Witamy państwa w poświąteczny, kwietniowy poranek. Pierwsi przechodnie zmierzają już do pracy, panie domów po zakupy, a amatorzy zdrowego trybu życia wpinają właśnie narty biegowe, wytyczając ślad na parkowych alejkach. Tak, my już złudzeń nie mamy: na oficjalną decyzję GKSŻ pewnie przyjdzie trochę poczekać, ktoś powie coś mądrego, ktoś to obali, ale umówmy się - mecze II kolejki 7 kwietnia są w tej chwili tak samo realne jak powtórny występ Jana Tomaszewskiego w bramce na Wembley. Przy czym nie chodzi o bramkę wejściową.
Mecze najbliższej rundy rozgrywek o DMP planowo powinny odbyć się w Tarnowie, Wrocławiu, Bydgoszczy, Lesznie i Zielonej Górze. Czyli, za wyjątkiem grodu nad Brdą i liberalnie zerkając na dumę Lubuskiego, solidarnie w południowej części kraju. Czyli właśnie tam, gdzie przez całe Święta lepiono ze śniegu świąteczne zajączki, a w Dyngusa - tradycja wszakże! - "polewano się" śnieżkami. Prawie jak w XVIII wieku na rubieżach Najjaśniejszej.
Jeżeli ktoś sądził, że zima żartuje, to już nie ma złudzeń. Prognozy na najbliższy tydzień są takie, że... że jedynym rozsądnym posunięciem ze strony władz polskiego żużla byłoby już teraz zasiąść do stołu i zastanowić się, jak ten rozsypujący się niczym domek z kart kalendarz posklejać. I to nie w perspektywie najbliższych 2-3 tygodni, bo tych spotkań do odrobienia szykuje się multum. "Upchnąć" je to jedno, rozplanować tak, żeby drużyny mogły pojechać w swoich najsilniejszych składach - to już trudniejsze. A co komu po lidze bez gwiazd?
Osobną kwestią jest bydgoska runda Grand Prix. Przed Świętami słyszeliśmy zapewnienia, że nie ma żadnego zagrożenia. To niby dopiero 20 kwietnia. Jeszcze dwa i pół tygodnia. Nawet my nie wyobrażamy sobie wówczas za oknami tego samego, co teraz. Chociaż... czy ktoś jeszcze da głowę?