Jeszcze przedwczoraj pojawił się promyk nadziei na podtrzymanie walki o tytuł Indywidualnego Mistrza Świata. Niestety, informacje Przeglądu Sportowego, powielone m.in. przez speedway365.com, okazały się nieprawdziwe. Emil Sajfutdinow rezygnuje z występu w Krško, czym definitywnie przekreśla swoje szanse na złoty medal. Nie ukrywajmy, przez sobotni wypadek w Toruniu Grand Prix straciło 50 proc. swojej atrakcyjności. W sobotę przed telewizorami usiądą już tylko najwierniejsi fani cyklu i ci, którzy będą chcieli zająć czymś swoje myśli przed niedzielnymi rewanżami w półfinałach Ekstraligi. Ponieważ są wśród nas tacy, którzy oglądaliby Grand Prix nawet z zawodnikami pokroju Aleša Drymla i Martina Smolinskiego (oh, wait…), przedstawiamy tradycyjną zapowiedź historyczno-prognozową.
Sobotni przystanek to kolejny po Daugavpils powrót do cyklu po czteroletniej nieobecności – tym razem z otwartymi ramionami witamy słoweńskie Krško. Po czym po chwili odtrącamy. Niestety, rundy na stadionie Matije Gubca nigdy nie należały do najciekawszych w sezonie, a sama arena, poza ciekawym widokiem na góry (którego jutro nie uświadczymy, bo będzie ciemno), ma do zaoferowania luksusy dla siedziska i oka porównywalne z duńskim Vojens. A pojemność jest jeszcze mniejsza. Ale dość już marudzenia – przypomnijmy, co ciekawego działo się podczas tych ośmiu lat zmagań na (nie)dalekim Południu.
2002 – swój debiut w GP Krško zawdzięcza powiększeniu cyklu z 6 do 10 turniejów. W podzięce oferuje… dosyć nudną rundę. Na tyle nudną, że nikt nie uznał za stosowne wrzucić na youtube ani jednego biegu z tamtejszych zawodów. W tym, niestety, słynnego finału, który swoją widowiskowością zatarł nieco wcześniejsze złe wrażenie. Gollob vs Sullivan. Szaleńcza pogoń Polaka zakończyła się równoczesnym finiszem, rozstrzygniętym na korzyść Australijczyka. Ocenę sytuacji dodatkowo utrudniało podniesione przednie koło Golloba, a są tacy, którzy do dzisiaj twierdzą, że to właśnie jemu należało się zwycięstwo. Chcielibyśmy przedstawić tę sytuację do rozstrzygnięcia naszym Czytelnikom, ale niestety – Internet bywa wredny.
2003 – żużlowa Słowenia postanowiła najwyraźniej zrekompensować kibicom brak atrakcji w poprzednim sezonie, fundując zgromadzonym w Krško prawdziwy koktajl Mołotowa. Emocje zaczęły się jeszcze przed zawodami. Organizatorzy musieli zmierzyć się z problemem, którego chyba nikt się nie spodziewał. Chodziło mianowicie o… skompletowanie obsady. Aż pięciu zawodników spośród stałej stawki było niedysponowanych z powodu nieprawdopodobnej wręcz plagi kontuzji, przerastającej nawet tę tegoroczną. Ponieważ część nominalnych rezerwowych także nie była wówczas dostępna, na turniej w ostatniej chwili dowoływano miejscowych, startujących odpowiednio z numerami… 32 i 33. By uprzykrzyć życie tej nieco przypadkowej zbieraninie, na tor przed zawodami wylano – na oko – kilkanaście beczkowozów wody, przez co w pierwszych wyścigach był on ledwo przejezdny. Gdy nawierzchnia nieco przeschła a na tor wyjechali najlepsi, zrobiło się nieco lepiej… nie, wróć. Wtedy dopiero zrobiło się niebezpiecznie. Najpierw Nicki Pedersen wystrzelił w bandę Tomasza Golloba (to naprawdę tak wyglądało), a później… później Lukáš Dryml zaliczył pierwszy z dwóch wypadków kończących jego poważną międzynarodową karierę.
Podobno od śmierci na torze uratował go jego własny ojciec, wyciągając mu z gardła dławiący go język. Bardzo nam szkoda ambitnego Czecha, ponieważ do tego momentu był on szósty w klasyfikacji generalnej (a po dwóch rundach nawet prowadził!). To tyle w temacie sensowności dmuchanych band na prostych.
Tomasz Gollob po wspomnianym upadku w biegu zapoznawczym pozbierał się, by później do spółki z jadącym turniej życia Tomaszem Bajerskim zaprezentować takie coś:
Co ciekawe, trzech z czterech uczestników tego wyścigu zameldowało się później w finale. Tomasza Bajerskiego zastąpił Leigh Adams, który zresztą pogodził całe towarzystwo, a pechowcem turnieju został Jason Crump, któremu w półfinale zabrakło paliwa w motocyklu. Tak, dobrze przeczytaliście.
2004 – przydział atrakcji ponownie mocno ograniczony. Tak naprawdę nie przychodzi nam do głowy żadne ciekawe wydarzenie związane z tamtym turniejem. Rickardsson pozamiatał towarzystwo wygrywając wszystkie swoje wyścigi, żaden Polak nie awansował do półfinału, faworyci pojechali na swoim poziomie. Hmm, może warto wspomnieć o drugim z rzędu podium Hansa Andersena? Nie, przecież to bez sensu. Runda do zapomnienia.
2005 – ostatnie TAKIE Grand Prix w wykonaniu znanego skądinąd i lubianego w coraz mniejszych kręgach Ryana Sullivana. Takie, to znaczy odjechane na światowym poziomie, niestety, bez sukcesu sportowego w postaci choćby awansu do finału. W każdym razie 13 punktów 30-letniego wówczas Australijczyka to zdecydowanie jego najlepszy wynik w tamtym sezonie i ostatni taki w karierze. Kto by wówczas pomyślał. Co do pozostałych – Tony Rickardsson drugi raz z rzędu wygrał, Nicki Pedersen drugi raz (nie z rzędu) był drugi, Matej Žagar jadąc z Dziką Kartą załapał się na podium, Tomek Gollob awansował do półfinałów, a Tomek Chrzanowski zdobył dwa punkty i to nawet nie na defektach.
2006 – po raz pierwszy Krško inaugurowało sezon i w roli inauguratora sprawdziło się zaskakująco dobrze. Byliśmy świadkami naprawdę niezłego ścigania, zdecydowanie lepszego niż rok i dwa lata wcześniej. Gollob jadąc z brylantem na tyłku (kto pamięta jego ówczesny kevlar, zrozumie) po kiepskim początku odpalił w trzeciej serii startów i wydawał się nie do zatrzymania, Rickardsson wycierał rywalami podłogę, bezproblemowo przechodząc z czwartej pozycji na pierwszą, a Protasiewicz powracający w roli stałego uczestnika ucieszył wszystkich, podsumowując swój kompromitujący występ słynnym bączkiem. No a potem nadszedł The Final.
Wreszcie, po dwóch drugich miejscach, Nicki Pedersen dopiął swego. A jeśli filmik żużlowy ma ponad 100 tysięcy wyświetleń – jest co oglądać.
2007 – żeby nie było zbyt dobrze, po obiecującej rundzie A.D. 2006 znów mieliśmy obraz nędzy i rozpaczy. Tor jeszcze kilka dni wcześniej był dokumentnie zalany i nie zniósł tego zbyt dobrze, co na widowisku odbiło się, mówiąc kolokwialnie, dupowato. Nicki Pedersen wygrał drugi raz z rzędu, ale w tamtym sezonie jeździł we własnej lidze, więc nikogo to nie dziwiło. Tomasz Gollob odpadł w półfinale, wyrabiając swoją „krškową” normę, co też nikogo nie zdziwiło. Jarek Hampel nigdy wcześniej nie awansował do półfinału, więc teraz też nie dał rady. A Jurica Pavlic wystartował z Dziką Kartą, co umknęło sporej części ludzi, obwieszczającej jego debiut w cyklu dopiero 3 lata później w Gorican. Bylibyśmy smutni na miejscu Chorwata, gdyby nie to, że opcja wystartowania w GP, nawet z Dziką Kartą i nawet w nudnym Krško, brzmi jednak całkiem fajnie.
2008 – chimera. Chyba najdziwniejsza runda Grand Prix w historii, mająca dwa całkowicie odrębne oblicza: do 12 wyścigu i od 12 wyścigu. Najpierw była walka, ściganie na maksa i odlatujący laczek Lukáša Drymla, tradycyjna dominacja Pedersena i tradycyjna średniawka Golloba. Później, w długiej przerwie na równanie toru, spadła ulewa i wywróciła wszystko do góry nogami. Od tego momentu absolutnie kluczowe stały się pola startowe – z A wygrywał nawet największy jeleń (chyba, że był Rune Holtą), z C i D prawie nie dało się przywieźć choćby dwójki. Jak można się domyślić, niesamowicie spłaszczyło to klasyfikację generalną. Zwycięzca rundy zasadniczej, Andreas Jonsson, zdobył zaledwie 10 punktów, a ostatni w klasyfikacji Bjarne Pedersen… aż 4. Tak, tak – marne 6 punktów różnicy między pierwszym a ostatnim miejscem! Ewenement na skalę historyczną i niezła gratka dla statystyków. Wspomniany AJ w półfinale zachował się całkowicie irracjonalnie, wybierając pole B, przez co oczywiście przerżnął. Skwapliwie skorzystał z tego Gollob, który po zwycięstwie w swoim półfinale otrzymał możliwość wybrania pola startowego jako pierwszy i – zupełnie jak nie on – wybrał jedyną słuszną opcję. Nie mogło zakończyć się to inaczej niż zwycięstwem.
Warto jednak zaznaczyć, że to była naprawdę mega fartowna wygrana – Tomek wylosował na ten turniej najlepszy numer startowy z możliwych. „Dziewiątka” dawała mu w dwóch ostatnich seriach rundy zasadniczej pierwsze pole, które bez problemu doprowadziło go do półfinału pomimo średniego początku - (0,2,2). Nicki, który nie miał tyle szczęścia, wymęczył rundę zasadniczą startując po deszczu spod bandy, w półfinale skorzystał z prezentu Jonssona, a w finale po raz trzeci stanął na drugim stopniu podium. Ponieważ ponownie była to inauguracja sezonu, Tomek Gollob został liderem mistrzostw świata – pierwszy raz od zwycięstwa w Berlinie 7 lat wcześniej.
2009 – skoro runda rok wcześniej zapadła w pamięć, to ta prawem serii nie mogła, prawda? A jednak. Choć przez większość czasu rzeczywiście nic się nie działo, na jazdę jednego z zawodników patrzyło się z wywieszonym jęzorem. 20-letni wówczas Emil Sajtufinow podsumował tym występem bajeczny i szalony sezon, ustrzeliwując okrągły komplet. Zanim jednak mógł zabrać co swoje, przeżyliśmy dwa momenty grozy. Najpierw maszyna Grega Hancocka postanowiła pozbawić zdrowia zarówno swojego właściciela, jak i jadącego obok Kennetha Bjerre. Na szczęście nie wyszło.
Następnie w finale Nicki Pedersen przypomniał sobie, że minęło już 6 lat od kiedy wypełnił bandę w Krško odrobiną Golloba. Z tej okazji przedsięwziął powtórkę:
W powtórce Emil, po upewnieniu się, że wygłupy zostały zakończone i można się wreszcie pościgać, nie dał Holcie i Gollobowi żadnych szans. (3,3,3,3,3,3,6). Mówcie, co chcecie – to działa na wyobraźnię.
***
Ta ostatnia runda jest dodatkowym powodem, dlaczego tak cholernie żałujemy braku Emila w jutrzejszej obsadzie. Słoweński owal byłby idealnym miejscem na odrobienie trzypunktowej straty do Woffindena, a przez to – uczynienie cyklu jeszcze ciekawszym. Niestety, Adrian Miedziński zadecydował inaczej (no dobra, sam Emil też nie był bez winy). W takim układzie pozostaje nam emocjonowanie się walką o TOP3 i TOP8.
W grupie pierwszej ze wszystkich zainteresowanych tor w Krško najlepiej pasuje Nickiemu Pedersenowi, który na 8 rund tylko dwukrotnie nie znalazł się w finale. Niestety, mieć przed sobą w klasyfikacji Hampela, a za sobą Iversena, to jak balansować na linie podczas trzęsienia ziemi – można się wykopyrtnąć. Jakkolwiek nasza sympatia jest po stronie Jarka „Semi-Final Mayhem” Hampela, obecnie głównym faworytem do brązu wydaje się Niels Kristian Iversen. Bo przecież nie Greg Hancock… prawda?
Jeżeli sytuacja Pedersena jest niewesoła, to trudno znaleźć stosowne określenie na położenie Golloba. 9 miejsce, następny do łyknięcia nieobecny Holder, ale już dalej gnający do przodu Žagar. A dokładnie 5 punktów za plecami coś rudego, zdolnego, szalonego i podrażnionego ostatnim niepowodzeniem w Elitserien. Nie jest dobrze. 15 punktów w ostatnim meczu ligowym byłoby obiecującym prognostykiem, gdyby miało jakiekolwiek przełożenie na wyniki w GP. Podpowiedź: nie ma. Ale to nie znaczy, że Gollob nie jest w stanie wykręcić przyzwoitego wyniku. Większość problemów, jak zwykle, siedzi w jego głowie.
„Ile bym dał za takie błahe problemy” – mruknąłby w tym momencie pewien Rosjanin, układając w swoim łokciu kostkę Rubika.
A my? My i tak będziemy mieli zepsute humory po piątkowym meczu reprezentacji. Gorzej nie będzie.
Lista startowa:
1. Matej Žagar (Słowenia)
2. Jarosław Hampel (Polska)
3. Greg Hancock (USA)
4. Leon Madsen (Dania)
5. Tomasz Gollob (Polska)
6. Antonio Lindbaeck (Szwecja)
7. Andreas Jonsson (Szwecja)
8. Fredrik Lindgren (Szwecja)
9. Nicki Pedersen (Dania)
10. Aleksander Čonda (Słowenia)
11. Darcy Ward (Australia)
12. Tai Woffinden (Wielka Brytania)
13. Krzysztof Kasprzak (Polska)
14. Martin Vaculík (Słowacja)
15. Niels Kristian Iversen (Dania)
16. Aleš Dryml (Czechy)
----
17. Matic Voldrih (Słowenia)
18. Denis Štojs (Słowenia)
Rozkład pól startowych:
Program zawodów: drukuj