Niedzielne mecze Ekstraligi, zarówne ten w Częstochowie, jak i ten w Rybniku, zapowiadały się wręcz hitowo. Po wiosennej pladze odwoływanych spotkań, 21 maja pod Jasną Górę miały przyjechać "Anioły", które na przestrzeni najnowszej historii zawsze dostarczały częstochowskim fanom dreszczu emocji. Do Rybnika zaś miała zawitać prawdziwa marka, której przedstawiać nie trzeba, czyli Falubaz Zielona Góra. Jestem pewien, że oba mecze byłyby prawdziwym świętem speedwaya, z pełnymi trybunami, wynikami na styku oraz wieloma dobrymi akcjami. Niestety, z zupełnie błahego powodu nic z tych rzeczy nie będzie miało miejsca. Oba mecze zostały odwołane! Znowu...
Kibice, którzy już zaplanowali sobie niedzielę, srogo się zawiodą. Kluby będą miały problem z ustaleniem dogodnych, nowych terminów, najpewniej też nie zarobią należycie na sprzedaży biletów. Jak bowiem wyglądają trybuny w dni powszednie, to już wiemy, chociażby na przykładzie zaległych meczów Częstochowa-Rybnik oraz Rybnik-Grudziądz. Wielu kpi z 3-tysięcznej frekwencji na wtorkowych meczach Elitserien w mającej cztery razy mniej mieszkańców Szwecji. Niebawem przekonamy się, jak pękać w szwach będą nasze stadiony w dni robocze. Zwłaszcza, jeśli przyjdzie odrabiać mecze w okresie urlopowym.
Choć jestem z Gorzowa i mecz Stali z Unią Leszno jest teoretycznie niezagrożony, próbuję wcielić się w rolę kibica ROW-u czy Włókniarza. Pewnie jak większość z Was od kilku dni nastawiałem się na wielki mecz, sprawdzałem wszystkie prognozy pogody z Polski i zagranicy, bojąc się o to, czy zawody się odbędą. Przyznam szczerze, że gdybym miał się teraz dowiedzieć, że mecz z Unią jest odwołany, byłbym bardziej wściekły, niż gdyby Stal dostała w tym meczu baty.
A tak szczerze, czy nie sądzicie, że to trochę nienormalne? Od kilku lat (bo przecież kiedyś meczów tak masowo nie odwoływano) człowiek siedzi, sprawdza te specjalistyczne portale meteo, jak jakiś pilot odrzutowca przed wylotem, po czym obgryza z nerwów paznokcie, zadając sobie pytanie: pojadą, nie pojadą? Słowem, najbardziej emocjonująca liga w świecie... ale chyba nie o takie emocje tutaj chodzi.
Myśle też sobie, że może i nawet dobrze się stało, że te mecze odwołano. Może nastąpi jakiś wstrząs i burza medialna, która zmusi decydentów polskiej ligi do elementarnego myślenia. Jeśli ktoś z NC+ to czyta i przygotowuje niedzielny magazyn żużlowy... Nieśmiało sugeruję zrobienie z tego tematu, bo przecież telewizja też na tym procederze traci.
Należy przy tym przypomnieć, że na tej bombie regulaminowej siedzimy od około 2009 roku, a jeżeli mnie pamięć nie myli, ostatnim przypadkiem, który pamiętam z tego paragrafu, było odwołanie meczu Stali Gorzów z Apatorem Toruń z powodu absencji... Matěja Kůsa. Najmłodsi z kibiców Apatora pewnie nawet nie kojarzą, że mieli takiego zawodnika.
Niekiedy było jeszcze "ciekawiej" (slajd: nSport)
Należy przy tym dodać, że gdyby nie zaangażowanie i profesjonalizm działaczy na "drugim końcu Europy", często społeczników pracujących za darmo (w przeciwieństwie...), takich przypadków z odwołanymi meczami w Polsce mielibyśmy znacznie więcej. Przecież ile z tych podrzędnych turniejów "o czapkę śliwek" odjeżdżano w fatalnych warunkach torowych? Ile z nich kończyło się po trzech seriach startów? Ale odjeżdżano. Walczono o tory. I niemal za każdym razem szczęśliwie się udawało. Wiem, bo nie raz i nie dwa obserwowałem relacje z takich zawodów. Może gdyby tak samo podchodzić do meczów w Polsce, gdyby za każdym razem walczyć o tor, tych przełożonych spotkań byłoby mniej? Niestety, w naszych realiach ligowych nie liczy się coś takiego, jak dobro wspólne całej dyscypliny. Liczy się wynik. Tu i teraz. Mecze się przekłada nawet z powodu lekkich opadów, bo przecież "na treningach był inny tor", więc gospodarz zrobi wszystko, żeby do takiego spotkania nie dopuścić. Prognozy pogody (szybko się zmieniające) są wykorzystywane wybiórczo, głównie wtedy, kiedy działaczom to pasuje.
Teraz mamy casus z eliminacjami IMŚJ i Terenzano. Dość wygodny. Ale takiej plagi odwoływanych spotkań nie może tłumaczyć żadne Terenzano, gdyż w większości przypadków chodziło o kompletny brak woli i profesjonalizmu w ochronie polskich torów przed deszczem. Czy to przypadek, że w Szwecji, gdzie z racji położenia opadów jest generalnie więcej, w zeszłym roku nie odwołano ANI jednego meczu? Rozumiecie? ANI JEDNEGO! Tymczasem w Polsce co chwila mamy "spotkanie zagrożone", ba, nawet mecze w Toruniu, który dysponuje dachem. Konstruktor tego dachu nie przewidział, iż deszcz może padać pod kątem... Za publiczne pieniądze (stadion jest miejski).
"Red alert" dla całego ligowego żużla w Polsce
W kontekście plagi odwoływanych spotkań, apeluję do prezesów wszystkich polskich klubów żużlowych. Ogarnijcie się, Panowie, do cholery jasnej i ustalcie we wspólnym gronie, że trzeba położyć tamę tej głupocie. Przecież rozwiązanie sprawy z turniejami FIM czy SEC jest banalnie proste. Albo władze międzynarodowe przestaną przekładać swoje zawody na niedziele ligowe w Polsce, albo prezesi naszych klubów nałożą zakaz startów swoim zawodnikom w takich zawodach (jeśli te nadal będą przekładane na niedzielę), lub ustalą zasadę, że kluby na własną odpowiedzialność decydują, czy zawodnika wysłać na taki turniej, czy nie. No i sprawa nie mniej ważna, czyli praca nad systemami chroniącymi tor przed deszczem. Tempo tych prac jest takie, że należy się zastanowić, czy komuś naprawdę zależało, żeby coś zrobić. Plagę odwoływanych meczów mieliśmy już przecież w kwietniu 2016. Zaprezentowany "testowo" system jest tak rewolucyjny, że ani chybi testowany był w Centrum Badań NASA i na wszystkich Politechnikach. Ileż można pracować nad kawałkiem plandeki?!
Boję się niestety, że jedynym stanowiskiem naszych działaczy w sprawie ochrony klubów oraz kibiców przed plagą odwoływanych spotkań będzie przekładanie ich na coraz to późniejsze terminy. Jakieś zawsze się znajdą. Do niczego dobrego to nie doprowadzi. Bo co stoi na przeszkodzie, by popadało w tych nowych terminach...
Michał GW