"Szaleństwem jest robienie rzeczy ciągle w ten sam sposób i oczekiwanie odmiennych rezultatów” (Albert Einstein)
Kiedy w sierpniu zeszłego roku, w ostatniej kolejce ligowej rundy zasadniczej, rozpędzony walec z Gdańska zdobył w Rzeszowie swój jedyny punkt wyjazdowy i bonusowy, po czym z hukiem zleciał z Ekstraligi, zainteresowało mnie, jakich mocy nadprzyrodzonych użyje Pani Prezes Marta Półtorak, aby w kolejnym sezonie rzeszowska drużyna znowu jechała o medale. Zacząłem się zastanawiać, czy jest możliwe, aby z teamu z trudem robiącego wodę na wyjazdach i remisującego u siebie ze spadkowiczem, wykrzesać tyle umiejętności i sportowej złości, by od pierwszej rundy nowego sezonu drużyna ta z powodzeniem walczyła o medale?
Dobrze przepracowany okres transferowy
Było jak zwykle, czyli giełda nazwisk i przewijający się Hampel (bo przecież długoletni sponsor z Rzeszowa, a raz już był dogadany), Ward i Miedziński (tacy grajkowie nie będą rywalizować o skład w Toruniu z Saletrą i Crispym), no i Gollob, z tym, że Gollob raczej niechętnie bo wiadomo, że to już nie ten sam Gollob co kiedyś. Do tego zostaje Grzesiu Walasek i Crumpy (rzecz jasna po obcięciu kontraktu, bo sezon 2012 niespecjalnie mu wyszedł) i na dziesięciolecie obecności Marmy Polskie Folie w rzeszowskim speedwayu już przed rozpoczęciem sezonu można dzielić medale. Niestety, na jednej z dzikich, australijskich plaż Crumpy z Saletrą postanowili pokrzyżować ten misterny plan i zdecydowali o zakończeniu karier. Jason postanowił dodatkowo zabezpieczyć sobie tyły (przody?) i tak długo zwodził dobrze pracującego w okresie transferowym Prezesa z Rzeszowa, aż uzyskał całą sumę kontraktową za sezon 2012 i wyprowadził sprzęt na z góry upatrzone pozycje.
Do rzeszowskiej ekipy wkradł się mały niepokój, bo Hampel (być może za namową małżonki, korespondującej na twitterze z Emmą Richardson w sprawie przelewu środków za Memoriał) widywany był w Zielonej Górze, Gollob na obiady umawiał się w Toruniu, a stary znajomy Žagar porozumiał się w Gnieźnie. Zatem nie pozostało nic innego, jak tylko chwycić się ostatniej deski ratunku, tj. zawodnika-maszyny z KSM 10,40; rajdera, który ze względu na tenże KSM i styl jazdy nie pasuje do żadnego zespołu, a najlepiej czuje się w zawodach indywidualnych. Z drugiej strony, to zawodnik z którym Marma Polskie Folie Rzeszów święciła największe triumfy w ostatnim dziesięcioleciu. Kiedy na twitterze Nickiego Pedersena ukazało się zdjęcie z plaży w Egipcie, przy okazji którego pojawiła się informacja o nowym kontrakcie w Polsce, wszystko stało się jasne. Skład został oparty na Nickim Pedersenie i Grzegorzu Walasku – zawodnikach, mówiąc łagodnie, nie mających o sobie najlepszego zdania. W zespole pozostał ponadto Rafał Okoniewski, dla którego wprowadzenie nowych tłumików i ubicie torów stało się punktem zwrotnym w karierze. Przyszedł Jurica Pavlic, który w Lesznie miałby problem z regularnymi startami oraz Dawid Lampart, który problem z regularnymi startami miałby w I lidze. W składzie pozostał ponadto solidny junior, Łukasz Sówka, dla którego jednak kilka lat temu zabrakło miejsca w Falubazie, natomiast miejsce drugiego młodzieżowca miał zająć młody, dobrze zapowiadający się, choć nadal pracujący nad sylwetką 21-letni Łukasz Kret. Z takim składem, po dobrze przepracowanym okresie transferowym PGE Marma Rzeszów jechała na podbój ENEA Ekstraligi.
Równoległa rzeczywistość wirtualna
Kiedy średnio rozgarnięty kibic widzi, że tegoroczny skład siłą rażenia niespecjalnie różni się od zeszłorocznego i nie bardzo widać przesłanki ku walce o coś więcej niż utrzymanie, to ze spółki Speedway Stal Rzeszów S.A. z częstotliwością AK-47 wychodzą komunikaty o dobrze przepracowanym okresie transferowym i walce o medale. Pojawia się zatem pewna konfuzja – czy to prawdziwy kibic w zapalczywości swojej stracił klarowność widzenia, czy być może ktoś próbuje, za przeproszeniem, wcisnąć mu kit i przekonać, że "czarne jest czarne, a białe jest białe"? Gdy po pierwszych przegranych meczach i po analizie statystyk, w których kolejny sezon najsłabszym seniorem i juniorem ENEA Ekstraligi są zawodnicy z Rzeszowa, prawdziwy kibic odzyskuje wiarę w swoje przedsezonowe gdybania, klub nadal jest pewny udziału w play offach, a kwestią czasu jest przygotowanie odpowiedniego toru, dopasowanie silników i złapanie luzu. Można odnieść wrażenie, że sztab kierowniczo-szkoleniowy teamu z Rzeszowa tworzy jakąś inną, równoległą i wirtualną rzeczywistości, a następnie w niej funkcjonuje. Zamiast identyfikować i rozwiązywać problemy, wszem i wobec wmawia, że jest dobrze, a nawet bardzo dobrze, a obecne miejsce w tabeli to wynik braku szczęścia i niesprzyjających okoliczności przyrody. Dopiero gdy PGE Marma Rzeszów traci matematyczne szanse na awans do pierwszej czwórki, a w oczy zagląda widmo spadku, przychodzi pora na darcie szat i bicie się w piersi – zwłaszcza piersi zawodników, których profesjonalizm, szczególnie w porównaniu z profesjonalizmem rzeszowskiego klubu, kwestionowany jest na każdym kroku. Rzeczywistość realna zderza się wtedy z wirtualną, robiąc z niej miazgę, jednak - jak pokazały poprzednie lata - przez tych kilka miesięcy okresu transferowego pragnienia i fantazje odrodzą się ze zdwojoną siłą, tworząc doskonały podkład pod Virtual Reality 2014.
Nie wyniki, lecz więź szczera robią w Rzeszowie trenera
W stolicy Podkarpacia trenerem pierwszego zespołu od lat jest Dariusz Śledź – przesympatyczny i utytułowany były zawodnik klubów z Wrocławia, Lublina i Rzeszowa. Czy każdy przesympatyczny i utytułowany zawodnik może być trenerem? Może każdy, jednak nie każdy znajdzie zatrudnienie w zawodzie, czego Jan Krzystyniak jest doskonałym przykładem. Gdyby trzeba było w dwóch słowach opisać rzeszowskiego szkoleniowca, to tymi słowami byłyby „fajnie i kurcze”, w rezerwie pozostałyby natomiast „jakiś i coś”, cyt. „Rafał Okoniewski ma jakiś kłopot (…) Wiemy tylko, że coś jest nie tak (…) Jura też ma jakiś kłopot (…) Coś musimy zrobić (...)” Koniec cytatu.
Wydawać by się mogło, że głównym kryterium w ocenie pracy trenera są wyniki drużyny, którą prowadzi, niekoniecznie postrzegane w wartościach bezwzględnych, bo inne cele stawiane są przed drużyną z jednym z niższych budżetów w lidze i np. Piotrem Baronem, a inne przed Magią Falubazu i Rafałem Dobruckim. W lidze budżetów PGE Marma Rzeszów od lat nie schodzi z pudła, jednak na starty w takiej lidze, póki co, nie ma chętnych. Cele stawiane Dariuszowi Śledziowi powinny być SMARTowne i tożsame z celami trenerów drużyn o zbliżonych budżetach. Dlaczego zatem trener, który przez ostatnie trzy sezony nie osiąga zakładanych wyników nadal jest trenerem? Być może wyżej od sportowych sukcesów cenione są umiejętności utwierdzania w racji przełożonych, budowania kumpelskich relacji z zawodnikami i nie wadzenia nikomu? Wielokrotnie taktyczne prowadzenie drużyny w trakcie meczów wprowadzało w osłupienie zgromadzonych na trybunach fanów, a już do legend miejskich (szczęśliwie uwiecznionych przez kamery TVP Sport) przeszło ustalanie składu biegów nominowanych przez Jasona Crumpa. Być może jednak pracodawca trenera Śledzia wyżej ceni jego lojalność i fakt, że sam w razie ochoty może trochę „potrenerować”, aniżeli wyniki, których trener Śledź nie osiąga.
W sierpniu na wczasach w podkarpackich lasach
Właśnie minęła połowa wakacji - to od lat szczególny czas dla rzeszowskiego klubu. W połowie sierpnia według terminarza kończy się runda zasadnicza ENEA Ekstraligi, a zespół znad Wisłoka zazwyczaj kończy sezon. Jako że w okresie transferowym najczęstszym sformułowaniem w kontekście niepodpisania kontraktu w Rzeszowie są "problemy logistyczne", to na miejscu rzeszowskich działaczy użyłbym właśnie tego argumentu: może i jesteśmy najdalej wysuniętym klubem ekstraligowym na mapie Polski, ale nikt inny nie da Ci gwarancji wakacji w sierpniu. Powinni to docenić zwłaszcza zawodnicy-ojcowie dzieci w wieku wczesnoszkolnym, bo jeszcze przed pierwszym dzwonkiem zdążą wyjechać z pociechami na pełnowymiarowy, dwutygodniowy urlop. A we wrześniu spokojnie obejrzą finały w swoich rodzinnych miastach.
Po ostatnich wydarzeniach w Lesznie i Tarnowie, Marta Półtorak po raz kolejny zagroziła odejściem. Co prawda nie sprecyzowała, czy odchodzi jako Prezes Speedway Stal Rzeszów S.A., czy odchodzi jako przedstawiciel strategicznego sponsora, a później okazało się, że z tym odejściem, to nie jest tak do końca pewne i w sumie nic nie wiadomo. Na pytanie dziennikarza nSport, o to, czego zabrakło drużynie przez te ostatnie 10 lat i co sprawiło, że wyników nie było, odpowiedziała, że... zabrakło cwaniactwa. Po sytuacjach z Rune Holtą, Kennethem Bjerre, Jasonem Crumpem, Timo Lahtim i Emmą Richardson, po tegorocznych wydarzeniach w Lesznie, Tarnowie i Rzeszowie (chodzi o karty kolekcjonerskie, które miały być zamieniane na karnety oraz anulowanie uprawnień wynikających ze złotych odznak klubowych), nie bardzo widzę przestrzeń na większą ilość cwaniactwa. Widzę natomiast chęć decydowania o wszystkim i za wszystkich, zamiast umiejętnego delegowania zadań i odpowiedzialności na kompetentnych ludzi, a następnie rozliczania ich z postawionych celów. W Rzeszowie brakuje wychowanków, trenera, menedżera, kierownika drużyny, zawodników drugiej linii, drugiego juniora, ducha i trzonu zespołu, motywacji, konkurencji, ambicji, przemyślanej strategii transferowej, budowania relacji z kibicami, przynależności do żużlowej Polski, budowania marki klubu, organizacji, pomysłów, startów w ligach zagranicznych, turniejów indywidualnych, punktów bonusowych oraz wyników. Cwaniactwo zamyka trzecią dziesiątkę w kategorii tego, czego obecnie brakuje w Rzeszowie najbardziej.
Ritchie