To był pierwszy mecz Falubazu bez dopingu. Przepraszam za cisnącą się na myśl dwuznaczność, ale tak właśnie przed spotkaniem z Unią Tarnów zapowiedzieli kibice z sektora K. "Najwierniejsi" mieli milczeć, w ogniu walki niezupełnie udało się tę dyscyplinę utrzymać i co jakiś czas wspierali swoich żużlowców, ale też krzyczeli, m. in. "NIE dla Warda w Falubazie", co zresztą szybko było kwitowane gwizdami reszty stadionu. Darcy Ward może i jest "wrażliwym geniuszem", ale z ludzkim obliczem. Zawalił mecz z Tarnowem kompletnie. Jako jedyny dostał 7 startów - i zrobił 7 punktów. 1:5, 2:4, 2:4, 3:3, 3:3, 3:3, 2:4 - to mówi wszystko. Jeżeli słynne już "jestem najlepszym żużlowcem na świecie" naprawdę padło z jego ust... to ma Kangurek tupecik. A Falubaz problem, bo - po pierwsze - teraz to Tarnów rozdaje karty, po drugie - stało się coś znacznie gorszego od przegranego meczu, kiedy w irracjonalny sposób Piotr Protasiewicz wjechał w Martina Vaculíka, co przypłacił złamanym obojczykiem, wreszcie po trzecie - nawet za tak słaby występ Ward i tak skasuje 40 tys. zł punktówki. Plus 120 "tysi" za dwa wcześniejsze mecze. Plus 250 za autograf... Gwarancje startów są kosztowne. A co, jeśli cały plan weźmie w łeb i Falubaz nie awansuje do play-off? Zostanie bankomatem dla Warda?
Czy Stanisław jest chamski? W stosunku do Kasprzaka oczywiście, nie generalnie. Myślę, że w wielu głowach pojawiło się takie zapytanie, kiedy po raz kolejny (trzeci już) "KK" został pozbawiony startu, tym razem jednak w sytuacji, w której nijak na to nie zasługiwał. A przynajmniej nie bardziej niż inni. Miał na swoim koncie 5 punktów, walczył, starał się... I pod prysznic. Wynik trenera nie obroni, bo Stal przegrała kolejny "mecz o wszystko", za to z pewnością szerszy krąg zatoczą spekulacje o rozwiązaniu umowy z Kasprzakiem. Bo w każdej plotce jest ziarnko prawdy, a nie ma umowy, której nie da się rozwiązać. Kiedy Gorzów straci już nawet te matematyczne szanse na "czwórkę" przyjdzie kluczowy dla klubu moment - opracowanie nowej strategii na 2-3 lata do przodu. Ten moment się zbliża.
Rzadko kiedy zdarza się, żeby kolejka, która zapowiadana była jako "runda prawdy" przyniosła tak wiele emocji, spięć i kontrowersji, a jednocześnie... udzieliła tak mało odpowiedzi na najważniejsze pytania. Wspomniana Unia Tarnów została głównym beneficjentem ostatnich lipcowych zmagań, ale porażki Falubazu nie umiała wykorzystać ani Sparta, ani wspomniany Gorzów, ani K.S. Toruń. - Tyle naszego szczęścia w nieszczęściu - skwitował zalatany - nomen omen - Robert Dowhan. Gdzieś pomiędzy narzekaniem na tor, a przekreśleniem Aleksandra Łoktajewa jako zawodnika... i człowieka. Chyba tak siłą rozpędu. Hmm... Ale może się przesłyszałem.
Ta nadaktywność senatora w ostatnim czasie, tak wiele mocnych słów i tyleż odważnych czynów, pewnie ma swoje drugie dno. O 19 na SPAR Arenie, o 21 już w Warszawie, chwilę wcześniej - jak prawdziwy gospodarz - witający uściskiem dłoni wchodzących na trybunę A kibiców. Bynajmniej nie tylko tych sobie znanych. Do tego zakontraktowanie Warda i decyzja o zakończeniu "miodowych lat" z sektorem K. Gdzieś tam jeszcze wygrany, jak partyjka pokera, dudkowy "piknik". Sporo tego. Niebawem te klocki ułożą się pewnie w spójną całość.
"Przegraliśmy, bo w sobotę spadł deszczyk, a ktoś w Ekstralidze uznał, że to wystarczający powód, by nasłać komisarza" - taki mniej więcej przekaz popłynął po meczu z W69. Podpytałem jak to było z tym deszczem - i faktycznie, w sobotę przeszła półgodzinna, intensywna burza z opadami, a wiatr hulał jeszcze długo potem. Tor na pierwszy rzut oka był podobny do tego z meczu ze Spartą, ale polewano go... do góry. Na samochód. Kierowca polewaczki mógł przetestować sprawność wycieraczek, ale żużlowcy mieli mokro gdzie indziej. A jak się tylko odsypalo, Janusz Kołodziej był w swoim żywiole. I nikt nie był w stanie go zatrzymać. Falubazowi ruszali jak żółwie, a wykończył ich... Artur Mroczka, który - choć po punktach tego nie widać - był absolutnie rewelacyjny na dojeździe do pierwszego łuku. Nawet jeśli sam nie wygrywał, to korzystali z tego koledzy. Warto przyjrzeć się retransmisji tego meczu, którą niebawem zaserwuje stacja nc+, i zauważyć, kiedy gospodarze po raz pierwszy zdołali wygrać wyjście spod taśmy. Podpowiem - przyjdzie trochę poczekać. Nawet mimo tego, mogli ten mecz wygrać, ale w decydującym wyścigu dnia to Pieszczek wyglądał jak Ward, a Ward jak pieszczoch.
Niespodziewany wynik z Zielonej Góry może ustawić całą ekstraligową rywalizację o "czwórkę". Jeżeli pauzować będzie Protasiewicz, jeżeli miłośnik rodzinnych imprez na Ukrainie "wymaże" Falubazowi punkt bonusowy z Torunia i odda go rywalom, jeśli nie uda się strat odrobić w Tarnowie... niemożliwe może stać się faktem i to inni pojadą o medale. Trzeba pamiętać, że Falubaz ma przed sobą wyjazd nie tylko do Tarnowa, ale też do Gorzowa i Leszna. Obrona bonusa w derbach (48:42) staje się mocno hipotetyczna. Ale pamiętajmy, że to żużel - sport tyleż piękny, co nieprzewidywalny.
Mogą pluć sobie w brodę w Toruniu i Wrocławiu, że nie udało się dobić "senatorowych" już teraz. Jacek Gajewski i jego ekipa mają jeszcze nadzieję na weryfikację wyniku z Rzeszowa, gdzie oprócz czerwonych kartek było czerwono na twarzach od wściekłości. Kiedy na wieżyczkę wchodzi sędzia Piotr Lis trudno spodziewać się czegoś dobrego, ale trzeba uczciwie przyznać, że nie był to łatwy mecz do sędziowania. Spornymi sytuacjami można by obdzielić kilka widowisk. - Ja nie wiem, gdzie ten sędzia majet oczi. Ja już był z przodu, ja już przejechał... - wyrzucał z siebie, jakby mniej "uchachany" niż zwykle, Grigorij Łaguta. "Upadłem tylko ze względu na tor!" - zaklinał się Mirosław Jabłoński. Nie wiem, czy techniczne umiejętności "Jabłuszka" rzeczywiście są aż tak niskie, a w tamtym feralnym momencie zwleczenie maszyny z toru stało się niemożliwe... - Tak naprawdę to tylko sam Mirek wie, jak było - padło w telewizyjnym studiu nc+. To prawda. Podobnie Oskar Fajfer. Uznaniowość - to jest stała bolączka takich decyzji. Mnie bardziej od konfrontowania aktorskich talentów Szombierskiego z tymi Jabłońskiego zastanawia, jak to jest możliwe, że w "najlepszej lidze świata" od początku sezonu praktycznie nie ma weekendu, żeby widowiska nie zepsuły wadliwe maszyny startowe? I później mamy takie kwiatki, jak mecz w Rzeszowie, który z tak działającą "taśmą" w zasadzie w ogóle nie powinien się odbyć, ale pod presją terminarza, telewizji, oczekiwań ekip i jeszcze kilku innych czynników - odbywa się, a sędzia stara się "sprawiedliwie krzywdzić" obie strony. Chyba nie o to chodzi.
Wrocławska Sparta była na ustach wszystkich, kiedy jeździła u siebie. Gwiazdy błyszczały, a Milík z Jędrzejakiem zostawiali za sobą liderów rywali. Teraz Milík wozi same zera, a Jędrzejak "kładzie" drugi mecz z rzędu. Tylko gdzie "Ogór" ma się ogarnąć ze sprzętem i otrzaskać z innymi torami niż baronowy, skoro... nigdzie nie jeździ? To jeden problem, najbardziej palący, ale wydaje mi się, że pewien kryzys - acz nie zaryzykuję jakiej proweniencji - dopadł też Taia Woffindena. Obserwując jego jazdę w kluczowym dla losów meczu wyścigu nr 11 - tym z podwójną "taktyczną", zakończonym 1:5 i bolesnym 38:28 - zastanowiałem się, czy tak wyglądają desperackie ataki lidera, który ratuje uciekający mecz? Na plus "popisówka" pary Janowski - Drabik w 14. wyścigu. Niedługo to nastolatek z Częstochowy będzie prawdziwym liderem tej drużyny. "Jeżeli Sparta ma gdzieś wygrać na wyjeździe, to właśnie w Grudziądzu" - tak mówiono we Wrocławiu od początku sezonu. To już stracone, ale Sparta na straconej pozycji nie stoi. Ciułając bonus za bonusem może uratować "czwórkę". Kalkulatory w dłoń, wrocławianie. Albo jeszcze lepiej - pokredowy Symulator Tabeli.
Robertowi Kempińskiemu gratuluję inwencji. Drużynę ma, jaką ma, ale nie załamuje rąk i stara się wykrzesać z tego materiału wszystko, co najlepsze. Nie wahał się przetestować Pavlica - nie wyszło. Teraz pozmieniał układ par i z nominalnych liderów, Golloba i Buczkowskiego, uczynił "doparowych". Efekt? Liderzy sobie poradzili, a bezcenne 17+1 zrobili, męczący się dotychczas okrutnie, Okoniewski z Jeleniewskim. "Okoń" w ogóle wyglądał nie jak słodkowodny drapieżnik polujący na płotki, a jak ten finwal, który właśnie - wprawiając w osłupienie naukowców - wpłynął do Bałtyku. Coś drgnęło? Teraz GKM ma ruszyć do Ostrowa, żeby przed "operacją Rzeszów" oswoić się ze ślączkową "koparą". Akurat Okoniewskiego na ten bój mobilizować nie będzie trzeba. Trzymam kciuki, żeby im się udało, żeby to nie był jednostronny mecz. Niech wygra lepszy. Byle tylko z idącą równo w górę taśmą.
Jakub Horbaczewski