W sobotę 3 września w Vetlandzie odbył się finał Grand Prix Challenge. W kilka osób postanowiliśmy wybrać się do tego 13-tysięcznego szwedzkiego miasteczka. Oprócz wspierania naszych, chcieliśmy poczuć specyficzny klimat szwedzkiego speedwaya. Służyły temu tanie bilety, ponieważ lot z Gdańska do Sztokholmu Skavsta kosztował... 40 zł. Samolot mieliśmy zaplanowany w sobotę na godzinę 6, więc już ok. 7 wylądowaliśmy w Nykoeping, gdzie zlokalizowane jest lotnisko. W trakcie wypożyczania samochodu, przyleciał kolejny samolot - z Warszawy, co sprawiło, że tuż za naszymi plecami znalazł się... Hans Nielsen. Idol dzieciństwa wielu z czytających ten tekst, i ten sam, który dzień wcześniej prowadził reprezentację Danii w towarzyskim meczu z Polską w Lublinie.
Duńczyk w mig rozpoznał Polaków, podszedł, popatrzył na nas i zapytał:
– Cześć, też czekacie na wypożyczenie samochodu?
– Tak, zaraz powinniśmy wszystko załatwić – odpowiedzieliśmy.
Po załatwieniu formalności, ruszyliśmy do wynajętego auta. Mieliśmy już odjeżdżać, kiedy grupa Polaków powiedziała nam, że dla Hansa nie ma samochodu. A oni go nie wezmą, bo mają komplet. Nas była czwórka w 5-osobowej Skodzie Fabii. Po chwili Maciek Markowski, który towarzyszył nam od początku podróży, pobiegł w poszukiwaniu Mistrza. Niestety, na terminalu już go nie było. I teraz mała dygresja: co nas najbardziej wkurza podczas oglądania ważnego meczu, bez różnicy, na stadionie czy w pubie? Panie może aż tak bezbłędnie nie odpowiedzą, ale panowie - z pewnością. Nic nas tak nie wkurza, jak to, kiedy przegapimy gola albo wydarzy się genialny wyścig... akurat wtedy, kiedy musieliśmy wyjść do toalety. Tym razem przypaek był zbawienny. Wracający Maciek musiał udać się za potrzebą, a kiedy tylko wyszedł z WC - przed jego oczami ukazał się... nie, nie gość pobierający opłatę, tylko Hans Nielsen. Ciagu dalszego pewnie się domyślacie. Po krótkiej rozmowie Hans postanowił jechać z nami, a nie w busie, jak początkowo planował. I właśnie w taki oto sposób w naszym aucie znalazły się 22 tytuły Mistrza Świata. Nie dowierzając, posadziliśmy Nielsena z przodu, obok kierowcy, by czuł się komfortowo. W końcu mieliśmy prawie 3 godziny jazdy...
Z Duńczykiem rozmawialiśmy o wszystkim, początkowo o pogodzie, bo była dosyć niepewna. Po przylocie do Szwecji padał deszcz, jednak im bliżej celu, tym coraz bardziej się przejaśniało. Hans Nielsen opowiadał o swojej nowej pasji - golfie, którą żyje cała jego rodzina. To właśnie przez to, że dzień później jego córka rywalizowała w turnieju golfowym, Duńczyk nie wracał z nami po zawodach na lotnisko, tylko pędził do swojego kraju. Musimy zmartwić lublinian oraz pilan, ponieważ dowiedzieliśmy się, że tory w tych miastach nie należą do jego ulubionych. Owale, za którymi Duńczyk przepada, znajdują się... w Anglii. Hans dużo opowiadał też o duńskich juniorach oraz o tym, że w jego kraju zainteresowanie mediów żużlem jest na dobrym poziomie. Nie mogliśmy się oprzeć pokusie i zapytaliśmy, czy dałby radę jeszcze wskoczyć na motocykl i wytrzymać cztery okrążenia. Mistrz mówił, że w ostatnich latach nie wsiadał na motor, ale jeśli miałby to zrobić, to poradziłby sobie bez problemu. Duńczyk dużą uwagę poświęcił faktowi, że obecny speedway jest dużo bezpieczniejszy i między innymi dlatego obecne rozgrywki są dużo lepsze od tych, w których startował "Profesor z Oxfordu".
Co do samego GP Challenge, dostaliśmy informację z pierwszej ręki, że Hans Andersen nie wystąpi w wieczornym turnieju oraz dowiedzieliśmy się, dlaczego to właśnie Mikkel Bech, a nie Václav Milíkbędzie go zastępował. Jak udało się dowiedzieć Mistrzowi 22-letni Duńczyk po prostu wygrał losowanie o tytuł pierwszego rezerwowego turnieju. Od razu zaznaczył jednak, że Bech mało w tym sezonie jeździł i nie spodziewa się po nim jakiegoś wielkiego występu. Jak się okazało, także w tym miał rację.
Ze "smaczków", które zapamiętam na długo, wymienię moment, kiedy nasz kompan podróży, Rudolf, zapytał Hansa, czy pamięta z kim stał na podium, kiedy zdobywał tytuły IMŚ (1986 - Chorzów, 1987 - Amsterdam, 1989 - Monachium i 1995 - już w nowej formule GP). Niestety, Nielsen nie ma zbyt dobrej pamięci. Kojarzył kilka nazwisk, kilka krajów, z których ci medaliści pochodzili, jednak ogólnie to sprawiliśmy Duńczykowi niezły problem tym pytaniem. Hans Nielsen - sam będący trzykrotnym IMŚ w jednodniowych turniejach - przyznał jednak, że jest fanem rozgrywek Grand Prix, ponieważ ta formuła niweluje ryzyko przypadkowych Czempionów Globu. Oczywiście nie wypuścilibyśmy z auta ikony speedwaya bez dowiedzenia się, kto wygra w tym roku - i tak oto wiemy, że według Duńczyka na najwyższym stopniu podium na koniec sezonu stanie - uwaga - Greg Hancock.
Po dojechaniu pod stadion, chyba po raz pierwszy w życiu, nie mieliśmy żadnych problemów. Na widok Hans Nielsena otworzono nam wszystkie drzwi, bramy i zakamarki. Wszyscy mieliśmy akredytacje, więc i tak organizatorzy musieliby to honorować, ale to właśnie dzięki Hansowi zostaliśmy w szczególny sposób oprowadzeni po torze w Vetlandzie.
Mistrz na temat toru, a w zasadzie tego, co jeszcze dzień wcześniej było torem, a obecnie przypominalo grzęzawisko, ze spokojem powiedział, że są tu specjaliści i na pewno dadzą radę. Trzeba przyznać, że jeszcze na 4 godziny przed zawodami tor naprawdę nie wyglądał dobrze. Zwrócono nam od razu uwagę na pola startowe, które są specjalnością Vetlandy, ponieważ są bardzo "głębokie".
Po oględzinach, udaliśmy się z Hansem Nielsenem na obiad. Zjedliśmy co nieco i wypiliśmy kawę. Porozmawialiśmy m.in. o tegorocznej formie Nickiego Pedersena. Duńczyk stwierdził, że "Power" nie ma już tej iskry co kiedyś, ale podobno powoli wraca do formy. Następnie Mistrz poprosił nas, byśmy zawieźli go do hotelu, gdzie czekał na niego kolega. W taki oto sposób się rozstaliśmy.
Przejdźmy do turnieju, bo jednak to był główny powód naszej wyprawy. Na początek powiedzmy słówko o frekwencji. Myślę, że jak na szwedzkie warunki, to liczba widzów była na dobrym poziomie. Sporo było Polaków, co ciekawe, była również widoczna ekipa z Niemiec wspierająca Martina Smolinskiego.
O samej rywalizacji nie można za wiele dobrego powiedzieć, bo nie była ona zbyt emocjonująca. Ale tego mogliśmy się domyślać, już widząc w jakim stanie był tor. Praktycznie w każdym biegu decydował start i dojazd do pierwszego łuku. Najwięcej emocji przyniósł bieg dodatkowy o trzecie miejsce, kiedy to o wejście do cyklu walczyli zażarcie Fredrik Lindgren oraz Kenneth Bjerre. Po walce wygrał ten pierwszy. Duńczyk po biegu miał zastrzeżenia do sędziego, że ten nie wykluczył Szweda za przejechanie dwoma kołami wewnętrznej linii toru. Arbiter uznał, że widział to inaczej, a powtórki, które miał do dyspozycji, nie były według niego wystarczającym dowodem.
Ostatecznie doświadczeni Skandynawowie pokazali klasę. Bjerre pogratulował Lindgrenowi awansu, jednak mechanicy Duńczyka jeszcze długo po zawodach nie mogli pogodzić się z decyzją sędziego.
Ciekawą sprawą był fakt, że Bjerre po trzeciej serii startów zmienił kevlar, widocznie uznał, że w duńskich barwach jeździ mu się lepiej.
Na koniec gratuluję Patrykowi Dudkowi, Martinowi Vaculikowi oraz Fredrikowi Lindgrenowi awansu do przyszłorocznego cyklu Grand Prix. Pozdrowienia również dla wszystkich towarzyszy eskapady, a szczególnie dla wielkiego Hansa. Jeśli co roku na Grand Prix Challenge, zamiast triumfującego Chrisa Harrisa, mamy spotykać takie tuzy światowego żużla, to już nie możemy doczekać się przyszłorocznego turnieju.
Krzysztof Gurgurewicz (Twitter)