Jeszcze nigdy zbliżająca się wielkimi krokami inauguracja ligowego żużla w Polsce nie była tak smutna. Na tę chwilę ośrodki w Częstochowie oraz Opolu nie wystawią swoich drużyn w nadchodzącym sezonie. Przez całą zimę, aż do połowy marca, ważyły się losy Wybrzeża Gdańsk, Polonii Bydgoszcz oraz Motoru Lublin, które uratować mogła jedynie tzw. licencja nadzorowana. A tak naprawdę uratowała je chyba głównie presja kibiców i strach działaczy PZM, przed tym, co chwilę wcześniej sami sprokurowali - czyli przed totalną kompromitacją, bo jak inaczej nazwać II ligę w... trzyzespołowym składzie. A na to właśnie się zanosiło. Kolejne wyznaczane przez związek terminy mijały, a chętnych do wypłacenia zaległych pieniędzy żużlowcom czy podpisania się pod utopieniem kolejnych milionów w żenująco zarządzanej Polonii - nie było. Rozgrywki w II lidze ruszą, to już wiemy (choć na dwa tygodnie przed premierową kolejką nie wiemy nawet w jakim kształcie). Tę sprawę podczas najbliższego spotkania klubowi i związkowi działacze "klepną" szybko, ale problem nie zniknie, a kluczowe pytania pozostaną.
W opinii wielu jedynym ratunkiem w tej podbramkowej sytuacji byłoby połączenie "na szybkiego" I oraz II ligi, proponowane zresztą w mediach przez prezesa Orła Łódź, Witolda Skrzydlewskiego. Ale to z kolei mogłoby się okazać gwoździem do trumny dla tych trzech zespołów drugoligowych, które o licencję były spokojne, ale których budżety absolutnie nie były skrojone na miarę aż 18 kolejek ligowych. - Nie mogłoby, a z pewnością tak by się okazało - podpowiadają z Piły, Rawicza czy Krosna. - A prezes Skrzydlewski to niech przypomni sobie, z jakim animuszem on sam szturmował bramy ligi o jeden "level" wyżej, i niech policzy, ile razy ogłaszał rezygnację, walkowera, brak zainteresowania itp. itd. Tylko żeby palców u rąk i nóg starczyło...
Nie ma co się dziwić "małym". Wielcy sobie poradzą, oni walczą o byt. Znajdźcie nieprzyzwoicie bogatego, zafascynowanego żużlem sponsora w 20-tysięcznym Rawiczu czy 45-tysięcznym Krośnie. Bo ktoś za te 18 meczów musiałby zapłacić. Kibice? Kiedy rok temu Kolejarz w samej końcówce przegrał ligowy mecz z krakowską Wandą, idący ziemnym wałem kibice "kurwując" wieszali psy na prezesie, zarządzie, sponsorach. "Co za k... dziadostwo, z Wandą przegrać, u siebie! Więcej nie przychodzę!". Po dwóch porażkach z rzędu, mniejsza już o to z kim, wpływy z biletów nie pokryją nawet kosztów organizacji imprezy. Zresztą, przy obecnych składach tych drużyn, tak na dobrą sprawę, kogo zainteresowałby mecz Orła z Kolejarzem czy Gniezna z Krosnem? Już widzę te kolejki pod kasami...
Nie dość, że na dwa tygodnie przed ligą nie wiadomo nic o jej kształcie, to część klubów, które w niej wystartują już teraz ma problemy z uregulowaniem pierwszych zobowiązań wobec zawodników. Nie, jak to było swojską tradycją, w połowie rozgrywek. Plotki zaś roznoszące się po internetowych forach sugerują, iż kłopoty z kasą mają nawet bogate i stabilne, wydawałoby się, kluby z Ekstraligi. Dlaczego złowieszcze proroctwa mówiące o rychłym końcu polskiego speedwaya, które od co najmniej lat 90. nie schodzą z łam prasy żużlowej, a z którymi już zżyliśmy się jak z Badziewiakami, teraz nagle zaczynają pukać nam nocą w parapety? I dlaczego PZM z notariusza żużlowych przekrętów, niemego stróża procederu niepłacenia zawodnikom przez lata, nagle stał się twardszy od samego Chucka Norrisa w drastycznym karaniu zadłużonych klubów?
Sytuacja, z którą obecnie mamy do czynienia w naszym żużlu jest niemal kopią "strzyżenia owiec" spotykanego w ekonomii. Na czym ono polega? Rynki finansowe luzują politykę kredytową, doprowadzają do hossy na giełdzie, rozdają kredyty na lewo i prawo i celowo przyznają ocenę wiarygodności AAA śmieciowym papierom wartościowym, wiedząc, że za chwilę przestaną mieć one jakąkolwiek wartość. Do pewnego czasu wszyscy są zadowoleni, bo żyją w dobrobycie. Po czym te same rynki ogłaszają kryzys doprowadzając do paniki na giełdzie, masowych bankructw, bezrobocia, wysokich podatków, cięć budżetowych i przejęcia ogromnych majątków w postaci spółek, domów, kamienic, czasem depozytów bankowych czy innych greckich wysp przez finansowych oligarchów. Wmawiając jednocześnie nam, maluczkim, że zbiednieliśmy, bo... za mało pracujemy.
PZM w odniesieniu do klubów żużlowych działał w ostatnich latach analogicznie. Agencja ratingowa Witkowski&Szymański przymykała oko na rosnące zadłużenie w wielu ośrodkach, uznając, że wszystko jest w porządku, skoro zawodnicy są spłacani. Nieważne, że przy użyciu kolejnego kredytu zbliżającego klub do bankructwa czy kreatywnej księgowości, która pieniądze z jednego sezonu w magiczny sposób przerzucała na inny. Pozwalano zatem na wszystko, sprowadzając system licencji do absurdu, podsumowanego następnie buńczucznymi terminami "nadzorowany" i "warunkowy". Tylko nadzoru brak, a warunki... Oj tam, przecież inni też nie płacą. I nagle PZM bez żadnych skrupułów zdekompletował II ligę, odebrał licencje Częstochowie, Gdańskowi czy Opolu, w którym sprawa rozbija się - jak donoszą media - o... "głupie" 70 tysięcy złotych. Jedni są nieugięci i twardy kurs uważają za jedyny słuszny, ale inni pytają: jak inaczej nazwać te ruchy, jeśli nie sabotażem rozgrywek i działaniem ze złą wolą?
Trzeba przy tym przypomnieć, że niewypłacalność klubów nie jest w naszym ligowym speedwayu niczym nowym. Przez lata radzono sobie z nią za pomocą likwidacji dotychczasowego, zadłużonego podmiotu i zastąpienia go nowym tworem. Wystarczy spojrzeć na wysyp tzw. "TŻ-ów" na przełomie lat 90. i pierwszych lat obecnego stulecia. Nie ma chyba w Polsce takiego ośrodka, którego tego typy problemy, mniejsze bądź większe, by ominęły. Były to metody tak oczywiste i tak powszechne w zastosowaniu, że swego czasu jeden z prezesów Stali Gorzów po przejęciu klubu zadłużonego po uszy za czasów Pergo miał pluć sobie w brodę, że nowe władze Stali w 2002 roku nie ogłosiły upadłości i nie zaczęły wszystkiego od nowa w II lidze, zrzucając tym samym dwumilionowy balast z pleców. Być może w takim wariancie gorzowianie powróciliby do Ekstraligi już po sezonie 2004, a nie trzy lata później. Wspomniany proceder stał się tak perfidny, zwłaszcza dla samych żużlowców, że kilka lat temu wprowadzono system licencyjny, w zamyśle mający być lekiem na całe zło.
Co otrzymaliśmy w rezultacie? Kluby nie tylko nie stały się wypłacalne, ale co gorsza wpadły w potworną spiralę zadłużenia grożącą likwidacją połowy ligi. Czy taki był zamiar pomysłodawców licencji? Wszystko przez nieodpowiedzialny przepis o spłacaniu kontraktów do końca sezonu za wszelką cenę, co w naszych realiach oznaczało z reguły wzięcie następnego kredytu, czyli kreowanie jeszcze większego długu. A za rok jeszcze większego... i tak w kółko. Aż ostatni zgasi światło.
Jakby tego było mało, wprowadzono do rozgrywek osobliwy w sensie prawnym przepis o obowiązku spłacenia zobowiązań, które nie należą do danego podmiotu. Prezes częstochowskiego Stowarzyszenia Włókniarz zaklina się, że on z ekstraligowym Włókniarzem SSA miał tyle wspólnego, co rolnik, któremu najsłynniejszy asesor III RP w majestacie prawa i pod osłoną policji ukradł z podwórka ciągnik - i trudno nie przyznać mu racji. Pewnie nawet nie wiedział, ile jakiś fantasta obiecał Walaskowi, ile Kildemandowi, a ile młodemu Czai. Teraz już wie.
Nigdy nie twierdziłem, że nie należy wywiązywać się z kontraktów, przeciwnie - "rolowanie" żużlowców na ciężkie pieniądze jest rzeczą haniebną, ale czy obecną polityką żużlowe władze nie wylewają dziecka z kąpielą? Znamy przecież sytuację panującą w naszych ośrodkach i wiemy, że ewentualne nowe podmioty nie będą w stanie spłacić długów tych starych. Kto ucierpi? Przekrętasy różnej maści, niedołężni członkowie klubowych zarządów, lokalni politycy, którzy na tej hucpie zbierali wyborcze głosy? Guzik. W pierwszym rzędzie ucierpią Bogu ducha winni kibice, którzy zostaną pozbawieni możliwości oglądania żużla we własnym mieście. Żeby tylko przez jeden rok... A nowym ludziom, którzy ten żużel chcieliby uratować, już na starcie wybija się zęby. Bo co mają zrobić? Wybudować sobie nowy stadion?
Jeszcze raz chciałbym to wyraźnie podkreślić. Proceder niepłacenia zawodnikom jest karygodny i należy z nim walczyć. Trzeba to jednak robić na tyle umiejętnie, by nie zostawić za sobą spalonej ziemi. Tak specyficznej i drogiej dyscypliny jaką jest żużel nie stać na tak drastyczne kroki, jak wygaszanie kolejnych ośrodków. Każdy z nich jest na wagę złota, bo wiemy, jak trudno reaktywować speedway po latach niebytu. Ci z Warszawy, Poznania i Świętochłowic są tego żywym dowodem. Jeśli tak dalej pójdzie, ta liga naprawdę może zostać sprowadzona do formy czwórmeczów. O ile w ogóle nie padnie. Czy wówczas zaprawiony w bojach o pieniądze dla żużlowców prezes stowarzyszenia Metanol Krzysztof Cegielski będzie zadowolony z tego, że większość obecnych drugoligowców nie dostanie złamanego grosza z powodu upadku ligi? Bo kto ich zatrudni, gdzie podpiszą kontrakty? Chyba, że PZM wystawi pięć drużyn, po jednej w każdym z dogorywających ośrodków.
Jak zatem karać? Bo to, że karać trzeba, nie podlega dyskusji. Czy lepszym pomysłem - zastanawiam się głośno - nie byłyby sankcje proponowane przez nowych włodarzy Włókniarza? Ujemne punkty, nakaz startu w juniorskim składzie itp. O ile korzystniej wypada taka forma kary względem likwidacji całej sekcji? Wydaje się, że są to same plusy. Raz, że kibice w danym mieście nie stracą możliwości oglądania żużla. Dwa, zadłużony klub zmniejsza koszty swojej działalności. Trzy, zdolni juniorzy mają możliwość rozwinięcia skrzydeł w prawdziwej ligowej potyczyce, dzięki czemu wzrosną szanse, że za jakiś czas staną się niezbędnym, wartościowym seniorskim narybkiem, którego coraz mniej.
Inna sprawa: Dlaczego PZM próbuje bohatersko zwalczać problemy, które sam stworzył, poprzez wspomniane wyżej sugestie o wystawieniu drużyny ligowej pod związkowymi auspicjami w Poznaniu, co miało uratować tonącą z dnia na dzień II ligę? Sprawa i tak upadła ze względu na opóźnienia w budowie toru na Golęcinie, a prezes poznaniaków Arkadiusz Ładziński w niedawnej wypowiedzi dla Przeglądu Sportowego obrazowo wyjaśnił, że w buty PZM-owskiego tworu nie chciał, nie chce i nie będzie chciał wskakiwać, i w ogóle ze związkowym pomysłem nie chce mieć nic wspólnego. Prawdę mówiąc, jakoś mu się nie dziwię. Czyż więc nie lepszym rozwiązaniem byłoby wykorzystanie tych środków, choćby na ratowanie żużla w Opolu? Dlaczego PZM, swego czasu tak chętny pomagać drużynom zagranicznym w naszej lidze, gdy teraz nasze znalazły się w potrzebie, żałuje tych wspomnianych 70 tysięcy? I niekoniecznie w formie "koperty".
I jeszcze inna rzecz, o której warto wspomnieć w kontekście żużlowej plajty, a mianowicie podejście zawodników. Otóż nie mam nic przeciwko ich wysokim zarobkom. Co więcej, w porównianiu do piłkarzy, którym nie grozi utrata zdrowia czy życia, którym nawet buty, w jakich grają są fundowane przez kluby, a ze swoich kupują co najwyżej żel do włosów, bliższy jestem tezy, że żużlowcy wciąż zarabiają za mało. Jednak czy zawodnik A, który w świetle prawa jest jednoosobową firmą, podpisując bajoński kontrakt z niewiarygodnym finansowo klubem X, zarządzanym przez prezesa Z, o którym to i owo już wiadomo, sam nie sprowadza na siebie wyroku? Nie mówimy w końcu o pracownikach najemnych, ale o przedsiębiorcach, którzy powinni się wykazać nieco większą dozą odpowiedzialności. Czy to tylko beztroska? Bo coraz częściej mam wrażenie, że ta opisywana wyżej licencyjno-płatnicza patologia doprowadziła do tego, że część zawodników świadomie brnie w otchłań. Na zasadzie: mogę przedłużyć za 650 "patyków" u siebie, ci za miedzą chcą mnie za 700, za to w mieście Y mówią, że jest teraz sponsor i milion trzysta pewne. Podpiszę, dostanę 150 na przygotowanie, 500 w trakcie sezonu, ze 300 jeszcze wyhandryczę, gdy zagrożę strajkiem, a co do reszty... Po sezonie zawsze można podpisać ugodę. To klubowi będzie się paliło pod nogami.
Wciąż mam nadzieję, że za chwilę do Wybrzeża i Motoru Lublin dołączy Włókniarz z juniorami, Hawi Racing z Opola, wypłacalna(!) Polonia Bydgoszcz, w tym czy innym składzie, a za rok na arenę rozgrywek powrócą kluby z Poznania i Świętochłowic, przywracając chyba najbardziej optymalny podział lig: 8 - 8 - 8.
- To jest dla nas bardzo trudna sytuacja i nikt w niej nie czuje się komfortowo - przyznał niedawno w serwisie polskizuzel.pl przewodniczący Szymański, zapowiadając decydujące spotkanie związku z przedstawicielami niższych lig 20 marca w Krakowie. No właśnie, panie prezesie, my też czujemy się bardzo niekomfortowo. Kibice nie oczekują, że za rok rozdacie, panowie, kolejne "warunki" i ogłosicie sukces, bo linijki w tabeli będą się zgadzać. Co to za sukces, kiedy za fasadą przyznanej w majestacie prawa licencji kryje się zwykły szantaż w stylu: albo zrezygnujesz z 70 proc. zaległości, albo nie dostaniesz nic? Kibice oczekują poważnej debaty o całym systemie licencyjnym, wyciągnięcia wniosków i sensownych zmian. A pomysły były - choćby wpłacanie wadium na poczet zabezpieczenia dotrzymania warunków danej umowy przez każdy klub dopuszczony do startu i stworzenie czegoś na kształt Bankowego Funduszu Gwarancyjnego.
Michał (Gorzów)
Współpraca: JaH
Zdjęcie ilustracyjne: archiwum.moja-ostroleka.pl