Trzynaście opowieści, trzynaście scen z życia, trzynaście miejsc i czasów. I ten jeden wspólny mianownik - walka bez hamulców, na pełnej prędkości, bark w bark. Nieważne, czy jesteś kibicem żużla, czy o "czarnym sporcie" nie wiesz kompletnie nic. Nieważne, kim się czujesz i jakim językiem mówisz. Daj się porwać pasji i szaleństwu. W jednej chwili możesz zostać mistrzem albo w pogoni za marzeniami stracić to, co najcenniejsze. Wchodzisz w to?
Opowieść jedenasta: Otwarcie sezonu (cz. 2)
Tor zazwyczaj znajduje się na przedmieściach i w percepcji człowieka nie należy do miasta tak jak teatr, kawiarnia czy metro. Jest czymś osobnym, wstawionym, egzotycznym. Dlatego też wyjazd na stadion stanowi wydarzenie większe niż jakaś wewnątrzmiejska wycieczka.
Bałakowo, kwiecień 2008
[...] Minął jakiś samochód, który zatrzymał się na środku drogi, gdy tylko w okolicy pojawił się Raszyd na motocyklu. Nie miał czasu nikomu wyjaśniać, co robi i dlaczego to robi. Miał tylko nadzieję, że nie złapie go milicja.
Dom był niedaleko, ale droga do niego wydawała się Raszydowi wiecznością. W kevlarze zrobiło mu się gorąco, choć nie nastały jeszcze upały. Zdawało mu się, że ma gorączkę, a wrażenie to tylko się pogłębiło, gdy, hamując nogą po ziemi, zaparkował motocykl przed bramą i gdy z domu dobiegł go krzyk.
Nie miał kluczy, więc przesadził płot i tratując grządki matki doleciał do drzwi wejściowych. Szarpnął za klamkę. Na szczęście było otwarte.
Wszedł do przedpokoju i natychmiast uszy wypełnił mu wrzask żony pomieszany z ujadaniem psa – golden retrieverki Jawy – i płaczem młodszej z córek.
Na schodach pojawiła się matka, załamując ręce.
– Raszyd, Aja rodzi, a karetka… Raszyd, co ty masz na sobie?
– Kevlar, mamo – odparł najzupełniej odruchowo, zbliżając się do matki. – Gdzie jest Aja?
Kolejny przeciągły wrzask odpowiedział mu na to pytanie. Raszyd jak oparzony rzucił się po schodach w górę. Gonił go krzyk matki:
– A gdzie Adelina?
– Zostawiłem ją z Turbinem. – Nie wiedział, czy Dilara go usłyszała. Był już na górze, przy samym epicentrum krzyków. Pchnął drzwi sypialni i zobaczył wygiętą konwulsjami żonę na łóżku, z czerwoną twarzą i rozczochranymi jasnymi włosami, i siedzącą obok łóżka zapłakaną sześcioletnią Larę.
– Aja, Ajeczka, wytrzymaj, serce moje – mamrotał uspokajająco, dopadając krzyczącej żony. Mina Ai dobitnie świadczyła, co sądzi o podobnej czułości w takiej chwili i jak by to zwerbalizowała, gdyby tylko była w stanie. – Mamo, co z tą karetką?!
– Nie mają żadnej do dyspozycji – usłyszał sapiącą matkę, która z trudem wspinała się po schodach. – Nie ma zagrożenia życia, to trzeba czekać.
– Jak: nie ma? – wyjęczała Aja między krzykami. Jej piękny głos był teraz słaby i zachrypnięty, Raszyd z trudem go słyszał. Słysząc matkę, Lara zaczęła płakać jeszcze głośniej.
– Mamusiu, nie umieraj.
Raszyd jedną ręką ściskał bladą dłoń żony, drugą wycierał łzy córce.
– Wszystko będzie dobrze – obiecywał obu jednocześnie. – Mamo, a taksówka?
– Nie sądzę…
– Dzwoń po taksówkę. Natychmiast!
– Ty nie możesz pojechać? – zapytała Aja, zanim jej twarz znów wygiął grymas bólu. – Ja zaraz… urodzę… tutaj…
– Samochód się popsuł, nie pamiętasz? Od poniedziałku jest u mechanika.
Aja jęknęła, wyprężyła się jak wściekła kotka i znów wyrzuciła z siebie serię krzyków. Gdzieś niewyobrażalnie daleko Dilara próbowała się dogadać z dyspozytorem.
– Mogą przyjechać za pół godziny – oznajmiła jakąś wieczność później. Raszyd prawie jej nie słyszał. Zdawało mu się, że ogłuchł. Na dodatek na kolana pchał mu się ogromny kocur Jelcyn, a jeszcze większa kotka, Wołga, skakała wokół nóg. Do pełni szczęścia brakowało tylko Jawy, która wciąż szczekała gdzieś na dole.
Aja na moment ucichła, zamknęła oczy, jakby już umarła. Spróbował zebrać myśli.
– Pół godziny? – jęknął. Do szpitala szybciej dotarliby pieszo, gdyby tylko Aja była w stanie chodzić. – Ajeczko… dasz radę wsiąść na motocykl?
Oczy żony otworzyły się na chwilę.
– Ochujałeś?
Do kakofonii dźwięków wdarło się coraz głośniejsze wycie syreny. Raszyd pomyślał, że jeśli to karetka przejeżdża obok ich domu, to własnoręcznie ukręci głowę dyspozytorowi.
– Ajuś, nie ma innego wyjścia…
– Jest. Urodzę tutaj. – Ostatnie słowo przeszło w krzyk. – Nie na żadnym… pieprzonym… motocyklu…
Syrena świdrowała w uszach. Jawa szczekała jak szalona, koty, wspinając się na dwie łapy, siedziały obok łóżka, razem z przerażoną Larą, Dilara wydzwaniała nie wiadomo dokąd. Raszyd czuł, że zaraz pęknie mu głowa.
A potem wszystko ucichło. Umilkło przeciągłe wycie, szczek Jawy przeszedł w skomlenie i głośne tupanie po podłodze w przedpokoju, Dilara wyłączyła telefon, a córka chlipała spazmatycznie, za to niemal bezgłośnie. Aja oddychała ciężko, a po jej czole ciekły kropelki potu.
Moment ciszy zakończyło głośne pukanie.
– Raszyd, otwórz – poleciła słabym głosem matka. Trzymała się za serce i wcale nie wyglądało to dobrze.
– Ajuś, wytrzymaj, sprawdzę, kto to, i już wracam.
– Idealny… moment… na gości – wycharczała żona.
Pędem rzucił się po schodach. Jawa skomlała pod drzwiami; gdyby umiała, pewnie sama wpuściłaby nieoczekiwanych przybyszów.
Raszyd otworzył drzwi wejściowe i oniemiał. Spodziewał się kogokolwiek: listonosza, wuja Zakira, komitetu dowolnego polityka, nawet Greenpeace’u albo własnej siostry, która z jakiegoś powodu miałaby przylecieć z Londynu właśnie dziś… ale nie ich.
Tymon i Borys, kapitan drużyny z Togliatti, stali w progu w kevlarach i z triumfalnymi uśmiechami. Widać było, że na takie właśnie wejście liczyli.
– Co wy tu robicie? – Raszyd ledwie wykrztusił słowa.
– Ada powiedziała, że twoja żona rodzi – wyjaśnił Borys, głaszcząc szalejącą wokół jego nóg Jawę. – Przyjechaliśmy pomóc.
– Masz popsuty samochód i…
– Dzięki za chęci, chłopcy, ale czy któryś z was umie odebrać poród? – To pytanie wydało się Raszydowi o wiele ważniejsze od jakże zasadnego: co z meczem?
– Nie. – Borys nie wyglądał na zbitego z pantałyku. – Ale mamy transport.
Dopiero teraz Raszyd zauważył zaparkowany na środku ulicy pojazd. Głośno wypuścił powietrze.
– Ukradliście karetkę ze stadionu?!
Jego oburzenie zlało się z wrzaskiem Ai i głośnym zawodzeniem Lary.
– I chyba się przyda – zauważył Borys. – Gdzie jest twoja żona?
– Chłopcy, ale…
– Nie chciałeś jej chyba wieźć do szpitala motocyklem? – zainteresował się Tymon. Raszyd przemilczał tę uwagę. Głupio mu było odpowiadać, że właśnie to zamierzał.
*
– Przebrałbyś się w jakieś normalne ciuchy.
Promień zachodzącego słońca odbił się od lustra w szpitalnej łazience i na moment oślepił Raszyda. Woda z twarzy przestała kapać do umywalki i zaczęła na podłogę, kiedy żużlowiec zwrócił się w stronę drzwi.
W progu stał Igor, już w koszulce i dżinsach. Raszyd popatrzył na dawnego kolegę niewidzącym wzrokiem. Był wykończony i nie wiedział już, czy spędził w szpitalu przy Ai kwadrans, czy pół doby, ani ile czasu siedział w łazience. Poszedł tam, gdy tylko Aja urodziła, gdy zobaczył małą, czerwoną i zapłakaną, ale zdrową dziewczynkę – już trzecią! – i gdy zrozumiał, że to już po wszystkim. Musiał chociaż obmyć twarz z kurzu, potu i, chyba, szlaki, chociaż nie wiedział, skąd wzięła się ta ostatnia.
Raszyd zamrugał, spojrzał na siebie i z zaskoczeniem odkrył, że nadal jest w kevlarze. No tak, gdzie i kiedy miałby się przebrać? Podróż do szpitala była szalona, Julianienko złamał chyba wszystkie możliwe przepisy, ale Raszyd wiedział, że nawet gdyby zatrzymała ich milicja, wystarczyłoby, żeby się pokazał i każdy patrol puściłby ich do szpitala, a może nawet popilotował. Dobrze, że ani Tymon, ani Borys nie wpadli na pomysł włączenia syreny.
– A co, źle wyglądam? – parsknął Raszyd.
– Mało powiedziane. – Igor był bezlitosny.
– Daj spokój. Najgorsze otwarcie sezonu w historii.
– Nie przesadzaj. – Igor poklepał go po ramieniu lewą ręką. Prawa zwisała bezwładnie. Raszyd niby wiedział, że przed kilku laty kolega uległ poważnemu wypadkowi i nabawił się niedowładu, ale co innego wiedzieć, a co innego widzieć – przeżywał szok za
każdym razem, kiedy dostrzegał, co czas zrobił z Igorem. – Nie było tak źle. Przegraliście zaledwie dwoma punktami.
– Czyli mecz się odbył? Mimo że chłopcy zakosili karetkę?
Igor uśmiechnął się szeroko.
– Turbin dorwał się do mikrofonu i wyjaśnił kibicom, co się stało. Wybaczyli ci. – Mrugnął do Raszyda. – A Boria i Tymon odwieźli was i grzecznie odstawili karetkę na miejsce. Ja już nie wiem, co tam nasi prezesi wyczyniali, ale załagodzili całą sprawę… Bo Tymon to za kradzież samochodu siedział, prawda?
Raszyd przytaknął i obaj nagle wybuchnęli śmiechem.
– Chodźmy stąd – zaproponował Igor, kiedy już się wyśmiali i kiedy w łazience zjawił się jakiś staruszek, postukując cicho balkonikiem o kafelki na posadzce. – Wszyscy już czekają.
– Spotkałeś już moją rodzinę? – zdumiał się Raszyd. Dwie Dilary – babcia i wnuczka – czuwały przy wycieńczonej Ai, a do sali raczej nie wpuszczano postronnych.
– Niee, mam na myśli naszą ekipę.
Nigmatullin zatrzymał się w pół kroku. Igor tymczasem otworzył drzwi i Raszyd ujrzał zawalającą korytarz masę ludzką. Żużlowcy w foliowych szpitalnych kapciach niedbale naciągniętych na buty kłębili się w przejściu, ale byli nad podziw cicho. Nie zdążył się im wyraźnie przyjrzeć, kiedy w jego objęcia wystrzeliła Adelina.
– Tata! – ucieszyła się. Na jej twarzy nie było już śladów łez. – Tato, gdzie jest mama? Już wszystko dobrze, prawda?
– Prawda – zapewnił, przygarniając córkę do siebie. – Igor, co to ma znaczyć?
– Zawsze po meczu w Bałakowie szliśmy na imprezę do Nigmatullinów – zauważył niewinnie trener Mega Łady. – Sądzisz, że coś takiego jak poród może być powodem dla zmiany tradycji?
– Wywalą was stąd – zaniepokoił się Raszyd, ruszając w stronę witającego go owacyjnie, niczym mistrza świata, tłumu. W pierwszym rzędzie stali oczywiście współojcowie sukcesu, Borys i Tymon. Zza pleców Julianienki wystawał potupujący nerwowo Timur, przejęty nie mniej chyba niż sam Raszyd.
– Nie wywalą – zapewnił Igor. – Przecież jesteśmy grzeczni.
– Tata, tata, a wujek Georgij obiecał…
– To co tam masz? – zwrócił się do Raszyda Igor, przerywając Adelinie. Dziewczynka nadąsała się i pokazała trenerowi język. – Doczekałeś się kontynuatora rodowych tradycji?
– Chyba śnisz – zaśmiał się Raszyd. – Trzecia dziewczynka. Żeby nie Timka i Tymon, w domu byłby istny babiniec.
– I Jelcyn – przypomniał Tymon.
– I Jelcyn. – Raszyd przypomniał sobie o kocich pazurach. Podwinął rękaw kevlaru i pokazał zgromadzonym poharataną rękę. – Naznaczył mnie. Myślicie, że to przejdzie na następne zawody?
– Myślę, że musisz postarać się o następcę – zupełnie nie w temacie zauważył Igor. Adelina pociągnęła Raszyda za rękaw drugiej ręki.
– Tata, ja będę następcą! Wujek Georgij już obiecał, że zrobi ze mnie żużlowca!
– Ta dziewczyna to żywe srebro – dobiegł z tłumu głos Turbina.
Raszyd zatrzymał się raptownie. Dopiero teraz dotarły do niego słowa Ady. Spojrzał na córkę, a potem, bardzo powoli, przeniósł wzrok na Romanowa.
– Już nie żyjesz – wyszeptał bezgłośnie.
Września, 18 lipca ‘16.
Autor: Joanna Krystyna Radosz
Tytuł: Czarna Książka. Antologia opowiadań żużlowych.
Objętość: 372 strony
Data premiery: 3 listopada 2016
Wydawca: Ziemowit Ochapski Imperium Publishing
Patronat medialny: PoKredzie.pl, Puls Poznania, Tygodnik Żużlowy, Duzeka.pl, Kawerna.pl
Oficjalny fanpejdż: Czarna Książka