Już dawno w polskim żużlu nie było tak dobrze. W minionym sezonie zadbali o to zarówno zawodnicy, jak i działacze. Środowisko w końcu wyciągnęło dobre wnioski. Polacy w Grand Prix znów walczyli o najwyższą stawkę, a trybuny na spotkaniach PGE Ekstraligi były wypełnione po brzegi. Polski żużel znów ma swojego bohatera. A do rozgrywek ligowych zgłosiło się rekordowo dużo drużyn. Co więcej przez cały sezon uniknięto większych skandali. Tak w skrócie można opisać wspaniały 2016 rok dla polskiego żużla. Tak ciekawie, a zarazem stabilnie nie było już dawno. Przepraszam za obszerny cytat, ale dołożyłem starań, żeby nic nie zostało wyrwane z kontekstu. Cóż to? Komunikat biura prasowego PZM? Niezupełnie. To podsumowanie sezonu 2016 w wykonaniu polskich żużlowców. Żeby uniknąć niedomówień - nie nasze. Cały splendor dla Przeglądu Sportowego i Autora - redaktora Mateusza Puki.
Czy was również zimową porą bierze na żużlowe retrospekcje? Myślę, że wielu odpowie twierdząco. Mnie, przyznam, bierze niemal zawsze (i bez względu na to, co szkli się na udekorowanym stole). Akurat w roku powoli odchodzącym swoistym katalizatorem tejże reakcji była bieżąca sytuacja, nazwijmy ją ogólnie, społeczno-polityczna. Im bardziej zanosiło się na to, że tym razem świąteczno-noworoczną porą, zamiast tradycyjnego "Kevina samego w domu", telewizje wyemitują co najwyżej "Ryszarda samego w Sejmie" (choć i tu z fabułą diametralnie różna, w zależności od stacji nadającej), tym rosła chęć odlotu w jakąś neutralną stronę. Żużel, przyjmijmy, wciąż jeszcze to kryterium spełnia. Im zaś człowiek starszy (poprawnie mówi się "bardziej doświadczony"), tym więcej odniesień, skala porównawcza szersza, a ogląd spraw - ponoć - bardziej stonowany. To niewątpliwie plusy. Jaki więc był ten sezon 2016? I czy faktycznie tak wiekopomny?
Był tragiczny. To przede wszystkim. Dramatyczny wypadek na torze w Rybniku i późniejsza śmierć 18-letniego Krystiana Rempały położyły się cieniem na całym sezonie. Już w maju stało się jasne, że pozostałe miesiące - choćby tryskały erupcją żużlowej maestrii, a biało-czerwoni brali wszystko, co jest do wzięcia - nie będą cieszyć już tak, jak dawniej. Powie ktoś, że na żużlu niemal co roku ktoś traci życie. Niestety, będzie miał rację. Zbyt często traci. Zbyt często w stosunku do pieniędzy łożonych w tej dyscyplinie, zbyt często w stosunku do setek deklaracji ludzi środowiska, zbyt często przede wszystkim w odniesieniu do woli i pragnień nas samych - kibiców. Wszyscy pamiętamy Michala Matulę, Arka Malingera, Lee Richardsona, Matiję Duha, Grzegorza Knappa, teraz Krystiana... A to przecież tylko kilka ostatnich lat.
W roku 2016 tych najsmutniejszych informacji było więcej. Niestety. Znani z torów: Krzysztof Zabawa, Henryk Gała, Stanisław Tkocz, Jerzy Padewski, Krešo Omerzel, dziennikarze: Damian Gapiński i Krzysztof Hołyński. To w Polsce, a ilu na świecie? Przy majestacie śmierci jakakolwiek gradacja nie powinna mieć racji bytu, a jednak ta majowa tragedia Krystiana Rempały - tak mi się wydaje - wryła się nam w pamięć bardziej niż inne śmiertelne wypadki w poprzednich latach. Wryła i u wielu zostawiła trwały ślad. Dlaczego? Może dlatego, że dzień po dniu, godzina po godzinie, praktycznie aż do samego końca wszyscy śledziliśmy tę nierówną walkę. Może dlatego, że chodziło o chłopaka tak młodego, który na naszych oczach - nie tylko tych tarnowskich i rzeszowskich - zdobywał żużlowe szlify. Szedł śmiało po swoje, z talentem i pracowitością za pan brat, tak samo jak z bliźnimi. Chyba nikt nigdy nie słyszał nic negatywnego z Jego nazwiskiem w tle. Śmierć chłopca, który miał dziesiątki swoich marzeń, swoich planów, pomysłów - pal licho już ten żużel - jest tragedią przy której pozostaje nam jedynie pochylić w pokorze głowę.
Jeśli coś ponad to, to chyba jeszcze jedno słowo kołacze w głowie - ładne słowo "zobowiązanie". Żużel można i trzeba czynić bezpieczniejszym. Pisałem o tym nie raz i w tym aspekcie w pełni zgadzam się z Krzysztofem Cegielskim, który mówił, że zbywanie sprawy wyświechtanym "to zawsze był niebezpieczny sport" albo "każdy sport motorowy niesie ze sobą ryzyko" do niczego nie doprowadzi. W Formule 1 jeżdżą nie 100 a 300 km/h. Jeśli przyjąć, że tragedie Senny i Ratzenbergera nie poszły na marne, to na marne nie może pójść także tragedia Krystiana.
fot. bydgoszcz.eska.pl
2. Kibice, czyli "trybuny wypełnione po brzegi"
Bez kibiców żaden sport nie ma sensu. Czy rzeczywiście sezon 2016 powinniśmy zapamiętać właśnie ze względu na nich - jako ten rok, w którym fani "walili drzwiami i oknami"? Albo przynajmniej jako pozytywny przełom? Tak zwane twarde dane są tutaj: http://speedwayekstraliga.pl/statystyki/frekwencja/frekwencja-2016/
Na pierwszy rzut oka wygląda to bardzo ładnie. Zwłaszcza Mistrz Polski z Gorzowa, jego finałowy rywal z Torunia oraz zielonogórski Falubaz mają się czym pochwalić, co przekuły rzecz jasna na pokaźny dochód z biletów. Świetnie spisali się także fani beniaminka z Rybnika. To jednak 3-4 kluby, przy czym frekwencyjne hity, co zrozumiałe, nakręciła końcówka sezonu. Co z resztą? I jak to się ma do lat minionych? Tutaj już nie jest tak różowo. Były pękające w szwach trybuny w Gorzowie i bitwa o bilety na finał, ale gdzie indziej były mecze, kiedy trzeba było doliczać obsługę, dziennikarzy i zaproszonych gości, żeby doliczyć się 1500 głów. To także Ekstraliga 2016.
Średnia 8379 os. na mecz, jaką udało się ostatecznie osiągnąć, jest wynikiem raczej pozytywnym, jednak w porównaniu do najlepszych sezonów w minionym 10-leciu, nie powala na kolana. Bywało o wiele lepiej:
2007 - 10606
2008 - 9793
2009 - 10479
2011 - 9716
2014 - 9518
Skorzystałem z naszego opracowania Plastik kontra drewniana ławka, czyli ligowa frekwencja 2005-2013 (1)
W brakujących w powyższej tabelce sezonach frekwencja wyniosła (źródło):
2014 - 9518
2015 - 8951
Czyli wychodzi na to, że pod wzgledem średniej frekwencji sezon 2016 w perspektywie ostatnich 10 lat zajmuje... 3. miejsce od końca.
3. Finansowanie, czyli Rzeczpospolita Samorządowa (Samożużlowa, po prawdzie)
Ta "stabilność" podniesiona przez redaktora Pukę chyba najbardziej mnie zadumała. Rzeczywiście, wciąż są pieniądze od telewizji, i są ośrodki, w których podczas meczowej niedzieli mysz się po murawie nie prześlizgnie. A przynajmniej nie bez nabicia sobie guza od reklamowych koziołków. Żaden klub z Ekstraligi nie zbankrutował. A to już, samo w sobie, jest wydarzeniem przez duże "w". W lidze niższej też było nieźle. Co prawda mieliśmy tam wesołą tabelę z dwiema ekipami jeżdżącymi tylko u siebie, skandalicznego traktowania Lokomotivu ciąg dalszy, na ostatnie mecze rzeszowskiej Stali bez czegoś rozweselającego w dłoni trudno było patrzeć, a o perypetiach żużlowców Wandy Kraków pewnie jeszcze poczytamy, ale przyjmijmy, że było - niechaj się powtórzę - nieźle (to o tyle wygodne sformułowanie, że ktoś bardziej radykalny w poglądach może fonetycznie użyć tego samego "nie, źle" - i na upartego też się zgodzi. To prawie jak w naszym żużlu).
Teraz mniej zabawnie. Otóż jak słyszę, na czym ta "stabilność" się opiera, gdzie ma swoje filary, to robi mi się niekiedy mało stabilnie. Kiedy czytam, że prezes klubu X planuje budżet na poziomie 7 mln zł (przy czym sam trzeźwo dodaje, że realnie pewnie będzie 6), z czego 2,5 - 3 mln pochodzić mają z miejskiej kasy, to doprawdy nie wiem, co o tym myśleć. To znaczy ja wiem, ale nie chcąc, żeby "hejterzy" (ci od stołu i nożyc) zapaskudzili całą dyskusję na fejsbuku, wolę nie kończyć. To już lepiej własnoręcznie dopisać za nich standardowe w takich sytuacjach: "a co się tak nas czepiacie, u tych z XXXX jest jeszcze większy cyrk!". To prawda, jest. A w tym mieście YYYY, to, panie dziejku... ich radni to się chyba w beczce z metanolem za młodu chowali. I tak to się kręci.
Od kilku lat obserwujemy jeszcze ciekawsze zjawisko. Otóż są miasta, które ("pierwsze primo") swoje żużlowe kluby sowicie dotują/utrzymują/ratują, a prócz tego (i to "drugie primo") po chwili taką samą, wielosettysięczną forsę wykładają na wybranych zawodników tychże klubów. Bo ci akurat mają przed sobą międzynarodowe współzawodnictwo w doborowym towarzystwie. Żeby był komplet, to (trzecie "primo") wspomniane współzawodnictwo (rundy GP, DPŚ, SEC, GPCh) uprzednio też już zostały sfinansowane przez zakochany w żużlu samorząd. Perpetuum mobile.
Czy ktoś jeszcze się dziwi, że w tym roku okres transferowy wywołał mniejsze emocje niż okres, w którym dzielono pieniądze z miejskich budżetów? W zasadzie, gdyby nie sympatyczny Martin, rzucający w eter "Ja nie jestem zawodnikiem, który lubi skakać po klubach", nawet bym tego okresu nie zauważył. A to sztuka.
Na marginesie, z zainteresowaniem śledzę przypadek szwedzkiej Indianerny Kumla. Tam też działacze wykazali się buchalteryjną kreatwynością, rolując (najpewniej) rok po roku klubowy dług niczym dywan po przejściu naftowego szejka, na zewnątrz udając jednak, że wszystko jest OK, i podpisując coraz to nowe kontrakty. Skąd my to znamy... Kiedy w końcu wszystko pierdyknęło, a wyliczenia wskazały dług oscylujący wokół 2 mln zł, wzorem swoich polskich kolegów, też poszli do ratusza. W końcu "żużel to bardzo ważny wyróżnik naszej lokalnej społeczności", "nasze wspólne dobro", "żywa reklama naszego miasta" - nawet hasła te same. Z tym, że nie byli aż tak pazerni i poprosili jedynie o 220 tys. zł (w przeliczeniu), "na frytki" - by spłacić najbardziej palące faktury. W Polsce, gdyby któryś z prezesów Ekstraligi usłyszał, że rada miejska szczodrze chce mu podarować kwotę 220 tys. zł, najpewniej potraktowałby to jako niesmaczny żart, a zakochani w żużlu kibice w ciągu 24 godzin zorganizowaliby pikietę ratusza. Z "wjazdem" na sesję i taczką jako symbolem motywującym. W Szwecji tymczasem miejscy rajcy ciepło przyjęli delegację "Indian", wysłuchali wzruszającej historii o "splocie nieszczęśliwych wypadków i niewiarygodnym pechu", po czym musieli zadać kilka pytań, np. czy klub nadal prowadzi działalność gospodarczą, czy podpisywał umowy ze sponsorami, czy otrzymywał wpłaty z tytułu sprzedaży praw telewizyjnych, czy handlował klubowymi pamiątkami, czy rodzice dzieciaków co miesiąc opłacali ich szkolenie... Summa summarum Indianie usłyszeli coś w stylu: "Jesteście profesjonalnym, zawodowym klubem. Musicie ponosić konsekwencje swoich działań. Możemy pomóc wam w szukaniu wyjścia z kryzysu, ale nie możemy finansować was pieniędzmi mieszkańców".
Żeby była jasność, bardzo kibicuję drużynie Protasiewicza i Zengoty, by wyszła z długów i wystartowała w lidze. Tylko bez dwóch "baniek" przelanych przez skarbnika Kumla Kommun.
4. Atrakcyjność widowisk
"Tak ciekawie nie było do dawna". Kwestia jak zdefiniujemy to "dawno". Prawdą jest, że były mecze, które zapamiętamy. Pewnie każdy inne, w zależności kto z jakiego ośrodka pochodzi. Falubaz - Stal Gorzów i rewanż Falubaz - Stal w rundzie zasadniczej, Leszno - Gorzów i Leszno - Zielona Góra, Unia Tarnów - GKM, większość domowych pojedynków grudziądzan, Leszno - Sparta, półfinałowa rywalizacja Torunia z Falubazem, pierwszy mecz finałowy na Motoarenie i nerwowy rewanż na "Jancarzu" - to spotkania, które zapadły w pamięć. Nie zawsze ze względu na dziesiątki pięknych wyprzedzeń, ale zapadły. To ta piękniejsza strona medalu z wygrawerowaną datą 2016.
Ale były też mecze i tory seryjnie wręcz męczące wzrok. Jeżeli w Ekstralidze jest jeden tor, na którym systemowo nie dzieje się nic, to już jest to pewien problem dla całej ligi. Żużel to nie koszykówka, tutaj liczba meczów jest bardzo ograniczona. Dziewięć domowych meczów Sparty to już niemały procent 64 spotkań ogółem. Nie będę w tym miejscu pastwił się wyłącznie nad Baronem, Poznaniem i Spartą, żeby nie być posądzonym o monotematyczność (akurat tam, biorąc pod uwagę doświadczenia ubiegłych lat, moje oczekiwania pod tym względem były zerowe), ale czy wiele więcej emocji dostarczyło starcie np. ROW-u z Get Well Toruń? Gorzowa z tymże Toruniem w rundzie zasadniczej? Zielonej Góry z Grudziądzem? A może pamiętny finał ligi na "Jancarzu"? Pomimo emocji wynikających z otwartego wyniku, tamten mecz także nie zapisał się w pamięci złotymi zgłoskami. To tak dyplomatycznie. I tylko o Ekstralidze mówiąc. Bo gdyby oddać głos kibicom PLŻ, zwłaszcza po meczach ich drużyn z Rawiczem czy Opolem, pewnie usłyszelibyśmy więcej cierpkich słów.
Ledwie skończyła się nasza liga, zobaczyliśmy finał Elitserien - ciekawy, na poziomie, z wieloma akcjami wykreowanymi dzięki wysokim umiejętnościom żużlowców, a nie wskutek dziur, kolein czy wypadnięcia ze "ścieżki". Tam zawodnikom pozwolono jechać. Chwilę później mieliśmy finałowy dwumecz w Elite League. Cóż to był za speedway! Nie minęły dwa miesiący żużlowej posuchy - i dotarły pierwsze obrazki z premierowej rozgrywki o tytuł Indywidualnego Mistrza Argentyny.
Jest jeszcze jeden czynnik. Dywagujemy tutaj o meczach, które doszły do skutku. Ale co z meczami, które odwoływano, przekładano? Masowo w pewnym momencie. Owszem, one w końcu doszły do skutku, bo dojść musiały, tyle tylko, że kibic, który raz już przyszedł i rozsiadł się (np. na inauguracji sezonu w Poznaniu: Sparta - ROW), a po chwili obserwował, jak mecz na który jechał kilka godzin odwołują, przy czym na torze nie podejmuje się nawet próby jego uratowania, poczuć musiał się niczym intruz, "piąte koło u wozu". I niekoniecznie wrócił na powtórkę.
Skąd ta plaga odwoływanych imprez? Jak to się ma do szacunku względem kibica - głównego sponsora polskiego żużla? Podawaliśmy już tę powalającą statystykę na pokredowym fanpejdżu, ale powtórzmy, bo warto:
Elitserien 2016 - liczba odwołanych meczów: 0 (słownie: zero).
Zerknąłem sobie dodatkowo na strony speców od meteorologii. Co wyszło?
Średnia roczna suma opadów w Szwecji południowo-zachodniej - ok. 1100 mm.
Średnia roczna suma opadów w miastach ekstraligowych Polski - ok. 650 mm.
źródło: maps.igipz.pan.pl/aims
5. Grand Prix
Kiedy myślę o SGP 2016, przed oczami przewijają się trzy obrazki: Jasona Doyle'a na prezentacji przed GP w Toruniu - i chwilę później tego samego Doyle'a wywożonego w karetce z Motoareny, Grega Hancocka "cwaniakującego" w kraju najlepszych kumpli oraz Bartka Zmarzlika. Tylko ten trzeci jest jednoznacznie pozytywny. Ale po kolei.
"Polacy w Grand prix znów walczyli o najwyższą stawkę". Faktycznie, w pojedynczych rundach zdarzało się, że walczyli całą trójką (ten czwarty - Hampel - do rywalizacji nie przystąpił). Wygrał rundę Janowski (po czym zgasł jak świeczka na wietrze), przebłyski miał w końcówce sezonu Pawlicki, jednak całościowo o tę najwyższą stawkę powalczył tylko jeden - Bartosz Zmarzlik. Jego postawa, obok występów Dudka poza arenami SGP i może jeszcze złota w DPŚ, to zdecydowanie najjaśniejszy promyk sezonu 2016. Ten Zmarzlik pomału staje się naszym narodowym dobrem. Jeśli utworzyć paralelę, że Adamem Małyszem żużla jest Tomasz Gollob, to niechaj Bartek Zmarzlik za kilka lat stanie się "narodowym" Kamilem Stochem. Jeszcze trochę brakuje, ale droga jest właściwa, a co najważniejsze taka sama ambicja, sportowa (i nie tylko) inteligencja oraz pracowitość.
Żeby nie tworzyć kolejnej laurki, warto zauważyć, że nawet w tak wyśmienitym sezonie kilka rzeczy Bartkowi nie wyszło. Przyznajmy to uczciwie, gdyby nie koszmarny pech Jasona Doyle'a, nasz F16 walczyłby w Australii o brąz z Taiem Woffindenem. To była bardzo wyrównana walka, łokieć w łokieć, ale tę walkę Bartek przegrał. Czy 4. miejsce byłoby uznane za sukces? Z pewnością, w końcu to debiutancki sezon. I jestem przekonany, że sam Zmarzlik nie grzeszy przesadną chełpliwością. Cieszyć się należy, wszak w tak młodym wieku zapisał się w historii, ale wszystko z umiarem - wciąż jeszcze jest nad czym pracować. Ot, choćby te finały. Sporo było podejść, wszystkie bezskuteczne. Niby nic takiego, w końcu "trójka" w finale warta jest tyle samo, co objechanie Harrisa i dwóch Jonssonów, ale czy to faktycznie jedynie przypadek? I kto da głowę, że za rok-dwa nie wróci system podwajania punktacji? Jak dla mnie to już dawno powinien wrócić.
Podobnie jak zacząć się powinna poważna dyskusja nad systemem punktacji. Ten Doyle, którego pamiętamy w plastronie Kolejarza Rawicz i jego historia "from zero to hero" - niestety, brutalnie przerwana tuż przed metą - był najjaśniejszym wydarzeniem sezonu 2016 w międzynarodowym żużlu. Casus Doyle'a (ten smutny) może się rychło powtórzyć. W nieodległej przeszłości mieliśmy już podobny pech Emila Sajfutdinowa. Czy naprawdę chcemy takich sytuacji jak 5. miejsce ewidentnie najszybszego zawodnika sezonu? Niech nikt nie mówi, że nie da się wymyślić sprawiedliwszego systemu punktacji. Da się. Przykłady widujemy w innych dyscyplinach. "Kontuzje są częścią tego sportu" i "trzeba jeździć tak, żeby unikać kontuzji". To bardzo cenne wskazówki. Czekam, co powiedzą ich wyznawcy, kiedy ów ostrożny zawodnik "ostrożnie" potraktuje ważny mecz ich ligowej drużyny, bo akurat bardziej będzie się opłacało podleczyć przed walką w GP. Ciekawe, ilu zmieni zdanie. Podejrzewam, że więcej niż zmieniło zdanie o Hancocku 26 października. U mnie mistrz Greg pierwszą autorską rysę na tym sezonie zostawił sporo wcześniej - 29 lipca, kiedy nagle zrezygnował ze startu w barażu DPŚ. Mistrzowi wolno więcej, ale to nie było fair w stosunku do kibiców, którzy słono zapłacili za bilety. Wtedy jeszcze u nas przemknęło to bez większego szumu. Wszak rozeźliło głównie Brytyjczyków. Nie minęły trzy miesiące i dla jednych Hancock jest utytułowany, dla innych - utytłany.
A tak swoją drogą, wracając jeszcze do startów Polaków, niezmiennie mnie to zastanawia - jak to jest, że ci sami eksperci, którzy niczym pałaszem szermują hasłem "Jesteśmy najlepsi, najbogatsi, trzęsiemy żużlowym światem", tak szybko wpadają w hurraoptymizm, kiedy tylko któryś z biało-czerwonych zakręci się w okolicach medalu IMŚ. Z reguły brązowego.
"2016 - kolejny rok, kiedy Polak nie został mistrzem świata". Szósty z rzędu i dwudziesty pierwszy z dwudziestu dwóch w historii SGP. A może tak? Niektórzy opuszczą lance i ruszą do ataku, ale co w tym jest nieprawdą?
Jeśli nie szło w minionych latach, zawsze odnosiliśmy się do czempionatów juniorskich lub DPŚ. I faktycznie, kiedy mogliśmy "iść ławą" - jak w DMŚJ i DPŚ - wzięliśmy wszystko. Wciąż pod względem pieniędzy łożonych na żużel i liczby klasowych zawodników bijemy świat na głowę. Ale już juniorskie złoto uciekło. Tym boleśniej, że na ostatniej prostej. Jestem ostatnim, który deprecjonować chce tytuł wicemistrza świata ambitnego Krystiana Pieszczka - cześć mu i chwała, i podziękowania za wszystko, co zrobił - ale nijak nie umiem wpisać tego srebra i całej rozgrywki IMŚJ 2016 w hasło "wielki sukces polskiego speedwaya". Spójrzmy prawdzie w oczy, obuchem po łbie dostaliśmy zanim jeszcze ta walka na poważnie się zaczęła. Gdyby trzymać się twardych zasad, to ani Pieszczek, ani Przedpełski po prostu by w tej rozgrywce nie pojechali. Odpadli w eliminacjach, mniejsza o okoliczności. Jeden wskoczył za Drabika, drugiemu dali "dzikusa", co uratowało zainteresowanie tymi rozgrywkami. Pech Drabika jest niekwestionowany, ale wciąż mieliśmy dwóch otrzaskanych w Ekstralidze chłopaków, do tego świetny start Pieszczka w I rundzie w King's Lynn, a potem dogodny terminarz i dwa tory, które musiały sprzyjać naszym. Okazało się, że ani "lotnisko" w Pardubicach, ani nawet finał na własnym torze w Gdańsku nie były żadnym atutem.
6. Turnieje, memoriały...
Patryk Dudek w pięknym stylu został Indywidualnym Mistrzem Polski. Zdobył też Złoty Kask. Parę osób nawet pojawiło się, żeby to obserwować na żywo. Coś jeszcze? Prawda - profesjonalnie zorganizowano jubileuszowy Memoriał Jancarza w Gorzowie, zaskoczył pozytywnie widowiskowością jeden z młodzieżowych finałów w Rybniku, frekwencyjnie udał się "Back in Town" w Gnieźnie, a ekipa One Sport kolejny raz pokazała, jak w czasach komercji robić speedway i zarabiać na speedwayu. I to by było na tyle. Bo o czym tu mówić? O finale MPPK 2016, który odbędzie się (jak Bóg da) w roku 2017? O kompletnie pustym stadionie w Częstochowie podczas finału MIMP? O takich samych pustkach podczas reklamowanych mocno Międzynarodowych Indywidualnych Mistrzostw Ekstraligi w Gdańsku? Odwołanym wiosną Memoriale Smoczyka? A gdzie Kryterium Asów, gdzie Turniej o Koronę Chrobrego, zapomniany już Memoriał Nieścieruka, "Kurmanka" i zielonogórskich Rycerzy Speedwaya, Memoriał Nazimka i wiele innych? W Pile przynajmniej byli konkretni. Turniej Gwiazdkowy to już marzenie ściętej głowy, bo... w erze dmuchanych band zimą nie da się jeździć. Ale za to Żentkowski z ekipą zrobili godne pożegnanie Piotra Śwista. I to w październiku, kiedy - poza Świętochłowicami - wszystkie inne imprezy w kraju odwołano. Oni i tak zawyżyli średnią.
Zdarzyło się coś jeszcze. I to było dla mnie właściwym podsumowaniem tematu. W rozkochanym w speedwayu Lesznie, podczas przełożonego Memoriału Smoczyka, żużlowcy... zastrajkowali i odmówili jazdy. Ci polscy, bo młodzi Anglicy chcieli jechać. Gwiazdy naszych torów miały gdzieś fanów, którzy kupili bilety, a pamięć o legendzie klubu przegrała w starciu z prozą żużlowej codzienności. Nikt za parę groszy nie będzie ryzykował ani żyłował sprzętu. Smutne to było.
To także Leszno - przed ligowym meczem ze Spartą. Ten mecz się odbył, z jedynie kilkuminutowym poślizgiem
Może faktycznie przestańmy zaklinać rzeczywistość i dajmy sobie spokój. Czy ten finał MPPK odwołano dlatego, bo rzeczywiście niemożliwością było przygotowanie toru (w Pile okazało się to możliwe), czy może obawiano się powtórki żenady z Leszna? Z zebraniem nawet drugiego i trzeciego garnituru klubowych ścigantów byłby problem. Albo część wpływów z żużla centrala przeznaczy na stworzenie puli nagród, która zmotywuje naszych asów, by "chciało im się chcieć", albo pogódźmy się z tym, że chcieć im się będzie tylko w niedziele o 17 i 19.30. A turnieje, memoriały i finały par róbmy nadal co roku, ale już z założenia dla zaplecza i chętnych (i wtedy nie miejmy żadnych oczekiwań), albo - i może to jedyna sensowna przyszłość - organizujmy na takiej zasadzie, na jakiej niedawno odbył się Puchar Świata w hokeju na lodzie. Cóż to jest Puchar Świata w hokeju - zapyta ktoś, nawet interesujący się tym sportem. Rywalizację Kanadyjczyków z Rosjanami podczas MŚ czy Igrzysk Olimpijskich zna każdy, ale PŚ? Ano, akurat pojawili się możni sponsorzy, pojawiły się poważne pieniądze - zorganizowano turniej. Fajny? A jakże! "Działo się", mecz za meczem. Kiedy była poprzednia edycja? Miała być w 2011, ale nie wyszło. Była w 2004. Kiedy będzie kolejna? Tego nie wie nikt.
7. Telewizja
Tutaj było chyba najlepiej. Zbyt mało wiem o arkanach nowoczesnej teletransmisji i wszelakich technikaliach, by silić się na fachową analizę (wystarczy, że słucham uważnie tych "politechnicznych" kolegów po piórze i kilku Czytelników - ekspertów, którzy w mig dostrzegają "z ilu kamer, z ilu metrów, jakim sprzętem" itp.), myślę jednak, że wystawiając pozytywną notę będę wyrazicielem opinii tej większości kibiców - laików, którzy "temi oczyma" widzą jak jest teraz, a jak było kiedyś.
Technikalia to jedno, kreatywność i dobór właściwych ludzie - to aspekty, które muszą iść w parze z techniką. Tutaj także jest nieźle. Może nawet dobrze. Pozostali ci, którzy się sprawdzili, pojawiają się nowe twarze, są dwa magazyny żużlowe, są bardzo młodzi reporterzy (i śliczne reporterki, które ogólną aparycją przypudrują ewentualny brak weny), jest meczowe studio i plejada ekspertów tak szeroka, że chyba nie ma już persony, która chciałaby zabrać głos na wizji, a jeszcze tego nie uczyniła. Nie zawsze wszystko wypada idealnie, ale generalnie widać w tym jakiś sens. Przede wszystkim w nSport, czyli telewizji żużlowej nr 1, ale w mikroskali także w TVP. Jest pewna koncepcja zaserwowania tego żużlowego dania, są też ludzie, którzy nawet największe banialuki wypowiadane niekiedy przez naszych dzielnych rycerzy i ich giermków, potrafią rozwinąć, skomentować (mniej lub bardziej celnie), czasami nawet ze swadą i humorem. Najlepiej, kiedy ze swadą i humorem. W końcu "wszyscy lubimy jak jest ciasno".
Oczywiście, ktoś ma tych swoich wejść, zaproszeń i czasu antenowego więcej, ktoś mniej. Ktoś pewnie ma lepsze "plecy", inny nie ma żadnych, kogoś chcielibyśmy, a go nie ma, podczas gdy głos innego powoduje, że żyrandol zaczyna nam niebezpiecznie chrupać nad głową... ale czy w waszej pracy, firmie, jest inaczej? C'est la vie... Ja to kupuję, przy czym zdaję sobie sprawę, że zwłaszcza najmłodsze pokolenie będzie miało coraz wyższe oczekiwania. I to też dobrze.
I ostrożnie - proponuję - z tym ganieniem TVP za dotychczasowy dorobek. Żebyśmy jeszcze nie wzdychali do Czyszanowskiego, "Bajera" i tych dwóch kamer na krzyż...
8. Media żużlowe
Iluż to nastoletnich fanów marzy o karierze dziennikarza żużlowego. Pisać o speedwayu, o swojej ulubionej drużynie, co niedzielę siadać na sektorze prasowym, mieć w komórce wbite telefony do wszystkich gwiazd i gwiazdek - i jeszcze z tego żyć. Prawdę mówiąc, gdyby ich rodzice wiedzieli jak to wygląda od wewnątrz, pewnie zawczasu zadbaliby, żeby ich pociechy znalazły sobie sensowniejsze zajęcie. Jakiekolwiek.
Tymczasem trwa walka o odsłony. Zaostrza się. W czym się przejawia - obserwujemy na co dzień na łamach największych żużlowych portali. Nagłówki, które jeszcze dwa lata temu byłyby "hitami internetu", powszednieją. Żużlowy tort został podzielony, a my musimy się w tej tabloidowej rzeczywistości odnaleźć.
Uchowała się jedna stricte żużlowa gazeta. Od jakiegoś czasu można czytać ją po uiszczeniu opłaty w sieci, co daje szansę walki o czytelnika, a tym samym zarobku. Są dwa duże "korpo-portale", przyciągające czytelników liczbą newsów, i kilka mniejszych, utrzymywanych przy życiu przez pasjonatów. Możemy być pewni, że z każdego mrugnięcia powieką Dudka czy dwuznacznego uśmiechu Zmarzlika będziemy mieć artykuł. Z każdego posta na twitterze - także. Walczące o odsłony i dysponujące regularnym budżetem newsowe media żadnej okazji i żadnej treści nie przegapią. Jak je nam zaserwują? Tutaj już jestem umiarkowanym optymistą. W zasadzie pesymistą. Jeśli ujrzycie na czołówce wielki tytuł "Gollob przyjął propozycję Polonii!", bądźcie pewni, że nie chodzi o Polonię Bydgoszcz. W treści znajdzie się raczej informacja, że pan Tomasz będzie gościem belgijskiej Polonii podczas najbliższego weekendu.
Publikacji, zwłaszcza tych newsowych, będzie coraz więcej. Ale jednocześnie przeciętny Kowalski będzie zmuszony wkładać coraz więcej wysiłku w ich właściwą percepcję - żeby nie dać się "kupić" autorowi. A przynajmniej nie za szybko. Bo to już prosta ścieżka do tego, by pozwolić się zmanipulować i ogłupić. Wciąż w bardzo wielu odbiorcach pokutuje schemat bezkrytycznego zaufania do słowa pisanego, jeśli tylko stoi za nim znana marka i rozpoznawalny szyld. "Tak jest, bo tak napisali w znanym portalu X". Jak napisali, że Pedersen założył w szwedzkim sądzie sprawę o pobicie Hancockowi, to też tak było? I zna ktoś finał? Siedzi Hancock, czy siedzieć będzie? Im szybciej nauczymy się przestać traktować doniesienia mediów jako "prawdy objawione", tym lepiej. Myślmy samodzielnie - to takie życzenie na cały rok 2017.
A jaki był ten 2016? Według mnie "z przebłyskami", ale niespecjalnie ekscytujący. Wy - odpowiedzcie sobie sami. A każda odpowiedź będzie inna. Myślę jednak, że wszyscy się zgodzą co do dwóch kwestii - nigdy więcej takich tragedii jak ta Krystiana Rempały. I druga - polski żużel wciąż ma potencjał na sezon o wiele piękniejszy. Czego wszystkim życzę.
Jakub Horbaczewski