Paweł Hlib przywozi na 5-1 Łagutę i Janowskiego. Linus Sundstroem - Madsena z Vaculíkiem. "Atomowa" para Gapiński-Cyran wygrywa swój bieg 5:0. Po 4 biegach 5:18. "Żużel jest nieprzewidywalny" - tysiące razy słyszeliśmy tę formułkę. Raz na jakiś czas przypomina o sobie. I dobrze. Dlatego jeszcze chodzimy na ligowe stadiony. Koniec świata nastąpił w Tarnowie, świat pociemniał mocno w Gnieźnie, a w szlagierze kolejki trzeszczały kości, dudniły bandy, fruwały szprychy Holdera, latało mięso z ust niezawodnego kierownika miejscowych, a na koniec - jakżeby inaczej - o wszystkim zadecydowała... głupia taśma. To nie jest dobry czas dla czołgistów.
Szukaliśmy wczoraj jakichkolwiek argumentów przemawiających za gorzowianami w konfrontacji z mistrzami kraju. Świeca zgasła, niewiele znaleźliśmy. Iversen - naturalnie, Zmarzlik - przewaga na juniorce wiadoma. Wciąż mało. Zastanawialiśmy się, czy może wreszcie Krzysztof Kasprzak przypomni sobie, że tor na Mościcach zna nie gorzej od miejscowych liderów. I nawet gdyby wszystkie te czynniki się spełniły, Stal miała co najwyżej przegrać po ładnej walce. Spełniły się... i co? I nie było czego zbierać z mistrzowskiego teamu Cieślaka. Cztery szybkie "liście" na początku meczu, a potem świetna dyspozycja wspomnianych Iversena z Kasprzakiem i tak naprawdę goście ani przez moment nie byli zagrożeni. To nie tyle Stal w ciągu 24 godzin od bolesnej klęski z Unią Leszno zmieniła swoje oblicze, co po prostu Unia Tarnów jest bardzo, ale to bardzo słaba. A przynajmniej tego dnia była. Ta porażka na Motoarenie nie wzięła się z przypadku. Wystarczy spojrzeć w statystykę indywidualnych zwycięstw. Stal - 9, Unia - 6, w tym dwa ostatnie, kiedy było już praktycznie po meczu. Jeżeli dodać do tego, że każdy z ekipy gości (oprócz, co ciekawe, Bartosza Zmarzlika) przynajmniej raz dowoził do mety podwójne zwycięstwo, a spotkanie mocnym uderzeniem wygrała gościom para... Sundstroem-Gapiński, to wypada tylko zapytać: z kim tak naprawdę gorzowianie dziś walczyli?
Zapewne usłyszymy, że to miejscowi walczyli z torem, że spadł deszcz, że sędzia niesłusznie wykluczył Kołodzieja, a Kasprzak miał dzień konia. Trener Marek Cieślak zapytany w czwartek podczas finału Złotego Kasku o mecz we Wrocławiu, machnął tylko reką. Nie krył emocji, jakie to wspomnienie w nim wywołuje. Prawdziwą wartość Unii mieliśmy poznać w Toruniu. Chyba poznaliśmy. Wydawało się, że gorzej już być nie może. A jednak... Gdzie jest dno? W Galicji nikt już nie mówi o play-offach. Teraz wakacje w sierpniu nie są najgorszą perspektywą.
W Częstochowie nie było niespodzianki. Silniejsi pewnie wypunktowali słabszych, a dla większości prawdziwych kibiców ważniejsze niż ligowa buchalteria było tego dnia złączyć się w myślach z rodziną Sajfutdinowów. Dobrze, że obyło się bez wątpliwej jakości manewrów mających na celu przełożenie meczu. Unii, a zwłaszcza świetnie wywiązującemu się z roli lidera Przemkowi Pawlickiemu, trzeba szczerze pogratulować - dwa trudne wyjazdy w ciągu jednego weekendu i komplet punktów. Jeszcze tydzień temu braliśmy pod uwagę, że to "Byki" z tak mizernie jadącymi straniero mogą walczyć o uniknięcie spadku. Teraz wydaje się to niepoważne.
W Zielonej Górze działo się aż za dużo. Baliśmy się momentami, że panie Honorata Dudek i Urszula Dudziak zrobią sobie krzywdę własnym długopisem. Krzywdę (miejmy nadzieję, że małą) zrobił Andreasowi Jonssonowi młody Emil Pulczyński. Nieświadomie i bez złych intencji, ale wydawało się, że to właśnie przełomowy moment meczu, po którym osłabione "Myszy" już się nie podniosą. A jednak. Chwilę później obudził się śpiący dotąd snem kamiennym Jonas Davidsson i pilotowany przez Jarka Hampela ponownie wyprowadził swój team na prowadzenie. Co było dalej? No właśnie, zależy kto pyta. "Defekt Holdera na I łuku" - wisi jak wół w panelu live jednego z newsowych portali. Chwilę później Darcy Ward zademonstrował ten defekt - pogruchotane tylne koło jego australijskiego kompana. Sam go sobie raczej nie uszkodził, a rzecz działa się przecież w pierwszym wirażu. Wściekły Kangur, wzorem najgorszego pomysłu w międzynarodowej karierze Tomasza Golloba, zostawił motocykl na torze i zszedł na murawę. "Bieg byłby pewnie powtórzony w pełnej obsadzie, ale sędzia Artur Kuśmierz wykluczył Holdera za niesportową postawę" - usłyszeliśmy z ust komentatorów nSport. Ciekawa interpretacja. Może ktoś z kibiców toruńskich zechce dopisać swoją. Będzie o czym dyskutować przez cały tydzień.
Falubaz odskoczył, ale Unibax ma Tomasza Golloba, a to oznaczało tylko jedno - straty zostaną odrobione i w ostatnim wyścigu pomiędzy Gollobem a Hampelem wszystko się rozstrzygnie. Rozstrzygnęło się szybciej niż myśleliśmy. "Ten start został w mistrzowski sposób ukradziony przez Jarka Hampela, zabrakło trochę szczęścia" - ocenił Ryszard Dołomisiewicz. Nie ma to jak mistrzowsko coś ukraść...
Gratulacje dla torunian. Mają wielkie gwiazdy i wielki budżet, ale to zwycięstw nie gwarantuje. Może ta para Darcy Ward - Tomasz Gollob, tak zgodnie współpracująca na torze, będzie w tym sezonie pięknym znakiem czasu - przekazania pałeczki przez jednego wielkiego mistrza, wschodzącemu mistrzowi?
W Bydgoszczy kolejny kapitalny występ zaliczył nasz bohater minionego tygodnia - Tai Woffinden. I to w zasadzie wszystko, co można pozytywnego napisać o występie wrocławian. Juniorów i solidnej drugiej linii nie widać. Swoją drogą, ile znaczy pewny lider, taki jak "Woffi", który jednym błyskiem geniuszu wywiózł tydzień temu Madsena na szeroką i dał swojemu zespołowi bezcenne 2 punkty; taki jak Iversen, który w pojedynkę może utrzymywać wynik, dowożąc remisy - szczęśliwi ci, którzy w tym sezonie takiego zawodnika trafili.
Trafił też Rzeszów, choć w tym przypadku ryzyko było najmniejsze. Nicki Pedersen to maszynka do robienia ligowych punktów, robił je w Gorzowie, robił w Gdańsku, gdyby pieniądze znalazły się w Miszkolcu, woziłby komplety Węgrom. Długo nie układał się mecz w Gnieźnie rzeszowianom, ale kiedy przyszło co do czego, trzy ostatnie wyścigi zakończyły się indywidualnymi zwycięstwami zawodników gości. Gdyby nie błąd Sebastiana Ułamka Start dopisałby sobie do tabeli 1 punkt. Być może na wagę utrzymania. Gdzie teraz tych punktów szukać? Trener Lech Kędziora twierdzi, że jego drużyna lepsza jest na wyjazdach. Jeśli obudzi się Lindbaeck, jeśli wyrwie z I-ligowego marazmu Bjarne Pedersen, kto wie... Nierealne? A stawialiście wczoraj na Hliba, Gapińskiego i Sundstroema?