Drodzy kibice i sponsorzy. Ostatnie dwa dni są bardzo ciężkim czasem zarówno dla mnie, jak i dla Was, kibiców naszego klubu. Wydarzyło się sporo złego i niewłaściwego. W związku z tym wszystkim, chcę zaprezentować swoje stanowisko wobec wydarzeń, które miały miejsce - pisze były już prezes Ostrovii Mirosław Wodniczak w liście otwartym opublikowanym na oficjalnej stronie klubu. Film ukazujący zachowanie ostrowskich działaczy po meczu z Lokomotivem Daugavpils bije rekordy popularności w internecie. W myśl zasady "niech będzie wysłuchana także druga strona" - publikujemy list w całości. Poniżej komentarz odredakcyjny.
Zatrudniając trenera Marka Cieślaka liczyliśmy na jego ogromną wiedzę i fachowość. To szkoleniowiec z najwyższej półki, który w naszym klubie wykonał bardzo dobrą pracę. Nikt z nas tego nie podważa i nie neguje. Niestety, w dobrym tonie o trenerze mówić i pisać już nie mogę. W najważniejszym momencie dla ostrowskiego żużla szkoleniowiec naszej drużyny zachował się nieprofesjonalnie i niepoważnie.
Na ten niedzielny mecz Ostrów Wielkopolski czekał od wielu lat. To miało być wielkie święto żużla. To miał też być mecz, który miał spełnić nasze marzenia w postaci upragnionego awansu do ekstraligi. Zawsze starałem się zarządzać klubem w odpowiedni i jak najlepszy sposób. Ostrovia to było moje trzecie dziecko. Oczywiście obok sukcesów były też i błędy, ale nie robi ich ten, co nic nie robi.
W niedzielę liczyłem, że wiedza oraz doświadczenie trenera Cieślaka sprawią, że nasz zespół będzie perfekcyjnie przygotowany do tego meczu i po ciężkiej walce zrealizuje nasze marzenia.
Przed meczem, będąc zajęty sprawami organizacyjnymi, które zawsze są w gestii Zarządu, nawet przez moment nie pomyślałem o tym, że trener może w taki sposób podejść do tego spotkania. Przez cały sezon miałem pełne i zarazem ogromne zaufanie do trenera Cieślaka. Byłem więc spokojny i pewny, że także tym razem, przy okazji tak wielkiego dla nas meczu, wszystko będzie wyglądać identycznie, jak w trakcie poprzednich spotkań.
Dopiero kilka minut przed rozpoczęciem zawodów zaczęły do mnie docierać informacje o tym, że Marek Cieślak nie jest w pełni dyspozycji i być może znajduje się pod wpływem alkoholu. Wtedy też zacząłem mieć duże wątpliwości, co do stanu przygotowanego toru. Nie chcąc wprowadzać żadnej nerwowej atmosfery w parku maszyn zadzwoniłem do kierownika naszego zespołu, który potwierdził wszystkie moje przypuszczenia i wątpliwości. W połowie zawodów nie wytrzymałem i widząc, co się dzieje i w jaki sposób przebiega ten mecz, zszedłem do parkingu, przekonując się na własne oczy, że trener naszej drużyny jest pod wpływem alkoholu. Próbowałem reagować, chciałem porozmawiać z trenerem, od którego w odpowiedzi usłyszałem, że mam natychmiast opuścić parking.
Następnie niezwłocznie poinformowałem o tym wszystkim pozostałych członków Zarządu Klubu. O godzinie 15.54 po rozegraniu 13 biegu wiceprezes Zbigniew Warga skontaktował się z policją, prosząc o przybycie i wykonanie badania alkomatem trenera Cieślaka. Przeprowadzone dwukrotnie badanie w pełni potwierdziły te wszystkie przypuszczenia. U trenera naszej drużyny stwierdzono obecność alkoholu. O godzinie 16.27 był to jeden promil alkoholu. Przy drugiej próbie stwierdzono nieco mniejsze stężenie. To tylko może potwierdzać, że słowa trenera o tym, że po meczu koledzy z Łotwy poczęstowali go alkoholem, są kłamstwem.
Jednocześnie jestem też ogromnie zdziwiony i zaskoczony, że po meczu, który nie dał nam mistrzostwa ligi oraz awansu do wymarzonej ekstraligi, trener naszej drużyny twierdzi, że wypił alkohol ze świętującymi swój sukces rywalami. Czy pan trener świętował awans Lokomotivu, a niepowodzenie Ostrovii było mu obojętne i nie czuł rozczarowania wynikiem końcowym? Pozostawiam to ocenie wszystkim kibicom naszej biało-czerwonej Ostrovii.
Jestem zażenowany postępowaniem trenera w najważniejszym meczu i to nie tylko sezonu, ale ostatnich kilku lat. To właśnie Marek Cieślak miał być na czele naszej drużyny w tym drugim spotkaniu finału. Takiego zachowania i postępowania ze strony tak uznanego oraz utytułowanego szkoleniowca nie sposób zrozumieć.
Cała sytuacja, która wydarzyła się w niedzielę jest dla mnie wielkim szokiem. Ostrovię traktowałem, jak swoje trzecie dziecko i Ostrovii poświęcałem mnóstwo czasu, zaniedbując wielokrotnie swoją rodzinę i firmę. Tak, jak tysiące kibiców w Ostrowie i regionie wierzyłem, że w końcu nasze marzenia się spełnią. Będąc jeszcze kibicem w czasach Klubu Motorowego Ostrów podziwiałem ś.p. prezesa Jana Łyczywka, który też chciał zobaczyć ostrowski zespół walczący w ekstralidze.
Niestety, praca, którą na przestrzeni ostatnich prawie sześciu lat, wykonałem wspólnie z pozostałymi członkami Zarządu, przy ogromnym wsparciu władz miasta, sponsorów i wspaniałych ostrowskich kibiców, została zmarnowana i zniweczona.
Wiem, że wielu kibiców zbulwersowało moje zachowanie w parkingu. Niestety, cała sytuacja związana z postawą trenera sprawiły, że nie wytrzymałem nerwowo. Każdy z Państwa ma takie momenty w swoim życiu, kiedy najpierw działa, a dopiero później zastanawia się nad tym, co się wydarzyło. Rzeczywiście moja reakcja była zbyt impulsywna i padło wiele słów, które nie powinny ujrzeć światła dziennego. Żal, smutek i rozczarowanie doprowadziły jednak do tego wszystkiego, co w sposób bezczelny wykorzystał jeden z lokalnych portali, rejestrując całe zdarzenie ukrytą kamerą. To nie była pierwsza taka sytuacja, w której osoba uznająca się za dziennikarza dopuszcza się zachowań nie będących właściwymi w pracy dziennikarskiej. Człowiek, który bez żadnych skrupułów relacjonuje tragedie ludzkie, wypadki i inne nieszczęścia, po raz kolejny, chcąc zaspokoić siebie samego i zyskać rozgłos, wyemitował wspomniany materiał, doprowadzając do sytuacji, w której przyszłość ostrowskiego żużla stanęła pod wielkim znakiem zapytania.
Chcąc, jak najlepiej dla ostrowskiego żużla, otrzymałem w ciągu ostatnich dwóch dni całą masę telefonów i smsów, które mnie obrażały. Wiem, że w internecie nie brakuje niewybrednych komentarzy pod moim adresem.
Chcę, żeby kibice mieli świadomość, iż niedzielny mecz na trybunie głównej oglądali przedstawiciele dużej firmy, którzy byli gotowi po wywalczonym awansie, jeszcze tego samego dnia, w obecności kompletu publiczności, podpisać umowę sponsorską. Firma ta miała zostać głównym sponsorem, zapewniając dużą część budowanego już przez nas budżetu na kolejny sezon. Niestety, dziś to wszystko jest już nieaktualne.
Z ogromnym bólem serca żegnam się z ostrowskim żużlem. Chcę podziękować wszystkim osobom na czele ze wspaniałą Panią prezydent Beatą Klimek za pomoc i wsparcie w działalności naszego klubu. Podziękowania kieruję też w stronę wszystkich sponsorów, którzy nie szczędzili swoich ciężko zarobionych pieniędzy i przez cały ten okres przekazywali środki finansowe na klub, pozwalając na stały rozwój, tworzenie świetnych widowisk i walkę o najwyższe cele.
Na końcu chcę podziękować kibicom, dla których praca w roli prezesa i działacza, była dla mnie wielką przyjemnością. Widząc wypełniony po brzegi stadion w trakcie zawodów SEC i podczas niedzielnego meczu oraz podczas wielu innych imprez, czułem i wiedziałem, że ta praca ma sens. Wsparcie Was - kibiców - było dla mnie motorem napędowym do pracy.
Jeszcze raz chcę przeprosić za zbyt impulsywne i mocne zachowanie po zakończeniu niedzielnego meczu. Ostrowski żużel był i zawsze będzie w moim sercu, ale to wszystko, co się wydarzyło powoduje, że żegnam się z klubem, licząc na jego dalszy rozwój i sukcesy.
Z poważaniem
Mirosław Wodniczak
-------------------
Komentarz odredakcyjny:
"Przepraszam, jest mi wstyd, odchodzę" - miałem nadzieję, że jeśli prezes Mirosław Wodniczak zechce jeszcze coś publicznie powiedzieć, to powie tyle i tylko tyle. Bo tak naprawdę, to jedyne, co mu pozostało. Składając rezygnację uprzedził jedynie zwolnienie go przez zarząd klubu. Z kimś tak skompromitowanym na czele Ostrovia byłaby skazana na totalny ostracyzm nie tylko ze strony środowiska polityczno-biznesowego regionu, ale także wszystkich przyzwoitych ostrowian. Niestety, prezes Wodniczak napisał list. Udowodnił tym samym, że zna więcej słów niż tych kilka, o których już wiemy, że zna. Jednak logika tego listu poraża.
"Rzeczywiście moja reakcja była zbyt impulsywna i padło wiele słów, które nie powinny ujrzeć światła dziennego" - przyznaje.
"Nie powinny ujrzeć światła dziennego...". Czyli prezes uważa, że złem jest fakt, iż światło dzienne ujrzały - wyszły na jaw. Gdyby nie było kamery - wszystko byłoby właściwie. Akurat w temacie światła prezes Wodniczak dla wielu jest autorytetem niedoścignionym. Idźmy dalej.
"Przed meczem, będąc zajęty sprawami organizacyjnymi, które zawsze są w gestii Zarządu, nawet przez moment nie pomyślałem o tym, że trener może w taki sposób podejść do tego spotkania" (...) "Dopiero kilka minut przed rozpoczęciem zawodów zaczęły do mnie docierać informacje o tym, że Marek Cieślak nie jest w pełni dyspozycji i być może znajduje się pod wpływem alkoholu".
Zaraz zaraz... Ale przecież pan, panie prezesie, podobnie jak wiceprezes Warga, wiedzieliście, że trener Marek Cieślak do 3 w nocy pił alkohol. Wiceprezes na słynnym już filmie wymienia nawet nazwę lokalu i zarzeka się, że sam "drinkującego" Cieślaka widział. To kiedy zapaliła się "czerwona lampka", kiedy pojawiło się hasło "alkohol" i kiedy nabraliście podejrzeń? Ustalcie, panowie, jakąś spójną wersję.
"Żal, smutek i rozczarowanie doprowadziły jednak do tego wszystkiego, co w sposób bezczelny wykorzystał jeden z lokalnych portali, rejestrując całe zdarzenie ukrytą kamerą. To nie była pierwsza taka sytuacja, w której osoba uznająca się za dziennikarza dopuszcza się zachowań nie będących właściwymi w pracy dziennikarskiej".
Pan Marek Radziszewski może mieć wielu antagonistów, ale nie jest "osobą uznającą się za dziennikarza". Jest dziennikarzem. Mniejsza o kolor legitymacji i jego wcześniejsze publikacje. Sam fakt podważania w ten sposób zawodowej pozycji oraz kompetencji pana Radziszewskiego stawia prezesa Wodniczaka w pozycji nieciekawej, bo zagrożonej powództwem cywilnym ze strony pomawianego.
Jeżeli jednak prezes Wodniczak uważa pana Radziszewskiego za osobę niegodną zawodu dziennikarza, to po obejrzeniu nagrania z panem prezesem "w akcji", aż ciśnie się na usta pytanie: jakiego zawodu godzien jest Mirosław Wodniczak? To może być pytanie bez odpowiedzi.
To zaś, co prezes Wodniczak nazywa "bezczelnością", wbrew pozorom doskonale unormowane jest w polskim prawie oraz w dziennikarskich kodeksach. Już pierwszy punkt Kodeksu Obyczajowego Rady Etyki Mediów mówi: Dziennikarstwo jest zawodem służebnym wobec społeczeństwa. Podstawowym prawem i obowiązkiem dziennikarza jest poszukiwanie prawdy oraz umożliwienie każdemu człowiekowi realizacji jego prawa do uzyskania prawdziwej, pełnej i bezstronnej informacji a także uczestniczenia w debacie publicznej.
Pan Marek Radziszewski właśnie to zrobił. Dzięki niemu społeczeństwo jest bliżej tej prawdy. I wolałbym, żeby to nie prezes Wodniczak wyznaczał "właściwe" standardy pracy w tym zawodzie.
"Chcę, żeby kibice mieli świadomość, iż niedzielny mecz na trybunie głównej oglądali przedstawiciele dużej firmy, którzy byli gotowi po wywalczonym awansie, jeszcze tego samego dnia, w obecności kompletu publiczności, podpisać umowę sponsorską. Firma ta miała zostać głównym sponsorem, zapewniając dużą część budowanego już przez nas budżetu na kolejny sezon. Niestety, dziś to wszystko jest już nieaktualne".
[ponieważ]
"Człowiek, który bez żadnych skrupułów relacjonuje tragedie ludzkie, wypadki i inne nieszczęścia, po raz kolejny, chcąc zaspokoić siebie samego i zyskać rozgłos, wyemitował wspomniany materiał, doprowadzając do sytuacji, w której przyszłość ostrowskiego żużla stanęła pod wielkim znakiem zapytania".
Czyli przekaz jest prosty: Marek Radziszewski - największy szkodnik ostrowskiego żużla. Nie tylko postawił ukochany klub przed widmem upadku, ale swoją kamerą przepłoszył poważny kapitał, dzięki któremu Ostrów z powodzeniem biłby się za rok w Ekstralidze. Jak rzekł jeden hiphopowiec, "wiecie, co z nim zrobić".
Na marginesie, jeżeli wspomniany poważny sponsor rzeczywiście w Ostrowie jest, i w feralną niedzielę był gotów sfinalizować umowę z klubem, to tym bardziej powinien być zainteresowany wejściem w Ostrovię oczyszczoną z balastu obłudy, chamstwa i niekompetencji. Sponsorowi, zwłaszcza temu dużemu, zawsze o wiele bardziej zależy na pozytywnej atmosferze wokół klubu, który wspiera, niż na "wiezieniu Ukraińca w płot" i wyniku za wszelką cenę. Czekamy na ujawnienie się tej firmy. Za darmo pochwalimy ją na naszych łamach.
"Chcąc, jak najlepiej dla ostrowskiego żużla, otrzymałem w ciągu ostatnich dwóch dni całą masę telefonów i smsów, które mnie obrażały."
To przykre, bo nie powinno się obrażać bliźniego. Słowem niekiedy zranić można bardziej niż tępym narzędziem. Prawdę mówiąc, wolałbym oberwać deflektorem w głowę, niż usłyszeć przy tuzinie ludzi, w tym dzieciach i prezydencie miasta, że jestem "pijakiem, frajerem, kurwą, szmatą i złotówą". Że o lizaniu obuwia nie wspomnę.
"Będąc jeszcze kibicem w czasach Klubu Motorowego Ostrów podziwiałem ś.p. prezesa Jana Łyczywka, który też chciał zobaczyć ostrowski zespół walczący w ekstralidze".
Nadal może Go pan podziwiać, panie prezesie. Ja na przykład podziwiam Świętego Franciszka. Obu nam równie daleko.
Jakub Horbaczewski
Foto: ostrow24.tv