Finał IMP 2018, rozegrany w upalną sobotę 4 sierpnia w Lesznie, dostarczył kibicom sporo emocji oraz kontrowersji, które będziemy pamiętać przez kilka najbliższych lat. Mnie, jako gorzowianina, najbardziej zaskoczyła decyzja sędziego Krzysztofa Meyze o wykluczeniu z biegu finałowego Bartosza Zmarzlika. Zaskoczyła i zasmuciła, bo widać było po obrazkach z parku maszyn bezpośrednio po werdykcie, jak wielki był to zawód dla 23-letniego Stalowca. Niemniej nie o niego personalnie tu chodzi, ale o sam fakt, że po raz kolejny rozdanie medalowe w IMP niewiele ma wspólnego z tym, co działo się na torze po rundzie zasadniczej. Problem z nową formułą IMP opisaliśmy szerzej już po finale 2015 (Gorzów) w tekście "Skrótem na żużlowy Ol_IMP", teraz przyszedł czas, by raz poruszone argumenty, których nie musimy powtarzać, poprzeć suchymi statystykami z ostatnich 6 finałów. Sześć lat obowiązywania formuły z barażem i finałowym wyścigiem, to już wystarczająco długi okres, by pokusić się o poważniejszą ocenę nowego formatu IMP.
Na chwilę wrócę jednak do leszczyńskiego finału, bo nie sposób nie odnieść się szerzej do decyzji sędziego Meyze z finału. Nie chcę być posądzony o szowinizm lokalny (na co i tak szanse są marne) , ale chyba być nie mogę, gdyż to samo zdanie mieli też ludzie żużla spoza Gorzowa lub wręcz zupełnie nie posądzani o progorzowskie sympatie, jak Marek Cieślak, Jan Krzystyniak, czy Roman Jankowski. Uważam, iż sędzia popełnił ogromny błąd i zepsuł finał tak udanej w zasadzie pod względem sportowym imprezy. Zamiast pełnej rywalizacji mieliśmy kadłubowy bieg nr 22., zaś medalistów poznaliśmy de facto przed jego rozpoczęciem. Czy to oznacza, że Meyze nie miał prawa wykluczyć Zmarzlika? Ależ nie, moim zdaniem miał takie prawo, gdyż gdyby na siłę szukać sprawcy upadku Piotra Pawlickiego, pewnie więcej winy miał tu Zmarzlik. Była to jednak typowa sytuacja w pierwszym łuku, w której 90% sędziów dopuściłoby całą czwórkę do powtórki w każdym meczu ligowym. To był jednak finał Mistrzostw Polski i wydaje mi się, że Meyze zwyczajnie nie wyczuł "ducha sportu", którym dobry sędzia też się kieruje. Z drugiej strony, sytuacja dla sędziego była nie do pozazdroszczenia, bo niezależnie od werdyktu, każdy czułby się pokrzywdzony. Wyobraźmy sobie reakcje: upada Pawlicki, gestykuluje ręką w stronę Zmarzlika, arbitra... i nic. Powtórka w czterech. W niej bez problemu wygrywa Zmarzlik. Gdyby Meyze postąpił inaczej, być może cała żużlowa Polska po chwili pomstowałaby, że nieodpowiedzialna decyzja sędziego doprowadziła do wygwizdania przez cały stadion złotego medalisty IMP, a sam arbiter miałby problem ze spokojnym opuszczeniem wieżyczki...
Twierdzę paradoksalnie, że Zmarzlik przegrał upragnione mistrzostwo na długo przed kuriozalną decyzją o jego wykluczeniu. Nie pierwszy zresztą raz zjadła go presja i nieszczęśliwy wybór pola startowego. Pierwsze pole było dobre, ale tylko w razie atomowego startu. Przegrany start z tego pola zamykał z kolei wszystkie "manewry ratunkowe", które były na tym torze możliwe po szybkiej na pierwszym wirażu szerokiej. No i stało się, zawahanie na starcie Zmarzlika doprowadziło do spóźnienia startu. I twierdzę, że nawet bez upadku Pawlickiego, zawodnik Stali miałby problem nawet z zajęciem medalowego miejsca. Choć zdobycie wymarzonego i wciąż niezdobytego trofeum znowu mu nie wyszło, sobie tylko znanym sposobem zachował klasę i spokój w rozmowie z Łukaszem Benzem. I wypadałoby powtórzyć za nim, gratulacje dla chłopaków! Tym bardziej, że złoto Piotrowi Pawlickiemu, jak wskażę w poniższych zestawieniach, należało się już w przeszłości. Nie mogę też nie wspomnieć o ekspercie w studio nc+ Marku Cieślaku, który po raz kolejny skradł show. Proszę o więcej "polewaczkowego" w telewizji!
Zacznijmy zatem rozważania nad regulaminem IMP z lat 2013-18. Czy to tylko nasze subiektywne wrażenie, czy coś jest tutaj nie tak? Niech zaświadczą o tym liczby. Zacznijmy od pierwszego zestawienia, przypominając tylko dla porządku, iż bezpośredni awans do finału IMP po 20 wyścigach przypada miejscom 1.-2., zaś zawodnicy z pozycji 3.-6. walczą o finał w barażu. Tabela 1. przedstawia zbiorcze zestawienie miejsc 1.-6. po rundzie zasadniczej wraz ze zdobyczą punktową oraz miejsce końcowe.
Poniżej, kilka tabel oraz wykresów będących interpretacją powyższego zestawienia. Zaczynamy od wykresu 1., który jasno wskazuje na fakt, iż lider po rundzie zasadniczej zazwyczaj nie wygrywa całych zawodów, poza dwoma przypadkami z sezonu 2013 (współlider) oraz 2016.
Kto jednak pamięta tamte finały, ten wie, że i te wyjątki od reguły nie były wcale takie pewne. W tarnowskim finale bowiem lider po zasadniczej (Kołodziej) musiał ogrywać rywali na trasie, zaś w Lesznie 2016, kompletny i niedościgniony do 20. wyścigu Dudek, cudem odparł ataki depczącego mu po piętach do mety Piotra Pawlickiego.
OK, jeśli nie lider, to może przyczajony i startujący bez presji wicelider rundy zasadniczej miał łatwiej, żeby wygrać całe zawody? Wykres 2. wskazuje na to, że nic z tego. Wicelider po 20 wyścigach ani razu nie wygrał całych zawodów. Czy potrzeba czegoś więcej, by udowodnić, że w IMP zawodnikom nie opłaca się zająć dwóch pierwszych miejsc po 20 wyścigach? Czy nie ze względu na ten jeden (barażowy) bieg przerwy?
Spójrzmy na biegi finałowe IMP, tak jakby były one rywalizacją drużynową, w której finaliści bezpośredni rywalizują z barażowiczami.
Powiedzieć, że "drużynowo" lepiej radzą sobie barażowicze, to mało. Ich przeciwnicy (lepsi przecież w klasycznej formule) przez 6 lat nie wygrali ani jednego wyścigu! Więcej, bezpośredni finaliści potrzebowaliby rezerwy taktycznej, gdyby traktować tę rywalizację jako mecz żużlowy.
Kolejne ciekawe wnioski można wyciągnąć z analizy zbiorczego zestawienia przedstawiającego, ile punktów w rundzie zasadniczej skompletowali żużlowcy, którzy zajęli poszczególne lokaty w rozgrywce o IMP:
Tak, proszę Państwa, dożyliśmy czasów, w których statystycznie najlepszy żużlowiec finałów w nagrodę zajmuje... IV miejsce.
Podsumowując te wyliczenia, spróbujmy sobie napisać historię alternatywną ostatnich sześciu finałów IMP i porównać tabelę medalową z lat 2013-18 (tabela 4.) z tą wirtualną, gdyby nie rozgrywano baraży oraz wyścigów finałowych (tabela 5.). Powiedzieć, że zmiany w obu tych tabelach są duże, to powiedzieć za mało.
Podsumowując, z utęsknieniem oczekuję na powrót do "normalnych" finałów IMP z klasyczną rozpiską dwudziestobiegową, bez żadnych półfinałów, bez baraży, bez finałów. Wszystkie powyższe wykresy oraz tabelki wskazują na fakt, iż zawodnikom rywalizującym o złoto zwyczajnie nie opłaca się zdobyć bezpośredniego awansu do finału. Czyli nie opłaca się wygrywać. Chyba nie na tym polega idea sportu. Nie przemawia do mnie argument o tym, że "przecież wszyscy wiedzą, jaki jest regulamin". A argument o "emocjach", jakie taka formuła zapewnia? Emocje są w porządku, ale nie sztucznie generowane - nie w każdej sytuacji i nie za wszelką cenę, a na pewno nie w takiej imprezie, jak finał IMP, który przez dziesięciolecia udowadniał, że emocji w nim nigdy nie brakowało. O ile finały jednodniowe z założenia są obarczone tą wadą, że nie zawsze wygrywa w nich najlepszy zawodnik na przestrzeni całego sezonu, to zawsze zwyciężał najlepszy w danym dniu i na danym torze! Także taki "czarny koń" jak Adam Skórnicki czy Tomasz Jędrzejak. Nikt nie powie, że to wielcy czy wybitni żużlowcy, ale nikt normalny nie powie, że w danych finałach IMP nie byli bezapelacyjnie najlepsi. I to było cenne. Dziś już nawet tego nie ma, ponieważ o mistrzostwie Polski decyduje jeden wyścig, jedno rozegranie pierwszego łuku, jeden przypadek albo jedna decyzja arbitra. Cieszę się, że są osoby, jak choćby Stanisław Chomski, które także zauważają ten problem. Trener Stali Gorzów powiedział otwarcie podczas transmisji z IMME, iż obecna formuła z dodatkowymi wyścigami nie bardzo pasuje do takiej imprezy jak IMP. Mam nadzieję, że dyskusja ruszy i ktoś w PZM podejmie właściwe decyzje. Nieustannie też będziemy apelować o to, by finałowi krajowego czempionatu przywrócić należną mu do niedawna stałą i świąteczną datę 15 sierpnia, jako datę rozgrywania tych zawodów.
Michał/GW
zdj. w tekście: nSport+