Na dwóch biegunach, dodajmy. Jeden jest dla tych, których lubimy. Bo skoro lubimy, to wybaczamy. Afirmujemy. Choćby nieświadomie, wchodzimy w rolę rzeczników, marketingowców. Przecież nie mogliśmy się mylić. Drugi biegun jest dla reszty. Ze szczególnym uwzględnieniem kilku ancymonów. Są - całe szczęście - bo są nam potrzebni. Generują emocje. Nie muszą nawet za wiele robić - wystarczy ich obecność. Resztą już się zajmiemy. Do czego piję? Do dwóch sytuacji z przełomu czerwca i lipca 2017, które zawładnęły żużlową debatą. W tej pierwszej bohaterem był Adrian Miedziński, w drugiej - Bartosz Zmarzlik. Ten pierwszy to "przypadek dla lekarza psychiatry". Drugi - "ofiara wielkiej presji". Przetrzyjcie oczy. To się dzieje naprawdę.
Kurz jeszcze nie opadł po meczu Get Well z Falubazem, a za fasadą troski o dobro zawodnika temat zmonetyzowano. Temat na który popyt był zawsze, ale dwa wydarzenia na toruńskiej Motoarenie sprawiły, że erupcja stała się potrzebą chwili. "Odpowiadała żywotnym potrzebom" - bareizując. Taka okazja...
O tym, że "Miedziakowi" przydałyby się badania, ale nie złamanej ręki, tylko te psychiatryczne, wie już chyba każdy w Polsce. W każdym żużlowym mieście i pewnie w połowie tych nieżużlowych. Ba, zainspirowane "najbardziej opiniotwóczym portalem" kilka dni później sprawę opisało nawet piłkarskie Weszlo. Lepiej nie szukajcie. W konwencji troski o zdrowie psychiczne pozostając.
Psychiatria – jedna z podstawowych specjalizacji medycznych, zajmująca się badaniem, zapobieganiem i leczeniem zaburzeń i chorób psychicznych.
Aż szkoda, że nie padła żadna supozycja, jakim to konkretnym zaburzeniem psychicznym może być dotknięty pan Adrian. Ja bym się chętnie dowiedział. Wraz z tysiącami kibiców. Myślę, że należałoby także sprawdzić, czy nie ma żadnych obciążeń genetycznych. Wszak ojciec żużlowca swego czasu w kilku podejrzanych upadkach brał udział. A co... Skoro leczymy Miedzińskiego publicznie, to do końca! Jeśli wykładającemu ex catedra grozę sytuacji zasłużonemu doktorowi nie przeszkadza publiczne dywagowanie o stanie pacjenta (tak, stan psychiki to także stan zdrowia), to chyba nie ma żadnych przeciwwskazań. Panie Hipokratesie, pan się przesunie. Hipokryci idą.
Swoją drogą, cóż za misterna konstrukcja. I przemyślana. Nic od siebie, wszystko ustami fachowca. Jakby co - "ja tylko cytowałem". W sądzie to potem świetny argument.
Czternaście dni później mieliśmy finał IMP w Gorzowie. Faworyt miejscowych (i nie tylko), Bartosz Zmarzlik, ponownie jakoś nie mógł udowodnić swojej dominacji. W biegu ostatniej szansy wziął pole żółte, które - wydawało się - pozwoli wystrzelić i "założyć się" na rywali. Ale to zakładanie się szło mu mniej więcej tak, jak zakładanie rakiet śnieżnych przez typowego Nigeryjczyka. Co się nie założył, to leżał. Albo odwrotnie (tamto to wersja "oficjalna"): co się nie próbował założyć, to biedny Kołodziej musiał sprawdzać, czy zgadza się liczba kończyn. Diagnoza: [przepraszam, ale aż zrobiłem screena]
Źródło: Strona główna sportowefakty.wp.pl 03.07.2017
Ahaaaa.
Czyli jeśli niebezpieczne sytuacje powoduje zawodnik Miedziński, to jest to przesłanka ku jego psychicznemu kalectwu, jeśli zaś to samo czyni zawodnik Zmarzlik - wyjaśnieniem jest wiiiielka presja i chęć wygrywania. Miedziński oczywiście nie czuł presji i nie chciał wygrywać. Pewnie, że nie. Jego Apator kroczy od zwycięstwa do zwycięstwa, udział w play off zapewnił sobie w połowie sezonu, a kibice w sieci układają panegiryki na wieczną cześć swych Monsterów. I nie wchodźmy może w dyskusję pt. "przecież on już wcześniej ileś razy", bo są fani mający dużo lepszą pamięć ode mnie i jeszcze się okaże, że liczba tych wcześniejszych razów "ofiary presji" jest taka sama jak liczba razów "torowego bandyty", którego dziwnym trafem nikt jeszcze nie zamknął w psychiatryku.
W ogóle takie dysputy lepiej omijać, bo ktoś jeszcze zapyta, czy ten poszkodowany Doyle czasmi też nie jeździ ostro? Albo czy nie zdarzyło mu się ostro pojechać z Miedzińskim. Czy kiedykolwiek mu się zdarzyło. Mnie się zdarzyło obejrzeć taki mecz, w którym rywale swojego straniero stracili zanim przejechał 100 metrów, czyli mecz "o pietruszkę" de facto, w którym pomimo tego, że wynik był dawno rozstrzygnięty, "Kangur" jeździł momentami aż za ostro. A czy w tym samym słynnym meczu na Motoarenie niejaki Jepsen Jensen nie jechał z Hampelem jak szalony? Podpączkować "Małego" do takiego stopnia, żeby ów zapomniał o kościach, śrubach, całym Bożym świecie i rzucił sie w pogoń (skuteczną!), to naprawdę trzeba zasłużyć... I tak można wyliczać, wyliczać i wyliczać. A pan się, panie Buczkowski, nie śmieje. Na pana też coś znajdziemy.
Miedziński zagotował się w sytuacji z Thorssellem - i bez mrugnięcia okiem wyleciał z biegu. Prawidłowo. Powinien jeszcze dostać solidny o.p.r. od własnego menadżera za głupio oddane punkty, a na deser żółtą kartkę, co pewnie już na wstępie nieco oczyściłoby atmosferę krucjaty w obu parkingach. Ale przecież sam sobie tej kartki nie pokaże. Ktoś tam stał na wieżyczce. Teraz już problemu nie będzie - teraz będziemy mieć kartek więcej niż liczy żużlowy regulamin. Poszedł "prikaz".
Sympatyzuję z każdym z wyżej wymienionych, bo sympatyzuję z tą dyscypliną. Każdy z nich walczy o inne cele, choć daje z siebie tyle samo - to też jest piękne. Ale jeśli uwielbiam Doyle'a za hart ducha, ambicję, odwagę, znikąd-się-wzięcie i dwadzieście pięć innych cech, to nie oznacza, że jeśli gdzieś pojedzie jak kretyn, nie powiem, że pojechał jak kretyn. I - kontynuując - to nie oznacza też, że trzeba dorabiać scenariusze i snuć genezy wykraczającą daleko poza tę konkretną sytuację. Takie proste, a jednak takie trudne.
Kiedy co zapalczywsi wisieli na internetach i wypisywali, gdzie to powinno się wysłać Miedzińskiego, i czy ośrodek w Ustrzykach Górnych to nie za blisko, ja poświęciłem panu Adrianowi kilka cennych minut swego czasu i "zaatakowałem" go z drugiej strony. Przyznaję bez bicia, że też jestem obarczony pewną przypadłością, a mianowicie elementarnym szacunkiem dla niego. Może nawet ciut ponad elementarnym, a wręcz podwójnym, bo po pierwsze, wymierająca instytucja "wiernego klubowi wychowanka" jest jedną z kilku ostatnich rzeczy, które jeszcze podsycają we mnie ognik żużlowego sympatyka. Po drugie - tu już diagnoza cięższego kalibru - kiedyś na zachwaszczonym stadioniku w jednej z czeskich wiosek przyszło mi z nim dłużej porozmawiać. Traf chciał, że tuż po tym, kiedy torunianin powrócił na tor po paskudnej kontuzji przywleczonej z Anglii. Kto chce pamiętać, ten pewnie pamięta. Zapytałem "Miedziaka", czy może pokazać dłoń. Pokazał. Zabolało. Nie były to "ręce, które leczą". Raczej przerażają. Szrama na szramie, szycie na szyciu. Skoro więc tłuką człeka po mordzie, to chociaż będe oryginalny - pomyślałem. Oto mój dolchstoß - rasowy "cios w plecy". Wyniki Adriana w Elitserien, gdzie presja w zgodnej opinii jest odczuwalnie niższa. Spójrzmy na kartotekę "torowego bandyty" z Torunia. Skoro "rozwala siebie i innych w każdym meczu!!11!1", to trochę mu dołożymy:
9 maja: Vetlanda - Indianerna (1*,0,-,1) 2+1
16 maja: Indianerna - Rospiggarna (2*,2,3,2,3) 12+1
23 maja: Piraterna - Indianerna (3,1,2*,3,0,2) 11+1
30 maja: Indianerna - Lejonen (1,2,1,3,1*) 8+1
6 czerwca: Dackarna - Indianerna (2*,2,2*,2*,D) 8+3
13 czerwca: Indianerna - Smederna (3,3,3,1,1,3) 14
Wyścigów: 30. Wykluczeń: 0.
Nieźle jak na "świra"...
Mówimy tu o facecie, który notorycznie jest wybierany przez szwedzkich dziennikarzy zawodnikiem kolejki w swojej drużynie. Do momentu kontuzji okupującym top10 całej Elitserien. Mówimy o zwycięzcy rundy Grand Prix i Drużynowym Mistrzu Świata. Czy to jakaś choroba psychiczna objawiająca się wyłącznie na gruncie polskim? Bo ewidentnie znika, kiedy pacjent wsiada na prom. I jak ją zdiagnozować, żeby nie wyszło przypadkiem, że Adrianowi też cholernie zależy (ale oczywiście nie tak bardzo jak Zmarzlikowi. I nie tak chwalebnie).
Zdjęcie: Indianerna Kumla FB
Żenujące było to wszystko. Jak w ogóle coś takiego mogło się pojawić w przestrzeni publicznej? To był poziom knajpianych pyskówek, nie poziom sportowego dyskursu. Potem dziwimy się wszyscy, że na trybunie ktoś zachowuje się jakby wybiegł z widłami z obory. A co my - dziennikarze - tym ludziom serwujemy? Ciągłe podkręcanie spirali, szczucie jednych na drugich, zdziczałą walkę o odsłony, bez żadnej refleksji co do konsekwencji. Przykład idzie z góry. Tylko zamiast wideł jest pióro.
Cytat na dziś: "Nie ma nic gorszego niż człowiek wykształcony ponad własną inteligencję". Jerzy Dobrowolski (1930-1987)
Jakub Horbaczewski