A więc stało się. Drużynowy Puchar Świata odchodzi do lamusa. W zastępstwie mamy nowy twór – Speedway of Nations. Zawsze, kiedy widzę dowolny sondaż, nie rozumiem jak można odpowiadać "nie wiem" i nie mieć zdania na jakiś temat. Przyznaję się jednak bez bicia, że w przypadku tych zmian dołączam do grona niezdecydowanych, bo im dłużej o tym myślę, tym większy mam mętlik w głowie.
Ale zacznijmy od początku. O tym, że - jak to mówią - "żużel się zwija", napisano i powiedziano praktycznie wszystko. Nie ma sensu kogokolwiek przekonywać, że dyscyplina jest w kryzysie i że pomimo blichtru, którego w niektórych zawodach i imprezach jest aż nadto, światowy (ba, europejski raczej, nie licząc grupy Australijczyków i kilku Amerykanów) żużel to kolos na glinianych nogach. Żeby być bardziej dosadnym, dodam że owe nogi są krzywe i połamane i to w co najmniej kilku miejscach. Wprawdzie te niezbyt atrakcyjne kończyny są całkiem sprawnie gipsowane (oczywiście dzięki polskim złotówkom, między innymi z naszych samorządów), nie przynosi to jednak długofalowych skutków. Jak widać, nie wygląda to zbyt kolorowo, oczywistym jest więc fakt, że zmiany i reformy są konieczne. Pytanie tylko jakie dokładnie.
Jednego można być obecnie pewnym – firmy i ludzie pociągający za sznurki w światowym speedwayu nie są gwarantem jakichkolwiek pozytywnych zmian. Z jednej strony mamy BSI, a z drugiej Armando Castagnę i FIM. Włoch ostatnimi czasy notorycznie się kompromitował, jak choćby wtedy, gdy przez kilka miesięcy po sezonie 2017 nie był w całości znany żużlowy kalendarz ani nawet los całego Drużynowego Pucharu Świata. Warto też przytoczyć fragment rozmowy z Castagną, która ukazała się w kwietniu 2015 w "Przeglądzie Sportowym":
- W poprzednim roku padł niechlubny rekord, bo chęć wzięcia udziału (w Drużynowym Pucharze Świata – dop. aut.) zadeklarowało tylko 12 drużyn. Żużlowa mapa kurczy się coraz bardziej.
- To nie jest problem FIM, tak samo, jak poprzednie, wymienione przez pana sprawy (chodziło o problemy z homologacją dla tłumika firmy Poldem i nałożeniem kary na Darcy’ego Warda – dop. aut.). Z mojej perspektywy sytuacja żużla jest dość dobra. W tym roku organizujemy Ligę Światową, która będzie znakomitymi zawodami i wierzę, że na lata zagości w kalendarzu imprez żużlowych. Sprawa tłumików została rozwiązana pomyślnie dla wszystkich. Patrzę z optymizmem w przyszłość. Już wkrótce początek prawdziwego ścigania i nie ma sensu analizować przeszłości. W tym roku ponownie odbędzie się Drużynowy Puchar Świata i być może zgłosi się więcej federacji.
Minęły niecałe trzy lata, a Drużynowego Pucharu już nie ma. Ciekawe też, czy z perspektywy Castagny, sytuacja żużla nadal jest "dość dobra". Co do BSI - to po prostu brytyjska korporacja, nastawiona wyłącznie na zysk. Każda firma chce zarabiać, więc nie można mieć o to pretensji, ale mimo wszystko niesmak wywołuje to, że jest ona pompowana głównie publicznymi pieniędzmi z Polski. Moim zdaniem im dłużej będą rządzić Castagna z Brytyjczykami, tym wprost proporcjonalnie szybciej "zwinie" się nasza dyscyplina. Recepta? Przejęcie władzy przez Polaków. Za wszelką cenę. To my mamy najwięcej pieniędzy, to dzięki nam żużel na tym najwyższym poziomie jeszcze istnieje i to my powinniśmy nim rządzić. Jak powinno wyglądać owo przejęcie? Może być to zarówno "krwawa" rewolta, jak i aksamitna rewolucja – ważny będzie efekt, czyli Polacy na szczytach władzy. Stawka jest zbyt wysoka i nie ma tutaj miejsca na sentymenty ani uprzejmości.
Podium Pucharu MACEC z 2014 r. Teoretycznie to zawody mające być platformą rozwoju i promocji dla zawodników z krajów żużlowego "trzeciego świata". W praktyce bywa, że i tam na podium stają Polacy. Bo tych do których Puchar jest adresowany często nie stać na dojechanie na te zawody...
Na marginesie szkoda, że polskie miasta nie dostrzegają (albo nie chcą dostrzec) konieczności rewolucji i zamiast zawrzeć między sobą sojusz, być może jakoś zaszantażować BSI (bo bez naszej kasy nie istnieją), obniżyć koszty, to rywalizują ze sobą o rundy Grand Prix, przepłacając i nabijając kabzę Anglikom. Wiadomo, że często narzekamy na naszych działaczy, ale dam sobie rękę (no dobra, może nie rękę, ale palec na pewno) uciąć, że zarówno Piotr Szymański (który notabene jednak przebija się w strukturach FIM), czy Wojciech Stępniewski byliby milion razy bardziej kompetentni niż Castagna. Nie mówiąc już o moim wymarzonym Krzysztofie Cegielskim, bo to jego najchętniej widziałbym na czele żużla. Polskiego i światowo – europejskiego też.
Wracam do początku i mętliku w głowie związanego ze Speedway of Nations. Abstrahując już od głupiej nazwy – dostrzegam sporo plusów nowej formuły. Przede wszystkim więcej drużyn, bo co oczywiste, federacjom będzie łatwiej wystawić trójkę zawodników (a tak po prawdzie, to wystarczy dwóch solidnych "riderów") niż piątkę, jak w DPŚ-u . Oczywiście, w ostatnich latach zdarzały się emocjonujące turnieje, ale już nieco męczące było coroczne słuchanie, że kolejne drużyny mają problemy ze skompletowaniem składu i że jest ich coraz mniej. Część osób mówi także o przesycie zwycięstw biało-czerwonych. Z jednej strony ich rozumiem, ale z drugiej uważam, że jeżeli jest okazja "tłuc" przeciwników, to zawsze trzeba z niej korzystać. Poza tym usłyszeć "Mazurka Dąbrowskiego" na końcu zawodów, to zawsze coś bezcennego. Teraz będziemy mogli (i musieli) potwierdzić klasę, bo Speedway of Nations będą o wiele trudniejszą przeprawą niż DPŚ. No i będzie okazja utrzeć nosa zagranicznym notablom, bo chociaż oficjalnie nikt z nich nie przyzna, że ma dosyć hegemonii Polaków, to można się domyślać, że mocno liczą na zmianę warty. Kto wie, być może dzięki nowej formule coś drgnie w niektórych krajach. Jeżeli nie – Polacy będą mieli kolejny argument za przejęciem władzy: "Spróbowaliście, nie wyszło, a teraz my!" - oby tylko nie z wulgarnym słowem w środku, według tzw. zasady "TKM". No i wtedy wrócimy do starego znajomego, czyli Drużynowego Pucharu Świata.
Trzeba uczciwie przyznać, że były też piękne i emocjonujące edycje DPŚ. Jak choćby ta pamiętna z 2013 roku, kiedy urażony Tomasz Gollob opuścił zgrupowanie, a do Pragi na finał odmłodzona ekipa Cieślaka jechała "powalczyć", czyli nie przegrać zbyt wysoko z faworyzowanymi Duńczykami. Jak się skończyło - pamiętamy
Minusy? Ogromny ból głowy Marka Cieślaka co do wyboru trójki zawodników, no i może miejsce rozegrania finałowych zawodów, czyli Stadion Olimpijski we Wrocławiu. Wizualnie nie ma się oczywiście czego wstydzić, gorzej może być z dobrym ściganiem. A "SoN" ma wielu przeciwników, więc przydałoby mu się mocne otwarcie i atrakcyjne otwarcie. W każdym razie – każdy zasługuje na szansę, nawet Speedway of Nations, dlatego na razie wstrzymam się z dalszym szukaniem minusów. Kto wie, być może będzie to pasjonująca formuła, która przyjmie się na wiele lat? Oczywiście, w głębi serca trochę żal Drużynowego Pucharu Świata, ale tym razem mogę dać sobie uciąć już całą rękę, że 9 czerwca - tak czy siak - we Wrocławiu zabrzmi "Marsz, Marsz Dąbrowski..."
Jakub Sierakowski
Grafika: speedwaygp.com