A tak było pięknie... Wszystko aż do ostatniego wyścigu w ostatnim meczu dnia. "Nie wiem... Mam nadzieję, że skończy się na strachu, bo jak nie, to..." - zawiesił głos, nie dopowiedziawszy do końca myśli, trener Paweł Baran podczas pomeczowej konferencji prasowej w Gorzowie. Niestety. Z każdą chwilą będziemy wiedzieć więcej, ale już teraz, kilka godzin po fakcie, wiemy, że na samym strachu się nie skończy. Nicki Pedersen ma złamaną jedną z kości prawego nadgarstka. Co z szyją, o którą tak drżeli lekarze? W jego sytuacji brak wykrywalnych rentgenem urazów wcale nie musi oznaczać, że wszystko jest dobrze. No i wreszcie co z psychiką? Przejdzie nad tym 41-letni Nicki do porządku dziennego, czy może potraktuje jako swoisty SMS od losu? Krótki, 6-literowy: "nie kuś". Nikt w tej chwili autorytatywnie na te pytania nie odpowie. Jedyny pozytyw dla tarnowian jest taki, że 4 punkty w tabeli już zdobyli, a niezwykle ważny domowy mecz z GKM-em czeka ich dopiero 20 maja.
Kiedy spotykają się na torze takie dwa koguty, a jeden upada - zawsze kończy się burzą komentarzy i gradobiciem opinii. Sęk w tym, że większość warunkowana jest emocjami. Ktoś nie lubi jednego, ktoś tego drugiego. Ktoś wie na 100 procent, że Zmarzlik jest torowym bandytą (tylko dobrze się maskuje), inny musi dodać, że Nicki w swojej karierze sprokurował 30 takich sytuacji. I też nigdy nie przepraszał. Apelowałbym o głębszy oddech. I odrobinę cierpliwości. Na żywo widziało tę sytuację nawet nie 1% ogółu kibiców, a krążące w sieci nagrania nie są wybitnej jakości. Poczekajmy na profesjonalny materiał nSport+. W końcu go pokażą.
Pedersen napisał po meczu: "Zmarzlik z Gorzowa wjechał we mnie". Raczej nie skłamał. Sędzia wykluczył Zmarzlika. Chyba nikt nie protestował. Pytanie, czy była tam jakaś nierówność toru, koleina, utrata kontroli nad maszyną, czy też lider gospodarzy po prostu przeszarżował. Co też mogło się zdarzyć. Już się zdarzało. I jednemu, i drugiemu zresztą. W jakieś intencjonalne wysyłanie rywala do szpitala nie wierzę i bardzo nie chciałbym być zmuszonym uwierzyć. Zaczekajmy.
Sportowo patrząc, wydawało się, że goście z Tarnowa, zazwyczaj nie mający wiele do powiedzenia na diametralnie innym od własnego, gorzowskim owalu, tym razem, w obliczu kłopotów kadrowych gospodarzy, będą w stanie dobić do 40 punktów. A może nawet tę granicę przekroczyć. I byli blisko, nawet pomimo niespodziewanie szybkiego powrotu na tor Huberta Czerniawskiego, upadku Jakuba Jamroga już na początku meczu (wiózł 2 "oczka"), czy wspomnianej kontuzji Pedersena. Tym razem Paweł Baran nie zdecydował się sprawdzić Wiktora Kułakowa. Pewnie teraz wielu wytknie mu to jako błąd. Z Toruniem "Wilkołak" kąsał, przywiózł ważnych 6 punktów. Tyle że ten dorobek był chyba nieco lepszy od jazdy. Widać, coach "Jaskółek" bardziej wierzył, że przebudzi się choć jeden z trio Jamróg-Mroczka-Kildemand. Jego pech i jego odpowiedzialność, że nie potrafił żaden. Jedynie Bjerre był wstanie wznieść się ponad ten marazm.
Teraz to i tak nie ma znaczenia. Teraz liczy się tylko data powrotu Nickiego na tor i dyspozycja, w jakiej wróci. Bez jego 12-15 punktów w meczu Unia szybko roztrwoni kwietniowe sukcesy.
Skoro o urazach mowa...
Zdj. Falubaz FB
Udało mi się dowiedzieć w Nowej Soli, co z Wojtkiem Pilarskim. Informacja z gatunku "nieoficjalna, ale prawdziwa". Bez wiedzy i zgody najbliższej rodziny publikowanie szczegółów byłoby nieetyczne (najpewniej w poniedziałek lub wtorek klub wyda oficjalny komunikat). Poprzestanę na tym, że słuchając o doznanych urazach i zakresie dotychczasowej, koniecznej ingerencji chirurgów, naprawdę trzeba dziękować Bogu, że Wojtek wciąż jest z nami. I trzymać kciuki, bo ta walka jeszcze potrwa.
Jeżeli jest w tej całej koszmarnej historii coś ponad ów tragiczny rachunek za winę i lekkomyślność młodego człowieka, to może wątła nadzieja, że ktoś inny, pewnie też młody, po takiej lekturze ujmie kiedyś nieco gazu. Kto z nas nie zna historii pt. "wczoraj kupił ścigacza/auto, więc wyjechał przyszpanować"? Ileż ofiar pochłonęły te historie. Ilu zabrały ze sobą postronnych i niewinnych. Nie ma pełnej gwarancji władzy nad mechanicznymi koniami, czy jest się żużlowcem, czy mistrzem kierownicy w 20-tonowej ciężarówce. Tak jak najwięcej utonięć to nie pływackie łamagi, a ci, którzy umieją pływać. "Czasem wydaje się nam, że jesteśmy na szczycie, a potem sekunda i jesteśmy na samym dole" - to powiedział Tomasz Gollob - facet, który o panowaniu nad motocyklem (każdym) wiedział wszystko. Nie ma kodów na nieśmiertelność. Wbijcie sobie to do głów, młodzi ludzie.
Tak swoją drogą, to tyle było publikacji, że nie wszyscy należycie pomagają naszemu Mistrzowi, nie na skalę tego, co on dla nas zrobił, a w bardzo osobistym wywiadzie dla nSport+ (gratulacje dla red. Waliszki) dobrych pięć minut zeszło panu Tomaszowi na dziękowaniu kolejnym darczyńcom. A na końcu tym wszystkim "Kowalskim", którzy wpłacali po 20 czy 50 zł. Może jednak nie jest tak źle z tą charytatywnością? Ile z tej pomocy to sami żużlowcy?
Sam Gollob był chwilami bardzo szczery. - Energię czerpię z dobrych ludzi - przyznał. Wymieniając kolejne zbiórki, bale, przyznaną rentę rządową, wcześniejsze zarobki zawodnicze, z nutą goryczy rzucił: - Każdy myśli jak mi jest dobrze. Tak nie jest. Te pieniądze nie trafiają bezpośrednio do mnie, są kierowane na rehabilitację. Ja wszystko od 6-latka postawiłem na jedną kartę. Nikt sobie nie zdaje sprawy, ile to wyrzeczeń i pieniędzy, żeby to zdobyć. Dziękuję wszystkim tym, którzy to rozumieją.
- Jak byłem zdrowy, też wspierałem. Domy dziecka, szpitale, dzieci, które potrzebowały respiratoru. Nigdy o tym nie mówiłem, ale to są fakty. Przez wszystkie lata, kiedy jeździłem, zawsze wydzielałem pieniądze na pomoc. Ujmowało mnie, kiedy widziałem, że dzieci czegoś nie mają. Uważałem, że tak trzeba.
Tomasz Gollob: Powiem tak: dziękuję całej Polsce, która mnie wspiera
Mam nadzieję, że nSport+ wyemituje jeszcze ten wywiad nie raz. Warto, by każdy miał możliwość posłuchać Mistrza z nieco zmienioną barwą głosu, ale niezmiennym hartem ducha.
A propos kontuzjowanych - dlaczego Janusz Kołodziej, który z pewnością na moment stracił przytomność, przez lekarza zawodów został uznany za zdolnego do jazdy? Może ktoś wie. Jak sięgnę pamięcią, to rok temu inny z obecnych "Byków" po upadku i pęknięciu żebra też został przez lekarza dopuszczony do dalszej jazdy. Na szczęście był w stanie pojechać tylko do szpitala. Mieliśmy jeszcze pamiętną historię ze spadającym z siodełka Kildemandem. Ciekawe, że takie sytuacje dotyczą z reguły żużlowców gospodarzy. Gości otacza się jakby czulszą troską. Ot, zagadka. I kolejna kwestia do systemowego unormowania w polskim żużlu.
Piękny mecz w Częstochowie wygrał Lindgren (kolejny komplecik), niesamowite niebo nad lwią Areną i pewien kibic - zdaje się, że nawet z Wrocławia - który podsumował wydarzenia słowami: "Na tych rakietach Lindgrena to i Świącik by coś dowiózł. I to ten stary". Po 21 wyścigach Szwed legitymuje się średnią 2,905. To barbarzyńska średnia. Czekamy na pojedynki z Pawlickim.
Rozgorzeje pewnie wymiana opinii o interpretację tego 49:41. Dużo to czy mało? Wydaje mi się, że ten rezultat idealnie oddał różnicę między obiema ekipami tego dnia. Własny tor przy rozsądnym menadżerze i braku zawirowań pogodowych to spory atut, ale pamiętajmy, że mając 2-3 wysokiej klasy zawodników zawsze łatwiej niwelować straty "taktycznymi", niż w pocie czoła budować przewagę, kiedy punktować muszą wszyscy. W tym aspekcie Sparta poległa z kretesem. Seniorzy Włókniarza - dwa zera, seniorzy WTS - aż 7. Dziura w pierwszej parze, dziura w drugiej parze, drugi junior z (t,0,w). Co będzie, kiedy role się odwrócą i to wrocławianie będą musieli dyktować tempo, a Cieślak w dogodnej chwili będzie mógł wypuszczać Lindgrena i Madsena?
Oberwie się niechybnie Dobruckiemu za bieg 13. i czwartą szansę daną Milíkowi (0,3,0,0). Aż prosiło się o Woffindena i podwójną taktyczną. Tai pojechał jedynie 5 razy, ale trzeba zauważyć, że i on osłabł w drugiej fazie meczu. Niczym w finałach 2017, gdzie też początki miał świetne, a im później, tym było gorzej. Pewnie trener wierzył, że świetny zazwyczaj na takich torach Czech "zaskoczy". Nie takie bywały za Dobruckiego historie. Przypomnijmy półfinał rok temu w Gorzowie. Wtedy w beznadziejnej, wydawało się, sytuacji musiał liczyć na Dróżdża. I Dróżdż wygrał z Kasprzakiem. A za chwilę Sparta wygrała awans, bo na resztę biegów obsada już była. Teraz młody wrocławianin nawet nie powąchał szlaki. A jeśli nie w Częstochowie, gdzie stawiał pierwsze kroki i notował już dobre występy (8+1 w Ekstralidze 2017!), to może być mu ciężko...
"Bonusobranie" w rundzie rewanżowej? Jeśli ma być co najmniej powtórka z ubiegłego sezonu...
W Toruniu chyba nikt o zdrowych zmysłach nie typował zwycięstwa grudziądzan. Krzysztof Buczkowski przyszedł po blamażu z Lesznem do studia "n-ki", zabrał głos ws. sytuacji GKM-u, teraz musi płacić za to rachunek. To było pewne. I pewnie niełatwo się skoncentrować tylko na żużlu, kiedy każdy teraz do tamtych słów nawiązuje. Niechaj mu Bozia sportową formą wynagrodzi. Bez takich "Buczków" słuchalibyśmy całą niedzielę wyznań o "poszukiwaniu optymalnych ustawień", a potem o tym, że "najbliższy rywal jest trudny, ale zrobimy co w naszej mocy".
Mecz z GKM-em wygrały "dwa Holdery", ale to Paweł Przedpełski jest na ustach wszystkich. Toruński rodzynek został bez silnika (tego z udanego meczu ze Spartą), ktory utknął w Lipsku po serwisie u Petera Johnsa, jednak punktowe ambicje sięgały wysoko. Menadżer Jacek Frątczak brutalnie je stłamsił, za co po meczu przeprosił zawodnika. Przedpełski: "Dla mnie to jest śmieszne. Kolega z pary mi przeszkadza, gdyby nie to, to przywiózłbym "trójkę". Jestem szybki, ale nie jadę. Chłopacy powalczyli - OK, ale ja siedzę jak na tykającej bombie. Jest wykluczenie - i w następnych biegach nie jadę. Muszę być ostrożny". Na razie - jeśli mam dobre informacje - tak był poirytowany, że nawet własnych kibiców olał i nie wyszedł z zespołem podziękować za doping. - Sam nie wie, czego się spodziewać ze strony sztabu - z eksperckiego fotela podsumował Robert Kościecha.
Ale Kościechy już w Toruniu nie lubią. Antytoruński jest, nieobiektywny, mści się. Tak piszą obiektywni kibice z Torunia. Pamiętam, jak ten Kościecha biegał po torach meczowych rywali "Aniołów", wykłócał się z sędziami, komisarzami, dziury pokazywał. Wtedy "cała Polska" gwizdała na zbyt toruńskiego Kościechę, bronili go "obiektywni z Torunia". Teraz jest za mało toruński. I jak tu dogodzić? Tak obiektywnie.
Frątczakowi upiekło się z tym Holderem, niczym Marcysi wielkanocne ciasto. Powtórzył manewr z meczu z Wrocławiem, kiedy wypuścił Jacka dopiero w 3. serii startów. Tym razem skutecznie. Gdyby to nie wypaliło, Przedpełski miałby ważki argument. Teraz Frątczaka broni wynik. A "tykająca bomba" wciąż tyka. W takim układzie personalnym chyba tylko czyjaś kontuzja - odpukać - może to zmienić. Każdy chce jeździć, każdy chce zarabiać, każdy ma swoje ambicje. A i sponsorów hasłem "stoję w parkingu, wrzucam na insta i co jakiś czas udzielam wywiadu" raczej się nie zadowoli. Tylko czekać, aż taki odstawiony zerknie w punktację i chlapnie coś o "świętej krowie" z wysokiem kontraktem, która jest nietykalna, bo była u góry listy życzeń obecnego menago. Na razie wszyscy jeszcze mają nadzieje to dopiero cztery mecze. Wraz z umykającym sezonem postawy zazwyczaj się radykalizują.
A co mają powiedzieć Lebiediew czy Dróżdż w Sparcie? Jak wygląda w tej chwili sportowy rozwój Czugunowa?
Ciekawe, że obaj wycieczkowicze z Bałakowa (półfinał el. IME) pojechali tak dobre zawody. Zengota i Woźniak. Ten pierwszy, obok Dudka, był najlepszym zawodnikiem Falubazu w Lesznie, ten drugi wreszcie "odpalił" i pojechał jak na aktualnego IMP przystało (14 pkt). Przy kontuzji Vaculíka to najlepsza wiadomość dla kibiców Stali. W Grudziądzu (już 4 maja) kimś te punkty trzeba będzie robić. Zmarzlik i Kasprzak to za mało.
W Nice PLŻ poza piątkowym hitem Motor - ROW (o nim już pisaliśmy) i niedzielnym występem Daniela Jeleniewskiego w roli współkomentatora (całkiem udanym), oczy wszystkich skierowane były na Gdańsk i goszczącą tam ekipę Skrzydlewskiego. Orzeł był o krok od zwycięstwa w Lublinie, przez moment jechał nawet na 46:44, w Rybniku przed XV biegiem przegrywał 41:43, teraz miało się udać. Wyszło... najgorzej jak mogło. Bardzo długo, aż do 13. wyścigu, wydawało się, że trzymanie gospodarzy na remis to idealna ścieżka, by w nominowanych - mając Andersena, Łoktajewa, Bogdanowa i Kościucha - zadać rozstrzygające ciosy. Goście nie potrzebowali nawet nacisku gdańszczan. Sami się zniszczyli. Najpierw Bogdanow z Kościuchem, potem Andersen. Żaden nie miał rywala w pobliżu.
Szkoda tego Bogdanowa. Fatalnie wyglądał ten upadek. Mam takie wrażenie, że to właśnie pokłosie jego odejścia z Loko. Starych drzew się nie przesadza, tak mówią. Ale osiągając pewien wiek, planuje się przyszłość ciut dalej, wykracza poza sport, coś się chce odłożyć, zabezpieczyć przyszłość. To należy zrozumieć i uszanować. Zauważyć tylko pragnę, że Łotysz nie jeździł w Dyneburgu tak chaotycznie, nigdy nie był synonimem torowego szaleństwa. Nawet nie zbliżył się do zachowań, za które Kokin wykopał z drużyny Łogaczowa. Dlaczego teraz jest inaczej? Może dlatego, że tam nikomu niczego nie musiał udowadniać.
- Trasa była OK, ale poza tym byłem bezradny. Mogę tylko przeprosić kibiców - tyle Norbert Kościuch. "Pamiętajcie, że sezon jest długi. Niczego jeszcze nie przegraliśmy, wszystko jeszcze możemy wygrać!" - tyle na orlim profilu. Jak na razie trochę ten Orzeł przypomina wrocławską Spartę. Skład przewyższający większość rywali, oczekiwania ogromne, za każdym razem 40 punktów lub więcej, jednak z 4 meczów tylko 1 wygrany.
A gdzie oglądaliśmy najpiękniejszy wyścig w tej rundzie? Oczywiście w 2. lidze, na torze długie lata określanym jako ten najlepszy do ścigania. David Bellego. Tak to się robi!
Trzeba pochwalić Polonię. Podnieśli się z 10-punktowej straty i wyszli na remis przed nominowanymi. W XIV biegu dobił ich Marcel Kajzer. Niestety dla "Gryfów", tym razem ten, który uratował drużynę od kompletnego blamażu w Rawiczu, czyli Damian Adamczak, zawiódł bardzo (2,w,0,1) a debiutant Jonas B. Andersen nie udźwignął ciężaru takiego meczu (2+2 w 4 startach). PSŻ minimalnie, ale wygrywa już drugi wyjazd. Kto by pomyślał...
Prawdziwą II-ligową perełką (choć w składzie iście mistrzowskim) był mecz o pozycję lidera w Rzeszowie. "Niedźwiadki" przyjechały wzmocnione "byczym" zaciągiem - młodymi: Smektałą, Kuberą i Kurtzem. O przebiegu tego meczu, decyzji sędziego z biegu V (jednoosobowego - to nie żart), sprzętowym koszmarze Porsinga oraz pojedynku Hancock - Kurtz z wyścigu XV będzie się jeszcze długo mówić. Na szczęście jest w internecie retransmisja tego spotkania. I nie zniknie, jak zniknął niedawno lubiany kanał Speedway For All. Kto nie widział podkarpackiego thrillera - niechaj koniecznie nadrobi:
Szacunek też dla Ostrovii. Wypunktowali na wyjeździe OK Kolejarza niczym rasowy bokser. Ponoć w Opolu było jakieś zawirowanie związane z planowanym odstawieniem od składu Sebastiana Ułamka. Ostatecznie Ułamek pojechał. Zrobił dwa zera i po chwili musieli go zastępować z "taktycznej" Łęgowik z Woelbertem. Nie tak miał ten mecz wyglądać dla opolan. A Ostrów kontynuuje dobrą passę. Postawili się w Rzeszowie, zdemolowali Krosno... Jeśli włodarze drugiego z Kolejarzy zechcą powtórzyć manewr z unijnym zaciągiem, ja już kupuję bilet na derby (19 maja w Rawiczu, rewanż 16 czerwca w Ostrowie).
Jakub Horbaczewski
PS. "Żałuję tego miesiąca, bo mi trochę imprez uciekło". Jeszcze 2-3 lata temu po takim wyznaniu Piotra Pawlickiego z miejsca zaklikałbym do znajomych z Leszna z pytaniem, kto tam miał urodzinki w kwietniu. Jak to się ładnie zmienia.