Nie doceniliśmy bydgoskiej Polonii. Tam jednak jeszcze wiele może się zdarzyć. Podśmiewując się dwa tygodnie temu z pierwszych bankowych przygód włodarzy "Gryfów", wróżyliśmy - jak się okazało całkiem słusznie - że miasto, nawet w obliczu nadciągającego kryzysu, nie da zginąć klubowi i podżyruje co trzeba. Pieniądze poszły, Emila i kolegów spłacono, tylko... nowo wybrany prezes Maciej Korda po 3 dniach pracy czmychnął. A w zasadzie nie po 3 dniach, a po 4 godzinach i 30 minutach, jak skrupulatnie wyliczyły mu media. Taki Henryk Walezy polskiego żużla. Jego koronowany poprzednik uciekł gdzie pieprz rośnie, kiedy tylko zorientował się, co tak naprawdę podpisał. Dlaczego swoje pacta conventa tak szybko cisnął w kąt Korda? Tu zdania są podzielone.
Najprościej rzecz kwitując, ten Korda to wariat jakiś. Takie duże dziecko, które zapragnęło ukochanego resoraka, oglądanego dotąd jedynie zza szyby mijanego codziennie sklepu z zabawkami. Zero odpowiedzialności, powagi i emocjonalne ADHD na dokładkę. Jednym słowem, idealny laureat trwającego ponad miesiąc konkursu. Może to i prawda. W żużlowych mediach pomału robią z niego takiego właśnie infantylnego misia znikąd, pisząc tonem sugerującym, że od początku był ciężko zaskoczony i przerażony stojącym przed nim zadaniem. Jeśli tak, to mamy mocnego kandydata do Oscara.
Ledwie to w piątek Maciej Korda spotkał się z przedstawicielami kibiców zrzeszonymi w Stowarzyszeniu Pomagamy Polonii. Wyśmiali go? Wygwizdali? Won do Tucholi śpiewali? No właśnie nie. - Prezes poświęcił przedstawicielom SPP sporo czasu, próbował odpowiedzieć na wszystkie pytania (...) póki co, porównując do wcześniejszych sterników klubu ze Sportowej 2 jesteśmy mile zaskoczeni - napisali fani na stronie SektorPolonii.pl (link). Oczadzieli zbiorowo? Omamił ich? Oczarował bardziej niż swego czasu premier Pawlak Japończyków, którzy aż zapytali, kto skonstruował tak genialnego robota? Też wątpliwe. Kibice nie szli na spotkanie z "prezesem znikąd" w stanie ekstazy. A w trakcie raczej nie pytali go o normy bezpieczeństwa w zakładach pracy chronionej.
- Uciekł, bo zobaczył na własne oczy jak fatalna jest sytuacja klubu - słychać najczęściej. Ale na tym samym spotkaniu mówił przecież, że zdaje sobie sprawę z sytuacji w jakiej jest Polonia. A wcześniej to samo musiał powtórzyć szacownego gremium jury.
Może faktycznie szukamy dziury w całym i jedynym powodem jest ten podany już mediom przez samego zainteresowanego, czyli "kwestie formalno-prawne", a mówiąc po ludzku, ograniczona dyspozycyjność trzydniowego prezesa. Ale i tu nie wszystko nam pasuje. Facet, który pracował w administracji lokalnej, jest prezesem nie takiej znowuż małej firmy, w dodatku, jak sam deklaruje, wieloletnim kibicem żużla, nie wiedział, że szefowanie klubowi Ekstraligi to nie zabawa na godzinkę przed Teleekspressem, a potem jeszcze półtorej po? "Pracowałem m.in. jako naczelnik wydziału promocji i rozwoju starostwa powiatowego w Tucholi, obecnie jestem zatrudniony w spółdzielni inwalidów branży metalowej TUCHMET w Tucholi" - przedstawił się kibicom na łamach Expressu Bydgoskiego nowy prezes, dodając: "Wiem, że to ostatnie zajęcie będę musiał porzucić, ale nie mogę tego zrobić z dnia na dzień."
Skoro to były pierwsze słowa jakie prezes-elekt wygłosił mediom, to nie należy sądzić, że nie wiedzieli o tym wybierający go działacze. A skoro go wybrali, to zdaje się przyjęli do wiadomości, że "nie może tego zrobić z dnia na dzień". Skąd więc całe to zaskoczenie? Upada też, niejako przy okazji, całkiem już popularna teza, że pan Korda chciał być "sprytniejszy od jeża" i pobierać nie jedną, a dwie pensje. W końcu sam zapowiedział, że ze swojej obecnej pracy zrezygnuje.
A może wprost przeciwnie do dominującego w mediach tonu, prezes Korda wcale nie był takim impotentem i chciał przeprowadzić po swojemu kilka spraw? Może dość szybko zdał sobie sprawę z tego, że będzie marionetką, a rządzić z tylnego fotela zamierza Bogdan Sawarski i jego ekipa? A co, jeśli, pomny klubowych finansów, chciał zrezygnować z usług Sajfutdinowa albo podjąć jakieś inne "dziwne dla miasta" decyzje? Co prawda z ust Sawarskiego ledwie dwa miesiące temu padły słowa: "Obiecuję tutaj wszystkim publicznie, że Panowie ze Stowarzyszenia Pomagamy Polonii problemów z moją osobą mieć nie będą, ponieważ ja już do bydgoskiego żużla nigdy się nie zbliżę i daję Wam słowo honoru"... ale słowa, nawet te honoru, a czyny rzadko ostatnimi czasy idą w parze.
I tu dochodzimy do tego, z czego Polonia słynie, niczym Toruń z pierników. Polityka. Wszyscy ją lubimy. Zwłaszcza w klubach sportowych. Nigdzie jednak nie jest tak wesoło jak w Bydgoszczy. Tajemnicą poliszynela jest, że przewodniczący rady nadzorczej Józef Gramza to człowiek wynaleziony przez Sawarskiego, ale ostatnio Sawarski bardziej trzyma z wiceprezydentem miasta Sebastianem Chmarą. Sam prezydent Bruski raczej ma ważniejsze sprawy na głowie, za sport odpowiada nasz ex Mistrz Świata w siedmioboju. Korda (choć ponoć romansujący z PO) to z kolei człowiek wybrany przez radę. Być może nie spodobał się duetowi Chmara-Sawarski, którzy woleli kogoś innego. Nie byłoby to pierwsze takie niespodziewane odejście. Miesiąc temu po cichu z rady nadzorczej zrezygnował Marek Gotowski, który zasiadał w niej "od zawsze".
A może, opcja radykalna (ale co w tej chwili w Polonii radykalne nie jest?), cały konkurs od początku ustawiony był pod powrót zupełnie innego kandydata? Tylko, że jego akurat żaden z kibiców by nie zaakceptował, a żaden z polityków wolałby w świetle kamer nie forsować. No, chyba, że w stanie wyższej konieczności - gdyby alternatywą było totalne bezkrólewie, a pod presją upływającego czasu Polonii zaglądało w oczy widmo braku składu i co za tym idzie ligowej egzystencji.
Jak było naprawdę, tego najpewniej nigdy się nie dowiemy. Ciekawe tylko, czy komuś (prócz kibiców) przyjdzie kiedyś do głowy taka oto puenta, że dopóki Polonia będzie klubem miejskim, przy każdej zmianie władzy traktowanym tak samo jak wszystkie inne łupy, obsadzane czym prędzej "właściwymi" ludźmi, dopóty niczego w tym klubie nie da się przeprowadzić kompetentnie. Nawet zwykłego procesu rekrutacji.
Na koniec nasze scenariusze dalszych odcinków bydgoskiej sagi:
1. Za 1,5 roku Maciej "Sursum" Korda, wówczas już prezes znakomicie prosperującej, przekształconej z sukcesem w spółkę prawa handlowego Spółdzielni Inwalidów Tuchmet niespodziewanie obejmuje kluczowe stanowisko w radzie nadzorczej jednej z ważnych miejskich spółek.
2. W obliczu krytycznej sytuacji do końca listopada miasto - właściciel klubu w drodze wyjątku i już bez konkursu wskazuje swojego kandydata na prezesa. Spośród śmiałków, zdecydowanych by rzucić na szalę dorobek całej swej kariery, zaufaniem miasta obdarzony zostaje sprawdzony i zasłużony na tym odcinku frontu Leszek Tyllinger. Ewentualnie inny kandydat, którego z namaszczenia wiceprezydenta Chmary pan Leszek zostaje skromnym "doradcą do spraw sportowych".
3. Uwzględniając już przeprowadzone postępowanie konkursowe (to drugie rzecz jasna) rada nadzorcza Polonii wystosowuje oficjalne zaproszenie dla kandydata, który w ostatnim castingu wypadł tylko ciut gorzej od pana Kordy. Kandydat leszczyński zobowiązuje się do przestrzegania 8-godzinnego dnia pracy, po krótkich negocjacjach zgadza się na umowę na czas nieokreślony, przechodzi pomyślnie szkolenie BHP, zaczyna też lustrację klubowych papierów, jednak kiedy okazuje się, że kluczowy w jego wizji składu zawodnik jest już kilkaset kilometrów na południe, rezygnuje.*
* Zajście opcji 2 lub 3 w żaden sposób nie wyklucza ziszczenia się opcji 1.