KALENDARIUM

POWIEDZIELI

Teraz jest mi trochę wstyd i przykro, że tak się potoczyło. Mogę przeprosić tych kibiców, którzy poczuli się może urażeni, ale ten przekaz, który poszedł w mediach przez jednego z naszych gorzowskich dziennikarzy, który został wrzucony (do sieci), nie był od początku. Wdałem się w tę polemikę, niepotrzebnie. / Stanisław Chomski dla C+

Skornicki Berwick2017W ramach poznawania żużlowego świata nowy sezon ponownie udało mi się zainaugurować z dala od Zielonej Góry. Tym razem pretekstem do wyjazdu było pożegnanie Petera Karlssona z jego angielskim domem w Wolverhampton. Ostateczna decyzja o wyjeździe została podjęta jeszcze w starym roku, krótko po tym, gdy podano datę zawodów PK The Final Word. Ponieważ imprezę zaplanowano na niedzielę 19 marca, a sezon na Wyspach zaczyna się zwykle nieco wcześniej, więc założyłem, że w sobotę też jakiś żużel powinien się tam odbyć. Dość szybko pojawiła się informacja o 50th SEASON SPECTACULAR w Berwick, czyli turnieju z okazji półwiecza miejscowego klubu. Ostatecznie okazało się, że są to jedyne sobotnie zawody na Wyspach, więc pozostało tylko znalezienie sensownego połączenia kolejowego i zarezerwowanie noclegów.

Podczas każdej podróży trzeba liczyć na to, że okoliczności, na które nie mamy wpływu (pogoda, transport), będą nam sprzyjać. Na szczęście tak właśnie było. Samolot z Poznania przyleciał do Luton zgodnie z planem. Niebo było zachmurzone, ale deszcz nie padał i pozostawała nadzieja, że 450 km w linii prostej na północ nie będzie gorzej. Najpierw musieliśmy dostać się na stację London King's Cross, z której odjeżdżał pociąg do Berwick. Najbardziej obleganym miejscem na tym dworcu był oczywiście sklep, nad którym znajduje się tabliczka „Platform 9 3/4”, znana wszystkim miłośnikom Harry'ego Pottera.

Podobny obraz"Harry Potter Shop at Platform 9 3/4" (foto: tripadvisor.es)

Po wyjeździe z Londynu za oknami pociągu widoki były dość jednostajne, ale przyjemne – pola (im dalej na północ, tym częściej zdarzały się na nich niepokojąco duże ilości wody) i pastwiska, na których pasły się przede wszystkim owce, oraz miasteczka z osiedlami wypełnionymi jednakowymi domami. Po ok. 3,5 godzinach jazdy, co jest naprawdę niezłym wynikiem (dystans dzielący obie stacje wynosi nieco ponad 500 km) dotarliśmy do Berwick-upon-Tweed, bo taką nazwę formalnie ma miasteczko położone przy ujściu rzeki Tweed do Morza Północnego. Niebo nadal było zachmurzone, a ulice mokre. Krótki odpoczynek w pensjonacie i wychodzimy zobaczyć zabytkowe centrum. Klimat ulic otoczonych świetnie zachowanymi murami obronnymi, otaczającymi najstarszą część tutejszych zabudowań, pozwala odpocząć po podróży. Pomiędzy murami obronnymi a nadmorskim klifem zlokalizowane jest pole golfowe, pośrodku którego wije się... ścieżka do punktu widokowego. Z tej właśnie ścieżki zobaczyłem stado złożone z kilkunastu ostrygojadów, co sprawiło mi niemałą przyjemność, bo pierwszy raz miałem okazję widzieć te ptaki z tak bliska. Po obejściu mniej więcej połowy miasteczka przeszliśmy XVII-wiecznym kamiennym mostem na drugą stronę rzeki, skąd zostało nam jeszcze do przejścia prawie 1,5 km do stadionu, na którym jeżdżą miejscowi "Bandyci" oraz grają piłkarze Rangers. W Polsce takie połączenie nikogo nie dziwi, ale w warunkach brytyjskich jest ciekawostką - to jeden z bardzo niewielu obiektów łączących te dwie dyscypliny.



Na godzinę przed rozpoczęciem zawodów kibice czekali jeszcze na otwarcie obiektu, a do murów stadionu przymocowywano nowe, bardziej agresywne, logo miejscowego klubu. Pogoda nie była jakoś specjalnie optymistyczna, ale z doświadczenia wiem, że organizatorzy w takich niezbyt wielkich ośrodkach zrobią wszystko, co w ich mocy, żeby kibice nie zmarnowali czasu i pieniędzy, a dana impreza doszła do skutku. W przeciwieństwie... - chciałoby się dodać.

Od razu po wejściu na obiekt moją uwagę zwróciło ukształtowanie terenu. Prosta startowa jest wyprofilowana... pod górę, pierwszy łuk nieco nachylony, przeciwległa prosta jest z górki, a z niej żużlowcy wjeżdżają na niewiarygodnie podniesiony drugi łuk. Przy wyjściu z drugiego łuku znajduje się mała niecka, a dalej znów jazda pod górę. Znajdujące się na środku boisku też jest oczywiście nachylone. Turniej rozpoczynał się o godz. 19, a że Berwick położone jest na wschodnim wybrzeżu, więc przy całkowitym zachmurzeniu mieliśmy właściwie noc. Oświetlenie podzielone było na dwie części: światła na dachach trybun oświetlały przede wszystkim boisko, a słabsze lampy na łukach służyły do oświetlenia tamtych fragmentów toru. Ogólnie wydaje się, że było tam po prostu ciemno. Ciekawe, jaką opinię mają żużlowcy, którzy w tym półmroku muszą na co dzień walczyć? Inna ciekawostka jest taka, że nawierzchnia była inna, niż spotykane u nas - mówiąc wprost, jakaś taka gliniasta, a przynajmniej taką konsystencję materiału ściągałem z siebie już po pierwszej próbie zrobienia kilku zdjęć :)



Lista zawodników była taka, jaką mogłem sobie wymarzyć jadąc do Anglii, bo większość z nich nigdy nie jeździła na naszych torach. Stworzyli zresztą całkiem fajne widowisko dla naprawdę licznie zgromadzonych kibiców. Geometria toru sprawia co prawda, że sporą część dystansu żużlowcy muszą przejechać przede wszystkim tak, żeby nie popełnić błędu i móc zaatakować przeciwnika na tym wysokim drugim łuku. Trudno też mówić tu o jakimś handicapie pierwszego pola startowego, bo trzeba z niego wyraźnie wygrać start i przejechać z dużą prędkością, by mieć odpowiednią szybkość do dalszej walki na dystansie. Ze względu na specyficzną geometrię i ukształtowanie tego owalu trudno przełożyć osiągane tu wyniki na ogólną formę poszczególnych zawodników. Zwłaszcza, że dla wielu z nich był to pierwszy tegoroczny start. Dało się jednak zauważyć pewność w jeździe braci Worrallów, Clausa Vissinga oraz Rickiego Wellsa. Jedyny Polak w stawce, czyli "Polish Champion", Adam Skórnicki raczej zapoznawał się z silnikiem – jest to bodajże niemiecka konstrukcja, którą trzy lata temu widziałem będąc w Ipswich – wówczas jeździł na nim Tobias Kroner. Z tego co pamiętam, to silnik nazywał się... Engine. Oryginalnie. "Skóra" raczej ruszał spod taśmy niż startował, i tak naprawdę powalczył przez półtora wyścigu. W drugiej części zawodów zaczął padać deszcz, ale udało się odjechać całą część zasadniczą, czyli dwadzieścia biegów. Półfinału oraz finału już nie rozgrywano, dzięki czemu wygrał zawodnik miejscowych Bandytów – Claus Vissing, który czterokrotnie triumfował, a raz zanotował upadek na drugim miejscu. Co ciekawe, Duńczyk pod siodełkiem miał zamontowaną jakąś elektronikę, dzięki której wyróżniał się świecącymi diodami – pomarańczowymi oraz czerwonymi.


Zawodnicy gospodarzy są bliscy wywalczenia rzutu rożnego ;)


Po turnieju pozostało przejście ok. 2 km do pensjonatu. Przechodząc przez nowy (choć przedwojenny) most uwagę zwracał widok na kolorowo podświetlony bardzo wysoki most kolejowy. Rano był jeszcze czas, by przejść się murami obronnymi. Choć na niebie były tylko niewielkie obłoczki, to nadmorska bryza zastępowała deszcz. Jeszcze raz mogliśmy poczuć klimat tego niezwykle uroczego miasteczka. W końcu doszliśmy na stację, która zresztą znajduje się mniej więcej na środku... średniowiecznego zamku, z którego pozostał fragment północnej ściany i trochę starszych murów obronnych. Położenie na granicy Anglii i Szkocji sprawiło, że w okolicy raczej nie ma zachowanych w całości budowli obronnych. Wielowiekowe konflikty pomiędzy Szkotami i Anglikami odcisnęły piętno na niemal wszystkich zabytkach związanych ze sztuką militarną. To jest zresztą jeden z uroków takich wyjazdów, że obok samego żużla, można zobaczyć kawałek świata, do którego nie docierają nasze biura podróży. Czemu zresztą się nie dziwię, bo zdecydowanie nie jest to dobre miejsce dla wycieczek zorganizowanych.

Stacja kolejowa w ruinach zamku? Proszę bardzo. Berwick wita!

Cieszę się, że choć wyszło to trochę przypadkowo, to jednak mogłem odwiedzić to miasteczko. Gdybyśmy zostali nieco dłużej, to moglibyśmy zobaczyć je z jeszcze innej perspektywy, bo właśnie zaczynał się odpływ. Wsiedliśmy jednak do pociągu i znów za oknami mijały nam pola i pastwiska. Swego rodzaju urozmaiceniem była potężna katedra w Durham oraz zabudowania Newcastle upon Tyne, gdzie zresztą jest też klub żużlowy Newcastle Diamonds. Gdy pociąg zaczął jechać na zachód, zmienił się także krajobraz – pojawiły się zabudowania przemysłowe (często zrujnowane), teren przy torach był zarośnięty krzakami i coraz bardziej zaśmiecony. To był zupełnie inny świat. Na wschodnich przedmieściach Sheffield pojawił się pierwszy meczet. Także w samym pociągu coraz więcej było pasażerów chodzących między wagonami, choć przecież formalnie wszystkie miejsca były numerowane. Dojechaliśmy w końcu do Birmingham, gdzie przesiedliśmy się na pociąg do Wolverhampton. Meldunek w hotelu, krótki odpoczynek i wyjście, bo do rozpoczęcia pożegnalnego turnieju Petera Karlssona pozostało niespełna dwie godziny, a do przejścia znów mieliśmy jakieś 1,5 km.

Obiekt na Monmore Green jest kompletnie inny od tego z Berwick. Krótki tor żużlowy otoczony jest drugim torem przeznaczonym dla wyścigów psów, co jednocześnie oznacza, że musi być oszklony budynek, w którym zawierane są zakłady. Tym razem pogoda nam sprzyjała. Zaskoczyło mnie to, że obiekt praktycznie nie posiada trybun. Jedynie na prostej startowej są betonowe schody oraz wspomniany budynek. Okazało się więc, że wcześniejsze pojawienie się tutaj pozwoliło nam wrzucić coś na ruszt, a przy okazji zająć w miarę korzystne miejsce do oglądania zawodów. Jeszcze zanim rozpoczęła się prezentacja na torze pojawili się młodzi chłopcy, którzy ścigali się w czterech wyścigach. Potem pojawili się główni bohaterowie oraz oczywiście Peter Karlsson wraz z czwórką starszych panów, którzy zakończyli już karierę żużlową.

Do tej pory wyścigi w Wolverhampton widziałem tylko w telewizji. W rzeczywistości wygląda to jednak trochę inaczej. Przede wszystkim widać prędkość z jaką zawodnicy pokonują ten bardzo trudny technicznie owal. Można obserwować dwa pozornie takie same łuki, zupełnie inaczej przejeżdżane przez żużlowców. Pierwszy ma dwie ścieżki – węższą, ale wymagającą odpowiedniego zachowania na szczycie łuku, i szerszą, pozornie szybszą, która jednak wcale nie daje takiego efektu, jakiego można by się po niej spodziewać. Jednocześnie wyjazd z tego łuku przy krawężniku jest cholernie trudnym zadaniem, dlatego każda taka akcja musi być ogromną satysfakcją, i dla samego zawodnika, i dla kibiców. Jestem świadomy tego, że to były tylko zawody towarzyskie, ale i tak dla mnie ten tor był zupełnie nowym spojrzeniem na speedway. Jako kibic żużla wyszedłem ze stadionu w pełni usatysfakcjonowany.


Punktami wspólnymi z sobotnim turniejem byli Ricki Wells oraz Adam Skórnicki. Amerykanin ponownie zaprezentował się bardzo solidnie, a "Skóra" tym razem był zupełnie innym człowiekiem. Jeździł znów na niemieckim wynalazku, ale widać było, że ten tor jest jego żywiołem, że jazda tu sprawia mu wielką frajdę. Zawody co prawda zakończył dość nieprzyjemnym upadkiem, gdy po czystym ataku szanownego jubilata jakby stracił na chwilę głowę i nie wiedział, czy położyć motor, czy może starać się jednak wyjść z opresji. Ostatecznie Adam wstał o własnych siłach, a na zadane przez spikera pytanie odpowiedział tak, że kibice ryknęli śmiechem. Ja niestety się nie śmiałem, bo mój angielski w połączeniu z oryginalną dykcją leszczynianina mi na to nie pozwolił. Ostatecznie Skórnicki wraz z Nielsem Kristianem Iversenem zajęli drugie miejsce, a były Indywidualny Mistrz Polski wracał do parkingu niosąc pod pachą sporą butelkę szampana. Wnioskuję więc, że incydent zakończył się szczęśliwie, a bohater dnia, czyli szwedzki "Okularnik" zakończył swoją przygodę z Monmore Green w prawdziwej męskiej walce.


Oprócz samego turnieju byłem bardzo ciekaw występu oldbojów, a w szczególności Ronniego Correya, którego pamiętam przede wszystkim z 1991 roku, gdy po mistrzowskim sezonie ówczesny właściciel zielonogórskiego klubu, Zbigniew Morawski, zorganizował mecz z mistrzem Elite League, czyli właśnie Wilkami z Wolverhampton. W barwach Morawskiego po raz pierwszy (i jak się okazało ostatni) pojechał Duńczyk Jan Osvald Pedersen. Pamiętam, że pogoda przed tamtym meczem nie była zbytnio sprzyjająca, ale pomimo stojącej przy krawężniku wody, udało się rozegrać ciekawe, zakończone naciąganym remisem spotkanie. Wówczas ten niewielki wzrostem Amerykanin wygrał wszystkie swoje wyścigi, imponując wyjściami spod taśmy.

"Rocket", bo taki miał pseudonim, pierwszy występ potraktował jako swego rodzaju próbę toru, ale w drugim ruszył spod taśmy jak za starych dobrych lat (a młodszym kibicom trzeba przypomnieć, że miał poważną kontuzję kręgosłupa, która mocno wyhamowała jego karierę). Oglądanie tych starych mistrzów śmigających po torze jest też nie lada przeżyciem i pewną namiastkę tego speedwaya, który mogliśmy oglądać dwadzieścia kilka lat temu. Nie chodzi mi o to, że dziś żużel jest gorszy, czy mniej ekscytujący. Nie. Wtedy możliwość zobaczenia na własne oczy Mistrza Świata była po prostu wielki świętem i spełnieniem marzeń niejednego kibica.

Podczas zawodów w Wolverhampton moją uwagę zwróciła starsza pani, siedząca za oknem budynku, z uwagą obserwująca przebieg turnieju i notująca wyniki w programie. Gdybym nie znał okoliczności, pomyślałbym, że śledzi wyścigi konne albo wyścigi psów. Kiedy tak spoglądałem na jej wzrok, spokojny i skupiony na tym, co dzieje się na torze, pomyślałem sobie, że pewnie potrafi dostrzec niuanse niewidoczne dla mnie. A swoją wiedzą pewnie pobiłaby niejednego naszego eksperta. I choć nie miało to związku z samą imprezą, to ten widok pozostał mi w głowie po powrocie do domu.



Na szczęście pogoda, którą u nas nazywa się typowo angielską, rozpoczęła się dopiero w poniedziałek rano. Padający deszcz dość skutecznie zniechęcił nas do porannego spaceru po Wolverhampton. Podobnie było zresztą w Birmingham, gdzie godzinne oczekiwanie na kolejny autobus spędziliśmy na miejscowym głównym dworcu autobusowym. Widziałem to drugie co do wielkości angielskie miasto tylko z okien autobusu, ale i tak dało się zauważyć dwa jego oblicza. Z jednej strony nowoczesne wysokie budynku, pomiędzy którymi pozostał gotycki kościół św. Marcina, a jednocześnie wystarczyło przejechać dosłownie kilkaset metrów, by znaleźć się w niskich, ceglanych i niezbyt zadbanych zabudowaniach dawnych zakładów. Deszcz padał aż do samego lotniska w Luton, na którym musieliśmy spędzić nieco więcej czasu niż pierwotnie planowaliśmy. Okazało się jednak, że międzyczasie pogoda poprawiła się i w momencie wsiadania do samolotu nawet świeciło słońce. Podróż powrotna przebiegła spokojnie, a nocny widok oświetlonego Poznania zrobił na mnie spore wrażenie.

 

Wracając do żużla, chciałbym poświęcić krótki akapit na jedną, ciekawą moim zdaniem, rzecz. W Polsce rocznie w jednym ośrodku mamy maksymalnie 9 imprez ligowych, ewentualnie jakieś turnieje młodzieżowe oraz sparingi, czyli w sumie maksymalnie ok. 12-15 zawodów. W Berwick na ten rok zaplanowano... 22 imprezy żużlowe. I wszystkie odbywające się w soboty. W Wolverhampton jest ich pewnie jeszcze więcej, bo oprócz "Wilków" ścigają się tam także występujący w National League Cradley Heathens. Dodając do tego specyfikę podpisywania umów (coś w rodzaju umowy o pracę, ale tyle umów, ile jest miejsc w składzie - a po rozwiązaniu przez klub umowy, zawodnik ma możliwość podpisania takiej samej z innym pracodawcą), otrzymujemy niemalże pewność żużlowców o dużą liczbę startów, która jest niewątpliwie potrzebna do podnoszenia swoich umiejętności.

Cieszę się, że zarówno logistycznie, jak i sportowo, to moje rozpoczęcie tegorocznego sezonu żużlowego udało się w stu procentach. Wiem, że nie ma sensu porównywanie wyspiarskiego speedwaya do naszego polskiego żużla, bo to jest zupełnie inny świat. Warto jednak podkreślić, że pomimo ograniczeń, jakie wprowadziła Ekstraliga Żużlowa oraz dziwnych angielskich regulacji dotyczących ichniego odpowiednika KSM, wciąż całkiem spora grupa uznanych zawodników z jakiegoś powodu bawi się w jazdę na brytyjskich owalach. Z wysokości trybun zwróciłem uwagę na jedną sprawę – przychodzący na zawody kibice mają naprawdę ogromny szacunek dla żużlowców. Może dlatego, że większość widzów jest w wieku 50+? Trudno mi to jakoś wiarygodnie zweryfikować, ale wydaje mi się, że gdyby w Polsce płacono tyle, ile płaci się aktualnie za jazdę w Anglii, to żaden z tych zawodników by do nas nie przyjechał. Dzięki żużlowym podróżom trochę inaczej nauczyłem się patrzeć na tę dyscyplinę. Ani lepiej, ani gorzej od innych, ale po prostu inaczej, po swojemu. Coraz bardziej upewniam się też w przekonaniu, że przynajmniej część żużlowców jeździ w Polsce dla pieniędzy - po to, żeby gdzieś indziej móc jeździć dla przyjemności. Tego pierwotnego, czystego instynktu, który pchnął ich w stronę tego sportu. Taka jest moja subiektywna obserwacja, aczkolwiek niepoparta jakimikolwiek badaniami, bo z żadnym z żużlowców na ten temat nie rozmawiałem. A nawet jeśli, nie mam żadnej gwarancji, że byliby szczerzy.

Na koniec chciałbym podziękować mojej Żonie za jej wyrozumiałość :)

 

Więcej ciekawych tekstów na blogu "Żużel widziany z trybun" kibic-zuzla.pl

Korzystanie z linków socialshare lub dodanie komentarza na stronie jednoznaczne z wyrażeniem zgody na przetwarzanie danych osobowych podanych podczas kontaktu email zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych. Podanie danych jest dobrowolne. Administratorem podanych przez Pana/Panią danych osobowych jest właściciel strony Jakub Horbaczewski . Pana/Pani dane będą przetwarzane w celach związanych z udzieleniem odpowiedzi, przedstawieniem oferty usług oraz w celach statystycznych zgodnie z polityką prywatności. Przysługuje Panu/Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania.

KALENDARIUM

POWIEDZIELI

Teraz jest mi trochę wstyd i przykro, że tak się potoczyło. Mogę przeprosić tych kibiców, którzy poczuli się może urażeni, ale ten przekaz, który poszedł w mediach przez jednego z naszych gorzowskich dziennikarzy, który został wrzucony (do sieci), nie był od początku. Wdałem się w tę polemikę, niepotrzebnie. / Stanisław Chomski dla C+

Odwiedź nasze social media

fb ikonkaX ikonkaInstagram ikonka

Typer 2024 - zmierz się z najlepszymi!

Najszybsze żużlowe newsy

SpeedwayNews logo

NAJBLIŻSZE ZAWODY W TV

 PGE Ekstraliga 2024
1. Orlen Oil Motor Lublin  14 31 +162
2. Betard Sparta Wrocław  14 19 +30
3. ebut.pl Stal Gorzów  14 19 -37
4. KS Apator Toruń  14 15 -7
5. ZOOLeszcz GKM Grudziądz  14 14 -58
6. NovyHotel Falubaz  14 13 -33
7. Krono-Plast Włókniarz  14 12 -50
8. FOGO Unia Leszno  14 11 -87
 Metalkas 2. Ekstraliga 2024
1. Arged Malesa Ostrów  14  28 +128
2. Abramczyk Polonia  14  27 +161
3. Innpro ROW Rybnik  14  23 +63
4. Cellfast Wilki Krosno  14  19 -20
5. #OrzechowaOsada PSŻ  14  18 -16
6. H.Skrzydlewska Orzeł Łódź
 14  13 -54
7. Texom Stal Rzeszów  14   9 -80
8. Zdunek Wybrzeże Gdańsk
 14   3 -182
Krajowa Liga Żużlowa 2024
1. Ultrapur Start Gniezno
 10  21 +94
2. Unia Tarnów  10
 16 +55
3. PKS Polonia Piła  10
 11 +18
4. OK Kolejarz Opole  10
 11 -39
5. Optibet Lokomotiv  10  10 -23
6. Trans MF Landshut Devils  10  6 -105

Klasyfikacja SGP 2024 (po 10/11 rund)

1. Bartosz Zmarzlik
159
2. Robert Lambert
137
3. Fredrik Lindgren
127
4. Martin Vaculík 114
5. Daniel Bewley
111
6. Mikkel Michelsen 101
7. Jack Holder 97
8. Dominik Kubera
88
9. Leon Madsen 76
10. Łotwa duża Andrzej Lebiediew
75
11.  Max Fricke 64
12. flaga niemiec Kai Huckenbeck 58
13. Szymon Woźniak 46
14. Jason Doyle 47
15. Maciej Janowski
46
16. Czechy duzaFlaga Jan Kvěch 41

PARTNERZY

kibic-zuzla logozuzlowefotki-logo
WszystkoCzarne blog

Pomóż kontuzjowanym

KamilCieślar
DW43