"Rickardsson spokojnie to wygra" – szepnął do mnie Ojciec, tak by kibice z sąsiednich ławek nie usłyszeli, że jesteśmy znad morza. Tradycyjnie już, zgodnie z życzeniem seniora rodu, byliśmy wyjazdowymi kibicami w pełnej konspirze. Z sektora gości wylewała się fala gdańskich kibiców, ale my oczywiście siedzieliśmy ramię w ramię z miejscowymi, udając bezstronnych. Nienawidziłem tego naszego ukrywania się.
Pod taśmą stali już Sullivan z Jagusiem, a obok nich koleinę kopał Ułamek. Ciągle brakowało jednak szwedzkiego mistrza świata - tego który miał dać Wybrzeżu wyjazdowe zwycięstwo. Zegar 2 minut głośno tykał w moich uszach, a Tony nadal nie pojawiał się w bramie - tak jakby jeszcze chciał podkręcić dramaturgię tego meczu. W końcu wystrzelił jak pocisk z parku maszyn i na ślizgu przejechał wyjście z drugiego łuku. Jedyne na co jednak zdążył, to czarna chorągiewka w rękach zadowolonego kierownika startu. Na Broniewskiego oczywiście euforia! Dla gospodarzy otworzyła się tym samym wielka szansa. 5:1 dawałoby Aniołom wygraną 46:44 na inaugurację sezonu 2000. Taśma poszła w górę, a my z Ojcem byliśmy chyba jedynymi kibicami na pierwszym łuku, którzy siedzieli na tyłkach i nie darli się z resztą. Feta jakby Apator wygrywał co najmniej derby z Polonią. Ułamek miotał się po torze i nie było szansy na nawiązanie walki z miejscowymi. Pewnie prowadził Sullivan, obok jechał Jaguś, a dobre 30 metrów za nimi bezradny Mr. Colgate. Pierwsze okrążenie, drugie okrążenie, zaczynają trzecie… Jaguś składa się w szczycie pierwszego łuku i nagle bum… tylne koło łapie przyczepność, maszyna gwałtownie się prostuje - Jagusiowi spada łańcuch. Wiecie gdzie miałem w tym momencie naszą konspirę? Było mi już wszystko jedno i wydzierałem się jak opętany. Bieg zakończył się 2:3, a całe spotkanie 44:45.
W pamięci kibiców z Gdańska ten mecz został na długie lata. Pokonać sąsiadów z Kujaw na inauguracje i to po prawdziwym horrorze… Takich wspomnień nie da się wyrzucić z głowy. Dream Team znad morza wzmocniony Krzyśkiem Cegielskim miał walczyć o pierwszy w historii klubu tytuł mistrzowski. Kilka miesięcy później zamiast fety była jednak żałoba i niedowierzanie - Wybrzeże z hukiem spadło z ligi. Trudno w to uwierzyć, ale od tego czasu GKS zdołał na wyjeździe w Ekstralidze wygrać jeszcze tylko raz – 2 lata później w Gorzowie. Ale po kolei, bo przez ostatnie kilkanaście lat przy Długich Ogrodach wydarzyło się naprawdę wiele. Były spadki, awanse, swego czasu Wybrzeże uchodziło także za stałego uczestnika barażów. Zawodnicy GKS-u na mecze jeździli pociągami… kasy brakowało na wszystko. Przez te lata fani znad morza zasmakowali żużla z każdego pieca. Najlepiej ten speedway smakował chyba w 2002 roku – to była prawdziwa uczta. Patrząc na realia dzisiejszej ekstraligi, to brakuje logicznego wytłumaczenia, jak ta drużyna wtedy utrzymała się w lidze. Bracia Cieślewiczowie, Krzysiu "PKP" Pecyna, Tomasz Piszcz, Adam "pociągło mnie" Fajfer, Henka Gustafsson, który już wtedy zaczął na baku wozić swoje sadło. Do tego dochodzi jeszcze Stefan Andersson, który w rewanżu barażu z Gnieznem w czterech startach skompletował 12 oczek. W tym samym meczu zresztą do Gdańska zawitał, pierwszy raz po zerwaniu kontraktu, Krzysiek Cegielski. Kibice z pierwszej stolicy pamiętają ten przegrany pojedynek jeszcze z innego powodu. To był ostatni występ w barwach Startu ikony tego klubu - Antonina Kaspera juniora.
Tych przystanków na przestrzeni kilkunastu lat jest naprawdę wiele i moglibyśmy każdy sezon rozbierać na drobne elementy. Wspólnym mianownikiem była bylejakość i działanie "jakoś to będzie". Do Gdańska trafiali najczęściej zawodnicy, którzy mieli "odbudować swoją formę". Tak to dyplomatycznie ujmowali w klubie. Prawda była jednak taka, że nad morzem lądowali zawodnicy, którzy w innych ośrodkach grzaliby ławę. To odbudowanie niektórym się udało - Tomek Chrzanowski był prawdziwym liderem i wskoczył do cyklu Grand Prix 2005 (wyniki w MŚ nie były już takie dobre). Kiedy Chrzanek śmigał w GP, na dobre rozkręcił się Robert Kościecha. Kostek wykręcił średnią w ekstralidze 2,130 i był w TOP 10 najskuteczniejszych riderów. Porównajcie sobie, jacy zawodnicy osiągają teraz taką biegopunktówkę... No ale Gdański Ośrodek Odbudowy Zaniedbanych Talentów miał też swoje nieudane terapie. Mowa o Tomku Bajerskim, który w 2005 wygrał 3 biegi (poza barażami z Ostrowem) i ze średnią 1,354 zakończył swoje wczasy nad morzem. Tomek próbował szukać inspiracji w bardziej egzotycznych kierunkach. Było Daugavpils, potem Miskolc, Krosno itd. A pamiętacie jeszcze jak "Bajer" przeniósł się do Gorzowa za 600 tysięcy złotych, co na tamte czasy było rekordową sumą? Chwila, chwila… to nadal jest olbrzymia suma! Speedway trochę nam się zmienił – nie ma już listy transferowej. Ostatecznie Bajerski kręcił jeszcze kółka na wygnaniu w USA, bo na miejscu był poszukiwany listem gończym…
Zdj. polskizuzel.pl / wybrzezegdansk.pl
Wsiadamy jednak w ekspres i zatrzymujemy się na przystanku Wybrzeże 2017. Jaką rzeczywistość zastajemy? Bardzo odmienną. W klubie pojawił się wreszcie Prezes, który wydaje własne pieniądze, a to znaczy, że każda złotówka jest oglądana z dwóch stron. Mowa oczywiście o Tadeuszu Zdunku, który zabrał się za odbudowę speedwaya na północy kraju. Po zeszłorocznej klapie nie podjęto drastycznych decyzji, a to się bardzo chwali. Z Długimi Ogrodami pożegnał się między innymi tylko trener Grzegorz Dzikowski, notabene dobry znajomy Zdunka… Do trzonu składu dołączyli Kacper Gomólski i Troy Batchelor – czyli dwójka, jak na warunki pierwszoligowe, niezłych grajków. Trochę za wcześnie na ocenę ich jazdy, bo mamy za sobą dopiero początek sezonu, ale obaj w Gdańsku i Łodzi odjechali przyzwoite zawody. "Ginger" mocno frustrował się w Toruniu i przesiadka o ligę niżej to w jego przypadku strzał w dziesiątkę. W jego przeprowadzce palce maczał stary kolega z Gniezna – Oskar Fajfer. Na miejscu jest także menedżer zawodnika Krystian Plech. Troy Batchelor to natomiast autorski pomysł nowego trenera GKS-u, Mirosława Kowalika. Kangur, który w zasadzie w Polsce nie jeździł w poprzednim sezonie, sprawia wrażenie zawodnika, chcącego coś udowodnić. Bardzo chciał wrócić do GP, ale nie przebrnął przez rundę eliminacyjną w Żarnowicy. Patrząc jednak na obecną obsadę cyklu, to Batch na razie tam nie pasuje.
Wspominałem, że nad morzem nie było wielu zmian względem zeszłego sezonu. Kibiców szczególnie ucieszyło pozostanie na miejscu Andersa Thomsena. Duńczyk długo wjeżdżał się w zeszły sezon i odpalił dopiero pod sam koniec. Jego problemem była słaba znajomość torów w Polsce. Chłop tak palił się do jazdy, że zakończył żużlowy rok złamaniem dwóch nadgarstków. Ciężki to musiał być dla niego okres, a w szczególności dla osoby, która się nim opiekowała… Thomsen już w 2015 roku pokazał, że może być z niego dobry zawodnik. Do końca gonił w generalce IMŚJ Bartka Zmarzlika.
Oprócz Thomsena, w Wybrzeżu zostali także Fajfer, Gafurow, Sundström (do maja 2017) oraz juniorzy, o których trochę później. Zacznijmy od Oskara. Chłopak dobrze się rozwija i w zeszłym roku, dość niespodziewanie, został liderem drużyny. W tym sezonie zaliczył dobry początek z Lokomotivem. Wszystko przebija na razie jednak jego show w Łodzi, po którym mógłby się doczekać pseudonimu "Pan Literka". Fajfer na torze Orła popełnił genialny występ (t,d,w). Prawdopodobnie podpatrywał Renata Gafurowa, który słynął ze zbierania literek. Jego ulubioną była zazwyczaj "t". Rosjanin od 10 lat jest wierny gdańskim barwom i zapracował na szacuneczek kibiców. Wszystkich w osłupienie wprowadził jednak jeszcze przed sezonem, kiedy relacjonował swoje przygotowania. Renat przyznał się wtedy, że pierwszy raz od wielu lat zainwestuje w nowy sprzęt… Efekt inwestycji widać, bo Gafurow jest prowadzącym parę i na razie nie zawodzi. Chociaż jedną literkę zdążył już zgarnąć. Okazji do kolekcjonowania literek nie miał za dużo natomiast Linus Sundström. Chimeryczny Szwed zdążył już wypaść ze składu i znaleźć sobie nowego pracodawcę. Będzie nim Stal Gorzów, która szukała zastępstwa za kontuzjowanego Krzysztofa Kasprzaka. Przyznam szczerze, że nie jestem wielkim fanem Linusa. To on w półfinale SWC w Gnieźnie przycisnął do bandy Biełousowa, na którego zaraz potem wpadł rozpędzony Hampel. Dalszy ciąg niestety znamy wszyscy. Sundström w tym sezonie także zdążył skasować już jednego zawodnika. Mowa o Jakubie Jamrogu, który został staranowany przez Szweda w eliminacjach SEC. Efekt - złamana ręka w nadgarstku i kilka tygodni przerwy.
W ligowym meczu okazji zaprezentować się nie miał jeszcze Hubert Łęgowik. Najlepszy junior pierwszej ligi 2016 jest dobrym startowcem, a to sprzyja szczególnie na nudnych torach, jak chociażby w Gdańsku. Trener Kowalik przyznał ostatnio na antenie Polsat Sport, że Łęgi dostanie szansę z łatwiejszym przeciwnikiem. Kiedy to będzie? Prawdopodobnie przeciwko Wandzie Kraków w Gdańsku.
No i na koniec zostawiłem gdańską juniorkę. Tutaj pierwsze skrzypce gra Dominik Kossakowski, który na inaugurację z Lokomotivem w czterech startach przywiózł 10 pkt z bonusem. W następnym meczu Domin został już sprowadzony na ziemię i w Łodzi w trzech startach udało mu się przywieźć za plecami tylko jednego rywala. Problemem gdańskich młodzieżowców jest objeżdżenie głównie na własnym owalu. Tak samo było w przypadku Damiana Sperza, który przyzwoicie jeździł tylko w Gdańsku i Bydgoszczy. Dominik niestety ma tę samą tendencję. Reszta juniorów to Bieliński, Beśko i młodziutki Turowski. Przed chłopakami jeszcze wiele jazdy, ale postępy pierwszej dwójki szczególnie mogą martwić. W Gdańsku jednak są dobre perspektywy, bo bardzo prężnie działa szkółka na minitorze. Karol Żupiński – zapamiętajcie to nazwisko, bo rośnie nam, po Krystianie Pieszczku, kolejny talent, który narodził się właśnie na minitorze.
Piętnaście lat nad morzem czekają na ekstraligowe punkty wyjazdowe. Każdy kibic żużla wie, że oczka zdobyte na obcym terenie smakują podwójnie, a nawet potrójnie. Kiedy i w Gdańsku tego posmakują? Teraz to chyba drugoplanowa sprawa, bo przy Długich Ogrodach już się zastanawiają, jak w pokonanym polu zostawić resztę pierwszoligowców i znowu zapukać do bram Ekstraligi.
Paweł Kołodziejczak