Bolesne są takie upadki. Niby nikt nie brał pod uwagę zwycięstwa Falubazu, niby widać było walkę i chęci w drużynie gości, a trener Skórnicki "dawno nie był tak zadowolony z porażki", ale będę się upierał - wchodzac w skórę fana gości, nie ma się z czego cieszyć. Mając pecha rywali w postaci kontuzji Kołodzieja już w 1. wyścigu dnia, mając wynik 12:12 po 4 biegach, oberwać "minus 22" w pozostałych jedenastu... Można więcej, pewnie. Ale można też dużo mniej, jak Stal Gorzów, która do tego samego Leszna zawitała dwa tygodnie wcześniej. Bez swojego kontuzjowanego asa. W podlejszym nastroju od kibiców Falubazu są chyba tylko wierni fani polskiego hokeja. Tam trzeba będzie wstawiennictwa Bogurodzicy, żeby w ostatnim meczu MŚ uchronić się od raniącego serce spadku do światowej III ligi.
Nie, żebym był ślepy i nie rozumiał, jak silna jest w tym roku Unia Leszno. Skoro jest obrońcą tytułu DMP, a zimą - w zgodnej opinii - jeszcze się wzmocniła, to rozumie się to "samo przez się". Wydaje mi się jednak, że przykrywanie wszystkiego siłą rywala nie jest najlepszym wyjściem. I Sparta, i Stal popełniały przecież wiele błędów, a to przewracał się Lebiediew, a to zera woził Drabik, albo pod płot wystrzeliwało Kasprzaka, a jednak jakoś trzymały tę Unię w okolicach remisu. Chyba, że przyjmiemy, że nawet ta Stal bez Vaculíka i drugiego juniora jest drużyną o klasę lepszą od Falubazu. Mnie się wydaje, że nie jest. A przynajmniej nie powinna być. Zgodzić się należy, że dla zielonogórzan końcowy wynik był drastyczniejszy niż ich postawa na torze. Ale tylko tyle.
- Kto zdobył dwadzieścia dwa?
- Dwadzieścia dwa punkty różnicy.
- Aha. No cóż mogę powiedzieć... Dawno nie byłem tak zadowolony po porażce... - Adam Skórnicki nie stracił luzu
"Piotr Protasiewicz miał odwagę powiedzieć, że nie czuje się znakomicie, nie może wyczuć, jak działa jego motocykl. Nie miał recepty, co z tym zrobić, dlatego też była decyzja o rezerwie taktycznej" - wyjaśnił "Skóra". To dobrze, że Kapitan zachowuje się jak na kapitana przystało. Z pewnością też znajdzie, prędzej lub później, wspólny język ze swoimi silnikami. Zbyt dużej klasy to zawodnik, by było inaczej. Jak się skręca w lewo nie zapomniał. Na razie jednak fakty są takie, że pojechał słabo w Tarnowie, z Częstochową spartolił koncertowo nadarzającą się szansę na dwa duże punkty, a w Lesznie pojechał tak, że wyborni ligowi statystycy będą mieli sporo pracy z ustaleniem, ile razy dotąd pan Piotr zdobył mniej niż 2 punkty, i nie wskutek kontuzji lub zdarzeń losowych. Dziura w postaci drugiej pary (Protasiewicz-Jepsen Jensen) w Falubazie przyjęła rozmiar krateru. Cierpliwość ponoć popłaca, ale czy obędzie się bez reakcji trenera? Coach też musi wykazać się przed zarządem, że coś robi, szuka, zmienia...
I wreszcie ON. Przyjemnie widzieć takiego Piotra Pawlickiego. Sporo o nim pisałem w podsumowującym mistrzowski finał 2017 tekście Jest byczo! - i to był znowu ten sam "Piter". Chłopak, który czysto żużlowe umiejętności ma na poziomie - śmiem twierdzić - medalu IMŚ. I myślę, że kiedyś ten medal zdobędzie. Mam dużo czasu, poczekam.
"Dla mnie Unia jest faworytem całych rozgrywek i jeżeli tak będą jechali, to nikt im nie będzie w stanie przeszkodzić" - to pomeczowa opinia Grzegorza Zengoty, najjaśniejszego, obok Dudka, punktu MotoMyszy. Chyba mało kto dziś będzie chciał się z nim spierać. Może tylko należy zaznaczyć, że to stan na koniec kwietnia, bo wiemy jak brutalny bywa żużlowy los. I życzyć Unii, by kontuzje niczego im nie popsuły. Nie tak powinny się rozstrzygać losy złotych medali.
"Rozbiłem najlepszą parę, a się okazało, że jest jeszcze lepsza" - Piotr Baron. Nic dodać, nic ująć.
Chociaż nie - coś trzeba dodać. Ten Kurtz naprawdę ma niesamowity początek w naszej "naj-lidze". Nie chodzi nawet o zdobyte punkty czy średnią (choć i tutaj już jest - proszę sobie wyobrazić - na 12. miejscu w całej Ekstralidze!), ale o styl i sposób jazdy. Zupełnie nie widać po nim debiutanckiej tremy, ani problemów z adaptacją na polskich torach. Widać natomiast spore umiejętności, myślenie na torze i rzadkie wśród młodych Kangurów (mnie WTS i tak nie da akredytacji) inklinacje do jazdy drużynowej kosztem indywidualnych popisów. A przecież jeszcze niedawno rzadko dostawał szanse w barwach I-ligowej Polonii Piła, a kiedy już dostawał, to szału nie było. Z łatwiejszymi, z całym szacunkiem, przeciwnikami. Warto obserwować, co z tego chłopaka wyrośnie.
Z pewnością są tacy, którzy - zdegustowani - powiedzą, że liczyli na ucztę, tymczasem wynik po kilku biegach był oczywisty, a w dodatku, jak na Leszno, tor jakiś taki mało ambitny, nie pozwalający na większe szaleństwa. Ja myślę, że ten tor specjalnie był taki. Jaki miał być, skoro krajowy lider wracał po długim rozbracie z ligą i nikt na 100 procent nie mógł wiedzieć, jak taką walkę na pierwszym łuku wytrzyma? Po treningach wiedziano natomiast - o czym wspomniał sam "Piter" - że ma na czym usiąść. - Jeździłem i trenowałem odkąd skończyło mi się lekarskie zwolnienie. Przetestowałem przed tym meczem swoje silniki i wybrałem te najlepsze - mówił przed kamerą nSport+. W zasadzie to nawet nie bardzo miał z kim te punkty stracić na dystansie. Odkręcał manetkę na starcie - i odjeżdżał. W siną dal. Czy to nie jest idealny układ dla rekonwalescenta?
Tak swoją drogą, Pedersen po kontuzji - rakieta, Lindgren po kontuzji - torpeda, Pawlicki - prom kosmiczny? Nicki i Lindgren mogą żałować, że tegoroczny rozkład jazdy Grand Prix tak nienaturalnie się opóźnił. Słabszy jest Dudek, słabszy w meczach ze Spartą i Unią Tarnów był porozbijany w Gorzowie Doyle, równo, ale nie bez słabszych wyścigów jeżdżą Zmarzlik, Woffinden i Janowski. Normalnie bylibyśmy już co najmniej po jednej rundzie wyścigu o koronę IMŚ. Freddie i Nicki mieliby okazję przełożyć tę kosmiczną formę na punkty. Ponieważ jednak okazało się, że kwietniowy żużlowy biznes nikomu się nie opłaci (ten jesienny na Antypodach zresztą też nie), to serial GP 2018 będzie krótszy, a rozpocznie się bardzo późno, dopiero 12 maja. Dla porównania, w latach 2012-2014, gdy z kalendarza przyszło zrywać kartkę zatytułowaną "28 kwietnia", byliśmy już po dwóch rundach. Czy "Fredka" i Nicki wytrwają z wielką formą? Jak szybko dopadną do nich Mistrz i Wicemistrz Świata? To pytania na najbliższy miesiąc.
Aha, zapomniałem. Lindgrenowi za chwilę rozkręcą silnik.
Idą już? (zdj. Radio Fon)
W piątek, zamiast tradycyjnej niedzieli, jechał lider Ekstraligi, w piątek gości podejmował też lider Nice PLŻ, lubelski Motor. ROW Rybnik, nasz górnośląski jedynak, przegrał w Lublinie w całkiem przyjemnym stosunku 42:48. Kibicom z Rybnika pewnie się to zdanie niespecjalnie spodoba, a prezes Mrozek samym spojrzeniem zmroziłby mnie niczym filet z morszczuka, ale myślę, że jak nieco ochłoną (a droga z Lublina daleka), sami ocenią, że końcowy wynik nie jest taki zły. A na pewno mógł być dużo gorszy. Mając przed XV biegiem stan "minus 10" i latającego przy Alejach, niepokonanego Jonssona, należało się obawiać, czy za 60 sekund punkt bonusowy nie utonie w objęciach tysięcy ubranych na żółto fanów.
Naczyta się dziś o sobie arbiter, pan Sokołowski. Kilka tych kontrowersji było. Ja też przetarłem oczy ze zdumienia, kiedy cofnął wyścig IX, w którym Batchelor z Karpowem pędzili już po 5 punktów, co zniwelowałoby stratę gości do 2 "oczek". Ponoć Batch włączył tryb Attack ciut za wcześnie. Hmm... W porównaniu do tego Łotysza z meczu w Dyneburgu, to Troy stał nieruchomo niczym Pomnik Czynu Powstańczego na Górze Świętej Anny.
Psioczyć na sędziów można zawsze. I zawsze będzie czas. Są jak treningowy worek - niemy i głuchy, za to przyjmie każdą liczbę ciosów. Może przy kolejnej spornej sytuacji kolejny arbiter pod wpływem takiej presji podejmie korzystniejszą dla ROW-u decyzję (w hokeju - przepraszam, że znów nawiążę - pięknie to widać przy dyktowaniu osłabień). A jak decyzja będzie znowu "nie w tę stronę", to powie się, że właśnie dlatego krzywdzą naszych, bo się wcześniej tak stawialiśmy. Walczcie więc rybniczanie o swoją sprawiedliwość. Prezes Mrozek niechaj uczy komentatora Olkowicza ostrości widzenia, jeśli uważa to za słuszne i potrzebne, ale równolegle warto by się przyjrzeć własnym szeregom, bo nie wszystko jest tam wciąż na miarę ideału. Co nie jest? Tych 8 tysięcy kibiców szczelnie wypełniających rybnickie trybuny z pewnością podpowie.
A do sympatycznego red. Michała Korościela mam taką sympatyczną prośbę, żeby przy okazji kolejnego pojawienia się na torze "wychowanka Techniksu Czerwonograd" (nie ma w tym żadnego błędu), użył też kiedyś innej, milszej sercu nazwy tego miasta. Toż to nasz Krystynopol - jedna z kresowych pereł, siedziba rodu Potockich, jeszcze długich 6 lat po wojnie polskie miasto w województwie lubelskim. "Zamienione" następnie, razem z kilkoma innymi miasteczkami, bogatymi złożami węgla i ważną linią kolejową, na bieszczadzkie łąki, lasy i ugory z jedną większą wsią (dziś miastem) Ustrzyki Dolne. Bo tak wtedy, zimą 1951 roku, chciał Wielki Brat. Rolniczą, z dziada pradziada, ludność przesiedlono (choć właściwym określeniem jest wysiedlono), i kazano im szukać szczęścia na połoninach. A jak się komuś nie podobało...
Za to towarzyszom radzieckim tak się ta zamiana podobała, że rok później w ten sam sposób zaproponowali kolejne "machniom" - równoznaczne z oddaniem ZSRR obszaru trzy razy większego wraz z Hrubieszowem. Plany były już gotowe. Furmanki też. Dzięki Bogu, raz jeden historia się zlitowała.
Co tu robi ta mapa?! Co to ma wspólnego z żużlem??/!!! Sam zapytam, szanując czas wszystkich zbulwersowanych. Zerknijcie, jak nazywała się miejscowość leżąca przy linii kolejowej Rawa Ruska - Sokal, pomiędzy Bełzem a Krystynopolem.
No więc bardzo mi się podobał występ Andrieja Karpowa w Lublinie. Bez niego byłoby bicie "do 35-ciu". Szczepaniak grzebie z ojcem w warsztacie, Czaja nic nie czaił, Cook szykuje się na podbój GP... Dzięku Bogu - niech się powtórzę - że jest ten Karpow. Z Krystynopola.
Kącik poszkodowanych. Janusz Kołodziej doznał wstrząśnienia mózgu, to należało domniemywać już po telewizyjnych powtórkach, kiedy widać było, jak leciał pod bandę niczym bezwładna kukła. Mam nadzieję, że leszczyńscy medycy jak najrzetelniej prześwietlą go i przebadają. I nie będzie żadnej presji na szybki powrót do składu. Pan Janusz nie ma już 15 lat (zauważyć wypada, że właśnie wszedł w tzw. wiek chrystusowy), a Unia naprawdę ma kim jeździć. Co do tego chyba nikt już nie ma wątpliwości.
To, niestety, nie jedyne życzenia zdrowia. W przypadku takich, gradacja "mocniej - słabiej" etycznie nabiera kłopotliwego wymiaru, ale w tym przypadku pewnie sam pan Janusz, człowiek o złotym sercu, by się nie obraził. Przyznam, że śledząc ekstraligowy klasyk, bardziej niż na przebudzenie Falubazu, czekałem na pierwsze wieści z nowosolskiego szpitala o stanie zdrowia młodego Wojtka Pilarskiego. W międzyczasie przerażenie ogarniało, czytając wszystkie wpisy internautów, które skwitować można wspólnym mianownikiem "dobrze mu tak, jednego wariata drogowego mniej!". Ciekawe, czy ich autorzy byli tak samo bezkompromisowi względem wszystkich własnych czynów; czy mając 18-20 lat nigdy nie zrobili czegoś głupiego? Albo bardzo głupiego. Szczere gratulacje dla wszystkich. Ja się nie łapię. Widok tej przechylonej latarni, informacja o urazie kręgosłupa i kasku, który spadł z głowy, przywodzą bardzo złe myśli i wywołują autentyczną trwogę. Kto jest wierzący, niechaj się pomodli za zdrowie Wojtka, kto nie jest - niech po prostu trzyma kciuki. Rozliczą go inni.
Jakub Horbaczewski