- Sztuką jest dostać bombę w twarz, paść na kolana, ale wstać i walczyć dalej. Wierzę, że Rybnik jeszcze wstanie - mówił w Magazynie PGE Ekstraligi prezes Krzysztof Mrozek. A na twarzy miał nie mrozek, a syberyjski "moroz". Nie dziwię się. W tej chwili jego ROW ma w tabeli 11 punktów i zajmuje bezpieczne 6. miejsce. W tej chwili... Grigorij Łaguta tłumaczy szpitalne dokumenty, pewnie jeszcze trochę mu zejdzie, bo łaskawcy z antydopingowej centrali dali mu na to więcej czasu niż zwykł spędzać na wczasach. Pewnie też nie uprzedzili, że w Polsce obowiązuje język polski. Skąd więc Griszka miał wiedzieć? Macha nam teraz wszystkim, a my czekamy. Kpię sobie i ironizuję, ale co nam pozostaje? Po raz kolejny w polskim żużlu tabela swoje... a życie swoje.
Ileż to czasu minęło od wykrycia dopingu i zbadania próbki B u asa ROW-u? Z tego, co pamiętam wieść o "namierzeniu" Griszy gruchnęła 7 lipca, na minuty i godziny przed barażem DPŚ w Lesznie. Upłynęło 1,5 miesiąca. Było obowiązkowe badanie próbki B, potem były hitowe World Games za które szacowne miasto Wrocław musiało zapłacić Polsatowi ładną sumkę, żeby ktoś w ogóle zechciał je pokazywać. Czas płynął. Teraz mamy za sobą pierwsze posiedzenie komisji, kolejne dwa tygodnie na przysięgłe tłumaczenia oraz rozpatrzenie złożonego przez zawodnika "terapeutycznego" wniosku TUE ze skutkiem wstecznym. Wielu kibiców chciałoby w tej chwili kopnąć w TUE-k Łagutę. Ze skutkiem natychmiastowym.
Swoją drogą, wieść niesie, że rozsierdzona taką obstrukcją spółka Ekstraliga chce pójść właśnie po tej linii - i kiedy tylko POLADA uzna winę, wyrzucić Rosjanina z ligi na tzw. zbity pysk. A to tylko zrodzi tysiące kolejnych opinii o skandalu, bo przecież "czy Łaguta był pierwszy?".
Jak będzie wyglądała tabela - nie wiemy, wiemy natomiast jak wyglądał "mecz o lidera" we Wrocławiu. To było wielkie widowisko, a niemal każdy wyjazd na "szeroką" kończył się tak, jak w lidze na Olimpijskim zazwyczaj się kończy. Z letargu obudziły pewnie niektórych okrzyki komentatorów, że oto widzieliśmy "wyścig miesiąca, a nawet całej rundy rewanżowej". To był ten wyścig, w którym Drabik chciał oszukać przeznaczenie i odważnie pojechał po orbicie. Tyle tylko, że jedną "mijankę" zafundował mu Thorssell po własnym błędzie, a do drugiej... nie doszło, bo na metę o ułamek sekundy wolniej od Szweda wpadł Milík. Jeśli to ma być wyścig całej rundy, to kiepsko z tą naszą rundą.
Faktem jest natomiast bezdyskusyjnym, że Falubaz zlał Spartę na kwaśne jabłko. Przypomnę, że przed meczem bukmacherscy eksperci szacowali wynik na poziomie 49:41 dla wrocławian. Tymczasem ci zdobyli 39 punktów. Trzydzieści dziewięć. I trudno tłumaczyć, że to przez pech i upadek Milíka. Zresztą, czy to nie po tym upadku i "prostowaniu" wybitego palca, Czech nie przywiózł biegowego zwycięstwa? Wielu kibiców we Wrocławiu chyba nieco uśpiła ta pewna pozycja lidera. Mecze z GKM, następnie z Włókniarzem kwitowane były zazwyczaj hasłem "testują - i dobrze". W międzyczasie Milík przepadł w GP Challenge. Woffinden nie błyszczy w GP, Woźniak porozbijał się w Szwecji, Lebiediew zachwyca wszędzie, tylko nie w Ekstralidze. Sporo tego. Oczywiście, teraz też będzie natłok komentarzy o "odpuszczeniu" meczu (ba, już takie rosną, jak grzyby po deszczu). Zawsze jednak jestem bardzo sceptyczny z tezą o takim "odpuszczaniu", kiedy na trybunach siedzi ponad 10 tys. własnych kibiców. A do tego sponsorzy i telewizja. - To nasz domowy tor, na nim obowiązkowo powinniśmy odnosić zwycięstwa - powiedział na pomeczowej konferencji Tai Woffinden. Ano właśnie.
To druga domowa porażka wrocławian z ekipą z Lubuskiego. Zimny prysznic Sparcie się przyda. I czas, by zebrać ten skład do kupy. Bo patrząc na wjazd Dróżdża w Drabika w wyścigu młodzieżowym, a zwłaszcza słuchając późniejszych "uprzejmości" między nimi, to chyba jest nad czym pracować.
Szkoda mi Damiana Balińskiego. Tak po ludzku. Wiadomo, że każda kariera kiedyś się kończy. Metryki nie da się oszukać. Za to wszystko, co zrobił dla Unii Leszno, dla kadry (DPŚ 2007), ale także dla ROW-u życzyłem mu, żeby ten punkcik ugrał. OK, kilka punkcików. Obejrzyjcie w retransmisji wyścig nr 8, w którym nestor polskiego żużla ścigał się z Kuberą. Długo gdzieś między nimi jechał Kurtz. Wydawało się, że nie ma możliwości, żeby "Bally" punktów nie przywiózł. A jednak...
Co się stało z Kacprem Woryną? Bardzo słaby początek meczu (2,0,1*,0), a kiedy już już miało "zatrybić", chyba przerost ambicji. Bo trudno dopatrywać się błędu sędziego w wykluczeniu w biegu XIV. Szkoda Kildemanda, który okupił to złamaniem. On był tu Bogu ducha winny.
Niebiezpiecznie było też w Gorzowie. Stal bez problemu rozprawiła się z Włókniarzem (57:33), Bartosz Zmarzlik ścigał się tylko z nadwarciańskim wiatrem, ale kibiców Mistrza Polski zmroziła sytuacja z biegu III, kiedy w "kozły" poszli Iversen z Karolem Baranem. Sędzia wykluczył zawodnika "Lwów". Czy słusznie? Nie mam przekonania. Nie to jest jednak najważniejsze. Patrząc na pierwsze reakcje leżącego pod bandą PUK-a, na jego drgającą mimowolnie prawą stopę, jestem pełen obaw. Kontuzja kluczowego zawodnika, w dodatku odniesiona tuż przed play-offami, w meczu de facto o nic, to w tej chwili ostatnia rzecz, jakiej Stal potrzebuje. Ale sio czarne myśli. Trzymaj się Niels!
Upadek Nielsa Kristiana Iversena i Karola Barana (slajd: nSport+)
Co przed nami? Cóż, w skali mikro - kolejne dni słownych "naparzanek" kibiców zainteresowanych, by spadł klub X, a nie klub Y. W skali makro - zbliża się Grand Prix w Gorzowie. W sobotę 26 sierpnia wszyscy będziemy Zmarzlikami. No, prawie wszyscy. Ale chyba wszyscy będą w stanie zdobyć się na to, by przyznać, że Bartek, który jeszcze przed chwilą "kisił się" na 10. miejscu klasyfikacji SGP, teraz tygrysim skokiem puka do strefy medalowej. Walka o IMŚ to maraton, Zmarzlik to wie. Skoro cały czas powtarzamy jak mantrę, że rządzimy w światowym żużlu, po czym z równą pewnością siebie deklamujemy, że w ostatnich 40 latach zdobyliśmy złoto IMŚ - uwaga - 1 raz (słownie: jeden)... to może skończmy z tym minimalizmem? Przestańmy patrzeć na Woffindenów i Hancocków jak na bóstwa z innej, lepszej planety. Mamy trójkę chłopaków zdolnych sięgnąć po tytuł. Jeśli to złoto odbierze nam poskręcany śrubami Doyle, kuśtykający pół sezonu Lindgren albo "atomowy" w tym roku Woffinden... Stawiam trzykropek. Wystarczy.
Jakub Horbaczewski