Rozpoczęły się wakacje. Żużlowcy ekstraligi nie dość, że przez najbliższy miesiąc nie będą mieli dalszych zaległości, to jeszcze być może uda im się sporo strat odrobić. To będzie 6 kluczowych pojedynków, bowiem w każdym z nich spotkają się drużyny z górnej i dolnej czwórki. Jak wiadomo, jeśli drużyna z miejsc 5-8 chce awansować do play-off, musi odbierać punkty przeciwnikom, których chce wyprzedzić. Co oznacza, że ten czas, który pierwotnie miał być wolny, jest kluczowym okresem dla ROW-u Rybnik, który ma pojechać aż trzy mecze. Jeśli Rekiny zdobędą co najmniej 4 punkty, to mocno przybliżą się do walki o najwyższe cele, a tym samym postraszą Falubaz i Unię Leszno.
Akurat te dwie drużyny spotkały się ostatnio w Zielonej Górze. Wszyscy wiemy jak zakończył się ten pojedynek i można zadać sobie różne pytania. Czy po tym meczu wiemy coś więcej? Czy o czymkolwiek on zdecydował? Czy Falubaz zaprzepaścił szansę na play-off? I na wszystkie tego typu rozważania odpowiedź brzmi: nie. Przecież to dopiero druga przegrana na osiem spotkań, a obecny system rozgrywek polega na tym, że żużlowcy przez pięć miesięcy jeżdżą tylko po to, żeby awansować do czołowej czwórki lub uchronić się przed spadkiem. Jeśli system rozgrywek skupia emocje na ostatnich czterech kolejkach (a tak wygląda to obecnie w przypadku żużlowych play-offów), to siła rzeczy reszta - niestety - wygląda tak, jak wygląda. I nie warto wymagać od klubów i zawodników jazdy po bandach, skoro za dwa miesiące wszystko i tak pójdzie w niepamięć. Nudne? Ja rozumiem, że tych kilka linijek jest niezgodnych z ogólnie przyjętym trendem, bo całkiem spora część kibiców potrzebuje tekstów, które będą w jakiś sposób kontrowersyjne, które będą mnożyć różnego rodzaju teorie spiskowe, choćby najbardziej absurdalne, które pozwolą uznać jakiegoś zawodnika czy działacza za fałszywca, oszusta, kretyna, psychola, złodzieja albo bandytę. Kontrowersyjnie będzie później, ale będą to kontrowersje, że się tak wyrażę, niestandardowe. Na razie będzie chłodna kalkulacja.
Myślę, że każdy kibic zauważył już dość wyraźny podział na dwie czwórki, czyli tę, która prawdopodobnie walczyć będzie o mistrzostwo (Gorzów, Wrocław, Leszno, Zielona Góra) i tę, która z dużą dozą prawdopodobieństwa zakończy sezon w sierpniu. Można dla uproszczenia nazwać te dwie grupy „góra” i „dół”. W dolnej części jest jeszcze dodatkowy podział na mające jakieś nadzieje kluby z województwa śląskiego i dołujące z województwa kujawsko-pomorskiego. Proszę zauważyć pewną ciekawostkę, że ostatnie zwycięstwa Włókniarza i ROW-u ze Stalą były pierwszymi w tym sezonie przypadkami triumfu dołu z górą. Dół dzięki temu zyskał jakąś nadzieję, a góra niespecjalnie dużo straciła, czyli właściwie pokłosiem stalowych niepowodzeń jest pewna szansa na jakieś emocje związane z możliwością zmiany w owych czwórkach, choć jest to szansa raczej teoretyczna.
Warto zauważyć, że jeśli Włókniarz i ROW chcą mieć jeszcze jakieś nadzieje na coś więcej niż spokojne utrzymanie, to muszą przede wszystkim wygrywać z rywalami z góry. Jeśli drużyny z góry chcą zachować swoją pozycję, muszą przede wszystkim pokonać rywali z dołu. Dlatego uważam, że wynik meczu Falubaz - Unią Leszno nie miał dla zielonogórzan większego znaczenia, bo ogromna robota została wykonana podczas pojedynków w Grudziądzu i w Toruniu, a kolejnymi kluczowymi spotkaniami będą tak naprawdę dwumecz z rybnickimi Rekinami i wyjazd do Częstochowy. I to wyniki tych potyczek zadecydują o ostatecznym składzie obu czwórek. Marketingowo dla zielonogórskich działaczy i kibiców dużo ważniejsze będą oczywiście lubuskie derby, ale to pojedynki zielonogórsko-śląskie tak naprawdę dadzą odpowiedź na pytanie, czy Falubaz będzie mógł spokojnie przygotowywać się do walki o medale, czy do końca drżeć będzie o swoją pozycję na górze.
Wracając jeszcze do tego, co działo się podczas tournée Falubazu po województwie kujawsko-pomorskim, to myślę, że oglądając walkę (zdecydowanie w pełnym tego słowa znaczeniu) kibice mogli poczuć się w pełni usatysfakcjonowani, bo szczególnie starcie ma Motoarenie stało na niesamowitym poziomie, zarówno emocjonalnym, jak i sportowym. I nie ma sensu doszukiwać się tutaj dziur w całym, skoro zgarnięta została pełna pula, czyli zadanie zostało wykonane w stu procentach. Sam nie spodziewałem się takiej eksplozji formy Jarosława Hampela, który do doskonałych startów dołożył teraz jeszcze świetną i skuteczną jazdę na dystansie. Tym co może martwić jest słabsza niż można było oczekiwać zdobycz punktowa młodzieżowców, aczkolwiek sama jazda Aleksa Zgardzińskiego jest o niebo lepsza niż to, co prezentował on jeszcze rok temu. Póki co, wciąż jesteśmy w okresie, gdy chodzi tak naprawdę o tworzenie dobrej atmosfery w drużynie, a prawdziwa walka rozpocznie się na przełomie sierpnia i września. Nie ma sensu rozpamiętywanie przegranej, która o niczym przecież nie decyduje.
Zostając w ekstraligowych klimatach, zmienię nieco temat. Jeśli próbuje się wejść ze speedwayem na salony, to należy zadbać nie tylko o kwestie wizerunkowe, ale także, a może przede wszystkim, o podwyższenie poziomu ludzi interesujących się tym sportem. Ekstraliga żużlowa jest obecnie towarem na rynku medialnym, bo takie są czasy. Problem polega jednak na tym, że jeśli centrala sprzedaje prawa do transmisji telewizyjnych, to powinna też wymagać odpowiedniej jakości merytorycznej, bo dziennikarze, zarówno ci telewizyjni, jaki i piszący, są niewątpliwie ośrodkami opiniotwórczymi dla znacznej części kibiców. O ile jakość obrazu jest na naprawdę wysokim poziomie, to jakość komentarza merytorycznie pozostaje nieco w tyle. Niedopuszczalne są sytuacje, gdy zaproszony gość współkomentujący mecz narzuca sposób interpretacji przepisów środowisku sędziowskiemu, a takie sytuacje mieliśmy w tym roku wielokrotnie. Żeby było śmieszniej, często jest to czynny zawodnik, więc mając możliwość wypowiedzi, de facto narzuca środowisku sędziowskiemu swój punkt widzenia. W efekcie dochodzimy do absurdów, gdy oceniający pracę sędziów w programie PGE Ekstraliga Leszek Demski bliźniacze sytuacje w różnych programach podsumowuje zupełnie inaczej. Wiadomo, że ten punkt magazynu jest zrobiony na wzór programu Liga+ Extra, ale ocena sędziego żużlowego jest dużo bardziej subiektywna niż sędziego piłkarskiego. Poza tym strasznie duży nacisk kładziony jest na to, że jest to najlepsza, najbogatsza i najszybsza liga świata - i ludzie w to naprawdę wierzą, choć przecież jest to tylko zwyczajne hasło marketingowe i wyłącznie jako hasło marketingowe powinno być odbierane.
Slajd: Telewizja nSport+
Tymczasem spora część kibiców, która nigdy nie była na żadnym innym obiekcie niż swój stadion, a często także całe zainteresowanie żużlem ogranicza do polskiej ligi i ewentualnie cyklu SGP, odbiera to hasło bardzo dosłownie, lekceważąc coraz bardziej wszystko to, co wykracza poza ich obręb zainteresowań. A przecież zawodnicy jeżdżący na polskich torach swojego fachu uczyli się na torach Anglii, Szwecji, Danii itd. Pracowali przez wiele lat na to, co dziś prezentują, i to zawodnicy tak naprawdę decydować będą o tym, co jest dla nich priorytetem.
Do czego piję? Do zarzutów kierowanych w stronę Jasona Doyle'a przez kibiców Falubazu w związku z jego nieobecnością na meczu z Unią. Do zarzutów kierowanych w stronę Patryka Dudka o to, że jeździł za dobrze w SGP, a za słabo w lidze. Podobnie wygląda sytuacja w innych klubach i innych środowiskach kibicowskich. Ja rozumiem, że kibice, tak bardzo zaangażowani emocjonalnie w życie swoich drużyn, mają prawo czuć się rozczarowani wyborami zawodników, ale trzeba spojrzeć realnie na tę rzeczywistość. Cele indywidualne zawsze będą miały priorytet dla żużlowców. Oni nie są pracownikami klubów i to nie oni biegają za działaczami w celu podpisania kontraktu. Dobrze wiedzą, że w Polsce jest idiotyczne parcie na wynik za wszelką cenę i wykorzystują to, bo najwyraźniej pozwalają im na to podpisane kontrakty. Jeśli więc do kogoś kibice chcą kierować swoje pretensje, to powinni je kierować do tych, którzy podpisali takie kontrakty ze strony klubu.
Domyślam się, że występuję w tej chwili jako "adwokat diabła", ale warto, żeby kibice starali się spojrzeć na świat także przez pryzmat interesu zawodnika. Każdy zaczynający przygodę ze sportem, szczególnie indywidualnym, marzy o tym, żeby kiedyś zostać mistrzem. Taki Jason Doyle przez wiele lat harował (tu nadaje się inne słowo, ale może zostać uznane za wulgarne) na torach angielskich, jeżdżąc kilkadziesiąt imprez w roku (w Polsce ma zaledwie marne osiemnaście spotkań), żeby dziś móc walczyć o tytuł indywidualnego mistrza świata. To nie jest tak, że prezes Skrzydlewski wyciągnął z Wysp pierwszego lepszego Australijczyka, a ten niespodziewanie został najlepszym rajderem I ligi. Wiadomo, że mistrz w sezonie może być tylko jeden, więc każdy kolejny sezon bez tytułu jest straconą szansą na spełnienie marzenia. Jeśli ktoś nie potrafi tego zrozumieć i żąda wyłącznie lojalności wobec klubu, z którym łączy Australijczyka tylko kontrakt i aneks finansowy, to chyba nie jest kibicem żużla, a jedynie ślepo zapatrzonym w swój klub fanem określonych barw. Wielokrotnie spotkałem się z argumentami typu: „wziął grubą kasę i ma robić punkty”. Rozumiem ten punkt widzenia, chociaż się z nim nie zgadzam. Nikt nie każe naszym działaczom biegać za zawodnikami i oferować im pieniędzy dwu, trzy czy czterokrotnie wyższych niż w innych krajach. Dlaczego mimo wszystko tak postępują? Nikt nie potrafił mi odpowiedzieć na to pytanie. Podobnie zresztą nie uzyskałem odpowiedzi na pytanie: jaki jest sens wyciągania pieniędzy od samorządów tylko po to, żeby potem biegać za zawodnikami i wciskać im tak wysokie kontrakty? Gdzie tu jest sens? Zadając takie pytania wiem, że nie dostanę odpowiedzi, ale chcę, żeby kibice żądający wyników i lojalności zobaczyli absurd całej sytuacji. Żużel został strasznie mocno zamieszany na styku lokalnej polityki i biznesu i jest wykorzystywany, bo mimo wszystko pogoń za pojedynczym zwycięstwem jest wciąż w naszych umysłach silniejsza niż zdrowy rozsądek.
Ten przydługi akapit posłuży też jako wstęp do kolejnego. Niedawno kolega z Torunia opisał w swoim felietonie bardzo lakoniczne i - jak się może niektórym wydawać - trochę niestosowne odpowiedzi Patryka Dudka na pytania zadawane mu po meczu na Motoarenia. Tyle, że Patryk ma rację. Kibice patrzą zerojedynkowo na rzeczywistość, uważając, że polska ekstraliga jest szczytem marzeń i ambicji zawodników. Nie jest. Jest przede wszystkim sposobem na zarabianie pieniędzy. Wiadomo, że zawodnicy stając pod taśmą zawsze chcą wygrać, ale są starty, które są dla nich ważniejsze i bardziej prestiżowe od innych. Jason Doyle jasno się określił, że ma zamiar reprezentować swój kraj w DPŚ i to jest dla niego na tę chwilę priorytet. Przez to Falubaz nie mógł skorzystać z zastępstwa zawodnika, ale za to mógł przetestować za jednym razem Jacoba Thorssella i Andreja Karpowa, co dało Markowi Cieślakowi odpowiedź na kilka pytań przed najważniejszą częścią sezon. Falubaz przegrał mecz z Unią. Trudno. Czy coś można zrobić Australijczykowi? Nie, bo imprezy FIM-owskie mają priorytet nad ligą. Proste. I warto, żeby zarówno kibice, działacze, jak i redaktorzy znali miejsce naszej ekstraligi w szeregu, bo hasło o tym, że ekstraliga jest po trzykroć naj... jest zwyczajnie szkodliwe, jeśli będzie rozumiane dosłownie.
Niestety, na tym rozczarowaniu kibiców żerują dwa duże serwisy internetowe prześcigające się w kreowaniu rzeczywistości tylko po to, żeby „wzbudzić dyskusję na forach” w celu zwiększenia liczby odsłon. To jest niestety straszne źródło negatywnych emocji. Żużel jest tylko sportem, w którym raz się wygrywa, a raz się przegrywa. Na zaakceptowaniu tej nieprzewidywalności polega całe jego piękno. Wtedy jednak wkracza redaktor, który tłumaczy, dlaczego zespół przegrał, albo dlaczego wygrał. Bo przecież nie mógł przegrać w czystej sportowej walce. Dramat polega na tym, że kibice w to wierzą i żądają wyjaśnień, które znów podaje im ten sam redaktor, stając się tym samym podstawowym źródłem informacji i narzucając swoje spojrzenie na świat. Nie jest przypadkiem, że ostatnio mocno zwiększyła się na naszych torach liczba fauli, które są wynikiem jazdy za wszelką cenę drużyn, którym ucieka szansa na przedłużenie sezonu. To jest właśnie efekt podsycania emocji. Dlatego Patryk nie chce odpowiadać na tak zadawane pytania i dlatego prowadzi w klasyfikacji SGP, bo tam nie zaprząta sobie głowy tym, co o nim mówią i piszą, a skupia się po prostu na jeździe.
Ci sami kibice mogą sobie włączyć stację Eleven i zobaczyć, że w Anglii i Szwecji wcale nie musi być takich gwiazd, pieniędzy, stadionów, a emocji stricte sportowych i zwykłej przyjemności z oglądania speedwaya często jest dużo więcej. Do tego komentarz prowadzą ludzie bawiący się tym sportem i mający zwyczajnie radość z samego oglądania żużla. Prędzej czy później, ale kibice wreszcie zauważą, że ekstraliga jest towarem, w którym najdroższe jest tak naprawdę złote opakowanie. Dlatego tak poczytni są dziennikarze mówiący o tym, co dzieje się pod tym opakowaniem, choć często sami nie mają o tym zielonego pojęcia. Pamiętając co działo się choćby w latach 80. czy 90., gdy każda możliwość oglądnięcia żużla w telewizji była świętem, nie myślałem, że kiedykolwiek dojdę do takiego wniosku, ale w tej chwili żużla w telewizji jest po prostu za dużo. Brakuje też komentatorów potrafiących przekazać widzom sedno tego sportu.
Nie będę ukrywać, że w stosunku do ekstraligi stoję coraz bardziej z boku. Owszem, chcę być na bieżąco, ale jednocześnie staję się tylko obserwatorem i nie chcę angażować się emocjonalnie w rzeczy, które nie sprawiają mi przyjemności. Dlatego zamiast iść na mecz Falubaz–Unia pojechałem do czeskiej Koprzywnicy, gdzie grupa pasjonatów uratowała przed likwidacją tamtejszy tor i zorganizowała pierwsze po dziewięciu latach zawody. Świetna sprawa. Pomimo przejechania w sumie prawie 800 kilometrów odpocząłem psychicznie. Do tego, żeby zawody były ciekawe nie potrzeba ani wielkich gwiazd, ani wielkich pieniędzy. Wystarczy w miarę wyrównana stawka i to jest podstawa udanych zawodów. Tor, jakiego chyba już nigdzie się nie uświadczy: czarna nawierzchnia, 480 metrów długości, 10 metrów szerokości na prostej i zaledwie 12,5 metra na łukach. I jeszcze do tego brak dmuchanych band. Żużel jak kilkadziesiąt lat temu, tylko sprzęt dzisiejszy. Ciekawe czy w dłuższym czasie miejscowi organizatorzy zadbają o dmuchawce, bo wydaje się to dziś podstawowe zabezpieczenie. Aczkolwiek z drugiej strony zastosowanie dmuchawców i jeszcze większe zwężenie i takjuż wąskiego owalu może paradoksalnie zmniejszyć poziom bezpieczeństwa. Nie mam zielonego pojęcia, jak zostanie to rozwiązane i czy w ogóle zostanie rozwiązane.
Po powrocie do Zielonej Góry zacząłem zapoznawać się z wynikami ligowymi, słuchać komentarzy, oglądać powtórki, żeby być na bieżąco. Jeśli ktoś nie był nigdy na takich naprawdę piknikowych zawodach, to nie zrozumie, jak kolosalna jest różnica między radością z możliwości obserwowania zmagań żużlowców, a absurdalną żądzą zwycięstwa. Obejrzałem magazyn PGE Ekstraligi, w którym nagle zmieniono narrację i o akcjach Adriana Miedzińskiego nikt już nie mówił jako o "bandyckich" atakach, tylko o sytuacjach wynikających z zaangażowania w wynik bardzo potrzebującej punktów drużyny. Niestety, to co zostało powiedziane i napisane w ciągu ostatniego miesiąca o "Miedziaku", pozostanie w głowach kibiców i będzie jeszcze długo napędzać bardzo negatywne emocje.
Kazimierz Górski powiedział kiedyś, że mecz można wygrać, przegrać, albo zremisować. Te słowa wydają się trywialne, ale niosą ze sobą wielką prawdę. Niezależnie od tego, czy jestem sportowcem, działaczem czy kibicem, to przystępując do jakiejkolwiek rywalizacji zawsze mam walczyć o zwycięstwo, ale muszę liczyć się z możliwością porażki lub remisu. To jest tylko sport i warto o tym pamiętać. W ciągu kilku dni mieliśmy kilka świetnych spotkań, zakończonych dwupunktową różnicą. Na tym PR-owcy ekstraligi powinni opierać swoją politykę, wykorzystując właśnie takie pojedynki. Czego im i nam, kibicom, serdecznie życzę.
Więcej ciekawych tekstów na blogu "Żużel widziany z trybun" kibic-zuzla.pl