Jeszcze kilka tygodni temu ostatni mecz rundy zasadniczej ze Stalą Rzeszów miał pieczętować awans Polonii do fazy play-off. Tak wynikało ze wstępnych prognoz i kalkulacji, które przecież dalekie były od hurraoptymizmu. Niestety, jak mawiał klasyk, cały plan poszedł w pi*du i spotkanie z "Żurawiami" było o nic. W tym miejscu podziękowania dla żużlowej centrali za niezwykle rozsądną godzinę rozpoczęcia - 17:00, czyli już po tym jak swoje mecze odjechali konkurenci Polonii w walce o pierwszą czwórkę i było "pozamiatane". Rozumiem, że mecz w Krakowie był transmitowany przez Eleven, a ten na Łotwie przez Polsat, ale godzinę potyczki pilan można było wyznaczyć chociażby na 14:45, czyli tak jak w Daugavpils, żeby pozostawić resztki emocji. Niestety, dla żużlowych włodarzy podobne rozumowanie okazało się zbyt trudne, przez co mecz o przysłowiową "pietruszkę" obejrzało chyba najmniej kibiców w tym roku (choć ok. 4 tys. to i tak niezły wynik).
"Bittersweet symphony"
Sam mecz i pożegnanie Polonii z sezonem było słodko-gorzkie. Z jednej strony zwycięstwo, co zawsze cieszy, a z drugiej - okropne męczarnie i wygrana z (do niedawna) "czerwoną latarnią" ligi. W dodatku wyszarpana dopiero w ostatnim biegu. Było widać to, o czym mówił po meczu wyraźnie rozczarowany menadżer pilan, Tomasz Żentkowski: Mieliśmy w tym roku chimeryczny zespół i trzeba to powiedzieć otwarcie. Jak jechał jeden, to nie jechał drugi i zawsze czegoś brakowało. W meczu z Rzeszowem brakowało na pewno (po raz kolejny) punków Michała Szczepaniaka. Starszy z braci, poza kilkoma błyskami, ten sezon może praktycznie spisać na straty. Szkoda, że to on otrzymał dziką kartę na niedzielny Puchar Nice PLŻ, a nie Wadim Tarasienko. Rosjanin po słabszym okresie wrócił do formy i w ostatnich meczach był pewnym punktem zespołu.
O Norbercie Kościuchu napisano już w tym roku wszystko, a w niedzielę znowu rządził na pilskim owalu (11+2), mimo wpadki w jednym z biegów. Kapitan Tomasz Gapiński słabo zaczął (2,0,1), świetnie skończył (2,3), a trzeba zaznaczyć, że walczył z ogromnym bólem po upadku w pierwszym biegu, w którym najprawdopodobniej złamał palec. Podobnie jak w dramatycznym meczu z Wandą Kraków, tak i tutaj "cichym MVP" był moim zdaniem Adrian Cyfer, który w 12. biegu uratował Polonii mecz. Pilanie przegrywali wówczas 2 punktami, a wychowanek gorzowskiej Stali Gorzów miał za partnera Adriana Woźniaka. Ich przeciwnikami byli rewelacyjni tego dnia Nicklas Porsing i Wiktor Lampart. I mimo że wygrali start, to Cyfer niczym TGV relacji Gorzów-Piła przemknął obok nich przy "płocie" i uratował remis. Plusik także dla Pawła Staniszewskiego, który bardzo pewnie startował i jechał na dystansie, a gdyby nie błąd na jednym z łuków, wygrałby także bieg juniorski. W tego chłopaka bez wątpienia warto inwestować, bo nawet gdy przegrywa, to nie dojeżdża do mety "w spacerowym tempie", co wyjątkowo często zdarza się jednemu z jego klubowych kolegów.
Stal wstaje z kolan
Na rzeszowian spadła w tym roku lawina krytyki, zresztą w wielu przypadkach jak najbardziej słusznie. Wszyscy pamiętamy co ta drużyna prezentowała w meczach wyjazdowych w Tarnowie i Gdańsku. Litości menedżerów gospodarzy zawdzięczała, że nie kończyło się laniem do 23 czy 25. Ostatnio to się jednak zmieniło i to bardzo. Zaryzykuję stwierdzenie, że gdyby w niedzielę rzeszowianie mogli skorzystać z Josha Grajczonka (który zresztą kiedyś jeździł w Pile), to pokusiliby się o zwycięstwo. Miło się patrzyło na jazdę "Żurawi", a zwłaszcza Nicka Morrisa, którego transfer był prawdziwym strzałem w dziesiątkę. Wiktor Lampart był w Grodzie Staszica dopiero drugi raz w życiu, więc 10 punktów w 5 biegach robi wrażenie. Ciekawe, ilu prezesów z Ekstraligi pakuje już pieniądze do walizek i wybiera się w podróż na Podkarpacie, żeby przekonać braci Lampartów do transferu? Jeżeli w barażach klub będzie mógł wystawić optymalny skład (a typuję, że ich rywalem będzie drużyna z Lublina), to mają bardzo duże szanse na obronę Nice PLŻ. Pytanie tylko, czy prezes na tę obronę ma pieniądze...
Co dalej z Polonią?
Włodarze pilskiego klubu otwarcie mówią o przebudowie zespołu na następny rok. Priorytetem jest oczywiście Norbert Kościuch i działacze powinni zapewnić mu solidną podwyżkę, a kibice mieć nadzieję, że nie skusi go PGE Ekstraliga. Pilski klub chciałby zostawić także Adriana Cyfera, który jest bardzo chwalony za pracowitość i ambicję. Dzięki udanej końcówce sezonu szanse na nowy kontrakt ma także Wadim Tarasienko. Co z resztą?
Nie wiadomo jaki los czeka Tomasza Gapińskiego. Wychowanek pilskiego klubu miał być liderem, a poza udanym początkiem, niestety zawodził. W klubie nie ukrywają dużego rozczarowania jego formą i zaangażowaniem. Michał Szczepaniak nosi się z zamiarem zakończenia kariery - jest rozczarowany obecnym sezonem, ale także prowadzi świetnie prosperujący biznes w branży motoryzacyjnej. Co więcej, na jego podejście kiepsko mają wpływać także... świetne wyniki brata, Mateusza. Zawodnik krakowskiej Wandy był zresztą sondowany przez Polonię, ale już teraz ma dwie oferty z Ekstraligi, więc trudno będzie to przebić.
Kompletnie niezrozumiała dla mnie przemożna wiara pilskich kibiców w Brady'ego Kurtza i ciągłe dopominanie się o obecność Australijczyka w składzie, raczej się już skończy i mistrz Australii z 2016 roku odejdzie z klubu. Kurtz zresztą sam miał mówić działaczom, że raczej nie wiąże wielkiej przyszłości z Polonią, więc rzadkie powoływanie go na mecze, wydaje się, miało uzasadnienie.
Poszukiwane będą także wzmocnienia w formacji juniorskiej, bo właśnie jej punktów brakowało najbardziej, chociażby w przegranym meczu u siebie z Gdańskiem, który chyba do dzisiaj wszystkim w Pile odbija się czkawką. Do okienka transferowego jeszcze długa droga, więc działacze mają sporo czasu, żeby rozsądnie przebudować zespół.
Teraz jeszcze Puchar Nice PLŻ 13 sierpnia i można zamykać stadion na ponad pół roku. Za oknem upały, pełnia wakacji, do jesiennej słoty jeszcze 3 miesiące, a na bramie stadionu zawiśnie kłódka. Brawo PZM, brawo GKSŻ! Dziękuję za ten niezwykle długi sezon i całe 120 dni emocji...
Jakub Sierakowski