W środowy wieczór 26 lipca wybraliśmy się na wrocławski Stadion Olimpijski. "Speedway World Cup - największe wydarzenie żużlowe w historii", tak reklamowany jest tegoroczny Drużynowy Puchar Świata na antenie Eurosportu. Akurat punktualnie o godzinie 19 ruszał 2. półfinał mistrzowskich zawodów. Jak wyglądają trybuny - o tym przekonaliśmy się już dzień wcześnIej podczas wygranej pewnie przez Brytyjczyków pierwszej odsłony finałowego weekendu DPŚ 2023. A czy sympatycy żużla przyszli skorzystać z "miasteczka kibica" i przygotowanych przez firmę Monster atrakcji? Też niezbyt. Niestety...
Przy czym zbyt pochopne byłoby wyciągnięcie wniosku, że we Wrocławiu żużel z udziałem zgłoszonych do DPŚ zawodników nikogo nie interesuje, a jedynym magnesem są Zmarzlik, Dudek i Janowski. Wystarczy porównać frekwencję na zawodach młodzieżowych z trybunami z półfinałów DPŚ. Coś kibiców zniechęciło, a przede wszystkim - musieli wybierać.
Skomasowanie 4 imprez w 5 dni, z czego aż trzy to dni robocze (wtorek - środa - piątek - sobota), w sytuacji, gdy wiadomo było, że reprezentacja gospodarzy pojedzie tylko w ostatnim turnieju, musiało się tak skończyć. Albo inaczej, celem uzyskania pewności, że tak to się skończy, dołożono tegorocznej imprezie "głaz u szyi" w postaci cen biletów.
Półfinałowe i barażowe pojedynki potęg - Wielkiej Brytanii, Australii, Szwecji i Danii - z autsajderami z Finlandii, Niemiec, Czech i Francji, kosztują mniej więcej 2-3 razy tyle, co na mecze Ekstraligi. A to już nie te czasy, kiedy na rodzimą ligę wchodzi się za 30 zł. Zwłaszcza w dobie inflacji, tego chyba też nie wzięto pod uwagę. Ze świecą szukać takiego żużlowego ośrodka w Polsce, ale i na świecie, który "udźwignąłby" pod kątem frekwencji taką dawkę żużla przy takich cenach.
Miasto ładnie oplakatowano, a właściwie oflagowano, najważniejsze arterie komunikacyjne wiądące na "Wielką Wyspę", w tym mosty - Grunwaldzki i Szczytnicki - ozdobiono flagami z podobizną Taia Woffindena, w końcu gwiazdy miejscowego klubu (nie da się ich nie zauważyć), w dniu wolnym od ścigania była moto parada do Rynku, na płycie stadionu spiker Jacek Dreczka promuje imprezę tak głośno, że momentami zagłusza Korościela i Kuźbickiego w Eurosporcie... ale tak naprawdę nikomu chyba nie zależało na tym, żeby podczas trzech z czterech turniejów wiatr nie hulał po trybunach. Skupiono się na jednym celu - wyprzedać wszystkie bilety (drogie) na finał z Polakami. I tyle. A szkoda, bo sportowo było wiele ciekawych momentów.
Jeżeli nie ma szans na to, żeby gospodarzami półfinałów był kraj któregoś z uczestników, to może chociaż rozważyć lokalizację trzech poprzedzających finał turniejów w mniejszych ośrodkach? Kameralny stadion z dużo mniejszymi trybunami tylko spotęgowałby atmosferę żużlowego święta. A kibice nie mający na co dzień okazji do oglądania asów polskiego i światowego żużla z pewnością byliby zainteresowani udziałem w nim. Oczywiście, to są dodatkowe koszty - logistyka, transport, zakwaterowanie, transmisje nie tylko z jednego stadionu - ale to ponoć najważniejsza impreza sezonu, "święto żużla". Czy zna ktoś jakąś inną dyscyplinę sportu, szanującą się i chcącą być szanowaną, w której na etapie półfinałów Mistrzostw Świata trybuny świecą pustkami, a większość w ogóle jest wyłączona, bo nie ma nawet sensu ich otwierać...
Coś pozytywnego na koniec? Impreza powraca po długich 6 latach bezmyślnie zaordynowanej przerwy. Pamiętamy, jak przy okazji Speedway of Nations "kuto żelazo na gorąco" - na żywej materii dostrzegając i poprawiając pierwotne śmiesznostki i strasznostki regulaminu. I nie tylko regulaminu. Być może także DPŚ uda się poprawić. Czasu będzie znacznie więcej. Oficjalne czynniki wciąż twierdzą, że klasyczna drużynówka odbywać się będzie co trzy lata. Chociaż, kto ich tam wie... To żużel. Wystarczy jedna kolacja przy nieco wykwintniejszych "płynnych środkach budowy wzajemnego zaufania".
Jakub Horbaczewski