Jakby na to nie patrzeć, wydarzenia zielonogórskie stanowią absolutny Mount Everest zamykający wysokogórskie pasmo nieprzewidywalnych i absurdalnych wypadków, jakimi od lat jesteśmy raczeni jako kibice czarnego sportu. Po kolei winimy interesownych działaczy, gęste od literek regulaminy, niewzruszonych urzędników z centrali, pazernych zawodników, porywczych kibiców. W zależności od okazji palec sprawiedliwości wyciągamy w różnych kierunkach, chwilowo zadowalając się znalezieniem kozła ofiarnego.
Domagać się trzeba najsurowszych kar dla wszystkich współsprawców niedzielnego skandalu. Wskazanie na jednego byłoby dalekim uproszczeniem. Czy to Karkosik, czy to Rada Nadzorcza, czy Kryjom… Pojawiają się głosy, że zawodnicy nie są niczemu winni. To dlaczego nie pozostali w parkingu? Jaką wartość ma solidarność względem pracodawcy, gdy ten bezwzględnie depce najbardziej podstawowe wartości sportu i honoru? To właśnie żużlowcy z Torunia mogli uratować wizerunek dyscypliny pozostając na stadionie. Co ryzykowali w kontekście swoich karier? Ile złotych polskich?
Pojawiła się - niesprawdzona jak wszystkie inne - informacja, że kierownictwo toruńskich Aniołów podążyło za rozkazem z góry w obawie o własne posady. Jaką wartość ma zachowanie posady przez Sławomira Kryjoma w kontekście tego skandalu? Być może wskazywanie na tego właśnie pana, jako potencjalnego zbawcy jest naiwnością ze strony piszącego. Kryjom i tak cieszył się wątpliwą renomą w świecie czarnego sportu, a ostatnie miesiące jego pracy to przeplatające się pasmo krętactw, arogancji i buty. Jaką wartość ma zatem jakikolwiek trener, kierownik, manager, kiedy w dniu walki o cele najwyższe znika z pola bitwy pozostawiając tysiące osłupiałych w szoku świadków na stadionie oraz przed telewizorami? Nadal trudno pojąć jak do busów, ot, tak po prostu, mogli zapakować się tak doświadczeni ludzi jak Jan Ząbik, czy Mirosław Kowalik. Dlaczego dali się poddać jakiemuś terrorowi, ślepemu posłuszeństwu? Tak trudno uwierzyć, że nie wiedzieli, co robią. Tyle, ile osób wyjechało z parkingu - tylu współtwórców koszmaru. Dlatego podkreślę tezę, że wskazywanie jednostronnie kogokolwiek jako autora nieprzewidzianej przez nikogo katastrofy polskiego żużla jest najzwyklejszym nadużyciem.
A że zostając na stadionie kierownictwo torunian ryzykowało utratę potężnego sponsora? Pokażcie choć jednego kibica czy obserwatora, który chce mieć takich sponsorów, i takich decyzji chce być świadkiem. Jeśli tak ma wyglądać wpływ sponsora, biznesu, managera czy Rady Nadzorczej na sport, to dziękujemy im wszystkim w dniu dzisiejszym.
Osobiście optowałbym za relegacją Unibaksu do najniższej ligi. Wszystkie osoby funkcyjne powinny zostać zawieszone na minimum 1 rok w jakichkolwiek zajęciach w klubach sportowych. Zawodników toruńskich przewidzianych do startu w niedzielę uraczyłbym zawieszeniem na minimum trzy kolejki nowego sezonu, niezależnie od tego, w jakim klubie się znajdą.
Na pewno kłopotliwym punktem odniesienia będą rażąco niskie kary dla Marmy Rzeszów za podobne przewinienie. Wg mnie popełniono tam błąd dobierając nieadekwatne kary, a później dodatkowo je łagodząc. Tam też sankcje ominęły zawodników, którzy wyjechali ze stadionu. Cóż jednak gorsze od tkwienia w błędzie? Zostawmy Martę Półtorak w przekonaniu o swojej nieomylności, w innym przypadku trzeba będzie zamknąć toruńską sprawę karą w wysokości 45 tysięcy.
W niedzielę w ekipie toruńskiej zawiedli wszyscy. Roman Karkosik jest dla większości z nas tylko postacią medialną. Nie należy do naszego plemienia. Nie "żre szlaki", tak jak zawodnicy i kibice. To nie on zawiódł. To Sławomir Kryjom obiecywał, że Unibax jedzie odjechać dobre 15 wyścigów. To klub toruński od lat aktywnie zaszczepiał krzyżackie geny, nawet w szkołach podstawowych promując żużel, twarze zawodników i określone wartości. To Miedziński czy Ward na żyletki walczyli w wielu biegach play-off dając obietnicę zupełnego oddania sprawie. To Jan Ząbik, jako człowiek o nieskalanej opinii i ogromnej wiedzy, był zawsze gwarantem toruńskiego fair play. Teraz wszyscy pochowali głowy w piasek. Zabrakło choć jednej osoby, która kładąc na szali swoje służbowe posłuszeństwo, przerwałaby ten obłęd. Wszyscy, niezależnie od funkcji, rangi i doświadczenia, skoczyli do jednego szamba.
Im dalej w las, tym więcej drzew. Im dalej w las, tym bardziej skłony jestem zaakceptować tezę, że cała dyscyplina jest chora. Nieuleczalnie zarażona tajemniczym wirusem, która kąsa poszczególne narządy, tu znikając, tam się pojawiając. Co gorsza, wirus nie jest nikomu znany. Doktorów całe mnóstwo, ale zbyt wielu, żeby któryś z nich podjął się jednoznacznej diagnozy i terapii. A gdzie doktorów sześć…
Pacjent – sport żużlowy – ledwo dyszy, ale niecierpliwy wierci się i kręci. Ucieka z sali operacyjnej. Niby chciałby się leczyć, ale tak jak żużlowcy wyjeżdża do kolejnych starć z niedoleczonymi kontuzjami, niedoinwestowany, bez wiarygodnego managera. Wywraca się znowu, rozbija sprzęt, bankrutuje. Jeszcze leży, ale już marzy. Dzisiaj błaga o leczenie, ale już myśli, żeby jutro wyjechać do kolejnego wyścigu. Wyścigu... o co? O sławę, pieniądze, uznanie? Skończy jak zawsze brudny, biedny i opluty…
Dobra wiadomość jest jedna. Jeśli upadliśmy tak nisko, może być tylko lepiej.
PROSPERO