Poziom dziennikarstwa w Polsce, jak i wielu innych dziedzin, do najwyższych nie należy. Poziom dziennikarstwa żużlowego również. Poza kilkoma naprawdę dobrymi piórami (choć raczej felietonistów), czasami odnosimy wrażenie, że obecnie jedynym warunkiem zostania dziennikarzem żużlowym jest zdolność do samodzielnego zakupu dyktafonu. Trzeba umieć szybko wysyłać newsy, myśleć już nie trzeba. O elementarnej przyzwoitości nie wspominając. Co gorsze, taki stan rzeczy spotyka się z obojętnością lub cichym przyzwoleniem wpatrzonych w rosnące słupki popularności właścicieli i zwanych "redaktorami naczelnymi" starszych kolegów tych piszących. Weekendowe wydarzenia wokół częstochowskiego Włókniarza, pasują do tego nieciekawego obrazu jak ulał.
Wszyscy czytujemy portal z faktami w nazwie. Nie dlatego, że taki dobry. Dlatego, że konkurencja albo nie istnieje, albo jest jeszcze słabsza. Nie inaczej było w sobotni wieczór, kiedy tysiące kibiców zechciało śledzić przebieg powtórzonego spotkania Stal Gorzów - Dospel Włókniarz. Meczu nie było w telewizji, więc nic dziwnego.
Spotkanie na dobre jeszcze się nie zaczęło, a już zrobiło się ciekawie. Portal - piórem swojego dziennikarza Mateusza Makucha - doniósł o strasznym wypadku z udziałem obu częstochowskich juniorów oraz jednego młodzieżowca Stali. "Upadł też Cyfer, jednak niegroźnie. Gorzowianin natychmiast podniósł się z toru. Najbardziej ucierpieli biało-zieloni" - czytamy w nadanej o 19:38 depeszy zatytułowanej "Koszmarny karambol w Gorzowie. Częstochowianie i Gollob kwestionują stan toru?". A następnie, martwiący się o zdrowie młodych "Lwów" kibice, przeczytali, że: "Częstochowianie zgłosili zastrzeżenia co do stanu toru. Ich zdaniem jest on zbyt przyczepny i niebezpieczny. Biało-zieloni wnioskują o prace nad torem. Podobnego zdania jest Tomasz Gollob. Częstochowianie pakują motocykle do busów! Gorzowianie kontynuują zawody".
Powtórka historii z 13 maja? Gorzowianie będą sami jeździć na 5-0? Nic z tych rzeczy. Kilka minut później pojawia się aktualizacja: "Częstochowianie zdecydowali się jednak wyjechać do kolejnego wyścigu". Całośc nie jest żadną tajemnicą, do tej pory można przeczytać te zdania pod adresem http://www.sportowefakty.pl/zuzel/wydarzenie/5288
A więc, mimo doznanych krzywd, goście zdecydowali się jechać dalej. Do tego momentu wielu fanów w spokoju już jednak nie dotrwało. W try miga zaroiły się dyskusyjne fora od komentarzy, najczęściej okraszonych niewybrednymi epitetami pod adresem klubu z Gorzowa. Cytować ich, przez wzgląd na kulturę języka, nie będziemy. Ale w zasadzie nie ma się czemu dziwić. Statystyczny kibic śledzący tę relację odniósł bowiem wrażenie, że Gorzów "połamał" juniorów z Częstochowy, a ten "bandyta" Paluch nawet na najsłabszych w lidze przygotował zdradliwą, niebezpieczną nawierzchnię. W końcu autorytet samego Golloba o czymś świadczy. Tylko dlaczego pakujący już sprzęt częstochowianie wyciągnęli jednak motory z busów i zdecydowali się kontynuować zawody? Ale zapewne postraszono ich ewentualnymi karami za taką formę protestu. A wynik i tak wiadomy. Ci, którzy odeszli w tym momencie od komputerów, o co w sobotni wieczór nietrudno, z takim przeświadczeniem obudzili się rano.
Tymczasem najbardziej zdziwieni rosnącą spiralą nienawiści do swojego klubu byli fani żółto-niebieskich, którzy akuratnie ze stadionu wrócili. Dowiedziawszy się o swoim upadku Adrian Cyfer zapewne uśmiał się setnie, ale dla fanów Stali to był dopiero początek zaskoczeń. Oni nie widzieli ani protestującego Golloba, ani przerwy na doprowadzenie nawierzchni do porządku. Nie widzieli nawet, by to koleiny czy inne "wilcze doły" były powodem upadku Łęgowika i Czai. Czy tor wiele się różnił od standardowego ligowego toru w Gorzowie - w opinii większości nie, ale to już drugorzędna kwestia. Jaką jednak moc mają prywatne opinie kibiców, w starciu z czytaną przez dziesiątki tysięcy fanów relacją wiodącego na rynku portalu? Oczywiście żadną.
Upadek Czai i Łęgowika, na szczęście, nagrała telewizja. W doskonałej jakości jest do obejrzenia tutaj: UPADEK ŁĘGOWIKA I CZAI W GORZOWIE Choć mrożący krew w żyłach, zachęcamy do zerknięcia i odpowiedzenia sobie na pytanie, czy to spreparowana nawierzchnia była przyczyną nieszczęścia? Na tym wątek upadku juniorów zakończymy, bo każdy zobaczy to, co chce zobaczyć.
Kwestię przerwy spowodowanej rzekomymi pracami agrotechnicznymi wyjaśnić najłatwiej. Skoro kilka tysięcy ludzi na stadionie widziało, że przerwa była spowodowana naprawą bandy, która poważnie ucierpiała po takim karambolu, a nie poprawianiem stanu nawierzchni - to dajemy wiarę naocznym świadkom.
Protest Tomasza Golloba, przyłączającego się do negujących stan toru częstochowian? Sęk w tym, że sam Tomasz Gollob zdaje się nic o tym nie wiedzieć. Z pewnością natomiast nic nie wie o tym klubowy kolega autora relacji, menadżer Włókniarza Jarosław Dymek. Czy Gollob rzeczywiście protestował? - Nie wiem, nie rozmawiałem z Tomaszem Gollobem osobiście - uciął krótko. Tomasza Golloba dość łatwo poznać. Raczej by zauważył.
Doskonale rozumiemy, że o wiele łatwiej zadzwonić do pana Dymka, aniżeli zapytać zdziwionego Golloba czy oprotestował stan toru. Problem w tym, że dziennikarska rzetelność w tamtym momencie wymagała właśnie tego drugiego. Nawet jeśli wystawiłaby wcześniejsze informacje autora na śmieszność.
"W trakcie sobotniego spotkania Dymek poinformował zresztą redakcję SportoweFakty.pl, że gorzowski owal nie nadaje się do jazdy i zawody są profanacją sportu żużlowego" - usiłuje wybrnąć z sytuacji portal. "W trakcie spotkania", to znaczy kiedy? Przed feralnym upadkiem juniorów? Raczej nie. W końcu nie "przed spotkaniem". A więc po. To by z kolei znaczyło, że menadżer Dymek w emocjonalnej egzaltacji zupełnie nie panuje nad swoimi słowami, a nastrój zmienia niczym kobieta w najlepszym momencie cyklu. Zakładamy bowiem, że akurat w tym aspeckcie portal mówi prawdę i rzeczywiście takie słowa Dymka padły. Po tak kategorycznej ocenie należało oczekiwać skandalu, a przynajmniej oficjalnego protestu u władz ligi. Tylko dlaczego sam Dymek, już po meczu, bagatelizuje sprawę, żadnego z poważnych zarzutów nie potwierdzając? Nie panuje zupełnie nad sobą? Schizofrenia? Czy przypadkiem, tak dbający o wizerunek Włókniarza w mediach pan Makuch, rykoszetem, robi z Dymka wariata?
- Czy protestowaliśmy na temat stanu toru? Ciężko to nazwać protestem - mówi Jarosław Dymek. - Zasugerowałem sędziemu, że tę przerwę można wykorzystać na kosmetykę toru, żeby jeszcze go polepszyć - wyjaśnia dalej, potwierdzając tylko, że jedyną przyczyną pauzy w zawodach była naprawa bandy. A sam upadek? Tutaj już menadżer Włokniarza nie ma żadnych wątpliwości: Upadek wynikał z ferworu walki. Trzech zawodników jechało ciasno koło siebie i jak się skończyło, wszyscy widzieliśmy. Ano, widzieliśmy.
Kwestia wreszcie ostatnia, która podgrzała tylko kibicowskie emocje. Częstochowianie pakujący motocykle do busów. Dowód ostateczny "zbrodni". Cóż więcej można zrobić w ramach protestu? Chyba tylko usiąść na torze, jak Adam Łabędzki niemal 20 lat temu. Dymek: Prawdą jest to, że dwa teamy spakowały się do busa. Zadzwoniłem do pana sędziego zapytać, czy team Huberta Łęgowika i Artura Czai może spakować motocykle. Oczywiście sędzia na to zezwolił. Pozostawimy bez komentarza.
Pan Makuch ma prawo mieć dostęp do internetu. Ma prawo pisać. Ma nawet prawo siedzieć w szaliku swojego klubu i zachowywać się przed klawiaturą jak typowe dziecię neostrady. To problem co najwyżej jego i ewentualnie jego rodziców. Będąc pracownikiem klubu ma prawo (ba, wręcz obowiązek) dbać o interesy swojego pracodawcy. Natomiast jeżeli jednocześnie chce być dziennikarzem, tutaj już problem jest głębszy. Obowiązywać go powinno coś, o istnieniu czego zapewne nie słyszał. Wykropkujemy więc. B.e.z.s.t.r.o.n.n.o.ś.ć i r.z.e.t.e.l.n.o.ś.ć. Nie puszcza się w świat informacji, których nie jest się pewnym. Zwłaszcza takich, które jednej ze stron mogą zaszkodzić. Oczernić Stal Gorzów nie jest wielkim wyzwaniem. Klub z kontrowersyjnym prezesem, nielubianym na wielu stadionach Gollobem, nawet we własnym województwie mający pewnie więcej przeciwników niż zwolenników. Jeżeli jednak złe emocje podsycają ci, którzy powinni ludziom służyć (bo taki sens i cel nadrzędny dziennikarstwa), to już jest bardzo źle. Po takim numerze "kariera" dziennikarska tego Pana powinna się zakończyć. Ale - czekając na sprostowanie - od początku nie mieliśmy złudzeń. Dla walczących o każdego newsa internetowych mediów takie wtyczki w klubach są cenne. Nawet jeśli z dziennikarskim fachem mają tyle wspólnego, co prezes Kloc z klockami lego.
Długo nie trzeba było czekać. Ledwo opadły emocje, na wierzch wypłynęła sprawa obsady juniorskiej CKM-u w niedzielnym meczu. Obaj młodzieżowcy w szpitalu, a kogoś przecież Włókniarz wystawić musi. Jest zdrowy Rafał Malczewski. Ale nadal brakuje czwartego Polaka w składzie. Marcin Bubel zatem. Szybko jednak dowiadujemy się z regionalnego częstochowskiego portalu, że Bubel do Bydgoszczy nie pojedzie. Ciężar ukazania sportowych faktów w tej sprawie wziął na siebie niestrudzony redaktor Makuch. Czytając tekst "Szczegóły absencji Marcina Bubla w Bydgoszczy", trudno nie odnieść wrażenia, że junior "Lwów" to jakieś duże, rozkapryszone dziecko, któremu po pierwszych występach w elicie i kilku pierwszych piskach nastolatek sodówka uderzyła do głowy. Jego klub bardzo go potrzebuje, a on na to: nigdzie nie pojadę, bo nie mam sprzętu. Oj, kłamczuszek z tego Bubla. - Gdy poinformowaliśmy Marcina, że nie musi martwić się o silnik, bo go otrzyma od Grzegorza, stwierdził, że i tak nie pojedzie, bo nie jest przygotowany, cokolwiek miałoby to znaczyć. W tym miejscu dodam, że rozmawialiśmy z prezesem Stowarzyszenia CKM Włókniarz, Mirosławem Ziębaczewskim i on przekazał mi, iż Marcin posiada sprzęt - odsłaniał kulisy wypytany przez Makucha prezes Mizgalski. Finał sprawy nietrudny do przewidzenia: Doszliśmy do wniosku, że Marcin Bubel zostanie przez nasz klub zawieszony w prawach zawodnika - zakończył prezes Włókniarza (swoją drogą, w jaki sposób Włókniarz zawiesza Bubla, skoro we wtorek ten reprezentuje swój klub w półfinale MDMP? Pieniądze koją nerwy?).
„Audiatut et altera pars” - niechaj będzie wysłuchana i druga strona. Gdzie słowo samego Bubla? A jeżeli z premedytacją odmówił redaktorowi Makuchowi komentarza, to gdzie informacja o tym? Cóż za przykład dziennikarskiej rzetelności. Przecież dla nawet średnio rozgarniętego kibica to żaden problem wejść na oficjalną stronę Włókniarza i kliknąć w zakładkę "pracownicy". Kogo tam ujrzymy, nietrudno się domyślić. I teraz ten pracownik klubu Włókniarz Częstochowa robi wywiad z prezesem klubu Włókniarz Częstochowa, a na tej podstawie pisze artykuł, stawiający w bardzo złym świetle zawodnika. I kolejne pomyje lecą w komentarzach. Zawodnika, który - ale tego już czytelnicy w tekście nie znajdą - nie dalej jak dwa miesiące temu usłyszał od swojego prezesa, że może już zdać sprzęt, bo dopóki on będzie prezesem, to nie ma dla niego miejsca we Włókniarzu. Żadna to tajemnica czy nasz wymysł. - To nieprzyjemna sprawa. Podczas jednego z treningów doszło do kłótni pomiędzy wujkiem i ojcem zawodnika a prezesem. "Bubelek" miał być zawieszony po tej akcji, ale ustalono że nie będzie brany pod uwagę przy ustalaniu składu na ligowe mecze. Szkoda bo uważam, że na tę chwilę jest drugim juniorem - pod koniec czerwca komentował sytuację Sławomir Drabik portalowi sport.pl. A ludzie, którzy byli przy całym zajściu twierdzą, że nie obyło się bez mocnych słów i niezupełnie to Bubel obrażał prezesa. Faktycznie, zaskakujące, że po takim czymś wyrwany w sobotę telefonem o 20 czy 21 (to potwierdził Malczewski) zawodnik nie odparł: oczywiście, panie prezesie, już pędzę szukać ramy. Trochę nam to przypomina rzetelność na poziomie ostatnio ujawnionej kariery dziennikarskiej syna premiera. On również robił bezstronne wywiady "sam ze sobą".
Ponieważ nie mamy złudzeń, że twórczość pana Makucha przyjdzie nam jeszcze podziwiać, skoro już nie ma wyjścia - mamy dla niego zadanie. Czy mógłby pan, panie Mateuszu, ustalić, jaki to specjalista podpisał się pod zgodą na start zawodnika Artura Czai w niedzielnym meczu w Bydgoszczy? Tym razem może być za pomocą standardowego telefonu do menadżera Dymka. Dziękujemy.
Pan Mateusz niech weźmie się za rzetelną (definicja) dziennikarską pracę, a my wyjaśnijmy szybko Czytelnikom, dlaczego ciekawi jesteśmy nazwiska owego specjalisty. Chodzi bowiem o zawodnika, którego Włókniarz po niedogadaniu się z Bublem wyciągnął ze szpitala, ubrał w kevlar i wystawił w składzie przeciwko Polonii. Wystawił w składzie - to znaczy zawodnik był zdolny do jazdy. Zresztą, ambicja jaką wykazali miejscowi w tym meczu zapewne pozwoliłaby juniorowi z Częstochowy nawet na zdobycie ligowych punktów. Gdyby tylko był w stanie wsiąść na motor... Czy był? Bardzo jesteśmy ciekawi, czy gdyby taka konieczność faktycznie zaszła, komuś z ekipy CKM-u nie przyszłoby do głowy, by 18-latka na ten motor wsadzić. W końcu lekarskich przeciwwskazań nie było. Ktoś się pod tym podpisał. Ktoś wziął za to odpowiedzialność.
Wieloodłamowe złamanie kości łonowej z przemieszczeniem i złamanie kości kulszowej - tak w fachowej nomenklaturze wygląda obecny stan zawodnika Artura Czai. Tak samo musiał wyglądać w niedzielę o godz. 17, kiedy Artur wyjechał na prezentację w Bydgoszczy. Może tylko obrzęki, po swieżym wypadku, były ciut większe. Kiedy zapytaliśmy znajomego chirurga o to, czy realne jest, żeby kogoś z takimi obrażeniami dopuszczono do jakiejkolwiek rywalizacji sportowej, popukał się w głowę i zapytał tylko, czy chodzi o jakieś newsy w sprawie Mai Włoszczowskiej. Chcielibyśmy zatem poznać nazwisko tego specjalisty oraz okoliczności, w jakich Artura Czaję do startu przeciwko Polonii dopuszczono. Tym bardziej, że sam Czaja nie ukrywał, że: "w Gorzowie zrobiono mi badanie USG, które wykazało jakieś pęknięcie". Czy zawodnik z "jakimś pęknięciem" (choć zapewne Czaja uważał, by nie powiedzieć za dużo) jest zdolny do występu w zawodach ligowych?
Nie ma tu miejsca na dowolność interpretacji, tłumaczenia, że dostał zastrzyk i tak bardzo go nie bolało, ani wyjaśnienia, że "to tylko na sztukę". Artykuł 17. pkt 3 Regulaminu Medycznego PZM w rozdziale 5 "Zdolność do uprawiania sportu" nie pozostawia wątpliwości:
Jeżeli podczas uprawiania sportu zawodnik doznał urazów, które wykluczają dalszy udział zawodnika w zawodach, lekarz zawodów dokonuje wpisu do karty zdrowia zawodnika. Po wpisie do karty zdrowia, zawodnik podlega kontrolnym badaniom lekarskim, w wyniku których w karcie zostanie odnotowana zdolność do uprawiania sportu.
A wcześniejszy, nadrzędny, Regulamin Zawodów Motocyklowych na Torach Żużlowych w rozdziale 4 "Zawodnicy", w art. 15 punkt 6 mówi:
W przypadku braku ważnego wpisu pozytywnego wyniku badania lekarskiego, żadna osoba urzędowa nie ma prawa zezwolić zawodnikowi na udział w zawodach.
A jednak ktoś chłopakowi z potrzaskaną miednicą i złamaną kością kulszową zezwolił na start. Kto? I w jaki sposób? A może dowiemy się, że ktoś ze specjalistów połamanej miednicy i kości kulszowej nie zauważył, a na "jakieś pęknięcie" przepisał paracetamol. Liczymy na pana, panie Mateuszu.
P.S. Bardzo podobna sytuacja miała miejsce w Gdańsku (panie Mateuszu, pan niech pracuje). Tam potwornie obolałego Thomasa Hjelma Jonassona dwóch smutnych dżentelmenów na motor wsadzało, potem z motoru zdejmowało. Podziwiamy heroizm Szweda (zresztą, twardość Czai również), tym niemniej ze zdroworozsądkowego punktu widzenia taka sytuacja pachnie kryminałem. Jonasson sam przyznał, że już w pierwszym wyścigu swoją kontuzję pogłębił, a na torze nie mógł nawet się obrócić. Co by było, gdyby nagły atak bólu spowodował karambol i kontuzję jego, jego klubowego kolegi lub kogoś z rywali? Nic. Bo formalnie ktoś Szweda dopuścił do jazdy.
P.S. 2. Aż dziwne, że takie kwiatki, jak opisana powyżej weekendowa twórczość jednego z dziennikarzy, tolerowane są przez szefostwo portalu aspirującego do roli alfy i omegi w żużlowym światku. Kibice nie są głupi. Na szacunek i zaufanie czytelników pracuje się latami. Jeszcze jeden taki Makuch i wszystko runie jak domek z kart. Nas, jako tych kibiców właśnie, bardziej niż wyskok pseudodziennikarza zastanawia postawa kierownictwa portalu. Żadnego sprostowania, żadnych wyjaśnień ani ubolewania. Nic. Nad wszystkim przeszli do porządku dziennego. Co lepsze, pan Makuch widząc ile zła narobił, zebrał się w końcu w sobie i skreślił kilka zdań przeprosin, już pod kreską, na forum, jako zwykły kibic. Mało kto to odnalazł w gąszczu postów, ale zawsze to przejaw dobrej woli. I co? I szybko jego komentarz usunięto. Doprawdy, pokaz profesjonalizmu.
Portal z faktami w nazwie słynie ostatnio z publikowania przeprosin. Kajają się żużlowcy, działacze, a przymuszeni przez żużlową centralę przepraszają wszystkich i za wszystko. Ilość odsłon rośnie, wszyscy są zadowoleni. Może by więc pójść tą sprawdzoną drogą? Zachęcamy kolegów. A domyślając się, że niełatwo przyjdzie (w końcu już czwarty dzień czekamy), przygotowaliśmy drobną pomoc. Wystarczy podpisać i wkleić.
Przepraszamy za niezgodne z prawdą, nierzetelne i wprowadzające w błąd naszych Czytelników oraz wszystkich kibiców speedwaya w Polsce informacje, jakie w dn. 18 sierpnia 2012 r. ukazały się na naszych łamach przy okazji relacji z meczu Stal Gorzów - Dospel Włókniarz Częstochowa.
Redaktor Naczelny
Wydawca