Matury za pasem. Jeśli kogoś o szybsze bicie serca przyprawił ten tytuł, to spokojnie - ta klęska, którą musicie znać, miała miejsce 79 lat wcześniej. To tylko żużel. Choć aż kusi zauważyć analogię, że ta pomorska armia wyjątkowo nie miała szczęścia do swych dowódców... Jeśli kiedyś usłyszycie historię szaleńczo dzielnego generała, który najbardziej żałował, że już w pierwszej wrześniowej bitwie nie palnął w łeb swojemu zwierzchnikowi, to będzie właśnie o niej. Jak dobrze, że to tylko żużel. Choć na Pomorzu i Kujawach dobrze nie jest. Wybrzeże u siebie - 43 punkty, GKM w domu - 28, Bydgoszcz w Rawiczu - solidarnie z Grudziądzem, Toruń w Mościcach - 39. Szczęście, że Rolnicki miał defekt w juniorskim, bo do końca trwałaby walka o wyjście z 35-ciu. Z ekipą, która - w niemal zgodnej opinii - miała być "czerwoną latarnią" ligi.
Sytuacja Torunia na przestrzeni ostatnich lat przypomina mi sytuację desperata - miłośnika bukmacherskich zakładów. Takiego, który wierząc w swoje siły, obstawił "grubo" jeden mecz - i przegrał, drugi - przegrał, trzeci - też przegrał. I tak pięć razy z rzędu. W końcu, świadom już utraconego majątku, w sytuacji wybitnie stresowej, podwaja stawkę i wybiera wariant kunktatorski, najbezpieczniejszy. Przynajmniej według niego. Byle tylko WRESZCIE się udało. Co my tutaj mamy...? Barcelona wygrała pierwszy mecz 4:1. Stawia na awans Barcelony. Przecież szósty raz nie przegra.
Był w tym Toruniu związany z klubem menadżer, ale widać za długo pracował. I wyniki miał słabe. Jakieś tam srebro nikogo w łaknącym powrotu na tron mieście nie mogło zadowolić. A z czasem, gdy przydarzyła się plaga kontuzji, zrobiło się nieprzyjemnie. A to ktoś go w telewizji z lubością krytykował, a to ktoś podgryzał...
Tak patrząc z boku, zupełnie bez emocji względem tego czy innego klubu, to jeśli coś mógłbym zarzucić panu z plecakiem, to chyba tylko za dobre serce. Albo ulegnięcie pewnej presji. Raz jeden. Wtedy, kiedy ostatni raz Toruń był ekipą przez duże "e", kiedy walczył o złoto z Gorzowem, a po pierwszym meczu (49:41) Kacper Gomólski nie krył irytacji i dezaprobaty, że pomimo iż punkty dowoził, Gajewski dał mu tylko dwa starty. I już po tym pierwszym meczu oznajmił fanom, że żegna się z drużyną, bo nie po to się stara, żeby nie dawano mu szansy i nie po to specjalnie przyjechał do niego tuner z Anglii. W rewanżu już po dwóch wyścigach były dwa wykluczenia, ale Gajewski pozwolił Gomólskiemu wykazać się na pełnym dystansie czterech biegów. W poniedziałek nie było już ani złota, ani Gomólskiego. Taki Cieślak pewnie powiedziałby, że on tu walczy o mistrza i żeby mu nie zawracać głowy. Ewentualnie może rzucić monetą, czy pan Tuner dostanie opaskę żółtą do parkingu, czy zieloną na trybuny.
Był potem kolejny "sztabowiec", już z nowej fali, świeżo po odwieszeniu kevlaru na kołek, ale on - jak rozumiem - w mniemaniu właścicieli klubu nie miał jeszcze nazwiska ani doświadczenia, by prowadzić taki zespół. Więc też dostał kopa. Trochę kibice pomarudzili, ale na fali utrzymania w lidze, czyli pierwszego promyczka frątczakowej magii, a zwłaszcza świetlanych perspektyw na przyszłość, przeszli nad tym do porządku dziennego. Ile w całej tej "Akcji Utrzymanie" było rzeczywistej zasługi Frątczaka, a ile nie - o tym dyskutować można długo. Na pewno pomógł nieco Przedpełskiemu, na pewno ściągnął Jacka Holdera...
Tym bardziej dziwi mnie, że teraz jakby o tym Holderze zapomniał. Jacek o Jacku. Bo przecież w Gorzowie jego występ był głównie wynikiem losowego zdarzenia - kontuzji Doyle'a, w meczu ze Spartą dostał szansę raz (w 9. biegu, na spasowanych rywali), a teraz, w Tarnowie, nawet nie powąchał szlaki. Pomimo iż kwartet asów Iversen-Doyle-Holder-Holta kończył mecz w rytmie: 1,1,1*,0,1,0,0,w,1... I nawet nie chodzi mi o stawianie nader odważnej tezy, że oto Jack Holder w dwóch startach zrobiłby tyle, co rzeczone asy w dziewięciu (choć wykluczyć się tego nie da), co o inną kwestię, którą obronić za pomocą faktów nieco łatwiej. Kogo z torunian zapamiętaliście z meczu w Gorzowie? Ja zapamiętałem właśnie Holdera. I nie przez wzgląd na punkty, których - plus minus - zdobył tyle samo, co Przedpełski, Iversen czy Holta, ale poprzez wrażenie, jakie pozostawił. Bynajmniej nie bezkrytycznie pozytywne. Trochę za dużo było w tym chaosu, trochę za ostro, czasem bez głowy, ale było widać, że temu chłopakowi naprawdę zależy na każdym pojedynczym metrze wyścigu.
Wysłuchałem wczoraj pomeczowej wypowiedzi Pawła Przedpełskiego (1,1*,1*,-,-), wysłuchałem wypowiedzi samego Jacka Frątczaka, wysłuchałem wszystkiego, co na żywo przekazywał komentator Radia PiK, poczytałem opinie tych, którzy wrócili z meczu - to wszystko układa się w coś, co mało poetycko określę mianem "ciamciaramcia". Dobrze, że momentami pojawiał się pasek z wynikiem, bo jeszcze chwila i zwątpiłbym, kto w tym meczu zrealizował swój cel. To ja już wolę "Buczka", który po klęsce trzy razy większej ma odwagę przyjechać do Magazynu nSport+ i tysiącom ludzi dać swoją twarz jako personifikację tej klęski, a kiedy trzeba, narazić się, wyrażając własne zdanie na temat toru i "konsultacji z Gollobem". Buczkowski to pokazał. Uśmiechnięte gwiazdy z Torunia pokazały bidony i białe zęby. A Frątczak - z miną pt. zbity pies - tłumaczył na konferencji, że nikt nie jechał, a nawet jak pojawiał się jakiś przebłysk i ktoś pojechał, to w kolejnym biegu znowu nie jechał. Najlepszy był junior Kaczmarek, ale też nie pojechał (dodatkowego biegu), bo tak będzie dla niego lepiej. Tor jest specyficzny, Nicki jakiś szybki, Mroczka z Jamrogiem waleczni, a Kułakow ma wilkołaka na siodełku. Ciamciaramcia Team.
Niech walczą, ja im dobrze życzę. Tak wyjatkowe miejsce jak Motoarena zasługuje na coś więcej niż walkę o utrzymanie e-ligi. Teraz już zresztą nie ma odwrotu. Trzeba w to brnąć i liczyć, że się dotrze. Ktoś dostał kredyt zaufania i kupę pieniędzy na realizację swojej autorskiej wizji. Ktoś podejmował decyzje. Doyle mistrzem świata? Bierzemy Doyle'a. Holta miał świetny sezon - więc cap, Holtę. Holder nie miał sezonu - to teraz musi mieć. "Miedziak" się przewraca, a nie ma sentymentów. A dla Jensena już nie ma miejsca.
Żebym nie był źle zrozumiany - jestem przekonany, że i Holta, i Iversen, i Frątczak chcą profesjonalnie wykonywać swoje obowiązki dla obecnego pracodawcy. I Doyle też. No, chyba że akurat nadejdzie koniec sierpnia, a w GP będzie szansa na złoto... Ale to był przecież pierwszy punkt, jaki zimą władze KST musiały wziąć pod uwagę. A smerfne hity pt. "Już zdobył złoto, więc teraz all for Torun" włożyć między bajki. Każde inne założenie to powielenie naiwności zielonogórzan sprzed roku.
Zabetonowani, czyli harakiri po grudziądzku
Dwa tygodnie temu, po remisie GKM-u z Włókniarzem, napisałem, że kiedy do Grudziądza zawita ekipa z mocniejszymi juniorami niż "Lwiątka" - będzie bolało. Ale 28 punktów? U siebie?! Komplet piętnastu zer? Takie wyniki kojarzą się z Olympem Praga - czeską efemerydą w naszej II lidze sezonu 2007. Pawlicki, Buczkowski, Łaguta, Lindbaeck, Pieszczek - to jednak trochę inny poziom żużlowych nazwisk. Tylko kto ich tak naprawdę skrzywdził? Poza Smektałą, Kuberą i resztą "byczego" stadka. Jeszcze bezpośrednio po meczu kibice GKM-u ów haniebny akt samozabetonowania w całości przypisywali Robertowi Kempińskiemu, w mocnych słowach wyrażając swoje oczekiwania, co do jego przyszłości. W pewnym momencie wydawało się, że pod wpływem okrzyków z zewnątrz w klubowej salce przerwana zostanie pomeczowa konferencja.
"Tak naprawdę prowadził nas teraz Tomek Gaszyński" - z rozbrajającą szczerością przyznał Krzysztof Buczkowski, goszcząc w Magazynie nSport+. Gaszyński to postać znana, menadżer Tomasza Golloba. Pewnie dla swojego podopiecznego chciałby takiego właśnie, ultratwardego, toru. Pytanie, komu z obecnej ekipy GKM-u on pasuje? Trener Kempiński zarzekał się, że przez trzy dni wszyscy trenowali na takim, od rana do wieczora. Tylko sami zawodnicy jakoś nie podzielają entuzjazmu swego wodza. "Mnie ten tor nie pasował od samego początku" - Buczkowski. "Szukaliśmy 6 godzin przełożeń na treningu i nie moglismy znaleźć" - Artiom. "Zdecydowanie tor jest przekombinowany, za twardy" - Wieczorek. Nie skrytykował go chyba tylko stadionowy spiker i kierowca polewaczki. Ale być może i oni dostaną szansę.
Jak bowiem zdradził Krzysztof Buczkowski, według zarządu klubu remedium na patową sytuację mają być... konsultacje u Tomasza Golloba. "Buczek": Z całym szacunkiem, ale to my teraz jeździmy, Tomasz już nam nie pomoże. To z nami powinni skonsultować jaki robić tor. Zostało nam już tylko 5 meczów u siebie!
Czekałem, aż wypali, czy z Magdą Gessler także odbędzie się jakaś narada. A może SMS-owo tor wybiorą kibice? I chyba miał to na końcu języka.
Jest w tej drużynie potencjał, nawet pomimo tak radykalnego zbilansowania składu, czytaj: słabości formacji juniorskiej (ale przecież bardzo podobnie ma wicelider tabeli, Włókniarz), tyle tylko, że jeśli wszyscy nie zaczną tam grać do jednej bramki, to kierunek będzie jeden - 1.liga. Mniejsza z tym, czy ten tor będzie twardy, ultratwardy, półtwardy czy w ogóle nie twardy. To zawodnikom on musi pasować. Ten obecny nie sprzyja nikomu.
Włókniarz - 110% normy
Dlaczego 110, skoro jeden punkt stracili? Stracili, ale kiedy w Grudziądzu na liczniku mieli "minus 10" i trzy biegi do końca, to chyba tylko najwięksi optymiści sądzili, że coś więcej niż dobrą pozycję przed rewanżem uda się ugrać. W Zielonej Górze też to rywal był faworytem - i też starcie z ekipą Cieślaka na długo zapamięta. Słabiej pojechali Madsen z Žagarem - nadrobili Miedziński i Musielak. A Lindgren jak imponował formą, tak imponuje. Po wspaniałej jesieni 2016 w Anglii ten chłopak był moim faworytem do złota IMŚ 2017. I zaczął fenomenalnie. Niestety, w najgorszym możliwym momencie w tejże Anglii nabawił się kontuzji - w chwili, gdy był liderem cyklu, a za kilka dni miał rundę na niemal "swoim" ligowym torze w Dyneburgu. Druga kontuzja, jesienią, już znacznie groźniejsza, grożąca nawet trwałym kalectwem, odebrała mu jakikolwiek medal. Los zlitował się wreszcie nad Doylem, który tym razem nawet w bucie wielkości syberyjskiej onucy mógł pędzić po swoje złoto. Może teraz pora na Lindgrena? Kibiców mu nie zabraknie.
Z całym szacunkiem i atencją względem "Fredki", ale uważam, że Falubaz przegrał ten mecz w dużej mierze na własne życzenie, po własnych błędach. Nie wykorzystano przewagi młodzieżowców. Nie wykorzystano słabszego meczu Madsena, bo Protasiewicz był jeszcze słabszy. Nawet kiedy rywale w biegu 14. uchylili mu furtkę do parowego 5:1, akurat wtedy niemal powtórzył "numer" Kasprzaka z meczu w Lesznie. Chyba ze zdziwienia, że tak łatwo dostał szansę. Jak się okazało, ten wyścig mógł przeważyć. Co zresztą po meczu wprost powiedział Cieślak. Podobnie zresztą jak bieg juniorski, kiedy wydawało się, że będzie 4:2 dla miejscowych, ale po chwili pod bandą leżał Niedźwiedź, którego sędzia słusznie wykluczył. Jeśli zaczniemy po każdej sytuacji na pierwszym łuku "z automatu" powtarzać wyścigi w czterech, to już nie będzie żużel. Nauczymy tym jedynie cwaniakowania, by wykładać się zawsze, kiedy sytuacja układa się niepomyślnie.
Pozostałe kontrowersje? Chyba trochę nie na miejscu te pretensje Skórnickiego. Pewnie inny sędzia ukarałby Žagara za odjazd od taśmy w wyścigu 13. A w tym trzecim wydawało się "gołym okiem", że Miedziński ukradł start, ale w powtórkach to zamek maszyny startowej okazał się być o ułamek sekundy szybszy od torunianina w barwach "Lwów". Zaryzykował - opłaciło się. Gdyby wjechał w taśmę, straciłby on sam (choćby konkretne pieniądze), straciłby Włókniarz, a miedziakowi hejterzy mogliby sobie poużywać. Chociaż z tego jednego wyścigu, bo w pozostałych "Miedziak" nie dał im szans. Złośliwcy mają żałobę.
Sezon 2017 - czy ktoś już tęskni?
Do jednej bramki
Najwyraźniej nie jest łatwo zmienić telewizyjną ramówkę, bo zamiast meczu w Tarnowie, w nSport+ oglądaliśmy na żywo boleśnie przewidywalny mecz na "Olimpijskim". Bardziej niż rezultat intrygowało pytanie, czy we Wrocławiu powtórzy się tor "na tak" z meczu otwarcia. Cóż, szału tym razem nie było. Ale poczekajmy z oceną do kolejnego spotkania, bo zdziesiątkowana Stal i wyścigi w trzyosobowej obsadzie widowisku z pewnością nie sprzyjały. Trzydzieści sześć punktów jadących bez trójki podstawowych zawodników gorzowian, to nie jest taki zły wynik. W Stali dużo poniżej oczekiwań pojechał Kasprzak, na zero Sundstroem, za to chyba obudził się na swoim byłym torze Woźniak (10+1/6). Miejscowych muszą cieszyć juniorzy - komplet Drabika i waleczny momentami Wojdyło. Ciekawe, czy tym występem Lebiediew uciszy, przynajmniej na jakiś czas, krytykantów, którzy już głośno domagali się odsunięcia go od składu. W końcu inny jeździec ze wschodu czeka. Tymczasem Łotysz wygrał już wyścig w Best Pairs, a w meczu przeciwko Stali dostąpił nawet zaszczytu występu w biegu nominowanym. Brawo! Tak dalej! Co nie przeszkadza mi wierzyć, że kiedyś wróci jeszcze do swojego Lokomotiwu, już ekstraligowego. Tam jest jego miejsce.
Prezes Bezdomnego Klubu On Tour
W Rybniku mecz się jeszcze nie zaczął, a prezes Skrzydlewski już wygrał. To jego 358. zwycięstwo w zawodowej karierze. W tym 340. przez nokaut.
Zdjęcie: KŻ Orzeł Łódź
P.B.K. wygrał, za to przegrał z kretesem na tym samym etapie jego menadżer, Ślączka. - Jest taka ścieżka zrobiona za połową toru. Nie będzie dziś jazdy przy krawężniku. Jeżdżą dwa traktory, przy czym jeden ma szynę podniesioną, nie wiem, czy to tak można... Tak grymasił, tak dopraszał się dosypania materiału i interwencji arbitra, że w końcu ten nie wytrzymał i wypalił: Panie Ślączka, dosypałbym i to natychmiast... gdybym nie był na starym torze w Łodzi. Sędziował Krzysztof Meyze.
Zdziwiłem się, widząc rano przed meczem informację o pojawieniu się Craiga Cooka w składzie ROW-u. On nie miał jeszcze okazji walczyć w tak trudnych meczach na tym torze, a takie roszady przed tego typu spotkaniami z reguły kończą się źle. Trochę szkoda było odsuniętego od składu Szczepaniaka. - Praktycznie nie śpimy, tata siedzi w warsztacie non stop... - opowiadał zasmucony przed kamerami Polsatu. Na szczęście dla miejscowych Woryna i Batchelor udźwignęli ciężar odpowiedzialności za wynik i chociaż przed XV wyścigiem wynik brzmiał jedynie 43:41, udało im się, tak po śląsku, dorzucić szuflą do pieca. 48:42 brzmi nieźle. Choć w rewanżu to nie ROW będzie faworytem.
Gdańskie Wybrzeże w domowej inauguracji urządziło sobie ostry poligon, demolując krakowian 64:26. Przyjechał, po jeszcze dalszej eskapadzie, lubelski Motor - i nastroje są już zupełnie inne. Dawno już nie pamiętam w naszej lidze meczu dwóch bardzo wyrównanych drużyn, w którym aż 9-krotnie (sic!) padał wynik 5:1 lub 1:5. Do oglądania - palce lizać, ale na miejscu trenerów zahaczyłbym o aptekę. Coraz więcej osób zaczyna typować Lublin jako sensację tej ligi. Zobaczymy, jak to się potoczy. Wyjazdy do Łodzi, Dyneburga, Gniezna i Rybnika dadzą odpowiedź.
W pozostałych I-ligowych spotkaniach faworyci bez problemów wygrywali. Lokomotiv i Start mają ambicje, żeby odegrać w tej lidze poważną rolę. Kraków i Piła - cóż, ich cele są nieco inne. Trzeba im dopingować, bo doniesienia i takie już docierały, że jeden z ważnych zawodników postawił ultimatum odnośnie swych zaległych pieniędzy. Szybko.
Jest Rzeszów - jest wesoło
Na Golęcinie mecz musiał się podobać, a wynik 45:45 najlepiej te emocje oddaje. Jędrzejaka dopiero w ostatniej gonitwie dnia poskromił Borowicz, Morrisa też pokonano tylko raz (Kajzer z Bellego), co ciekawe, miejscowi nie mogą coś dobudzić rewelacji ubiegłego sezonu, Frederika Jakobsena, który drugi z rzędu domowy mecz ma niewyraźny. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie dwa incydenty. Oba po stronie gości z Rzeszowa. Gdański nabytek, Aureliusz Bieliński, najpewniej zakończy swoją przygodę z II ligą z mało chlubnym dorobkiem: (w,0,t) przeciwko Ostrovii, (1,0,d,t,t) przeciwko PSŻ. Ten "jeden" to po taśmie rywala... Z tego, co wiem, w ubiegłym roku spotkała tego chłopaka ogromna rodzinna tragedia - i w tym sensie z pewnością zasługuje na dużo empatii, dobre słowo i danie mu szansy. Jeżeli jednak to prawda, że "ręcznie" próbował wytłumaczyć coś innemu z rzeszowskich juniorów, Mateuszowi Rząsie, a samego trenera traktował jak powietrze...
Zupełnie inna sytuacja z Hancockiem, ale i tu kroi się grubsza afera. Ma ten Greg jakiś niebywały talent do meczów, w których miał pojechać, ale nie pojechał. Z przyczyn, z reguły, niejasnych i dość dziwnych. Niechaj się poznaniacy cieszą, że o absencji Hancocka ludzie dowiedzieli się już na stadionie. Obejrzeć pojedynki Mistrza Świata ze "Skorpionami" przyszło dwa tysiące więcej kibiców niż zazwyczaj. Coś mi świta, że całkiem niedawno pełny stadion Brytyjczyków czekał na tego samego Grega w barażu DPŚ. Wtedy chyba sam Joe Potwór uprosił kumpla, żeby swojej decyzji nie puszczał w eter wcześniej niż pół godziny przed pierwszym wyścigiem. Bo powód absencji brzmiał "pomyślałem, że dam szansę młodszym". Czyli raczej nie powstał tuż przed startem. Czysta spekulacja. Dowodów nie mam. Jak na te dwie umowy z jednym z naszych klubów. Jak to się ten klub nazywał...? A w Best Pairs wesoły Amerykanin zapomniał w jakim pokrowcu na kasku powinien wyjechać. Jak pech, to pech.
Robi się o tyle nieprzyjemnie, że trener Kowalik i działacze Stali oskarżyli już poznaniaków o brak dobrej woli i postępowanie niezgodne z duchem sportu. Lekarz, według rzeszowskiej wersji, czekał pod bramą, gotowy poprawić błąd kolegi po fachu, ale źli ludzie z Poznania nie wpuścili go na stadion. Ci drudzy poczuli się dotknięci i po meczu poinformowali o naciskach "z góry" na załatwienie Hancockowi wymaganych dokumentów, dołączyli też zdjęcie z... "nieudanej próby doręczenia sędziemu nowej wersji książeczki". Nieudanej, bo oryginalną (tą z błędem) miał sędzia.
Komentarz klubu PSŻ Poznań: Poczuliśmy się poniekąd wywołani do tablicy, zatem pragniemy krótko odnieść się do zaistniałej sytuacji, przy czym nie zamierzamy wydawać oficjalnego oświadczenia, ponieważ uważamy, że nie jesteśmy stroną w tej sprawie. Jedyną osobą dopuszczającą zawodników do meczu jest sędzia i to wyłącznie na Jego barkach leżało podjęcie decyzji związanej z wykluczeniem Grega Hancocka ze spotkania. I taką też decyzję - dodajmy - w pełni zgodną z literą regulaminu - Pan Grzegorz Sokołowski podjął. Ustosunkowując się do kwestii rzekomego "braku fair-play i dobrej woli" z naszej strony i rzekomego "braku wiedzy trenera Mirosława Kowalika na temat tzw. "załatwiania książeczki"", dołączamy do posta zdjęcie z nieudanej próby doręczenia sędziemu podczas prezentacji przez jednego z członków klubu z Rzeszowa nowej wersji książeczki badań (warto podkreślić, iż oryginał z rzekomym tzw. "czeskim błędem" miał Pan sędzia - zatem nagle"w obiegu" mieliśmy dwie wersje książeczki badań Amerykanina)... O tym, komu brakuje ducha fair-play, niech osądzą Państwo sami...
Sam Greg potrafi zadbać o swoje interesy. Po pamiętnym, mistrzowskim dla siebie GP na Antypodach, z gracją wytłumaczył jakiż to feler spowodował, że serdeczny kumpel zdołał go wyprzedzić na trasie, dzięki czemu sprawa ewentualnej kary, surowszej niż wykluczenie z biegu, rozeszła się po kościach. Jeszcze w połowie 2017 roku "ścigał" bydgoską Polonię o 220 tys. zł, które niesłusznie - według niego - obcięto mu z kontraktu. Umowy miał kiedyś dwie, to już wiemy. A ile ma książeczek? I czy w meczu z Ostrovią miał inną niż ta z błędem? Tak tylko pytam.
Albo Grejt Egejn, albo Kamieni Kupa - rzeszowski Zbójcerz Oferma jak zawsze bezbłędny
Na szczęście dwa pozostałe mecze w II lidze odbyły się w bardziej sportowej atmosferze, choć absencja Oskara Ajtnera Golloba była niespodzianką zdecydowanie in minus. Ale o tym na razie ani słowa, bo w tej chwili - pomimo rozmów i z Jerzym Kanclerzem, i z kolegami Oskara z drużyny - wciąż jedna wersja goni drugą, jedna plotka inną. A co najmniej jedna z nich jest bardzo smutna i mocno wierzę, że pozostanie tylko plotką.
Oprócz sportowej "miazgi", której należało oczekiwać już na etapie wertowania składów, te dwa mecze miały coś jeszcze wspólnego - miło było popatrzeć na trybuny. Ok. 6,5 tys. widzów w Ostrowie na meczu z KSM Krosno, a w Rawiczu ok. 2 tys., co oznacza rekord ligowej frekwencji od dawien dawna. Rodzinnie, kulturalnie, w przepięknej pogodzie, nawet jeśli momentami tumany kurzu nieco przysłaniały słońce. Pogaworzyłem sobie w trakcie meczu z sympatycznym Dariuszem Cieślakiem, który pomimo iż obecnie walczy na froncie GKSŻ, to wciąż ma rawickie, niedźwiedzie serce. I tak nam z tej pogawędki wyszło, że Leszno, "Bally" w składzie, świetni juniorzy i ci wszyscy kibice w barwach Unii, którzy ściągają z całego powiatu, to duża sprawa - i jako impuls dla wyjścia rawickiego ośrodka z marazmu bezcenna. Ale właśnie - impuls. Tak jak procent cukru w cukrze musi się zgadzać, tak nie chciałbym, żeby kiedyś zabrakło Kolejarza w Kolejarzu. Na razie jest pięknie. Od czasu awansu do I ligi nie widziałem tylu uśmiechniętych ludzi na "Florku". Teraz wyjazd do Rzeszowa. Nie wiem co na to Zbójcerz Oferma, ale wiem, że żaden szanujący się Niedźwiedź nie przestraszy się Żurawia. Z książeczką czy bez.
Jakub Horbaczewski
PS. Poprzednio pytałem, czy ktoś pamięta, kiedy ostatnio oba Kolejarze wygrały swoje mecze w jednej kolejce. Dziękuję za wszystkie poprawne odpowiedzi. Wszystkie dwie. Ale trzeba było cofnąć się o ponad 5 lat. Podwajam stawkę: czy ktoś pamięta, kiedy poprzednio oba Kolejarze zajmowały 1. i 2. miejsce w tabeli?