Gdyby miał konto na facebooku albo korzystał z twittera, zapewne szybko zdobyłby popularność w świecie żużlowego ćwierkania. Mówi głośno to, co myśli, na speedway ma klarowny pogląd, a przez 25 lat obserwowania żużlowej rzeczywistości widział już niejedno. Z Pawłem Ruszkiewiczem, którego na co dzień oglądamy i słuchamy w żużlowych relacjach nSportu, umówiliśmy się na pogawędkę pod koniec listopada. Miało być głównie o Starcie Gniezno, przygodzie z telewizją i cyklu Grand Prix. Skończyło się wywiadem - rzeką...
Współpracownik BSI, promotor ice speedwaya, kierownik "lodowej" reprezentacji Polski, komentator telewizyjny, żużlowy ekspert, dziennikarz, przedsiębiorca. Sporo tego…
Z tym kierownikiem kadry ice speedwaya jeszcze się wstrzymajmy, bo przechodzimy obecnie przez bardzo trudny czas dla polskiego żużla na lodzie. Trwają rozmowy i czekam na stanowisko PZM, w którym związek określi, jak widzi przyszłość tej odmiany żużla w Polsce. Niestety, sam nie jestem w stanie tego udźwignąć.
Mimo wszystko, niewiele jest w polskim żużlu osób, które zawodowo łączą aż tyle pasji. Zapytam przewrotnie: kim pan tak naprawdę jest?
Przede wszystkim od 22 lat prowadzę działalność gospodarczą. Jestem osobą, która zawodowo zajmuje się żużlem. Chcę otwarcie powiedzieć, że żyję z żużla. Moje szczęście życiowe polega na tym, że udało mi się połączyć pasję z pracą. Nie wszystkie moje żużlowe zajęcia zostały wymienione, bo jestem też wykładowcą na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Rozwinie pan?
Prowadzę zajęcia ze studentami dziennikarstwa specjalizacji "dziennikarstwo sportowe". Bardzo się cieszę, że dziekan naszego wydziału zgodził się otworzyć nową ścieżkę, gdyż obok piłki nożnej i siatkówki zainaugurowaliśmy także warsztaty dziennikarstwa żużlowego. To pionierska inicjatywa w skali kraju. Trzeba podkreślić, iż Uniwersytet im. Adama Mickiewicza zauważył, że speedway ma swoje miejsce i swoją rolę w polskim sporcie. W skali makro jest ona jeszcze ledwo dostrzegalna, ale to taki pierwszy sygnał, który cieszy. Ja także mam satysfakcję, że mogę część swojego doświadczenia dziennikarskiego przekazywać młodym ludziom.
Wielu kibiców uważa, że w mediach i telewizji znalazł się pan dzięki byciu żużlowym działaczem, promotorem, owym "człowiekiem żużla"...
Jest trochę odwrotnie. Ja z mediów przyszedłem do żużla, a nie z żużla do mediów. Jestem dziennikarzem z wykształcenia, ukończyłem ten sam kierunek, który obecnie wykładam. Dla ścisłości, dawniej nazywało się to politologia ze specjalnością dziennikarstwo. To było w latach 90. Już w latach 80., jako 15-to czy 16-letni chłopak, praktykowałem publikując w prasie lokalnej. Na przełomie lat 80. i 90. pisałem w "Przeglądzie Sportowym", później przyszedł czas na tygodnik żużlowy "Na Wirażu", starsi kibice z pewnością pamiętają takie pismo, oraz "Tygodnik Żużlowy". Prowadziłem też audycje radiowe w moim rodzinnym Gnieźnie. Dużo zawdzięczam właśnie radiu. Generalnie uważam, że radio jest najlepszą szkołą dla każdego dziennikarza telewizyjnego. Zresztą, wystarczy spojrzeć na to, że większość osób pracujących obecnie w nc+ ma początki radiowe. Tak to się wszystko zaczęło. Później doszedł do tego biznes, prowadzenie działalności gospodarczej, ale dziennikarstwo było tym obszarem, który mnie zajmował od samego początku. Miłość do żużla spowodowała, że poznałem dobrze język angielski, dzięki czemu publikowałem w "Speedway Mail International" czy prasie holenderskiej. Dzisiaj to brzmi niewiarygodnie, ale jeszcze na początku lat 90. były periodyki w Holandii, które zajmowały się żużlem. Z miesięcznikiem o nazwie "Motor Sport News" współpracowałem przez dwa lata. Na marginesie, bardzo ciekawe czasopismo. No i wspomniany "Speedway Mail", który był przez kilka lat solidną konkurencją dla "Speedway Star".
A współpraca z BSI?
Jestem z nimi związany od dość dawna kontraktem biznesowym. Trwa to formalnie już siódmy czy ósmy rok, ale współpracę rozpoczęliśmy od chwili przejęcia praw do organizacji żużlowych IMŚ przez BSI Speedway Ltd. Przy okazji Grand Prix zajmuję się całym "merchandisingiem", czyli prowadzeniem sprzedaży i produkcją oficjalnych gadżetów z logo SGP i SWC. W sezonie jest to główna rzecz, która absorbuje mój czas. Do tego dochodzą jeszcze wszystkie te rzeczy, które pan wymienił. Nie ukrywam, iż moją największą życiową pasją na pewnym etapie życia stały się wyścigi na lodzie. Miałem to szczęście, że znalazłem Sanok. Organizacja imprez na torze Błonie (turnieje towarzyskie, finał ME, eliminacje IMŚ i finał DMŚ) kosztowała mnie wiele wysiłku, ale i dała olbrzymią satysfakcję oraz doświadczenie.
Przez ogół kibiców jest pan jednak nieodłącznie kojarzony z Gnieznem i z tamtejszym Startem. Jak to się zaczęło?
To prawda, ponieważ jestem urodzonym gnieźnianinem. I jak każdy młody chłopak w latach 80. interesowałem się żużlem i hokejem na trawie. Biegałem nawet krótką chwilę z kijem hokejowym po boisku, brałem udział w treningach, chociaż o byciu zawodnikiem nie można raczej mówić. Ale nawet grając w tego hokeja, rozmawiało się w większości o żużlu. Gniezno żyje żużlem. To jest miasto podobne do Leszna, Ostrowa, Grudziądza czy Piły. Dla naprawdę wielu ludzi żużel jest tam rzeczą najważniejszą. Jakie były moje początki ze Startem? Zadecydowała znajomość języka. To dzięki niej zacząłem pomagać w klubie. Proszę pamiętać, że to był początek lat 90., czyli okres, kiedy w Polsce pojawiły się pierwsze gwiazdy speedwaya z Zachodu, podpisywano pierwsze kontrakty. Ale żeby była jasność, nigdy nie zajmowałem się menadżerką, to było na zasadzie pomocy klubowi. Zresztą, nie uważam siebie za menadżera czy działacza. Bycie żużlowym menadżerem to rzecz bardzo niewdzięczna, rzecz, którą z pewnością nie chcę się zajmować zawodowo. Ale tak to się zaczęło. Później, w roku '98 czy '99, pełniłem nawet funkcję kierownika drużyny Startu.
To szybko musiał pan spotkać ciekawych zawodników i trenerów.
Zdecydowanie. Trenerem wtedy był Zbigniew Jąder, później Andrzej Koselski. Nicki Pedersen zaliczył wówczas swoje pierwsze starty w Gnieźnie. Pojawił się też Hans Andersen, którego ściągnąłem do naszego miasta. Dużo pomagał nam Zbyszek "Zibi" Tokarski, którego uważam za świetnego menedżera i osobę bardzo rzetelną, na wskroś uczciwą. Świetnie się z nim współpracuje. I cóż, tak to trwało ładnych kilka lat.
Aż w końcu się skończyło…
Skończyło, ponieważ stery klubu przejęli inni ludzie, z którymi nie do końca było mi po drodze.
Dziennikarz umiejętności interpersonalne musi mieć wysokie. To dlaczego aż tak wam nie po drodze?
Ja po prostu nie zgadzam się na pewną politykę prowadzenia klubu - taką, jaka była i jest praktykowana w Gnieźnie. Uważam, że to, co się tam dzieje, jest bardzo nieprofesjonalne. A co się dzieje, to wszyscy widzimy od pewnego czasu. Właśnie dowiedzieliśmy się, że prezydent miasta uległ presji, zapewne wyborców - kibiców, i zdecydował się podnieść kwotę, którą wesprze w 2016 roku żużel w Gnieźnie.
I nie cieszy to pana?
Nie. Bo te pieniądze są marnotrawione. I to nie od dziś, a od ponad 8 lat. Osoby zarządzające klubem w Gnieźnie marnują pieniądze publiczne. I proszę to w takim brzmieniu napisać.
Ostro…
Ale taka jest prawda. To się nazywa niegospodarność, bo te pieniądze są wydatkowane bardzo nieprofesjonalnie. I wiem, że wiele osób podziela moje obawy. Moje zdanie jest takie, że reanimacja trupa nie może trwać w nieskończoność. Uważam, że to, co zrobiła Częstochowa czy Opole jest dobrym sygnałem, że można odpocząć od ligi, odpuścić pewne rzeczy i wyprostować kwestie priorytetowe, czyli finanse. Polityka "zastaw się, a postaw się" nie sprawdza się w żużlu. Branie kolejnych kredytów i generowanie kolejnych długów do niczego nie prowadzi. Kluby powinny być prowadzone tak samo jak każda dobra firma, czyli na zasadzie: mam 100 zł, to wydaję maksimum 110 zł, a nie 200 zł.
Są tacy, którzy wydadzą 300. I to więksi od Gniezna.
Bo to jest wszechobecny problem polskiego żużla. Dotyczy on praktycznie 80 proc. polskich klubów. Mówię o stanie faktycznym, a nie o tym, co wypływa do mediów na miesiąc czy dwa przed procesem licencyjnym.
To jak to się w ogóle jeszcze kręci?
W wielu ośrodkach kręci się głównie dzięki środkom publicznym. A one są przekazywane tylko dlatego, że żużel jest tam popularny. Co kilka lat mamy wybory. Samorządowcy w swoich regionach nauczyli się, jak "dbać" o swoich wyborców.
Niewielu będzie chętnych, żeby trzasnąć pięścią w stół i powiedzieć "dość"?
Obserwuję to, co dzieje się w Zielonej Górze, ale także to, co ma miejsce na przykład w Rzeszowie czy Lublinie. I uważam, że tam lokalne władze postąpiły racjonalnie i podjęły właściwe kroki. Nie może być tak, że wyłącznie z powodów propagandowych wspiera się tylko jedną dyscyplinę. Porównuję to z tym, co jest w Gnieźnie. Na przyszły rok na żużel ma zostać przekazane 400 tys. zł. W budżecie takiego miasta jak Gniezno to jest pokaźna kwota. A jednocześnie kluby innych dyscyplin, które naprawdę szkolą młodzież i prowadzą szkółki, otrzymują o wiele niższe środki. To jest społecznie niesprawiedliwe.
W pierwszym komentarzu przeczyta pan, że przecież w Starcie też jest szkółka.…
Proszę nie żartować. Szkolenia młodzieży w Gnieźnie praktycznie nie ma. Często szkółki, które są przy klubach, służą jednemu - wyciąganiu kasy od samorządów. Nie chcę by ktoś poczuł się obrażony. Nie wiem, czy wszędzie w Polsce tak jest, bo nie mam takiej wiedzy, ale wiem, że w Gnieźnie tak jest. "Szkółka żużlowa" dobrze brzmi, a de facto daleko temu do tego, co było w latach 80., czy nawet 90.
To luźny ten pana obecny związek ze Startem.
Ja sercem wciąż jestem za tym ośrodkiem, za Startem i za gnieźnieńskim żużlem. Za dużo swojego serca tam zostawiłem, żeby mogło być inaczej. Ale z ludźmi, którzy tym żużlem obecnie zarządzają, czyli TŻ Start, różnię się w kwestiach zasadniczych. I nie mówię tu o sponsorach. Na przykład z Pawłem Sochackim z firmy Carbon znam się wiele lat, i to jeszcze zanim zaczęliśmy na poważnie pasjonować się żużlem. I wiem, że jest to osoba zacna, z sercem dla speedwaya. Wiem jednak też, że takie osoby nie będą łożyć bez końca swoich pieniędzy na tandetę. Przyjdzie moment, że taki przedsiębiorca nie będzie już miał żadnej satysfakcji ze swojego zaangażowania.
Wracając na moment do tych pana lat w klubie, jest jeszcze jedna osoba, której nazwisko dotąd nie padło. Mam na myśli trenera Lecha Kędziorę. Swego czasu wstawiliśmy na PoKredzie pewien przeciekawy film zrealizowany przez - uwaga - Discovery Channel. Mieliście wtedy dwa dni, żeby ze swojego nietuzinkowego gościa zrobić żużlowca, a hitem była scena, kiedy po ligowym meczu z Falubazem wraz z trenerem Kędziorą uczyliście Anglika polskiej gościnności, przy flaczkach, golonce i czymś, co dobrze spala tłuszczyk. Pamięta pan?
Naturalnie. Jedno z ciekawszych wspomnień w moim życiu. Już nie pamiętam jak oni mnie znaleźli, bo internetu chyba jeszcze wtedy nie było, ale z pewnością dotarli ze względu na moje wcześniejsze angielskie kontakty. I dlatego wybrali Gniezno. Byłem w ciężkim szoku, kiedy zobaczyłem jak profesjonalnie to realizowali. Na kilka dni przyjechała duża ekipa Discovery Channel. Ba, nawet został zorganizowany specjalny turniej, żeby ten człowiek mógł zaliczyć występ w obecności kibiców. Oficjalnie nazwaliśmy to turniejem o puchar mojej firmy, a klub wraz ze mną został organizatorem. To taka ciekawostka dla kibiców - statystyków. Oni oczywiście zapłacili za wszystko, za organizację, zabezpieczenie, karetki. I powiem panu, że widać było, iż ten Anglik nie był zupełnie "zielony", miał wcześniej styczność z motocyklami. Świetnie wyglądała zwłaszcza jego jazda z Kędziorą, który już wtedy nie był aktywnym zawodnikiem. Muszę przyznać, że Pan Leszek nawet dzisiaj, gdyby wsiadł na motocykl, podejrzewam, że niejednego adepta by zawstydził. Fajnie to wyszło. Ten film na YouTube wciąż ma sporo odsłon, a najlepszym dowodem jest fakt, iż do dzisiaj zdarza się, że ktoś - w różnych miejscach na świecie - kojarzy mnie właśnie z tej produkcji. Dla mnie było to też o tyle cenne doświadczenie, że był to pierwszy mój kontakt z profesjonalną telewizją. Dzisiaj czasy się zmieniły, na szklanym ekranie mamy wszystko pokazane w najdrobniejszych szczegółach. Wtedy mogliśmy tylko pomarzyć, żeby ktoś kiedyś tak pokazywał polski speedway.
A z Markiem Cieślakiem to się pan nie lubi, czy jedynie "życzliwie śledzi" jego pracę z kadrą - jak wtedy, kiedy nie spodobało się panu, że "Narodowego" zabrakło w Lonigo, podczas GP Challenge 2014, co publicznie pan skrytykował?
Wtedy skrytykowałem system, a nie samego Cieślaka. Bo to nie on ustala reguły. Widzę jak funkcjonują inne federacje. Taki Anders Secher poświęca się tylko pracy z kadrą. Duńczycy bardzo profesjonalnie podchodzą do tej kwestii. Moim zdaniem źle się dzieje, że w Polsce trener kadry musi łączyć pracę z reprezentacją z pracą w swoim klubie. Takie sytuacje jak tamta z Lonigo są tego naturalnym pokłosiem. Żużel obecnie generuje już takie przychody, że z pewnością stać byłoby naszą federację, żeby menadżer mógł zajmować się tylko i wyłącznie kadrą narodową. A Marka Cieślaka, skoro pan pyta, uważam za najlepszego trenera w Polsce. Bez dwóch zdań jest najlepszym fachowcem. Nie zawsze zgadzam się z nim we wszystkich opiniach. Po zwycięstwie Bartka Zmarzlika w Grand Prix w Gorzowie w 2013 r. głośno powiedziałem, że Bartek powinien już jeździć w tym cyklu. Zostało to mocno skrytykowane, między innymi przez Marka Cieślaka. Że to za wcześnie i tak dalej. Ja uważam nadal, że swoją jazdą już wtedy na to zasługiwał. Bardzo mnie ucieszyły jego wielkie sukcesy w 2014 i 2015 roku, a przede wszystkim awans do cyklu SGP. A z Markiem Cieślakiem mogę się czasem nie zgadzać, ale nie przeszkadza mi to uważać go za najlepszego trenera.
Po tym, co się stało w Ostrowie, też?
Dla mnie to punkt wyjścia do szerszej kwestii. Niestety, żużel dał kolejny dowód na to, że jest sportem prowincjonalnym. Dla kogoś z zewnątrz taki właśnie jest odbiór. Ja sam pochodzę z prowincji i nie jest to dla mnie żadna ujma, bo moje Gniezno czy inne podobnej wielkości miasta są tymi małymi ojczyznami, w których czujemy się dobrze. Przegrał żużel, to najsmutniejsze, bo to była kolejna wizerunkowa katastrofa dla tej dyscypliny, zaraz po Grand Prix w Warszawie.
Bez osądzania, kto bardziej zawinił, czy prezes Wodniczak, czy trener Cieślak?
Nie osądzam, bo wszyscy dobrze wiemy, że wielu nie wylewa za kołnierz. Nie ukrywałbym tego, ani nie robił jakiejś tragedii. A zachowanie pana Wodniczaka? Cóż... Po prostu przekroczono pewien próg kultury, zachowania, jakiejś kindersztuby. Tak się nie może zachowywać nikt. Już nie mówię o działaczu czy prezesie klubu, po prostu nikt. Tak odzywać się w miejscu publicznym, w stosunku do własnych pracowników, w dodatku w obecności innych ludzi nie wolno. Przecież chyba każdy dziś zdaje sobie sprawę z tego, że media są wszędzie. Wystarczy zwykły telefon, żeby nagrać wszystko. To był po prostu strzał w kolano, i dla tego prezesa, i dla całej dyscypliny. Na szczęście - żeby nie zagłębiać się już dłużej w ten wątek - polski kibic żużlowy jest fenomenem. Jest bardzo wyrozumiały. Zresztą nieco podobnie jest w Szwecji i Anglii. Fenomenem pod tym względem, że to są ludzie, którzy całym sercem oddani są swojej dyscyplinie sportu. Niezależnie od tego, jak niewdzięczna potrafi być to miłość. Śmiem twierdzić, że takich kibiców nie ma żadna inna dyscyplina. Może hokej na lodzie. Nie zdziwi mnie, że kolejna edycja Grand Prix w Warszawie zakończy się finansowym sukcesem. Myślę, że do Świąt Bożego Narodzenia będą już sprzedane wszystkie bilety.
Kończąc wątek trenerski zapytam jeszcze o trenera Dariusza Śledzia. Jest na pana liście najlepszych menadżerów w kraju?
Pewnie się pan zdziwi, ale jest. Generalnie twierdzę, że wśród menedżerów jest Marek Cieślak - niekwestionowany numer jeden, a potem jest grono młodych ludzi, głównie byłych żużlowców. Z małymi wyjątkami, bo Jacek Frątczak nie był zawodnikiem, a przecież doskonale prowadził drużynę. Ale obok niego jest Adam Skórnicki, Piotr Baron, Rafał Dobrucki, Janusz Ślączka, Robert Kempiński. I jest też Darek Śledź, który kiedyś popełniał błędy. Kto jednak ich nie popełnia? Bardzo Darka lubiłem jako żużlowca, uważam, że był świetnym zawodnikiem. Pamiętam jak pod koniec kariery jeździł w Lublinie i niczym samotny biały żagiel w większości meczów trzymał wynik.
Śledziowi zabrakło tego cwaniactwa, jakie mają Frątczak czy Cieślak?
Może i tak. Tam było kilka takich gorących sytuacji, bodaj mecz z Tarnowem, który trzeba było oprotestować. Już nie chcę teraz się zagłębiać w konkrety, ale zgodzę się z jednym - to cwaniactwo, do pewnego stopnia oczywiście, jest integralnym elementem żużlowej strategii, czy nam się to podoba, czy nie. Czy ekstraligowy prezes bardziej ceni menadżera przesympatycznego, czy takiego, który będzie przebieglejszy od rywala? Ja już nie mówię o przygotowaniu toru, bo ten problem jest w Polsce wyolbrzymiony. I mówię to z pełną stanowczością. Jak jeżdżę po świecie i patrzę na tory, choćby jak te w Australii, Anglii czy w Niemczech, gdzie trochę czasu spędziłem, to stwierdzam, że gdybyśmy w takiej Australii chcieli przejechać jedną rundę Ekstraligi, nie odbyłby się żaden mecz. A tam, czy dziury, czy kamienie - nie robi to żadnego wrażenia. Oni po prostu jeżdżą. W Polsce problem przygotowania torów jest wyolbrzymiony. Kontuzje nie biorą się z tego, że tory są źle przygotowane. Większość kontuzji bierze się z technologicznego pędu, żeby było jeszcze szybciej, jeszcze lżej na motocyklu, jeszcze mocniej pod siodełkiem. A wtedy i pole do ryzyka się poszerza.
Jakbym słyszał panów Walczaka i Dudka z New Speedway Foundation…
Bo oni mają rację! Przynajmniej w aspekcie prędkości czy bardziej mocy silnika. Jeśli chodzi o zupełnie nową klasę pojemności silników żużlowych, to jestem sceptyczny. Nie za bardzo widzę przyszłość dla tego pomysłu. Pomimo iż bardzo szanuję Sławomira Walczaka, osobę która tak naprawdę reaktywowała żużel w Łodzi. To on ściągał Sama Ermolenkę do tego miasta. Miałem przyjemność z nim współpracować, ściągałem między innymi dla nich Charliego Gjedde. Współpraca z Panem Sławomirem Walczakiem to była duża przyjemność i dobra lekcja. Dużej klasy człowiek i dużej klasy biznesmen. Wiem, że obecnie razem z panem Dudkiem z Rybnika zaangażował się w projekt NSF. Obserwuję ich wysiłki, ale jak mówiłem, jestem nieco sceptyczny.
A jeśli skonstruują "pięćsetkę", bo były takie zapowiedzi, to czy mają szansę się przebić?
A jeśli skonstruują "pięćsetkę", to tak. Czekam na to. Ja wychowałem się w czasach, kiedy zawodnik, pomimo przegranego startu, pracą manetką, odpowiednim dodawaniem i ujmowaniem gazu, mógł wygrywać wyścigi. Dzisiaj nikt już tak nie jeździ. Cały czas jest gaz "na full" i do przodu. Stąd się biorą te problemy, o których wcześniej mówiłem.
Swego czasu rozgorzała na naszym FB bardzo ciekawa dyskusja nad projektem NSF. Argumenty zwolenników - a oprócz wyżej wymienionego nie wspomnieliśmy jeszcze o dwóch: niższych kosztach i mniejszej awaryjności - natrafiały na riposty sceptyków, w których, obok nierealności przebicia się na wąskim i podzielonym już rynku, brylował także ten, że "wyścig zbrojeń" istniał od zawsze i jest taką samą integralną częścią żużla, jak kontuzje czy przygotowanie torów.
To prawda, że istniał. Rickardsson, a później Crump - oni uciekli technologicznie pozostałym zawodnikom. A Crump dzięki komu? Dzięki Peterowi Johnsowi. I dzisiaj Peter Johns robi to samo. A Peter Johns, z całym szacunkiem, nie jest wcale jakimś cudotwórcą, tunerem lepszym od Anderssona czy od Ryszarda Kowalskiego, którego niezwykle cenię. To jest ten sam poziom. Tylko plusem Petera Johnsa jest to, że on idealnie zgrywa zdolności i najistotniejsze cechy motoryczne danego zawodnika z silnikiem. I to jest perfekcyjnie dograne u Woffindena. Widzimy, że Tai dość słabo startuje, nawet jeśli wygra moment startowy, nie odjeżdża rywalom tak, jak robi to Greg Hancock. Ale już na trasie ten silnik pracuje zupełnie inaczej. To jest właśnie plus Johnsa - on każdy silnik, dla każdego zawodnika, czy to dla Holdera, Woffindena, Hancocka, czy nawet, śmiem twierdzić, dla Kasprzaka; on każdy silnik przygotowuje indywidualnie pod kątem danego zawodnika.
Zna się pan z Johnsem? Mieliście okazję współpracować?
Tak, znam go osobiście. Dawno temu współpracowałem z nim dużo, kiedy byłem kierownikiem drużyny w Gnieźnie. Braliśmy wtedy właściwie hurtowo silniki od niego za sprawą Jimmy'ego Nilsena, który był jego "flagowym" zawodnikiem. I wtedy, czy to dla braci Fajferów, czy dla Roberta Sawiny, braliśmy sporo silników… i to nie chodziło. Często były zwroty. Po prostu tak się nie da, że wysyła pan 7 czy 8 silników i to ma chodzić. To musi być praca jeden na jeden. Tuner - zawodnik.
Kiedy zaczyna się hurtownia, kończy się magia tunera?
Tak, dokładnie. To znaczy... tutaj też jest jedna ciekawa kwestia. Nam się cały czas wydaje, że Polska to od zawsze dla wielkich tunerów numer jeden. A to nieprawda. Niestety, Polska była tak traktowana - i uważam, że niestety nadal tak jest - jak ta "dojna krowa". Niektórzy mechanicy stworzyli schemat „hurtowni”. I tylko pchać do Polski, bo Polacy płacą. A ci, co mają dobrze pojechać, to i tak pojadą. Jimmy Nilsen miał zawsze idealne silniki. Jego moment startowy był perfekcyjny, potem na trasie nie musiał być aż tak szybki. Załatwiał sprawę na pierwszym łuku. Dla reszty wyścig zaczynał się, kiedy on był 10 m z przodu. Czy pił dzień wcześniej, czy nie pił - bez znaczenia. Teraz też Johns ma innych priorytetowych zawodników.
Kończąc wątek trenerski - wymienił pan najzdolniejszych spośród młodszych menadżerów, a w starszym pokoleniu, kto zasługuje na uznanie, pomijając Cieślaka?
Na pewno Jan Grabowski, następnie osoba, o której mówiliśmy, czyli Lech Kędziora, Zbigniew Jąder, którego bardzo cenię jako trenera, Roman Jankowski, o którym uważam, że trochę za mało mówiło się przy okazji zdobycia przez Unię Leszno tytułu DMP. Oczywiście, Adam Skórnicki poukładał to wszystko znakomicie, ale nie ulega dla mnie wątpliwości, że nie zrobiłby tego bez wsparcia Jankowskiego. Piotr Paluch - kolejna osoba. Grzegorz Dzikowski - z tego pokolenia wyżej. Przede wszystkim zawsze rozróżniam te dwa pojęcia: trener i menedżer. Menedżerem idealnym jest Jacek Frątczak, który doskonale prowadzi drużynę taktycznie, a regulamin ma w małym palcu, ale jego umiejętności stricte trenerskich nie jestem w stanie ocenić, bo nie wiem, czy umie to robić. Robił to z kolei w tym roku Sławek Dudek. I te dwie rzeczy trzeba umieć rozróżniać. Taki Józef Kafel z Częstochowy czy Grzegorz Dzikowski, Henryk Jasek, także Piotrek Żyto - to są wszystko ludzie, którzy młodych zawodników potrafią wiele nauczyć. I całe szczęście, bo nasz problem polegał też na tym, że bardzo wielu zawodników po zakończeniu karier nie potrafiło znaleźć sobie miejsca w życiu. Mało komu udało się tak, jak na przykład Krzysztofowi Zarzeckiemu ze Świętochłowic. To świetny przykład wysokiej klasy biznesmena. Michał Widera - kolejny przykład. Ale generalnie takich osób nie ma wiele. Dzięki lidze i klubom wielu wartościowych ludzi znalazło swoje miejsce po zakończeniu kariery zawodniczej. Były przecież i te najsmutniejsze przykłady, niektóre dotknęły mnie osobiście, bo byłem bardzo blisko związany z Robertem Dadosem i miałem smutną okazję obserwować z bliska jak ta kariera się skończyła. Nie chciałbym, żeby takie sytuacje miały miejsce.
Pana ocena tegorocznych występów Startu Gniezno. Poproszę cenzuralnie.
Ale co tu dużo mówić... Toż to była kompromitacja. Wygranie jednego meczu w sezonie to jest kompromitacja. W dodatku wygranie z drużyną z ligi niżej. I teraz w ogóle trzeba się zastanowić, czy ten system jest sprawiedliwy. Bo wygrywa się jeden mecz, jeden gdzieś po drodze remisuje, i zostaje się w lidze. Takie są dziś reguły gry. Znowu muszę wrócić do tego, o czym mówiłem na początku - ten klub jest przede wszystkim źle zarządzany. Od samego początku. Wydaje się więcej, niż się ma. Klub gnieźnieński został wprzęgnięty w pewien schemat - schemat autopromocji niektórych osób. Z samym żużlem to nie ma wiele wspólnego, bo cele są gdzie indziej. Tak było z prezydentem Kowalskim, który rządził Gnieznem przez 8 lat, dla którego żużel spełniał rolę tuby propagandowej. Nie trzeba było się o nic martwić, zawracać sobie głowy racjonalnością działań, bo szło się do prezydenta, a ten "dla dobra ogółu" uruchamiał pomoc finansową. Dla mnie, z punktu widzenia mieszkańca tego miasta, były to marnowane pieniądze. Jak pan przyjdzie na Wrzesińską, to zobaczy pan stadion oblepiony jak choinka, reklamy świecą od góry do dołu. To już nawet niesmacznie wygląda, nieestetycznie. Banery wiszą bez ładu i składu. W normalnym, powtarzam - normalnym klubie, przy tylu sponsorach nie miałby prawa nastąpić finansowy kryzys, ani tym bardziej bankructwo. Moja ocena jest bardzo krytyczna także ze względu na politykę personalną drużyny. Klub gnieźnieński już któryś rok z rzędu ściąga zawodników wszelakiej maści. Od Tarasenki, po Thorssela, Australijczyków, a byli też tacy, którzy nie jeździli, a mieli kontrakty. W środku sezonu ściąga się jakichś nieznanych Duńczyków - ludzi, którzy albo nie mają gdzie jeździć, albo jeżdżą prawie za darmo. Na siłę się tę drużynę montuje, byle tylko przejechać mecz czy dwa. Oczywiście potem organizuje się jakieś dodatkowe środki na baraż, żeby ci najlepsi w ogóle chcieli przyjechać, wygrywa się ten baraż… i tubą propagandową można odtrąbić sukces.
Drużyna, która jedzie do Rybnika i zdobywa tam 20 punktów jest problemem dla całej ligi…
Oczywiście, że jest problemem. Tylko co z tego? Nikt na to tak nie patrzy, bo prawie wszystkie kluby mają ten sam problem. Płynności finansowej w pierwszej lidze jest bardzo mało. Jest Rybnik, Daugavpils, Łódź może - kilka wysepek, a reszta… W Ekstralidze zresztą też nie jest wiele lepiej. Jest Toruń, Wrocław, Leszno i Gorzów, pozostali mają problemy.
Tę targaną kłopotami pierwszą ligę wygrał w tym roku łotewski Lokomotiv Daugavpils. W nagrodę prezes Szymański pogratulował im i obiecał, że być może za rok będą mogli pojechać w Lidze Juniorów. Czy Łotysze mają prawo czuć się oszukani?
Oczywiście, że tak. Uważam, że źle potraktowano Łotyszy. Jest mi ich bardzo żal. To potężny błąd naszych władz i spółki zarządzającej rozgrywkami. Miałem przyjemność spotkać się niedawno z osobą, która wprowadzała mnie do międzynarodowego żużla. Moim mentorem był Janusz Wanatko z Zielonej Góry, ceniony prawnik. Ostatnio potwierdził mi, że przygotowanie właściwego regulaminu, takiego, żeby Łotysze mogli awansować, nie było żadnym problemem. Wybrano inną drogę i uważam, że zafundowano naszemu żużlowi kolejny strzał w kolano. A przecież są przykłady ze świata, kiedy ligi, dużo większe i znaczniejsze od żużlowej, otwierały się na drużyny z ościennych krajów. Można było pójść w tym kierunku i dać Łotyszom pełne prawa. Wspomnę górnolotnie NBA, gdzie gra drużyna z Kanady, a do niedawna grały dwie, bliżej nas hokejowa KHL, z ekipami z siedmiu krajów Europy Środkowej i Wschodniej, kreuje cały rozwój hokeja na naszym kontynencie. Można było zrobić to samo. Taki sygnał, że jest taka drużyna jak Daugavpils i jeździ w najlepszej lidze świata - lidze polskiej, to byłby piękny sygnał dla drużyn z ligi niemieckiej, czeskiej, czy nawet drużyn węgierskich i ukraińskich. Dzisiaj to może brzmieć jak fantasy, ale jeśli tam pojawiłby się sponsor, to miałby coś, o co chodzi każdemu poważnemu sponsorowi na świecie - idealną platformę marketingową, żeby się pokazać. A my moglibyśmy na tym tylko zyskać.
Według słów delegacji łotewskiej prezes Witkowski powiedział, że nie ma mowy, żebyśmy szkolili łotewskich juniorów, bo to będzie godzić w rozwój polskich.
To jest porównywanie myszy ze słoniem. To są dwie różne skale, dwa światy. Ilu my tych łotewskich juniorów wyszkolimy? I gdzie oni będą jeździć, komu zajmować miejsca? Taki Lebiediew gdzie do tej pory szlifował swój talent? Jakoś to nikomu nie przeszkadzało. Miałem wrażenie, że przeciwnie. Kibice właśnie chętnie przychodzili popatrzeć jak ten Lebiediew jeździ. Oni mają dwie szkółki żużlowe, w Rydze i Daugavpils. Mają tam kilku juniorów. Tej konkurencji się boimy? W przypadku Lokomotivu nie było żadnych przeciwwskazań do jazdy w Ekstralidze. Drużyna była wypłacalna, zweryfikowana wieloletnim udziałem w niższych ligach, dobrze zarządzana, mająca gwarancje finansowe, w tym prezydenta miasta, posiadająca zmodernizowany stadion i rzeszę świetnych kibiców. Należało usiąść i dokonać odpowiednich zmian, tylko od początku woli nie było.
Pan ma kontakty ze środowiskiem żużlowym za Bugiem, chociażby poprzez działalność w ice speedwayu. Czy pana zdaniem casus Daugavpils wpłynie ma postrzeganie polskiego żużla za naszą wschodnią granicą?
Z pewnością wpłynie. Ja nie widzę obecnie w tamtym rejonie, włącznie z Rosją, innej tak dobrze poukładanej drużyny i klubu jak Lokomotiv. A skoro nawet im się nie udało… Ukraina żużlowo dzisiaj ledwo daje radę. Mają dwa ośrodki i po kilka imprez w roku. W Rosji, wbrew pozorom, klasyczny żużel upada. Brakuje przede wszystkim perspektyw i finansów. Jest raptem pięć ośrodków, które jakoś funkcjonują, z czego i tak nie wszystkie startują w lidze. Lepiej od klasycznego funkcjonuje tam żużel na lodzie. Ale takie Togliatti pokazuje, że potencjał jest olbrzymi. Tam na Memoriale Stiepanowa, zresztą na jakichkolwiek innych zawodach, jest po kilkanaście tysięcy ludzi. Ja nie wiem, co by było, gdyby oni nagle zobaczyli w telewizji czy internecie mecze rosyjskojęzycznego Daugavpils w najlepszej lidze świata. A czy u nas nie ma sponsorów, którzy byliby zainteresowani zdobyciem nowych rynków? Uważam, że ta decyzja przyniosła tylko i wyłącznie straty.
Ale skoro podpisano już wcześniej kilkuletnie umowy z partnerami, którzy zainteresowani tymi nowymi rynkami nie są, bo ani Grupa PGE, ani telewizja nSport nie mają interesu reklamować się na Łotwie, to może warto było zawczasu jasno powiedzieć to Łotyszom? Zanim wygenerowali sobie stos faktur za "trójki" Lindbaecka i Lindgrena?
Jasne, że tak. Tylko wtedy pewnie byłoby zagrożenie, że mecze z Łotyszami nie będą tak zacięte, czyli to nasi prezesi zapłacą więcej za punktówkę. A oficjalne wyjaśnienie, dlaczego „pomimo że wygrali, to nie wygrali” w polskim żużlu zawsze się znajdzie. Regulaminy wszystko pomieszczą. Regulamin rozrósł się do monstrualnych rozmiarów. W tej chwili to już jest księga, ponad 300 stron. Po czym i tak co roku wychodzą rzeczy, które nie są ujęte w tym regulaminie. Przecież Daugavpils nie jeździ w Polsce od roku, a od 10 lat. O czym to świadczy? O braku merytorycznych rozwiązań. Czy ci Łotysze nagle w tym roku mieli silny skład i realne szanse na play-offy? Patrząc na ich postępy, pachniało tym awansem od kilku lat. Od tego są między innymi władze, żeby przewidywać. Można to było załatwić z powodzeniem już dwa czy trzy lata temu. Ja Rybnikowa i działaczy z Daugavpils odbieram jako rzetelnych i odpowiedzialnych partnerów. Takich nie jest wielu. Mam doświadczenia z organizacji Grand Prix na ich obiekcie i proszę mi wierzyć, tam nie było się do czego przyczepić, wszystko było zrobione perfekcyjnie. Jeżeli takiego partnera my policzkujemy i nie wykorzystujemy dla własnych celów, to jest to koszmarny błąd. A wizerunkowo trzeci cios, po Warszawie i Ostrowie. Ujma dla całej dyscypliny. I proszę zauważyć, że to nie koniec, bo uruchomi się mechanizm następstw. Już "awansowaliśmy" Rybnik, który przegrał z Ostrowem. Ostrowem, który uległ Rzeszowowi, będąc już bankrutem. Jeżeli zaraz okaże się, że Rzeszów też nie pojedzie, to co? Znowu poprosimy Grudziądz? Konkurs zrobimy? To po co w ogóle te baraże były? Po co ta cała walka w pierwszej lidze, skoro na końcu i tak wynik sportowy nie decyduje? Przecież kibice parskną śmiechem. To są wynaturzenia i na tej płaszczyźnie przeraża mnie to, co się obecnie dzieje.
W pana mieście chyba już parsknęli. Jako rodowity gnieźnianin jest pan dobrym adresatem pytania: co się stało z publicznością w tym mieście? Ja rozumiem, że słaby skład i nędzne wyniki, ale ten odpływ ludzi z trybun jest przeogromny.
A proszę sobie przypomnieć, że jeszcze rok wcześniej, a także w ekstraligowym sezonie 2013, frekwencja w Gnieźnie była. I to jest ten problem. Ja wierzę w takie coś jak sprawiedliwość w znaczeniu społecznym, życiowym - i proszę mi wierzyć, że społeczeństwo w tych fundamentalnych kwestiach, dobra i zła, sprawiedliwości i gwałtu, nie jest głupie. Te rzędy pustych krzesełek przy Wrzesińskiej są sygnałem dla władz tego klubu, że dziadostwa ludzie nie lubią. I to widać. Bo był optymizm, marketingowe opakowanie, takie perełki jak choćby to, że chłopaki mają najładniejsze polary w całej Polsce, są najlepiej ubraną drużyną. I co z tego? Kibica nie da się oszukać. Przecież wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że niektóre mecze były odpuszczane. Nie miał kto jeździć. Była swego rodzaju łapanka, żeby tylko dojechać do końca, a potem akcja "baraże" i pospolite ruszenie, żeby nie przegrać z Piłą. I chociaż jestem z Gniezna, powiem panu, że żałuję, że ta Piła nie awansowała. Bo organizacyjnie Piła jest dużo wyżej niż Gniezno. Tam się nie słyszy o takich problemach. Stało się, jak się stało, jeden mecz przegrali wyraźnie, drugi wygrali wyżej i udało się obronić status pierwszoligowca. A trybuny mówią same za siebie. Odczytuję to wyłącznie jako sygnał od kibiców, a jak on zostanie zrozumiany, nie wiem. Ja sam wybrałem się w tym roku na kilka meczów Startu jako kibic, poszedłem, kupiłem bilet, i takie są moje odczucia. Ludzie czuli się lekko oszukani, czuli, że nie zasługują na coś takiego. Powiem brutalnie, już wcześniej trzeba było to rozpędzić, zacząć bazować na wychowankach, nawet spędzić jakiś czas w II lidze, ale zacząć budować pewną bazę. A w Gnieźnie zamiast wychowanków ciągle jest exodus. Bracia Jabłońscy, Gomólscy, Fajferowie czy Adrian Gała jeżdżą poza Gnieznem, a ściąga się ludzi zupełnie przypadkowych. Przykre to.
Mimo wszystko, poproszę o jakieś pozytywne aspekty tego sezonu.
Pozytywnym aspektem było na pewno pojawienie się Pawła Sochackiego i jego determinacja w pomaganiu klubowi. Bez Sochackiego, Łączyńskiego oraz Łukasika, bo to trójka głównych sponsorów, prawdopodobnie ten klub wyglądałby jeszcze gorzej. Drugi pozytyw - Drużynowy Puchar Świata, czyli też zasługa firmy Carbon, bo to ich przedsięwzięcie. I jako trzeci pozytyw odbieram Turniej o Koronę Chrobrego, który ma bardzo dobrą markę. Marketingowo jest to dobry produkt. I to są jedyne pozytywy, jakie na dzień dzisiejszy dostrzegam. Dopóki pan Imbierowicz i cała jego świta będą się bawić w żużel w Gnieźnie, tak długo to nie będzie mój żużel. To nie są ludzie, z którymi ja mogę wspólnie coś robić.
A Kyle Newman? Ciekawy chłopak z Poole. Autor słynnej akcji z finału Elite League, kiedy jadąc bez gogli od samego startu, wygrał wyścig i zapewnił, jak się później okazało, tytuł mistrzowski swojej drużynie. Jak pan go ocenia? Może to jest ktoś, na kim można budować przyszłość Startu?
Ale to jest właśnie potwierdzenie tego, co mówiłem wcześniej, bo to jest chłopak, który był zdesperowany, by znaleźć klub w Polsce. Wiem, bo dwa lata temu się do mnie zgłaszał. Pewnie, że ktoś zdolny może się trafić, nawet przypadkiem, ale ja w tym nie dostrzegam tego, co najistotniejsze, czyli jakiejś myśli taktycznej. To jest łapanka. Bierze się tych, którzy akurat są tani, bardzo tani, a chcą jeździć. Czy taki "rodzynek" potem zostanie w takim klubie? Wątpię. Mieliśmy przykład z Doylem - zawodnikiem, którym w tym roku zajął 5. miejsce w Grand Prix. Przecież Doyle jeździł w Gnieźnie. Dlaczego go wtedy nie zatrzymano? Właśnie dlatego, że nie było strategii taktycznej. Tak samo Bech Jensen. On mówił mi wyraźnie, że umowa nie została dotrzymana i później bodaj ani razu już nie pojechał, zrejterował. Czy można mieć taką perełkę jak Antonio Lindbaeck i ją wypuścić? Gdyby klub był zbudowany na solidnych podstawach i miał wizję, to priorytetem byłoby budowanie go wokół wychowanków i takich zawodników jak Lindbaeck lub Doyle. Ale nie ma pieniędzy, nie ma wizji, nie ma strategii, jest tylko przedłużanie agonii.
Jest pan przeciwnikiem jakiejkolwiek pomocy z pieniędzy wszystkich mieszkańców dla zawodowych klubów?
Są dwie rzeczy. Pierwszym źródłem jest tzw. promocja miasta. I to rozumiem. Miasta muszą się promować, a sport jest idealnym nośnikiem tej promocji. Natomiast wymiar tej pomocy jest dyskusyjny. W różnych miastach inaczej wygląda przecież zasobność samorządów. Drugim źródłem jest szkolenie młodzieży. I tutaj zaczynają się schody. Bo jak zestawić szkolenie trzech młodych żużlowców z czterdziestoma dzieciakami, które grają w hokeja na trawie? Jak to zrównoważyć, skoro tym pierwszym daje się 300 tys. zł, a tym drugim 30 tys.? Naprawdę, kiedy uświadamiam sobie, jak te pieniądze na szkolenie w Gnieźnie przez ostatnie lata były marnowane, to nie boję się tego powiedzieć, że zostały wręcz sprzeniewierzone. Zostały wydane nieekonomicznie. Z tego nie ma nic, kompletnie nic. Ostatniego z młodych zdolnych gnieźnian, czyli Adriana Gały, też już w Gnieźnie nie ma. Domyślam się, jak musiałby się czuć opiekun dzieciaków w którejś z mniej medialnych dyscyplin sportu niż żużel, kiedy dowiedziałby się ile łącznie pieniędzy utopiono w szkółkę żużlową. Nie swoich pieniędzy, nie wygenerowanych przez klub, a pieniędzy mieszkańców, podatników.
To może lepszą formą finansowego wsparcia klubów jest coś, o czym mówiła w Rzeszowie pani Marta Półtorak, a i w Gorzowie wróble ćwierkają, że funkcjonuje od lat - czyli znalezienie przedsiębiorców, którzy zainwestują w żużel, ale w zamian miasto zobowiąże się do określonych przywilejów i kiedy trzeba, spojrzy na nich łaskawym okiem.
Cofnę się o kilka lat. Dobrze znałem się ze świętej pamięci Szczepanem Bukowskim z Tarnowa. To był wielkiej klasy człowiek, dobrze zarządzający klubem. I właśnie dzięki niemu w tym mieście powstała pierwsza w Polsce żużlowa spółka akcyjna. Do dzisiaj zresztą, zdaje się, funkcjonuje. I to jest właśnie kierunek dla sportu przez duże "s", dla klubów z naszej Ekstraligi i I ligi. One muszą być zarządzane jak firmy. Oczywiście z uwzględnieniem specyfiki sportu. Ale jak mamy 100 zł, to możemy wydać góra 110, bo nie żyjmy ułudą, że instytucja kredytu nie istnieje. Ale my nie wydajemy tych 10 zł więcej, a 200. Tak de facto to nawet nie wydajemy, a zobowiązujemy się, że wydamy. Stąd się biorą te późniejsze problemy i frustracje. A sponsorów wokół żużla, wbrew ciągłym narzekaniom, naprawdę jest bardzo wielu. Proszę mi wierzyć, iż w porównaniu z innymi dyscyplinami, żużel wypada bardzo korzystnie. Czyli są możliwości, by to miało rentowność.
Ale nie chciałbym, żeby uciekł pan od pytania o wymienione wcześniej zjawisko. Konkretnie: przychodzi pan Iksiński i mówi, że zainwestuje 1,5 mln w klub, ale magistrat ma mu pomóc w inwestycji A, inwestycji B, a potem łaskawie potraktować przy opodatkowaniu. Ja wiem, że mamy ustawę o zamówieniach publicznych, ale praktyka pokazuje, że to nie zamyka pola działania.
No dobrze, ale to i tak nie zależy tylko od prezydenta miasta, a od radnych. Czyli ciała wybranego w demokratycznych wyborach. To radni, jako przedstawiciele mieszkańców, wypowiedzą się, czy tak, czy nie. Osobiście uważam, że jest to jakaś metoda. Jeżeli przedsiębiorca pomaga, sponsoruje, czy nawet finansuje klub, to może mieć oczekiwania na zasadzie "coś za coś", także w pewnym stopniu od miasta. Tak ten świat wygląda. I tu się nie ma co obruszać, tak już jest. Co więcej, według mnie tak powinno być. Powiem panu, że ja dzisiaj wiem, że są w Gnieźnie ludzie, którzy chcieliby zainwestować w żużel. Nawet wziąć na siebie ten bagaż długu poprzedników, ten pusty stadion i to wszystko. Tylko żeby wejść w coś takiego każdy poważny sponsor musi mieć jedno – pełną wiedzę o sytuacji. Proszę teraz zastukać do drzwi zarządu Startu, powiedzieć, że chce pan wejść w klub i zażądać audytu. Napotka pan na potężny opór. Nie ma transparentności, nie ma możliwości zweryfikowania dotychczasowej działalności od A do Z. Przynajmniej ja tego nie widzę.
To co będzie dalej ze Startem, wykaraska się z kłopotów?
Tak, będą jeździć w Nice Lidze, będą pokazywani w telewizji, znowu opakuje się to w jakiś ładny "kolorowy papierek", ale boję się, że systemowo nic się nie zmieni [rozmawialiśmy 21.11., przed zmianami w zarządzie TŻ Start - dop. JaH]. Jak czytam, od kiedy ciągnie się dług za Falubazem, to zastanawiam się, skoro to dotknęło taki klub jak Zielona Góra, to gdzie są takie kluby jak Gniezno? W mediach prezesi będą twierdzić, że jest idealnie na zero, a prawda jest inna. W dodatku przecież ciąży sądowy układ z poprzednich "dokonań" działaczy. W Zielonej Górze były pełne trybuny, ale także w Gnieźnie, proszę sobie przypomnieć, jak wyglądała frekwencja na Ekstralidze, nie tylko na inauguracji. Ja nie wiem, jak można było skończyć tamten sezon z milionami długu?! To naprawdę jacyś wybitni pseudopraktycy biznesu musieli się tym zajmować. Nie wyobrażam sobie, żebym zrobił coś takiego w firmie. Mając w dodatku wszystkie atuty w ręku, w tym pełny stadion i telewizję, będącą ogromnym pozytywem w rozmowach ze sponsorami. To trzeba być dyletantem. Tacy ludzie nie powinni więcej działać w sporcie, zresztą w jakimkolwiek biznesie nie powinni.
Rozmawiał: Jakub Horbaczewski
Zdjęcie: archiwum Pawła Ruszkiewicza
W części drugiej m.in. o faworycie DMP 2016, wypadku Darcy'ego Warda, Ole Olsenie i kompromitacji na Stadionie Narodowym, przyszłości Grand Prix, pracy w nSport, polskim ice speedwayu, tragedii ś.p. Grzegorza Knappa oraz… jeszcze jednej „czarnej” i nietuzinkowej pasji.