Pisanie o wrocławskiej Sparcie to w tym roku zadanie dla dobrej klasy prozaika. Najlepiej dramaturga. W każdym bądź razie kogoś, kto sztukę przelewania na papier ambiwalencji opanował do perfekcji. Jako że my w PoKredzie jeno prości kibice i kiepsko opłacani żurnaliści, a naszym motto nazywać rzeczy po imieniu, więc napiszemy tak: Sparta Wrocław osiąga z tym składem szczyty na torze. Sparta Wrocław organizacyjnie sięga dna.
Wychwalać żużlowy kunszt Tomasza Jędrzejaka i jego kolegów będziemy niewzruszenie, bo na to zasługują. I w niedzielę po raz kolejny to udowodnili pokonując poranione i przyparte do muru "Lwy" z Częstochowy. A przyparty do muru kot zawsze walczy z determinacją. A co dopiero wielki kot... Więc lekko nie było. Raz jeszcze - brawo Spartanie!
I to na tyle pochwał. Bo to, co dzieje się pod Stadionem Olimpijskim z tygodnia na tydzień coraz bardziej przypomina cyrk. Tylko tych lwów brakuje. Już na meczu z Falubazem było wesoło. Ale nie tym, którzy - nie z własnej winy - spotkanie oglądali od stanu 12:12. Po naszym tekście na temat organizacji tego widowiska zebraliśmy trochę pozdrowień od chcących nam ręcznie wytłumaczyć pewne sprawy dżentelmenów. Niektórzy nawet deklarowali się, że znajdą nas, choćby w zielonej dziurze. Pora na ciąg dalszy. Trudno, najwyżej zostaniemy męczennikami.
Co przedstawia to zdjęcie? To doskonale znany wszystkim placyk przed "Olimpico". Godzina 17:08. Motory już warczą.
A to już nie placyk, a dębowy park w kompleksie Stadionu Olimpijskiego. Kilka chwil później, ludzi jakby więcej. Następnym razem pewnie z rozmysłem pójdą do parku...
Gdyby ktoś ponownie - jak zdarzyło się to po meczu z Zieloną Górą - sugerował, że ciemny lud żużlowy gnieździł się do jednej kasy (i ten jedynie widzieliśmy), podczas gdy w drugiej panie kasjerki z nudów robiły na drutach, to oto, wybaczcie monotematyczność, wrzucamy jeszcze widok tej "drugiej" kasy. Innych doprawdy tam nie ma.
A wszystko to, co powyżej już po starcie 1. wyścigu. Poprzednio sprawa - choć oficjalnie nie komentowana - została zrzucona na karb problemów jakie wynikły w obliczu najazdu zielonogórzan na Wrocław. W dużym skrócie: przyjechali tacy z miasta, gdzie skacze się po ławkach, chcieli siedzieć razem, śpiewać razem, no i biletów zabrakło. Część fanów to wyjaśnienie kupiła, część nie. Ale w ostatnią niedzielę kibice "Lwów" jak potulne kotki zasiedli w swoim, zwanym popularnie "klatką", sektorze. I byli tam najwcześniej. To wrocławianie stali wściekli pod kasami.
Nie będziemy już czepiać się nudy wiejącej z wrocławskiego toru, wszechobecnego syfu na stadionie, ani tropić zagrażających życiu pułapek na wyjściu z 1. łuku (tzn. będziemy, ale kiedy indziej). Już nawet te osy - od lat główne lokatorki dwóch ważnych sektorów zostawimy w spokoju. Jedna prosta sprawa: co z tymi biletami, pani prokurent?!
Oficjalna strona WTS-u milczy. Widzieliśmy za to wczoraj biegnących tyralierą w stronę kas działaczy. To na ratunek? Tylko komu: wkurzonym kibicom czy budżetowi? Temu drugiemu chyba nie, bo jak zaklina się kilka osób, z którymi rozmawialiśmy, spora grupa fanów w okolicach godziny 17:15 została wpuszczona... za darmo. Bo nie było im czego sprzedać. A co z tymi, którzy odstali swoje wcześniej i zapłacili? To kolejny nowatorski pomysł klubu walczącego ponoć ile sił o wzrost wpływów z biletów. A potem w mediach czytamy, że z czterech nóg pani Krysi, jedna jest wyjątkowo krzywa.
Naprawdę cieszy nas to, że pojawiły się we Wrocławiu nowe, młode osoby, chcące coś zrobić dla tamtejszego żużla. Włącznie z tym młodym spikerem, którego tak ostatnio skrytykowaliśmy za gwałcenie nam uszu, każdorazowo przy pojawie Tomasza Jędrzejaka, a który wczoraj - spiker, nie Jędrzejak - zamiast się obrazić, próśb naszych wysłuchał (szacunek, młody człowieku!). Cieszy nas, że działa prężnie stowarzyszenie kibiców, że zbierane są pieniądze dla potrzebujących, a zawodnicy wychodzą niemal zawsze, by podziękować fanom za doping. Takie zachowania będziemy opisywać, popierać i nagłaśniać w każdym żużlowym ośrodku. Ale nie można za ich fasadą ukrywać wciąż koszmarnych niedociągnięć organizacyjnych za które wspomniani entuzjaści zapewne sami się wstydzą. A, jak znamy życie, niewiele mogą, bo za sznurki pociągają inni. Jak skruszyć ten beton?