Już w najbliższą sobotę Grand Prix Challenge. Lub Indywidualne Mistrzostwa Stali Gorzów, jak kto woli. Dla tych żużlowych ortodoksów, którzy uważają, że IMŚ skończyły się w 1995, zapewne turniej roku. Przynajmniej dopóki nie znajdzie się kasa, dla której rodzimym gwiazdom zachce się spocić w nadal jednodniowym finale krajowego czempionatu. Zapewne też znowu nigdzie Challenge'u nie obejrzymy. Z nami, czy bez nas - ktoś te trzy paszporty do Grand Prix zdobędzie. Komu kibicowć? Dla wszystkich miło by było, gdyby ten przyszłoroczny cykl przestał być cyklem specjalnej troski i przechowalnią żużlowych miernot. Kibicować więc trzeba tym, którzy do GP coś wniosą, zamiast tylko wynosić.
Najwięcej uśmiechu i pozytywnych fluidów wniósłby, bez dwóch zdań, Sebastian Ułamek. W ogóle z naszej, polskiej perspektywy patrząc, to z tym Challengem nigdy większych problemów nie było. Zawsze wygrywał Protasiewicz. Fizycznie, moralnie, mniejsza z tym jak. Czasem jeszcze Walasek z Ułamkiem. Szkoda, że zabraknie w Gorican "Seby", bo sezon ma autentycznie lepszy od połowy z tych, którzy na liście są. Młody ciałem, silny duchem - miałby co pokazać w cyklu. Ale żeby dochować tradycji, Walasek jest. Co by nie mówić, doświadczenie ma. Bywały nawet finały GP, bywało i tak, że zakończył karierę Nilsenowi. Różnie bywało. Ostatnio jakby gorzej. Że wspomnimy kolejną niesławną przygodę z kadrą podczas DPŚ. W lidze, jeśli już uznaliśmy, że Ułamkowi idzie nieźle, to o Gregu należałoby powiedzieć "monster-bidon". Tylko, czy ktoś chce jeszcze oglądać Walaska w GP? Głowy nie damy, czy sam Walasek chce.
Zostają Kasprzak, "Miedziak" i Buczkowski. Ten pierwszy, uwielbiany przez kibiców, zapewne jeszcze dzień-dwa i znajdzie na facebooku grupę "Nie dla drewnianego Kasprzaka w GP". Niech sobie robią grupowo ludzie to i owo, ale co by nie mówić, ten Kasprzak to jest kawał drania. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. Kiedy "Kasper" zawalił Polsce DPŚ? Długo by szukać, a i efekt niepewny. W GP były już pudła, nawet w tym roku, choć z łapanki przecież. Kiedy jeszcze mu zależy... A chyba zależy, skoro - jak sam przyznał - podczas huknięcia głową w duński sjenit pierwszą myślą było: o k..., w sobotę mam Challenge! Można mu nie kibicować, ale odbierać szanse - byłoby ignoranctwem.
Buczkowskiemu też mocno kibicujemy. Trochę wbrew myśli przewodniej tekstu i trochę na zasadzie "jak awansuje, niech się dzieje wola nieba". Czasem w sobotnie wieczory da się złapać ładne bajki po zachodnich kanałach, a to byłaby piękna nagroda za cały sezon "Buczka". Zwłaszcza ten baraż DPŚ, gdzie jeszcze tabliczki "Malilla" nie zobaczył z okien busa, a już tysiące ekspertów robiło z niego kalekę. Po czym objechał tam, kolejno: Madsena, Jepsena Jensena i Iversena. Dopiero dziś nabiera to wyrazu.
No i "Miedziak". Elaborat by można. Tylko po co. Czym wyróżnił się Adrian Miedziński w sezonie 2012? No właśnie...
Więc pewnie on wygra.
Jeśli nie Polacy, to kto? Taki już urok tych jednodniowych zawodów, że w zasadzie każdy jeden. Momenty już były. To może drogą eliminacji. Zacznijmy od końca. Taki Aleš Dryml. Śmiejecie się, a gość ma sezon konia. Czy życia, tu by trzeba poszukać. Pozostawiamy miłośnikom talentu i knedliczków. Tylko tak: skoro obecny sezon to Gerlach formy Drymla, strach pomyśleć, co by się stało, gdyby za rok miał przywdziewać plastron z logo GP powróciwszy do swej średniej z ostatniego pięciolecia. Jasne, pewności nie ma, równie dobrze może utrzymać poziom. To już mniejsze ryzyko zakupić Becherovkę na bazarku w Cieszynie. Stawiamy na opcję: 2.
Covatti? Jak najbardziej jesteśmy za rozwojem żużla w Argentynie. Podobnie jak w RPA, Meksyku, Gwatemali czy Nowej Zelandii. Może jednak lepiej nie poprzez starty w GP. Jak na razie to sympatyczny Argentyńczyk miał spore problemy z objeżdżaniem niejakiego Linusa Ekloefa w średniej co najwyżej Elite League. Ekloef do GP!
Martin Smolinski przynajmniej problemów nie robi i sam już się określił. - Zrobię wszystko co w mojej mocy (bla bla bla...) Ale bardziej ciągnie mnie na długi tor, któremu chciałbym się już niebawem całkowicie poświęcić. Jednego mniej.
Watt nie pojedzie na pewno, Ljung raczej też nie. Batchelora i Kildemanda przemilczmy. Vaculíka nie liczymy, bo on przecież poważnie chory.
Hansio-Lansio jest zdrowy. Na ciele na pewno, czy na umyśle - odkąd przeczytaliśmy "stać mnie na kilka finałów GP w tym roku", mamy pewne wątpliwości. Byłaby kupa śmiechu, ale ten gość serio ma szanse większe niż się wielu wydaje. Jak przystało na przydomek, jeździł w tym roku jak pokraka. I to plus, bo wie, że Challenge to jego jedyna szansa. A żeby było ciekawiej, akurat w Gorican pojechał całkiem przyzwoite zawody. Tak się złożyło, że 8 punktów nie dało mu półfinału, ale tylko dlatego, że o jedną "trójkę" więcej miał nasz Tomasz Gollob. To między sobą panowie rozstrzygnęli w ostatnim biegu kwestię awansu. Coś chyba jest w tym torze w Gorican, że tacy szukający kredy matadorzy, sporo tam zyskują.
Idąc tropem torowego handicapu, faworytem powinien być Pavlić. W opinii wielu zresztą, to on wygra te zawody. Tego się właśnie obawiamy. Brzydko sobie o nas w Lesznie pomyślą; różne fantazje miewamy, ale nijak nie przychodzi nam do głowy ta z Juricą trzęsącym GP w roli głównej. Gdyby wszystkie rundy odbywały się w Donjem Kraljevcu, może nawet utrzymałby się w cyklu. Ale to chyba nie przejdzie.
Żagar sześć lat temu potrafił w GP pokonać Pedersena. Na polskiej, dolnośląskiej ziemi. Niby nic takiego, ale to był taki sezon, kiedy z Pedersenem nikt nie wygrywał, a z Żagarem każdy. Od tamtego czasu niewiele się zmieniło. W tym żużlu przez duże "ż" przynajmniej. Słoweniec trochę pochałturzył w Anglii (teraz słychać, że powtórzy manewr w Szwecji), a przede wszystkim podpisywał "satysfakcjonujące obie strony" kontrakty w Polsce. Poniekąd właśnie dlatego, że z GP nie miał nic wspólnego. I chyba mu dobrze z tym było. Czy to jest materiał na lwa GP?
Jepsen Jensen, Madsen, Iversen - to według nas trójka, która ma szansę wnieść coś pozytywnego do cyklu. Ten najmłodszy już wniósł. W Vojens zaimponował wszystkim. Zamiast stroić fochy, że dwa razy zostawili mu pole, z którego jeden asior na pierwszych 30 metrach stracił 15-ście, kopniakiem otworzył drzwi do finału, a potem strzelił Dzika jak Chruszczow na polowaniu. - Mądrego mamy rajdera - krzyczał "Nenes" do mikrofonu. "Jensen asekuruje Pedersena, blokując ataki Emila". Mądrego mamy komentatora.
Madsen raz już miał szansę w Challenge'u. W dodatku na swojej, duńskiej ziemi w Vojens. Już wtedy wielu twierdziło, że to właśnie młody Duńczyk może być czarnym koniem. Jak się okazało koń przyjechał aż z Władywostoku, a Leon dał ciała po całości. Za nim była już tylko ściana i trzech Polaków. Ułamek, Gapiński i Walasek. To akurat nie powinno ulec zmianie. Była też dzika karta w Kopenhadze 2010. Efekt podobny. Gdyby nie pięć zer Protasiewicza, napisaliśmy "dno". Pytanie, czy Leon to już Zawodowiec, czy stać go już teraz, by wskoczyć tam, gdzie dwa lata temu wylądował Łaguta? Obecny sezon, a zwłaszcza trudne, półfinałowe mecze w Ekstralidze pokazały, że stać go.
Iversen smak GP już poznał. 12 miejsce w 2008 roku, to był max. Nikt nie żałował, że z cyklu wyleciał. W Zielonej Górze był przeciętniakiem, a wspólnie z Lindgrenem tematem wiecznych utyskiwań. Aż przyszedł pan Władek, za nim nowy sezon i okazało się, że ten "miękki" Iversen z pudla przeistoczył się w brytana. Jak na razie to jest jego rok. Wymiata na lądzie, morzu i w powietrzu. W półfinale eliminacji do GP w Vojens też wygrał. W międzyczasie został Drużynowym Mistrzem Świata. W zasadzie jego awans do elity przyjmiemy za oczywistą oczywistość. Jeśli komuś się należy, to właśnie jemu. Może tylko pan Władysław popłakałby się, gdyby awansowali jeszcze Żagar i Liglad. Czy ze szczęścia? Otwórzcie w niedzielę najpopularniejszy portal, wtedy się dowiemy.
To takie nasze wróżenie z fusów i palcem po wodzie pisane prognozy. Typowanie takich zawodów, to jak unikanie kamyków na gdańskim torze. Ponoć się da, ale niewielu umie. Czy to w ogóle idealny model, kiedy rozbudowane są eliminacje, a potem w finale i tak decyduje losowanie, jeden defekt, taśma czy polany tor? Co najmniej dyskusyjne. Już nawet w kadłubowych ME jeździ się mini-GP. Gdyby chcieć wyłonić obiektywnie najlepszą, zasługującą na elitarne paszporty trójkę, trzeba by urządzić ze trzy turnieje. Ale Challenge taki pozostanie. Ma to swój urok. Szkoda tylko jeśli żadna stacja tych zawodów nam nie pokaże.