Kto zanotował największą degrengoladę minionego sezonu? Tomasz Chrzanowski. Przynajmniej tak orzekliście. Gratulacji laureatowi nie składamy, nagrodę wyślemy DHL-ką. Może to zemsta rozgoryczonych spadkiem fanów Wybrzeża, ale odrzucając teorie spiskowe, trudno się z takim wyborem nie zgodzić. Nazwisko Chrzanowski w polskim speedwayu anonimowe nie było. Było raczej synonimem solidnego ligowca. A starsi górale wspomną, że ten rzemieślnik swego czasu występował nawet w Grand Prix. I nie w przerwach na równanie toru. To on, a nie Bogdanows, Gafurow czy Suchecki miał ciągnąć Wybrzeże. Jak było - pamiętamy. "Chrzanek" walczył jak lew, ale głównie w listopadzie o swoje zaległe pieniądze. "Karę finansową powinni ponieść wszyscy, a 270 tys. zł nie wystarczyło mi na sprzęt" - perorował na spotkaniu z kibicami. Mamy wrażenie, że i 570 by nie starczyło. A wynik z finału IMP (0,0,0,0,d) mógłby widnieć w jego CV tuż pod nagłówkiem z datą 2012. Jako jedyny wpis. Niczego więcej nie trzeba.
Na naszym podwórku "Chrzanek" zdawał się mieć godnego rywala w osobie Jonasa "ZZ" Davidssona. Szwed położył na łopatki marzenia Falubazu o obronie mistrzowskiej korony, a samego siebie przeszedł przegrywając z czasem 2 minut w najważniejszej potyczce zielonogórzan. Ostatnią szansą na zakończenie sezonu z podniesioną głową były play-offy w Szwecji, ale tam nawet na torze, na którym zna każdy centymetr nawierzchni pozwalał się objeżdzać jak dziecko Grzegorzowi Zengocie. Oby się odblokował, bo w tym tempie w sztuce bezwładnego opadania przebije Baumgartnera jeszcze tej wiosny.
Artiom Łaguta? Pewnie za rok, o ile cwany plan Cieślaka wypali, dowiemy się co tak naprawdę nie podobało mu się w Bydgoszczy. Czy tor był nie taki, czy stadion brudny, koledzy nieuprzejmi, wredni kibice, czy może biletów dla krewnych nie dostawał. "Zupełnie co innego, niż teraz w Tarnowie, gdzie czuję się znakomicie" - sami już dopowiemy, byście tych kilku miesięcy nie musieli czekać.
Chris Harris i jego elekcja na tron Ciapy Roku miała wśród nas zagorzałych zwolenników. Czego ten gość nie przegrał w minionym sezonie... Po krótkim zastanowieniu przychodzi orzec, że przegrał wszystko. Niczym Grosicki w kasynie. Elite League ze swoim Coventry, swój indywidualny krajowy czempionat, mistrzostwa BEL, naszą Ekstraligę, Szwecję (choć tu cudów nikt nie oczekiwał) i wreszcie przegrał, pardon, przerżnął z kretesem Grand Prix. Dwukrotnie na 12 rund wchodząc do półfinału, raz jeden zdobywając magiczne 10 punktów. Chyba przypadkiem. Tak słabego Harrisa jeszcze nie było. W zasadzie należałoby się zastanowić, czy był kiedykolwiek w cyklu słabszy Brytyjczyk. Andy Smith miał chociaż patent na cudowne utrzymywanie się w elicie.