Pierwszy mecz półfinałowy Falubaz, chyba tylko siłą woli, zdołał przegrać w granicach jakiejś przyzwoitości, bo tak trzeba określić 10-punktową różnicę. Myślę, że był to najniższy wymiar kary wobec gości, którzy jechali tak naprawdę w 2,5 zawodnika, bo o ile swoje zrobił Dudek, to zaledwie połowę oczekiwanej pracy wykonał Doyle. Początek rewelacyjny miał Hampel, środek i końcówkę niezłe Protasiewicz. Kiedy jednak "PePe" zaczął punktować, to "Mały" przestał – takie wzajemne uzupełnianie się. Pan Piotr ma kłopoty ze startami i tak naprawdę dopiero przejście na wewnętrzne pola pozwoliło mu poprawić swoje statystyki. A juniorzy? Im trzeba poświęcić osobny akapit. A nawet dwa.
Marek Cieślak próbował ratować sytuację rezerwami taktycznymi, ale w niedzielę niewiele one dawały. Tak naprawdę z czterech roszad tylko jedna dała efekt w postaci wygranego wyścigu, dwie pozwoliły zremisować, a zastąpienie Mateusza Tondera Aleksem Zgardzińskim było wyłącznie zmianą formalną. Goście najwięcej punktów potracili w wyścigach, w których jechali zielonogórscy młodzieżowcy (bilans 22:8). Tak na dobrą sprawę obaj juniorzy Falubazu mogliby na tor nie wyjeżdżać i nikt nie zauważyłby różnicy. Może poza tym, że wyścig kończyłby się trochę szybciej. Szczególnie dla starszych kibiców, pamiętających dobrze lata 80. czy 90., postawa najmłodszych zawodników jest bardzo przykrą sprawą. Przecież klub z Winnego Grodu zawsze słynął z dobrego szkolenia. Młodszym aż trudno będzie w to uwierzyć, ale po tragicznym wypadku Wiesława Pawlaka w 1987 roku, Falubaz w kolejnym sezonie miał w składzie... jednego seniora, którym oczywiście był Andrzej Huszcza. A mimo to zielonogórzanie zajęli czwarte miejsce w lidze.
Alex Zgardziński już w sezonie 2016 potrafił jeździć widowiskowo. Czy zrobił postęp?
Po leszczyńskim półfinale oberwało się mocno juniorom, a w szczególności Aleksowi Zgardzińskiemu, czemu zresztą trudno się dziwić, skoro zawodnik jeżdżący już kilka dobrych lat przyjeżdża na metę kilkadziesiąt metrów za miejscowymi młodzieżowcami. Nie potrafi płynnie przejechać czterech kółek na przyczepnym torze, a jednocześnie przed każdym kolejnym sezonem stawia klubowi jakieś warunki. Często słyszy się o braku w Zielonej Górze szkolenia, choć tutaj akurat można się spierać, wszak aktualnie w klubie obok wspomnianego Aleksa są także: Mateusz Burzyński, Mateusz Tonder, Wojciech Pilarski (wypożyczony do Poznania), Arkadiusz Potoniec (wypożyczony do Łodzi), Jakub Osyczka (wypożyczony do Gniezna) i Damian Pawliczak. Nasuwa się pierwsze pytanie: dlaczego żaden z nich nie potrafi wyskoczyć do poziomu przeciętności? Pytanie drugie: skoro jest tylu juniorów, po co kontraktuje się Sebastiana Niedźwiedzia? Odpowiedź na drugie pytanie: bo miejscowi są za słabi. Pytanie trzecie: jak mają być lepsi skoro klub wiecznie sprowadza kogoś z zewnątrz, przez co miejscowi z góry skazywani są na brak szansy i perspektyw? I tak pytając i odpowiadając dojdziemy w końcu do odpowiedzi na pytanie pierwsze. Swoją drogą ciekawe czy w klubie ktoś potrafi odpowiedzieć na pytanie: kiedy po raz ostatni klub sam z siebie zorganizował zawody młodzieżowe (nie liczę tutaj DMPJ i MDMP, bo to są turnieje narzucone przez centralę)? Jeśli się nie mylę, to ostatnimi takimi zawodami był Memoriał Rycerzy Speedwaya (13 września 2015 r.). Rok 2015 był w tym sensie wyjątkiem, bo licencję „Ż” uzyskało aż czterech chłopaków, a opiekował się nimi Grzegorz Kłopot. A wcześniej? Długo by szukać. A później? Centrala nakazała, więc trochę jazdy było, ale nic ponadto. Niestety, potrzeba tutaj nakładu pracy, potrzeba sprzętu, potrzeba przede wszystkim chęci i cierpliwości. No i pieniędzy. A jakby ktoś chciał się dowiedzieć kto opiekuje się aktualnie szkółką... to niech sobie poszuka.
Z drugiej strony, gdy przyjrzymy się tym "importowanym" w ostatnich latach juniorom (i juniorce) - Łukaszowi Sówce, Kamilowi Adamczewskiemu, Klaudii Szmaj, Krystianowi Pieszczkowi, Sebastianowi Niedźwiedziowi - to nie da się nie zauważyć, że wszyscy, którzy zakończyli już współpracę z Falubazem, w momencie odejścia byli dużo słabszymi zawodnikami, niż gdy tu przychodzili. Zostali wyciśnięci jak cytryna i wyrzuceni, gdy przestali być potrzebni. Temat Klaudii to oczywiście osobna historia, bo chodziło wyłącznie o cele marketingowe. Znając życie, pojawią się jednak następni chętni, wierzący w to, że zawojują świat. To trochę tak jak w bajkach, gdzie w zamku zjawiali się kolejni śmiałkowie mający ujarzmić smoka, ale żaden z nich nie wracał z wyprawy. Wciąż czekamy na tego jednego, któremu ta sztuka się uda.
Falubaz na Stadionie Olimpijskim. Po wypunktowaniu Sparty w ostatnim meczu rundy zasadniczej (51:39) dla wielu kibiców ta ekipa stała się faworytem do złota DMP 2017
Falubaz zajął pierwsze miejsce po rundzie zasadniczej, a Unia Leszno czwarte. Wystarczyła ponadprzeciętna aktywność polewaczki i niewiele brakowało, aby cała rywalizacja rozstrzygnęła się już w pierwszym spotkaniu. I taka jest właśnie wartość tabeli po rundzie zasadniczej. Dopiero teraz rozpoczyna się jazda na pełnych obrotach i dopiero teraz rozpoczyna się prawdziwa presja, bo przecież brak awansu do finału, to bardzo wymierne straty finansowe sięgające kilkunastu procent zakładanego rocznego budżetu. Dlatego właśnie trzeba mieć świadomość pewnej specyfiki tych czternastu kolejek będących wyłącznie swego rodzaju sitem, mającym oddzielić tych słabszych od tych lepszych. To sito w tym roku było na tyle skuteczne, że już w czerwcu właściwie znaliśmy drużyny, które walczyć będą o najwyższe cele. A skoro tak, to priorytetem w czasie ostatnich dwóch miesięcy powinno być wypracowanie dobrej atmosfery w poszczególnych ekipach. Czy udało się ją wypracować? Nie jest to proste, skoro kibice oczekują zwycięstw zawsze i z każdym. Każde choćby minimalne potknięcie spotyka się z pytaniem: jednorazowa wpadka czy już kryzys? Są ludzie żyjący z podsycania tych negatywnych emocji, tworzący problemy, które mogą zaistnieć, a następnie obalający teorie, które sami dwa dni wcześniej uznawali za "bardzo prawdopodobne". Takie podsyfianie jest jak natrętna mucha, która raz przegoniona wraca po chwili. Ogromna większość kibiców podchodzi bardzo emocjonalnie do występów swoich drużyn, co jest rzeczą całkiem naturalną. Problem polega na tym, że tymi emocjami można bardzo łatwo manipulować, podsycając wymyślone konflikty, na co niestety wielu z nas daje się nabierać. Cierpi na tym cała dyscyplina, cierpi ekstraliga, ale nie widać żadnego ruchu ze strony działaczy mającego na celu przerwanie błędnego koła.
Centrala bardzo często skupia się na dbaniu o wizerunek rozgrywek, o wizerunek sponsorów, o prawa telewizji, czyli czynników, że się tak wyrażę, dających fundusze. Wprowadza się różnego rodzaju rozwiązania mające poprawić odbiór ekstraligi w oczach szerszej publiczności, oczywiście z nastawieniem na potencjalnych nowych sponsorów. Czy jest lepiej? Już pierwsze mecze półfinałowe pokazały, że... nie. Co z tego, że powoływane jest na każdy pojedynek trzyosobowe Jury zawodów, skoro głównym tematem komentarzy pomeczowych był stan obu torów. Co z tego, że zabrania się używania środków pirotechnicznych, skoro nie wyciąga się żadnych konsekwencji, bo ewentualne zamknięcie stadionu uderzy głównie w budżet klubu, co prędzej czy później odbije się na wizerunku ekstraligi. Leszek Demski próbuje wszystkim udowodnić, że na torach przyczepnych nie da się rozegrać dobrych i bezpiecznych zawodów, a po dwóch dniach okazuje się, że jednak się da. Wprowadzono stanowisko komisarza toru i co z tego, że nawierzchnie w 90% są ubite i suche, skoro liczba groźnych wypadków i kontuzji wcale nie jest mniejsza niż w innych ligach. Przecież to w Polsce poważnych urazów doznali Niels Kristian Iversen, Adrian Miedziński, Jason Doyle, Peter Kildemand, a ostatnio Sebastian Niedźwiedź i Michał Nowiński. Bardzo dobrze, że wprowadza się nowe zabezpieczenia mające poprawić bezpieczeństwo, ale zapomina się o tym, że w Polsce czynnikiem dość poważnie zwiększającym ryzyko jest... presja. I to bardzo negatywna presja, wynikająca z bardzo wielu czynników, również tych, o których pisałem w poprzednim akapicie. Swoją drogą ciekawe jak wypadłyby wyniki ankiety, gdyby komuś kiedyś udało się takową przeprowadzić wśród kibiców żużlowych, ilu z nas interesuje się żużlem całościowo jako dyscypliną, a ilu wyłącznie w kontekście drużyny, której kibicujemy. Słuchając i czytając różnego rodzaju wypowiedzi udowadniające, że poza Polską nie ma speedwaya, obawiam się, że największą presję powodują ludzie, którzy sam żużel mają w....iadomo gdzie.
Na koniec chciałbym jeszcze porównać dwie imprezy, czyli gorzowski turniej z cyklu Speedway Grand Prix oraz rybnicki finał Drużynowych Mistrzostw Świata Juniorów. Obie miały swoich faworytów, czyli odpowiednio Bartosza Zmarzlika i reprezentację Polski. Pierwsza z nich została oceniony jako nudna, a o drugiej słyszałem, że było tam dużo walki. Tak się składa, że byłem na zawodach w Rybniku i faktycznie kilka mijanek się tam zdarzyło, co nie zmienia faktu, że szału wielkiego z tym ściganiem nie było. Zewnętrzna część toru była, jakby to nazwać, strasznie tępa. Nie dawała prędkości, zawodnicy nie mogli się na niej napędzić, a decydowana większość akcji odbywała się na pierwszym okrążeniu. Tak na dobrą sprawę wyniki znane były na sześć wyścigów przed końcem, ale wygrali ci którzy mieli wygrać. Zastanawiam się czy gdyby w Gorzowie wygrał Bartosz Zmarzlik, to komukolwiek przeszkadzałby sposób przygotowania nawierzchni?
Więcej ciekawych tekstów na blogu "Żużel widziany z trybun" kibic-zuzla.pl