Holandia czyli obecne Niderlandy, kojarzy się z tulipanami, chodakami, kanałami, wiatrakami, rowerami, ale z żużlem raczej trudno ją powiązać. Nie zmienia to faktu, że coś tam się jeszcze w temacie czarnego sportu dzieje. Okazją do odwiedzin tego, mimo wszystko, egzotycznego dla klasycznego żużla (a przede wszystkim dla polskich kibiców) kraju były jedyne w roku zawody, czyli Złoty Kask w Veenoord, oraz finałowa runda MŚ na długim torze, która następnego dnia odbyła się w Roden. Oba miejsca dzieli niespełna 70 km, więc po drodze był czas na odwiedzenie dwóch miejsc, w których kiedyś ścigali się żużlowcy, czyli Vledderveen i Blijham. Wszystkie obiekty są zlokalizowane w północno-wschodniej części kraju, więc nie było większego problemu ze zorganizowaniem przejazdu.
Powiedzenie, że żużel w Holandii przeżywa kryzys może być dla przeciętnego polskiego kibica dość zabawne, bo jak może może przeżywać kryzys coś, co nigdy się nie rozwinęło? Nie da się ukryć, że w klasycznym speedwayu niewiele słychać o Holendrach, więc jeśli ktoś nie zna Theo Pijpera chociażby z występów w lidze angielskiej (aktualnie jest zawodnikiem Scunthorpe Scorpions), to prawdopodobieństwo, że wie cokolwiek o tamtejszym żużlu jest właściwie bliskie zeru. Tymczasem jeszcze nie tak dawno temu czynne tam były aż cztery tory, a w latach 2013-2015 istniała tam... liga żużlowa. Nie były to jakieś mocno rozbudowane rozgrywki, ale sam fakt jej funkcjonowania wart jest przypomnienia. Jednym z uczestników ligi była drużyna z belgijskiego Heusden-Zolder i to właśnie w trakcie jednego z turniejów ligi holenderskiej 22 czerwca 2014 roku zginął Grzegorz Knapp.
Na wstępie trochę ogólnych informacji. Ciekawostką dotyczą żużla w Holandii jest eksperyment jaki przeprowadzono w 1987 roku, rozgrywając po raz pierwszy (i ostatni) dwudniowy finał Indywidualnych Mistrzostw Świata na torze przygotowanym na Stadionie Olimpijskim w Amsterdamie. Zdjęcie z uśmiechniętym Hansem Nielsenem na podium z pewnością widziało mnóstwo polskich kibiców (choć niekoniecznie skojarzyli, gdzie została zrobione). Reprezentantem gospodarzy był wtedy Henny Kroeze – zdobył w sumie 1 punkt pokonując... naszego Romana Jankowskiego. Do 1990 roku Holendrzy wystawiali drużynę w eliminacjach Mistrzostw Świata Par, a z drobnymi przerwami do 1996 roku występowali we wstępnych eliminacjach do Drużynowych Mistrzostw Świata. Obecność kraju tulipanów i wiatraków jako organizatora na arenie międzynarodowej zakończyła się 19 maja 2012 roku, gdy w Blijham rozegrano jedną z rund eliminacyjnych Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów. Holendrzy wciąż jednak otrzymują miejsca w eliminacjach rozgrywek organizowanych przez FIM Europe, a jedynym zawodnikiem, który w ciągu ostatnich kilku lat korzystał z tych zaproszenia był Mika Meijer.
To w naszych czasach w żużlu jest najprofesjonalniej w historii, najszybciej, najdrożej, marketingowo najpiękniej opakowane - zgoda? Pewnie zgoda. Ale czy geografia światowego żużla rozwija się, czy zwija?
Teraz będzie smutniej - czyli krótka historia upadku niderlandzkich obiektów. Jako pierwsi z żużla zrezygnowali właściciele kompleksu motorowego we Vledderveen – ostatnie zawody prawdopodobnie rozegrano tam w 2008 roku. Był to raczej lokalny tor o nawierzchni ziemnej i taki do dziś pozostał - jest zresztą bardzo dobrze utrzymany. Po okresie istnienia ligi niestety na innych obiektach (Blijham i Lelystad) także ucichły żużlowe motocykle. Co ciekawe, wszystkie trzy tory wciąż istnieją i są używane, ale jeżdżą po nich zupełnie inne motocykle i samochody. Akurat w Blijham tydzień po naszej wizycie odbywała runda zawodów autospeedway, o czym informowały tablice reklamujące tą imprezę. Udało mi się przecisnąć przez płot i przejść po tamtejszym torze. Wciąż są tam dwie wieżyczki (do żużla i autospeedwaya), ale banda jest dość mocno zdewastowana, co pewnie akurat samochodom specjalnie nie przeszkadza. Co spowodowało ten odwrót od żużla? Na pewno nie chodzi tu małą liczbę zawodników, bo wbrew pozorom żużel – amatorsko, ale na naprawdę niezłym poziomie – uprawia więcej Holendrów niż Węgrów, Słoweńców, Chorwatów i Austriaków razem wziętych. Tak, piszę całkiem serio. Dużo się nie pomylę, jeśli stwierdzę, że powodem kryzysu były pieniądze. Holendrzy nie należą oczywiście do biednych narodów, ale nie ma sensu utrzymywanie tak drogiej dyscypliny, skoro na tych samych owalach można ścigać się na zupełnie innych motocyklach, na pewno tańszych, bo produkowanych właściwie seryjnie i to na zasadach przyjętych wewnętrznie. Żużel seryjny nie jest. Poza tym, żeby sobie pojeździć, nie trzeba dostosowywać obiektów pod coraz to nowe przepisy i coraz to droższe przepisy. Odpada cała biurokracja i spełnianie "koncertu życzeń" działaczy (oczywiście dbających w ten sposób o rozwój światowego żużla). Mówiąc inaczej, Holendrzy są bogatsi między innymi dlatego, że potrafią się zorganizować i zrobić coś taniej.
Vledderveen wita...
Aktualnie klasyczny żużel gości w Niderlandach (tak formalnie nazywa się kraj od 1 stycznia br.) tylko w jeden weekend w roku w Veenoord. W piątek wieczorem odbywają się tam Otwarte Mistrzostwa Holandii, a w sobotę Gouden Helm, czyli Złoty Kask. W ubiegłym roku tutejszym klub obchodził 70-lecie istnienia. Same okolice są bardzo holenderskie – kanały, mosty zwodzone oraz całkiem spory wiatrak, typu holender oczywiście. Tak naprawdę po jednej stronie kanału jest Veenoord, a po drugiej Nieuw Amsterdam, ale nie ma to wielkiego znaczenia.
Przykro to przyznać, ale tor w Veenoord jest zdecydowanie najgorszym z czterech wspomnianych wcześniej miejsc. Długi, straszliwie wąski, o geometrii zbliżonej do prostokąta, do tego z czarną nawierzchnią. Łuki są tak wąskie, że dwóch jadących ślizgiem kontrolowanym zawodników w zasadzie zajmuje całą jego szerokość, więc możliwość wyprzedzania jest ograniczona do minimum, Trzeba naprawdę perfekcyjnie przygotować atak i mieć sporo szczęścia, żeby wyprzedzić rywala. Geometria sprawia, że wielu żużlowców mocno zwalnia przed wejściem w łuk, co powoduje, że jadący z tyłu zawodnicy też muszą wytracić prędkość, co z kolei mocno utrudnia przeprowadzenie ataku. Poza tym pierwszy łuk po starcie jest tu szczególnie newralgicznym miejscem, bo równy start choćby trzech zawodników często kończy na bandzie, a startujący z krawężnika fizycznie nie ma możliwości wygrania tej walki, bo jakiekolwiek ostrzejsze wejście kończy się wypadkiem z braku miejsca. Żeby było jeszcze ciekawiej, to chyba boisko zostało poszerzone na przeciwległej prostej, a łuk toru został we wcześniejszej formie. Efekt jest taki, że krawężnik przy wejściu w drugi łuk jest... nieco kombinowany.
Można się śmiać z tutejszej specyfiki, ale mówiąc poważnie tor jest niestety skrajnie niebezpieczny, więc wymaga ogromnych umiejętności oraz jeszcze większej rozwagi. Podczas ubiegłorocznych zawodów największym pechowcem okazał się Czech Ondřej Smetana, który co prawda wygrał swój pierwszy start spod bandy, ale chyba starał się zbyt mocno założyć rywali, co skończyło się oczywiście w dmuchanej bandzie. Tutejsi kibice, szczególnie ci będący pod wpływem alkoholu, są już przyzwyczajeni do tego rodzaju obrazków, więc reagują w sposób mający mało wspólnego z empatią.
Holenderski Złoty Kask, czyli Gouden Jopa Helm w Veenoord. Atmosfera nie jest specjalnie napięta...
Atmosfera na trybunach jest dość dziwna. Z jednej strony kibiców było całkiem sporo, ale jednocześnie część ludzi przychodzi tu z własnymi lodówkami turystycznymi wypełnionymi puszkami z piwem, którymi to puszkami rzucają potem do śmietników ustawionych pod bandą pod kątem, czyli w taki sposób, żeby można było do nich rzucać. Tutaj też po raz pierwszy spotkałem się z bijatyką wśród kibiców, a że główne wydarzenia akurat działy się właśnie w miejscu, gdzie siedzieliśmy, tylko refleks i szybka ucieczka uchroniły nas od zaangażowania w ten lokalny konflikt.
Nie było niestety możliwości zakupienia jakichś lokalnych pamiątek, poza długopisem z napisem Speedway Veenoord. Okazało się zresztą, że sprzedawał je mieszkający na stałe w Holandii Polak. Z krótkiej rozmowy dowiedziałem się, że generalnie nie ma specjalnej przyszłości dla żużla w tym kraju. Podobno były jakieś plany budowy nowego toru w okolicach Veenoord, ale póki co nic się w tym temacie nie ruszyło, oczywiście z powodów finansowych.
Same zawody trwały 5 godzin i zakończyły się prawie dokładnie o północy. Wiele aren już zjeździłem, ale trochę zaskoczyła mnie późna pora rozpoczęcia imprezy (była druga połowa września), skoro sztuczne oświetlenie na prostych jest ustawione bardziej pod kątem boiska piłkarskiego, a łuki są oświetlone raczej symbolicznie. Mówiąc wprost, po kilku wyścigach jest tam po prostu ciemno.
Mimo całego tutejszego folkloru zawodnicy stworzyli stosunkowo ciekawe widowisko. Wielu niezbyt znanych żużlowców ostro trzymało gaz i starało się walczyć na dystansie. Podczas prezentacji odbyła się uroczystość pożegnania Sjoerda Rozenberga, który wyjechał w kabriolecie wraz z żoną i córkami. Był przewidziany do startu z numerem 14, ale w samych zawodach już nie wystąpił. Po wspomnianym wcześniej upadku z zawodów wycofał się Ondřej Smetana, więc część wyścigów odbywała się w niepełnej obsadzie. Na początku turnieju mocno ucierpiał także Tomasz Orwat i wydawało się, że także on będzie zmuszony do rezygnacji, ale pomimo bólu odjechał wszystkie wyścigi. Swego rodzaju ciekawostką jest fakt, że po raz pierwszy na torze pokazał się tego roku Aureliusz Bieliński. Wychowanek Wybrzeża Gdańsk, pomimo braku objeżdżenia, bardzo odważnie atakował i tylko upadek w czwartym starcie pozbawił go szans na awans do finału. Na finał składają tutaj się wyniki dwóch wyścigów. Po dwóch biegach jednak po cztery punkty mieli Emil Grondal, Theo Pijper oraz Richards Ansviesulis, więc rozegrano... bieg dodatkowy. Ostatecznie wygrał Duńczyk przed przedstawicielem gospodarzy, a Łotysz sam się wyeliminował po upadku.
Następnego dnia wyruszyliśmy do Roden, a właściwie na pola położne na południowy zachód od tego miasteczka, bo tam właśnie zlokalizowany jest obiekt umożliwiający starty na długim torze o ziemnej nawierzchni. Po drodze podziwiać można było płaskie jak stół tereny, a nawigacja informowała, że znajdujemy się poniżej poziomu morza. Pogoda była piękna, na trybunach atmosfera pikniku. Czego chcieć więcej? Podczas prezentacji można było wejść na tor i robić zdjęcia każdemu z zawodników z osobna. Dla mnie wciąż jest to swego rodzaju zdziwienie i za każdym razem z pewną nieśmiałością wchodzę na tor, patrząc czy nikt mnie stamtąd nie wygoni.
Zawody były świetne zarówno pod względem walki, mijanek, jak i dramaturgii. To był taki stary dobry żużel, gdzie można wyprzedzać zarówno po szerokiej (owal był otoczony pasem trawy, więc formalnie nie posiadał bandy), jak i przy krawężniku. Nikt tu nie narzeka na nierówności i koleiny, bo zawodnicy dobrze wiedzą jak można je wykorzystać.
Ciekawostką była mobilna wieżyczka sędziowska, czyli specjalnie przystosowany do tego celu samochód, na którym z pięciu części składa się budkę dla sędziego. Rozwiązanie idealne dla podobnych obiektów, pozwalające zaoszczędzić na budowie stacjonarnej wieżyczki. W trakcie ceremonii wręczenia medali budka została rozłożona i samochód był gotowy do ruszenia w powrotną podróż.
No więc w Roden tłumów nie ma...
Wracając jeszcze do klasycznego żużla, można zadać sobie pytanie: gdzie w takim razie startują holenderscy zawodnicy, skoro jest tutaj jeden tor używany raz w roku? Dużo popularniejszy jest tu grasstrack, czyli żużel na trawie. Na tegoroczny sezon zaplanowano cykl pięciu turniejów o mistrzostwo Holandii (Dutch Open Grass Track), przy czym każdy z nich jest rozgrywany na innym torze, a na 2020 rok w kalendarzu razem z imprezami towarzyskimi przewidziano zawody na aż dwunastu tego typu obiektach. Te najbardziej znane zlokalizowane są w okolicach Roden oraz w Eenrum. Generalnie całe zagłębie różnego rodzaju owali znajduje się w północno-wschodniej części kraju. Do tego dodać jeszcze można zawody na długim torze, bo Holandia dość regularnie gości turnieje rangi mistrzostw świata w tej odmianie speedwaya. Tak więc tutejsi zawodnicy są bardzo wszechstronni, a klasyczny żużel jest tylko jedną z kilku odmian speedwaya i to obecnie najrzadziej tu spotykaną.
Podsumowując, to był ciekawy wyjazd, jak każda żużlowa wycieczka. Mogłem zobaczyć niby ten sam, ale jakże inny speedway. Warto także popatrzeć na to wszystko co widać było z okien samochodu, czyli tereny płaskie jak stół, miejscowości zdecydowanie rolnicze, domy przy których niejednokrotnie stały samochody elektryczne obok zwykłych benzynowych. Czy chciałbym tam wrócić na żużel? Cóż, gdyby reaktywowano któryś z zamkniętych torów lub wybudowano nowy, to pewnie mógłbym się zastanowić. Tor w Veenoord warto choć raz zobaczyć choćby ze względu na jego specyfikę. To obiekt dla kibiców widzących w tym sporcie coś więcej niż tylko sam wynik, bo podejrzewam, że ogromna część naszych polskich juniorów miałaby problem z płynnym przejechaniem tutaj choćby dwóch okrążeń, nie mówiąc już o ściganiu.
Wojciech Reslerowski
Więcej ciekawych tekstów na blogu kibic-zuzla.pl