W 1997 r. na listach przebojów królowała piosenka pt. „Aicha” zespołu Magma. Wokalista zespołu, Marcin Klimczak, zapewne nie przypuszczał, że dwie dekady później fragment tego przeboju o treści „znów dziś przeszła obok mnie”, może stać się świetnym opisem nie tylko dla odrzuconego uczucia do drugiej osoby, ale również dla postawy jednej z drużyn sportu żużlowego. Jak widać, życie bywa bardzo przewrotne, a stare powiedzenie mówi, że „są rzeczy, o których nie śniło się filozofom”.
Nie zamierzam jednak tutaj urządzać specjalnego dyskursu, ponieważ studium przypadku GKM Grudziądz jest stosunkowo proste do opisania. Przytaczając fragment przywołanego utworu, miałem oczywiście na myśli fazę play – off, o której ponownie marzyli kibice z tego pomorskiego miasta, ale kolejny raz przeszła im ona obok nosa. Wydaje się, że w bieżącym roku sukces był bliżej niż kiedykolwiek. Tym bardziej więc fani mogli poczuć duży zawód i swoiste „ukłucie w sercu”, zupełnie jak wtedy, kiedy mamy do czynienia z niespełnioną miłością. Wobec takiego obrotu spraw na koniec sezonu 2019, porównania do ww. piosenki stają się zasadne. Ale po kolei…
Przed rozpoczęciem rozgrywek nie było tajemnicą jaki cel stawia sobie cały żużlowy Grudziądz: zameldować się wreszcie wśród czterech ekip jadących o medale. Po kilku latach od awansu do PGE Ekstraligi wszyscy mieli dość walki jedynie o spokojne utrzymanie. Co prawda, w 2018 r. pojawiały się podobne oczekiwania, jednakże rok później mówiło się już o tym w pełni otwarcie. I chociaż klubowe władze pragmatycznie tonowały nastroje, to nikt w tamtej części Pomorza nie wyobrażał sobie znów zakończyć ligowych rozgrywek na piątym lub szóstym miejscu. Miał nastąpić przełom. Niestety, ponownie stara żużlowa maksyma „tor wszystko zweryfikuje” okazała się nadto prawdziwa.
Pod koniec marca GKM rozegrał cztery sparingi: minimalnie przegrał i wygrał z wicemistrzem Stalą Gorzów (odpowiednio 44:46 i 46:44), rozgromił Lokomotiv Daugavpils 60:30 i minimalnie przegrał z Unią Leszno 47:43. Takie wyniki miały prawo napawać przynajmniej do umiarkowanego optymizmu. Drużyna została też wcześniej wzmocniona w formacji seniorskiej (transfer Kennetha Bjerre, który pamiętał jak się jeździ w Grand Prix), oraz w formacji juniorskiej (transfery Patryka Rolnickiego i Marcina Turowskiego). Utrzymano trzon zespołu z Artiomem Łagutą na czele, w którym pokładano olbrzymie nadzieje. To on miał być liderem z prawdziwego zdarzenia.
Zanim jeszcze ekstraligowy sezon ruszył, w fanów GKM-u ogrom wiary wlał Przemysław Pawlicki, zwyciężając 31 marca w Memoriale Jancarza. Niestety, w tych samych zawodach kontuzji nabawił się Artiom Łaguta. A później był wyjazd do Lublina... i lepiej nie mówić
Wielu komentatorów podkreślało, że jeśli GKM chce realnie włączyć się do walki o play – off, musi zacząć wygrywać na wyjazdach. Z dziennikarskiego obowiązku dopowiem, że na początku sezonu grudziądzka drużyna pozostawała bez wyjazdowego zwycięstwa w najwyższej klasie rozgrywkowej od ponad 20 lat. Nadszedł jednak 7 kwietnia 2019 r. i mecz w Lublinie z tamtejszym Motorem. Wydawać by się mogło, że nie będzie lepszego miejsca na przełamanie, wszak był to wtedy świeżo upieczony beniaminek. Tymczasem „Koziołki” już w pierwszej kolejce wylały na głowy swoim przeciwnikom wielki kubeł zimnej wody, odnosząc cenne zwycięstwo 49:41, jadąc w dodatku bez Grigorija Łaguty i Andreasa Jonssona. W Grudziądzu konsternacja, ale nie schowano głowy w piasek. Sezon jest długi i wszystko mogło się zdarzyć. A Motor udowodnił później nieraz, że nie był chłopcem do bicia i ta porażka wstydu GKM-owi nie przyniosła.
Kilka dni później zespół wygrał u siebie z głównym konkurentem do jazdy w play – off, czyli z Włókniarzem Częstochowa. Nastroje uległy poprawie. GKM nie tylko odniósł zwycięstwo, ale zaprezentował kawał dobrego speedwaya. Następnie minimalna porażka 46:44 z faworyzowanym Falubazem aspirującym do mistrzostwa. Zamiast pogromu ze strony gospodarzy, wynik rozstrzygnął się dopiero w ostatnim biegu. Potem GKM odniósł cenne zwycięstwo ze Spartą Wrocław. W tym momencie zaczęto nieśmiało mówić, że chyba wreszcie to jest sezon, gdzie ta drużyna będzie ścigać się jeszcze we wrześniu.
Po „wkalkulowanej” porażce w Gorzowie ze Stalą, GKM urwał punkty Unii Leszno, mimo że był skazywany na pożarcie. Na wyjeździe nie potrafili się już postawić „Bykom”, ale nikt nie oczekiwał od nich takich cudów. Grudziądzanie mieli zdobywać punkty z innymi drużynami. I tak się stało, rozgromili u siebie Get Well Toruń 55:35, wygrali ze Stalą 51:38 zdobywając również bonus, a potem odnotowali trzecie zwycięstwo z rzędu i to w dodatku jakie. Wygrali ponownie z Torunianami w derbach Pomorza. Dodając do tego, że była to pierwsza wyjazdowa wygrana zespołu od 7416 dni, nietrudno się domyśleć jakie nastroje panowały w Grudziądzu. Wymowny był artykuł na jednym z portali sportowych. Padło tam stwierdzenie: „GKM jest na autostradzie do play – off”. Biorąc pod uwagę przeciętną formę Włókniarza w tamtym momencie, taka teza nie była pozbawiona podstaw. Wielu sympatyków żużla miało podobne zdanie, no bo przecież, jak nie teraz to kiedy? Skoro szyków nie pokrzyżowały np. kontuzja Rolnickiego i kraksa z meczu z Unią, po której mocno poobijał się Buczkowski, to co mogłoby im zaszkodzić? Po rewanżowym spotkaniu z Get Well rozpoczęła się miesięczna przerwa w rozgrywkach. Po niej GKM miał jedynie wrócić i dopełnić formalności. Prawdziwa jazda powinna zacząć się we wrześniu.
Minął miesiąc i kończył się lipiec. Było ciepło i słonecznie, piękniejsza wersja polskiego lata. W Grudziądzu wraz z zapachem letniego powietrza wymieszanego z aromatem grillowanych stadionowych kiełbasek, unosił się również zapach najcenniejszej rzeczy dla miejscowych kibiców, czyli fazy play – off. Najpierw jednak przyszła pora na wyjazd do Wrocławia. A tam cios: porażka 51:38. Zespół, zapożyczając wierny cytat, „dał ciała” przegrywając oba biegi nominowane 5:1 i tracąc bonus na ostatniej prostej meczu. Wkradł się lekki niepokój, ale przecież „zaraz mecz z Falubazem, łatwe trzy punkty i lecimy” - tak pewnie pomyślało wielu pomorskich kibiców. Tymczasem nadszedł kolejny cios: nie dość że zabrakło bonusa, to GKM przegrał na swoim stadionie, który przecież był bastionem nie do zdobycia. Twierdza padła. Szok i niedowierzanie. Co się stało z drużyną, która pod koniec czerwca tak dobrze się prezentowała? Nietrudno było odnieść wrażenie, iż o ile wróciła PGE Ekstraliga, to GKM został na wakacjach. To był zupełnie inny zespół. Ci żużlowcy momentami wyglądali tak, jakby zapomnieli jak jeździ się na wysokim poziomie. Ostatnią szansą miała być wyjazdowa wygrana z rozpędzającym się Włókniarzem. Zamiast szczęśliwego zakończenia – smutek, rozpacz i dotkliwa porażka 52:38. GKM zaprezentował się w tamtym meczu tak, jak gdyby w ogóle już nie wierzył w swoje możliwości. Zawodnicy nie podjęli rzuconej rękawicy. Grudziądzanie zakończyli sezon zwycięstwem z Motorem Lublin. Nie da się ukryć, że zakończenie to przyszło przedwcześnie.
Sezon 2019 w wykonaniu GKM Grudziądz to zdecydowanie niespełnione oczekiwania, a przede wszystkim niewykorzystana szansa. Zespół miał wszystko w swoich rękach, aby wreszcie osiągnąć coś więcej i w końcu wejść do fazy play- off, a być może nawet powalczyć o brązowy medal. Tymczasem skończyło się jak zwykle i żużlowcy pożegnali się już w sierpniu ze swoimi sympatykami, dziękując za żywiołowy doping. Koniecznym staje się zadanie pytania: co się stało?
W mojej opinii zadecydowała lipcowa przerwa wakacyjna. Zespół nie powrócił na zwycięską ścieżkę z czerwca. Zamiast tego stało się odwrotnie. Drużyna, która się rozpędzała, została „wybita z rytmu meczowego” i przez to kompletnie się posypała. W ogóle kwestie zasadności przerwy rozgrywkowej w tym okresie to spory temat i myślę, że warto kiedyś poświęcić temu zagadnieniu osobny artykuł. GKM od kwietnia do końca czerwca zebrał pokaźną ilość punktów i gdyby utrzymał ten poziom do końca sezonu, spokojnie powinien wjechać do play – off. Niestety dla grudziądzan, tak się nie stało. Warto spojrzeć na tabelę: GKM zdobył 16 punktów, Włókniarz 19. Wystarczyło zdobyć bonus we Wrocławiu i wygrać za trzy punkty u siebie z Falubazem. Wtedy zamiast 16 punktów, na koncie drużyny zapisano by ich 20. Nawet porażka w Częstochowie nie odebrałaby czwartego miejsca.
W klubie mają o czym myśleć. Zespół miał dobry sezon, ale tak naprawdę dwa słabe mecze przekreśliły wszystko. Sztab trenerski musi opracować koncepcję, w jaki sposób nie dopuścić w przyszłości do podobnych sytuacji. Wbrew pozorom liga jest na tyle wyrównana, że pewnych momentach sezonu każde potknięcie może wywracać tabelę do góry nogami. Uważam, że sezon 2019 to była najlepsza z możliwych okazji do jazdy jeszcze po wakacjach. Dobre transfery i solidne przedsezonowe przygotowania, a także przejściowa słabość Włókniarza to tylko część czynników, które powinny zaważyć na korzyść GKM. Tak się jednak nie stało.
W przyszłym roku najprawdopodobniej będzie o wiele trudniej. Personalia? Nigdy nie lubiłem oceniać w ten sposób, bo jedzie cała drużyna. Tym niemniej na pewno zabrakło punktów Antonia Lindbaecka. To nie był Szwed jakiego znamy, stać go na wiele więcej. Dziś w klubie już go nie ma, zastąpi go Nicki Pedersen. Czas pokaże, czy to dobra decyzja.
Na koniec jeszcze jedno: niniejszy tekst rozpocząłem od artystycznego porównania i tak też chciałbym zakończyć. W 2003 r. miała miejsce premiera filmu pt. „Liga niezwykłych dżentelmenów”. Dziś z całą stanowczością można stwierdzić, że dzięki postawie GKM również nasza PGE Ekstraliga stała się taką ligą. Panowie z Grudziądza po raz kolejny walczyli o play – off, byli już bardzo blisko celu, ale znów wyszło jak zwykle. Z jednej strony taki stan nadaje kolorytu rodzimym rozgrywkom. Z drugiej strony, i choć to mocne słowa, trochę mamy do czynienia z tragikomedią, albo, co jest być może lepszym określeniem, z typowym przykładem „syzyfowej pracy”. Zapewne w nadchodzącym sezonie klub zamierza walczyć o ten sam cel i chociaż sport jest nieprzewidywalny, to trudno wierzyć w powodzenie tej misji.
Dlaczego? Pewniakami do trzech pierwszych miejsc wydają się Unia, Sparta i Włókniarz. O ostatnie, czwarte miejsce w play – off, oprócz GKM walczyć na pewno będą Falubaz i Motor, być może również gorzowska Stal. W tej sytuacji mamy trzech, a kto wie, czy nawet nie czterech pretendentów do tylko jednego wolnego miejsca. Jak w tym układzie wygląda grudziądzki zespół? Raczej przeciętnie, choć szans nikomu nie wolno odbierać. Nie ulega jednak wątpliwości, że taka okazja, jaka nadarzyła się w roku 2019, jeszcze długo może się nie powtórzyć.
Szymon Januchowski