5768 – tyle dni czekano w Grudziądzu na zwycięstwo swojego zawodnika w Grand Prix. Antonio Lindbaeck stał się drugim żużlowcem z tego miasta nad Wisłą, który odniósł zwycięstwo w walce o IMŚ. Wcześniej zrobił to oczywiście Billy Hamill. Amerykanin w barwach GKM-u odniósł cztery zwycięstwa w tym prestiżowym cyklu. Swoją drogą, przy obecnej mizerii amerykańskiego speedwaya, niewiele brakowało, by już 26 lipca w 2. półfinale DPŚ przytrafiła się dziejowa szansa "skrzyżowania rękawic" przez obu zawodników z tak różnych pokoleń. Billy "The Bullet" w tym roku nie wspomoże Grega&Spółki (za to na tor wyjedzie inny "młodziak", 36-letni Billy Janniro).
W stolicy Walii pojechaliśmy już po raz 16. Toninho został tym samym 10. zawodnikiem, który potrafił wygrać na Principality Stadium. Co ciekawe jest dopiero drugim Szwedem, wcześniej dwukrotnie dokonał tego Tony Rickardsson, w 2001 oraz w 2005 roku. Szwedzi na triumf swojego zawodnika musieli czekać blisko dwa lata, we wrześniu 2014 roku w Vojens triumfował Andreas Jonsson. Łącznie było to trzecie zwycięstwo Antonio Lindbaecka, poprzednie dwie wygrane miały miejsce w 2012 roku, w Terenzano oraz w Toruniu. Troszkę się więc Toninho naczekał, a i kilka zakrętów przemierzyła jego kariera w tzw. międzyczasie.
Na słowa pochwały zasługują Polacy. Był to najlepszy występ naszych zawodników w rundzie zasadniczej w GP (po podzieleniu sumy punktów na jednego zawodnika oraz przy założeniu, że startowało ich co najmniej trzech). Trójka Pawlicki, Janowski, Zmarzlik wykręciła średnią 11,33 pkt na zawodnika. Dotychczas najlepszym wynikiem był trzykrotnie 10,67. Na paradoks zakrawa fakt, że przy tak imponującej jeździe w fazie zasadniczej zakończyli tę rundę tak szybko i bez jakiegoś spektakularnego sukcesu, a jeśli coś będzie wspominane przez lata, to raczej sposób, w jakim do finału dostał się najlepszy z biało-czerwonych.
Turniej w Cardiff był prawdziwym przełamaniem dla Piotra Pawlickiego. Aż do rundy w stolicy Walii, w całej jego przygodzie z walką o tytuł IMŚ, tylko trzy krotnie udawało mu się wygrać bieg, tymczasem podczas tego jednego wieczoru tę liczbę zwiększył do 7. Co oczywiście przyczyniło się do pierwszego zwycięstwa rundy zasadniczej przez "Pitera". Tylko jednemu Polakowi wcześniej udała się ta sztuka w Cardiff - uczynił to Tomasz Gollob w swoim złotym 2010 roku. Gdyby ten tekst ukazał się przed walijskim turniejem, być może leszczyński "Byk" dowiedziałby się, że zwycięstwo w rundzie zasadniczej nie jest żadną gwarancją sukcesu w Cardiff, o czym sam boleśnie się przekonał chwilę później. Historia podpowiada, że na 12 rund rozgrywanych w tym formacie, tylko trzech zwycięzców rundy zasadniczej wygrało cały turniej, byli to:
2009 – Jason Crump
2011 – Greg Hancock
2012 – Chris Holder
Jeszcze słówko o jednym z triumfatorów, a konkretnie o zwycięzcy 19. biegu, mowa o Danielu Kingu, który stał się 120. zawodnikiem (w tym 16. Brytyjczykiem w historii), który może pochwalić się "trójką" na koncie. Co ciekawe, w ostatnich 5 latach w Cardiff aż 4 Dzikie Karty kończyły turniej z 7 punktami.
Brytyjczyk wygrał po raz pierwszy, Andreas Jonsson sobotniego wieczoru wygrał bieg po raz 200. Stał się tym samy 6. żużlowcem w historii z tak imponującą liczbą zwycięstw. Być może już niebawem zamiast charakterystycznego 100 na plastronie, zechce przywdziać "200". Zobaczmy jednak, jak AJ wygląda na tle innych zawodników. Porównajmy wiek oraz liczbę biegów, jakich potrzebowali na przywiezienie 200 trójek. Zwłaszcza w tym drugim aspekcie Jonsson odstaje od pozostałego grona:
397 biegów, 34 lata i 361 dni – Tony Rickardsson
493, 32 i 198 – Nicki Pedersen
540, 33 i 52 – Jason Crump
591, 38 i 116 – Greg Hancock
619, 38 i 154 – Tomasz Gollob
821, 35 i 309 – Andreas Jonsson
Na moment przeciągnę jeszcze temat AJ'a, ponieważ ma on ciekawą statystykę odnośnie pola startowego D w półfinałach. Otóż w tej fazie zawodów w kasku żółtym pojechał już 23 razy... i tylko 4 razy udało mu się dostać do finału. Słabo jak na zawodnika tej klasy.
Na zakończenie tego etapu podsumowania powiem, iż mam złą wiadomość dla Taia Woffindena. Wiadomość jest taka, że jak dotychczas późniejszy Indywidualny Mistrz Świata nigdy nie był w Cardiff drugi. Pewnie gdyby Tai to wiedział, puściłby Zmarzlika przodem...
Pora zająć się przegranymi. Największym z nich na pewno jest Chris Holder, który w Cardiff jechał już po raz 6. i dopiero po raz pierwszy nie dostał się do półfinału. Australijczyk miał opinię "króla" tego toru, co potwierdzają liczby. Holder w 5 poprzednich rundach miał średnią 2,412, by w tym roku uzyskać dwukrotnie niższą (1,200). Czempion z roku 2012 dopiero po raz drugi w karierze nie potrafił wygrać biegu w dwóch kolejnych rundach GP, wcześniej miało to miejsce w ostatniej rundzie 2010 roku w Bydgoszczy oraz w inauguracyjnym turnieju sezonu 2011 w Lesznie. Swoją drogą, to ciekawe, że "Chrispy" konsekwentnie wykręcał tak imponujące wyniki w Cardiff, kiedy po 2012 roku, najoględniej mówiąc, w naszej Ekstralidze jeździł coraz słabiej, a teraz, kiedy na Moto Arenie naprawdę "wymiata", pojechał na poziomie totalnego przeciętniaka...
Zawiódł również Chris Harris, który po fantastycznej jeździe w Pradze, liczył, że na torze, gdzie odniósł swoje jak dotąd jedyne zwycięstwo, będzie potrafił zbliżyć się do tego wspaniałego wyniku. Skończyło się tylko na nadziei, "Bomber" zdobył jeden punkt i zajął ostatnie miejsce. Czyli powrót do normy. Tylko raz w Cardiff Harris pojechał równie słabo, było to w jego debiutanckim występie w 2003 roku. Wówczas w stolicy Walii 20-letni wtedy Harris również przywiózł jedno oczko. Obecnie Brytyjczyk toczy zaciętą walkę z grupą rywali, tyle tylko, że jest to grupa zawodników nazywana Dzikie Karty. Możemy też ich nazwać "Dzikie Charty" - żeby nam "Bomber" nie posmutniał. Otóż w zestawieniu punktowym z tego sezonu, wszyscy zawodnicy z numerem 16 zdobyli na razie 24 punkty. Chris zdobył 3 "oczka" mniej. Walka trwa!
Fatalni w Cardiff byli także Duńczycy, którzy łącznie przywieźli 12 punktów. Był to ich najgorszy wynik od występu w Sztokholmie w 2014 roku. Trójka Pedersen, Bjerre oraz Jepsen Jensen zdobyła wówczas nawet "oczko" mniej niż w 2016 roku skład: Pedersen, Iversen, Kildemand. Jeśli podsumujemy jazdę zawodników z kraju Hamleta w Cardiff, to wyjdzie na to, że był to najgorszy występ Duńczyków od 2002 roku, kiedy to osamotniony Nicki Pedersen zdobył - uwaga - 2 punkty. Duży wkład w tegoroczny "sukces" miał Niels Kristian Iversen, który zdobywając 3 punkty i jedną gąbkę zaliczył swój najgorszy występ od turnieju w Vojens w 2009 roku. Cegiełkę dołożył też wspomniany Nicki Pedersen. "Power" ostatni raz tak słabo w Cardiff pojechał w 2006 roku. Wówczas zdobył 4 punkty.
Czy to znaczy, że teraz - tak często sprawdzającym się "prawem przełamania passy" - Duńczycy pokażą moc w Drużynowym Pucharze Świata? Tego niestety z kart historii nie da się wyczytać. Ale nie dało się wyczytać także triumfu Szwedów w 2015 roku. Pozostaje oglądać, mieć swoich faworytów i delektować się żużlowym Mundialem.
Krzysztof Gurgurewicz (Twitter)
Foto: Antonio Lindbaeck Instagram