nie nacieszy. Stąd przyznaję, że - pewnie jak wielu z Was - coraz częściej i coraz bardziej kompulsywnie sięgam po filmiki na YT zapewniając sobie marny substytut stadionowej wizyty. Serce koi nawet video z grzania motocykla, choć mam kilka nagrań, do których wracam wyjątkowo często, które nierzadko wciąż przyprawiają o dreszczyk żużlowych emocji. W tym zestawieniu są zarówno mecze mojej ulubionej Stali, jak i kilka klasyków w wykonaniu innych drużyn.
1. Stal Gorzów - KM Ostrów 2007 (49:41)
Decydujący o wejściu do ekstraligi mecz chyba nigdy nie zostanie wymazany z mojej pamięci. To było dla mnie jak dotąd, najbardziej nerwowe spotkanie, jakie kiedykolwiek widziałem przy Śląskiej nieporównywalne nawet z finałami ekstraligi. Nigdy wcześniej, ani później nie widziałem też takiego wybuchu radości na trybunach, jak wtedy. Ciężar gatunkowy tamtego spotkania był największy, jaki można sobie wyobrazić, gdyż wszyscy na trybunach wiedzieli, że wygrana zapewni Stali upragniony powrót do elity. Przegrana natomiast oznaczała coś więcej, niż piekło, gdyż wysiłki zarządu klubu czy władz miasta, które zaczęły remont stadionu jeszcze w czasie trwających play-offów, mogły pójść na marne. Powtórka z 2005 roku, gdy też zaplanowano awans, choć go nie zrealizowano, nie wchodziła nawet w rachubę. Stąd też może ogromne zainteresowanie tym wydarzeniem i tak spontaniczne reakcje fanów, zawodników, czy działaczy. W stadion nie można było włożyć nawet szpilki, a na jego koronie miejsca stojące zajmowało cztery-pięć rzędów. Wybuch radości nastąpił po 14. wyścigu gdy bohater całego sezonu i tego spotkania Paweł Hlib dowiózł z Jesperem (wtedy Jensenem) zwycięskie 5:1. To była jedna z większych ulg, jakie poczułem w życiu. Żużel nad Wartą nie zginie-myślałem, co 10 następnych lat potwierdziło. Bardzo lubię powracać do tamtego meczu i do fety, jaką po nim zorganizowano. A tak na marginesie, kiedy po raz ostatni finał zaplecza ekstraligi miał tak wyjątkową oprawę? Czuję, że to zamierzchłe czasy, które już nigdy nie wrócą.
2. Stal Gorzów - Falubaz Zielona Góra 2012 (44:21)
Nie wiadomo tak właściwie dlaczego, ale temperatura tamtych derbów już przed rozpoczęciem zawodów osiągała poziom wrzenia. Być może ze względu na wyjątkowo zimny majowy wieczór, który nie pozwalał usiedzieć bez ruchu, być może z powodu przemarszu fanów Stali spod katedry na mecz, być może dlatego, że derby się opóźniły z powodu transmisji TVP z Wrocławia, być może ze względu na wyjątkowo kontrowersyjne oprawy kibiców obu drużyn ("Katarzyna Jancarz", Fredie Kruger). Otóż na długo przed pierwszą taśmą stadion aż kipiał od emocji, a do rytmicznego dopingu dołączały się niemal wszystkie sektory obserwując całe zawody na stojąco. Takiego dopingu, jak wtedy, nie widziałem już na Śląskiej nigdy. Gdyby tego było mało, na wyjątkowość tamtego meczu wpłynęła szokująca informacja o śmierci Lee Richardsona, która atmosferę sportowej fiesty zamieniła najpierw w żałobę, a potem jak się okazało, w żenujący spektakl odbywający się głównie w parku maszyn, który za pośrednictwem kamer widziała cała Polska. Często wracam do tego meczu, często go wspominam, gdyż tak niespotykanych zawodów będących huśtawką nastrojów pewnie na żywo jeszcze długo nie zobaczę.
3. Stal Gorzów - Apator Toruń 2001 (51:39)
Sezon 2001 to był jeszcze czas, gdy dopiero wchodziłem w świat żużla jako młody fan z niewiekim stażem. Wtedy dużo rzeczy było dla mnie nowe i niezwykłe, a mecze emocjonujące do tego stopnia, że wywołujące drżenie nóg przy zapaleniu zielonego światła. Zaś opisywany mecz z Apatorem utkwił w pamięci jako ten pierwszy z niezwykłych. Jeden z kilku spektakularnych "come-backów". Na początku gorzowianom nie szło, wydawało się, że drużyna nie ma najmniejszych szans na wygraną, gdyż po 7. wyścigu przegrywała 18:24. W przerwie przed 8. biegiem doszło do ogromnego oberwania chmury, tak dużego, że część kibiców pouciekała ze stadionu schronić się przed deszczem. Niech żałują ci, którzy poszli wtedy do domu z myślą o tym, że po takim deszczu mecz musi zostać odwołany. Nie był, gdyż po około godzinnej przerwie spotkanie wznowiono. Na trudnym i grząskim torze doszło do odwrócenia akcentów, od tego momentu królowała już tylko Stal. Euforia na trybunach była nie do opisania, polecam szczególnie część 3. i 4. Przykry wniosek jest jednak taki, że gdyby wtedy polskim żużlem zarządzały te same osoby co dziś, ten mecz na pewno byłby odwołany po 7. wyścigu.
4. Stal Gorzów - Unia Tarnów 2012 (49:41)
Choć obie drużyny spotkały się jeszcze tego samego roku w finale ligi, to bardziej zapamiętałem ich wcześniejszą potyczkę na stadionie Jancarza w rundzie zasadniczej. Był to jeden z lepszych "come-backów" Stalowców, jakie miałem okazję obserwować. Gorzowianom od początku nie szło, a po dwóch seriach na tablicy wyników widniał rezultat 16:26 dla tarnowian. Mecz na szczycie zamiast hitu stawał się powoli klopsem. Nikt z kibiców nie wierzył wtedy w odrobienie strat, a z biegu na bieg rozlegały się coraz głośniejsze gwizdy. Smutną atmosferę dopełniło milczenie Ultrasów, którzy na ten mecz zaplanowali bojkot dopingu w związku z jakąś kłótnią z zarządem Stali. Jednak to co działo się później, okazało się czymś niezapomnianym. Stal rozpoczęła straceńczą niemal walkę o odrobienie strat okraszoną kilkoma dramatycznymi wyścigami. Już w następnej serii doprowadziła do remisu, by po 13. wyścigu wyjść na prowadzenie 41:37. Po drodze widzieliśmy upadek Iversena, gdy z całym impetem uderzył w bandę, ale obolały wstał i w powtórce stoczył niezwykle zacięty pojedynek z Gomólskim zakończony nieomal przepychanką po zjeżdzie do parkingu. Był też szaleńczy atak Zmarzlika w 13. wyścigu, gdy na ostatnim łuku "wcisnął" w bandę Madsena, wyprowadzająb bieg na 5:1 dla Stali. To co działo się na trybunach po 7. wyścigu było paradoksalnie, mimo milczenia "młyna" czymś niespotykanym. Doping rozkręcili w spontaniczny sposób "pikniki", a mnie przypomniały się lata Pergo Gorzów, gdy też nie funkcjonowały zorganizowane grupy fanów i jedyną przyśpiewką było po prostu "Stal Go-rzów". Ale stadion kilkukrotnie zaryczał też w inny sposób. I-ver-sen, I-ver-sen". Duńczyk wykonywał w tym meczu cuda, był też chyba po raz pierwszym zawodnikiem, który zastąpił Tomasza Golloba rezerwą taktyczną. Właśnie w tym spotkaniu.
5. Falubaz Zielona Góra -Stal Gorzów 2006 (48:41)
Choć nie byłem na tym meczu, a filmiki z tych zawodów już dawno zniknęły z Internetu, warto przypomnieć pierwsze derby lubuskie po kilku latach przerwy, tym razem pierwszoligowe. Zawodnicy Stali jechali do lokalnego rywala jak na pożarcie, jednak dzięki sensacyjnej postawie ówczesnego juniora Andrzeja Głuchego, przez dłuższy czas dotrzymywali kroku gospodarzom. Choć śledziłem te zawody jedynie za pośrednictwem radia, można było wyczuć niesamowity ładunek emocjonalny tych derbów. Dramaturgii tym zawodom dodawał padający deszcz wraz z przechodzącą obok stadionu burzą, umorusani błotem zawodnicy, czy leżące na torze maszyny po upadkach, z których wydobywały się kłęby pary wodnej. "Piorunujące derby". Taki tytuł można było przeczytać nazajutrz w Gazecie Lubuskiej. Ostatecznie, zielonogórzanie wygrali 48:41, ale sporo kontrowersji wzbudziło wykluczenie w końcówce zawodów Piotra Palucha za spowodowanie upadku Sucheckiego. Poniżej, jedyny materiał z tego meczu, jaki wyszperałem.
6. Włókniarz Częstochowa - Stal Gorzów 1995 (45,5:44,5)
Choć tego meczu nie mam prawa pamiętać, gdyż byłem zbyt młody, nie mógł się on nie znaleźć w tym zestawieniu. Absolutny klasyk klasyków, czyli mecz, a właściwie jego ostatni wyścig zakończony chyba najbardziej epicką mijanką w historii polskiej ligi. Wracam do tego nagrania bardzo często i przyznam szczerze, że nigdy mi się to nie nudzi. Tak samo, jak słynne słowa komentatora Sierakowskiego: "Ale ataaaaaak! Joe Screen bożyszczem Częstochowy". Los sprawił, że Screen uratował w ten sposób nie tylko mecz, ale i całą ligę, gdyż Włókniarzowi w tamtym sezonie groził spadek szczebel niżej. Nie ma więc co się dziwić euforii fanów, którzy z radości zaczęli wbiegać na płytę stadionu. Sytuacja to też niecodzienna, gdyż kojarzę jeszcze tylko dwa takie przypadki. W 1997 po zdobyciu mistrza przez Polonię Bydgoszcz i w 2001, gdy tytuł zgarnął Apator Toruń. Inna ciekawostka z tego spotkania to wynik, coś co dzisiaj już by się nie powtórzyło z powodu zmiany regulaminu. Mecz zakończył się rezultatem 45,5:44,5.
7. Włókniarz Częstochowa - Apator Toruń 2003 (49:41)
Mistrzostwo Polski na rok 2003 musiał rozstrzygnąć bezpośredni pojedynek w 20. rundzie rozgrywek pomiędzy dwoma "dream team-ami" z Torunia i Częstochowy. Nie rozgrywano wtedy play-offów w formie pucharowej, lecz w systemie "każdy z każdym". Ten mecz przeszedł do historii, głównie ze względu na nieprawdopodobną frekwencję, która według ostrożnych szacunków wyniosła 26.000 widzów Jaka była naprawdę, tego nie wie nikt, gdyż ludzie siedzieli w każdym przejściu, każdym skrawku wolnego miejsca. Ofiarą tej swoistej "wędrówki ludów" po stadionie była jedna z kamer Polsatu, co spowodowało uboższą transmisję. Stacja straciła bowiem kamerę na pierwszym wirażu. Mecz był ciekawy, Włókniarz zdobył w końcu mistrzostwo po 14. wyścigu. Oglądając te zawody w telewizji miałem wrażenie, że dzieje się coś wielkiego, a napięcie, jakie udzielało się uczestnikom tego spektaklu przechodziło wszelkie granice, co wybuchło przed powtórką do 5. wyścigu. Sędzia przez pomyłkę włączył czas 2 minut, co doprowadziło do przepychanek i rękoczynów w parku maszyn, a także wtargnięcia kibiców na płytę stadionu, co do zobaczenia na poniższym nagraniu od 56:40. Oj działo się wtedy w Częstochowie...
8. Włókniarz Częstochowa - Apator Toruń 2013 (47:42 zwer. na 44:42)
Po 10 latach historia zatoczyła koło, tym razem w półfinale play-off. Znowu stadion pękał w szwach, znowu była dramaturgia, znowu było niezwykle nerwowo. Choć tak właściwie przez cały mecz wiało nudą (oprócz wykluczenia Szombierskiego do końca meczu za symulowanie upadku), aż do wyścigów nominowanych, w których na torze zadziały się rzeczy absolutnie niespotykane nigdy dotąd. Włókniarz, by wejść do finału musiał wygrać te biegi dwa razy po 5:1, na co nic tak właściwie nie wskazywało. To był słaby mecz Włókniarza, który w tym dniu nie był sobą. Nadzieję na sukces przedłużył Łaguta, który w 14. biegu skopiował niemal akcję Screena z 1995 roku, wciskając się między dwóch zawodników z Torunia. Co samo w sobie było już niesamowite. Ale bieg 15. to istny horror i huśtawka nastrojów dla miejscowych fanów. Z piekła do nieba do piekła. Najpierw głupi upadek Golloba, przy wyniku korzystnym dla torunian. Potem istny szał, bo niemożliwe stało się możliwe. Ward omal nie wywinął kozła na drugim łuku i Włókniarz cudem jechał na 5:1 i pewny finał. Gdy oglądałem ten mecz, właśnie wtedy zadzwonił znajomy by wykrzyczeć w emocjach co tam za jaja dzjeją w tej Częstochowie. Za chwilę krzyczęliśmy obaj, patrząc na... defekt Holty. Czyli jedyny mecz, jaki oglądałem w telewizji, który doprowadził mnie do niekontrolowanych okrzyków. I to przy meczu "neutralnym", bez udziału Stali. Potem okazało się, że i tak to wszystko nie miało znaczenia, bo Czaja nie miał prawa wystąpić w 14. wyścigu... Cały pradoks żużla w wydaniu polskim
9. Włókniarz Częstochowa - Unia Leszno 2012 (50:39)
Mecz ten nie wzbudzał wzmożonych emocji przed jego rozpoczęciem. Stadion też nie wypełnił się do końca. Miał to być zwykły szary ligowy mecz. Nikt się nie spodziewał przed nim wielkich fejerwerków. Jednak Włókniarz nie mógł tego spotkania przegrać, jeśli myślał o spokojnym utrzymaniu się w lidze. Niezwykle bojowe nastawienie gospodarzy, jak zawsze świetny częstochowski owal, do tego drużyna gości ze znanymi z widowiskowej jazdy Damianem Balińskim i braćmi Pawlickimi. Efekt mógł być tylko jeden. Moim zdaniem był to najlepszy mecz, jaki kiedykolwiek widziałem, pod względem walki na torze. O ile w tzw. "ciekawych" spotkaniach tych biegów z mijankami jest zazwyczaj kilka, to w tym meczu zdarzały się prawie we wszystkich wyścigach. Każdy, dosłownie każdy wyścig oglądało się z szeroko otwartą buzią z wrażenia. Polecam każdemu w nudne zimowe wieczory.
10. Włókniarz Częstochowa - Falubaz Zielona Góra 2013 (42:48)
Choć nie znalazłem w Internecie zapisu całości spotkania, w załączonym materiale zawarto dwa wyścigi z tego niezwykle pasjonującego spotkania. Tor na ten mecz przygotowano wybitnie pod "dużą", co spowodowało, że w wielu biegach zawodnicy wręcz ocierali się o bandę na wyściu z drugiego wirażu. Był to chyba jedyny mecz, jaki obejrzałem w telewizji, który wywołał u mnie w pewnym momencie ciarki na plecach i uderzenia zimna. Głównie z powodu ryzykanckich szarż Grigorija Łaguty. Dwa wyścigi, które miały miejsce w tym spotkaniu są do obejrzenia na załączonym filmie w czasie 2:40-5:25. Szczególną uwagę zwraca ten drugi wyścig, w którym Rafał Szombierski dokonał niespotyknej wręcz akcji obronnej, która polegała na całkowitym zahamowaniu jadącego tuż za nim, wyraźnie szybszego Hampela. Majstersztyk.
11. Apator Toruń - Falubaz Zielona Góra 2009 (38:40)
Rewanż finału za 2009 rok. Pachnąca jeszcze nowością MotoArena, choć jeszcze bez dachu nad owalem. Faworytem dwumeczu byli torunianie, którym jednak w rewanżu wyjątkowo szło "pod górkę". Nadzieja na wygraną finału trwała jednak do końca, gdyż trzeba było po prostu zdobyć dwa wyścigi nominowane po 5:1. Jednak dramaturgię tego spektaklu podgrzewała fatalna pogoda. Opady deszczu spowodowały, że w końcówce spotkania tor zrobił się ekstremalnie trudny i z perspektywy sezonu 2017 byłby odwołany z 10 razy. Z drugiej strony, uznanie przez sędziego tego meczu za odbyty przed biegami nominowanymi, wywołałoby skandal na niebywałą wręcz skalę. Słusznie przecież podnoszono by problem szans obu drużyn ze względu na nierówną ilość wyścigów na własnym torze. Siłą rzeczy, finał trwał dalej, a 14. bieg przeszedł do historii jako jeden z najbardziej dramatycznych i kontrowersyjnych w historii polskiej ligi. Stawka była bowiem najwyższa z możliwych i nikt nie zważał na kartoflisko na torze. Rezultat? Tego wyścigu nie ukończył nikt. W powtórce biegu na tor w jednym momencie padło trzech zawodników. Wcześniej w niezwykle dyskusyjnych okolicznościach wykluczono Dobruckiego. Wykluczenie Miedzińskiego z powtórki oznaczało natomiast długo wyczekiwane złoto dla Falubazu. Toruń stracił szansę na wygraną w dwumeczu, a sędzia mógł z czystym sercem ogłosić zakończenie zawodów. Błoto było więc motywem przewodnim tego spotkania. Zawodnicy mieli je na sobie w kilogramach, twarz Roberta Dowhana została nim potem wymazana, zaś Darcy Ward poniewierał w tej mazi szalik Falubazu, czego nigdy mu nie zapomniano.
12. Unia Leszno - Sparta Wrocław 2017 (44:46)
Ostatnio takich wyjątkowych spotkań rozgrywa się coraz mniej, warto więc zwrócić uwagę na rodzynek, jaki miał miejsce w minionym roku. Znakomity tor, akcje po szerokiej, duża ilość mijanek, a także kilka wyścigów, w których zawodnicy łeb w łeb jechali na dystansie kilku okrążeń. Moim zdaniem był to najlepszy mecz pod względen walki na torze z minionego sezonu.
Powyższa lista jest oczywiście bardzo subiektywna. Liczymy również w komentarzach na Wasze niezapomniane mecze ligowe. Materiały video również mile widziane.
Michał / GW