KALENDARIUM

POWIEDZIELI

Uczucia są mieszane, chciałoby się wyrwać ten triumf. Staraliśmy się, ale nie wystarczyło. Od początku Motor kontrolował spotkanie. Kiedy poczuliśmy poprawę, było o 10 biegów za późno. Dziękujemy kibicom. Na pewno będziemy ciężko pracować, aby się poprawić.
Maciej Janowski po finale PGE Ekstraligi

Zagar Matej GPstockholm2017Niedziela. Piąta rano. Lotnisko Sztokholm-Skavsta mały drewniany domek z dumnym napisem "Welcome to Stockholm Airport". Kilka godzin wcześniej skończyło się Grand Prix w Sztokholmie, kilkanaście godzin później zacznie się finał Ekstraligi. Ale ludzi w barwach narodowych, przysypiających w hali odlotów, chwilowo bardziej obchodzi, żeby w końcu przyleciał samolot i dało się tę godzinę przekimać.


Keczup o smaku chili


Grand Prix w Sztokholmie to takie zawody, na które lecisz po dobrą przygodę, niekoniecznie po dobry żużel. Friends Arena nie uchodzi za miejsce najbardziej pasjonujących zawodów świata, nawet jak na stadion z torem czasowym. Do tego stopnia, że bez Internetu nie przypomniałabym sobie, kto wygrał w 2015 i 2016 roku. Polecieliśmy więc dwuosobowym składem kibicowsko-obserwatorskim z Gdańska prosto do Szwecji na hardkorowy trip bez snu i niemal bez jedzenia, jak bowiem wiedzą wszyscy, którzy w Szwecji byli – jest to kraj drogi niezmiernie. Przeszliśmy wszystkie kręgi piekieł, by Wam zrelacjonować, dlaczego Grand Prix Sztokholmu lepiej obejrzeć w telewizji. I dlaczego poprzednie zdanie nie jest prawdą objawioną.

Wyprawa do Sztokholmu była jak sos zaserwowany w jednej z tamtejszych fast foodowych restauracji. Miał być „hot chili sauce”, był keczup z lekkim posmakiem chili. Miał być skandynawski hi-life, jeden z najbogatszych krajów świata, wikiński klimat i cukierki z lukrecji. Tylko najpierw trzeba było dotrzeć do stolicy Szwecji, sto kilometrów od lotniska Skavsta, gdzie wieje wiatr, bociany zawracają, a terminal wygląda jak domek letniskowy. Ten szok kulturowy przyozdabia dumny napis „Welcome to Stockholm Airport”. Ceny za to nawet wśród drzew i skał są niczym na stacji kosmicznej gdzieś między Wenus i Marsem. Bez budżetu na poziomie Ekstraligi – i to raczej jej czuba – nie ma co się pchać do Szwecji, bo nie dotrzecie nawet do stolicy.

Najlepszą pamiątką z Friends Areny są zdjęcia (bo nie kosztują), a najdroższą – program zawodów (bo kosztuje więcej niż czapka z aktualnej kolekcji połowy stawki Grand Prix). Piwo droższe tu niż gdziekolwiek w Polsce, i co z tego, że ma więcej procentów? Na stadion wpuszczają na godzinę przed zawodami, i to losowymi wejściami, więc przedzawodową atmosferę możecie posmakować raczej w galerii handlowej naprzeciwko stadionu.

Sztokholmska runda Grand Prix cierpi na tę samą chorobę co większość rund rozgrywanych w dużych miastach. Poza stadionem praktycznie nie czuć atmosfery. A stadion – moloch pośrodku osiedla wieżowców – z zewnątrz sprawia smutne, bezosobowe wrażenie. Na szczęście to akurat tylko pozory. Friends Arena jest jak Stadion Narodowy – tylko że lepsza. Zasłonięte górne rzędy nadają jej charakteru teatru, czystość i porządek panujące w toaletach i w strefie spożywczo-sklepowej to miła odmiana po niektórych stadionach, a do tego wszystkiego akustyka powala. W pozytywnym sensie. Słuchanie rockowych przebojów na tym stadionie to jak dobry koncert, i już choćby na te doznania warto wydać niemałą sumkę na bilet. Szwedzki hymn też brzmiał fantastycznie – Szwedzi swojego hymnu nie śpiewają, tylko mruczą, a wyśpiewują dopiero ostatnią linijkę. Taki wstęp do Grand Prix tchnął niemal mistycyzmem. Ale i tak jestem zdania, że polski hymn pod koniec zawodów brzmiałby jeszcze lepiej, zwłaszcza że biało-czerwona publiczność też dopisała. Szkoda, że hymnu nie dane nam było usłyszeć.

Sztokholm friends arenaTak, to tutaj powstaje tor żużlowy. Pojemność na koncertach to aż 65 tys. widzów, podczas meczów - 50 tys.

 

Ostatni będą pierwszymi

A same zawody? Najlepsze Grand Prix Sztokholmu w historii tej imprezy. Nie było to widowisko szczególnie porywające, ale mogło się momentami podobać. Tor, na który zawodnicy narzekali po treningu, nie rozpadał się aż tak bardzo. Kibice nawet dopisali. Wszystko było jak ten sos – niby z chili, ale to jednak tylko keczup. Dobry jak na keczup, kiepski jak na cokolwiek innego.

Cuda działy się w tym turnieju, ale nie były to cuda z kategorii „jakie ciekawe zawody!”, a raczej „jak to się mogło stać?”. Do takich kuriozów należy podwójna taśma Taia Woffindena. Pierwszy raz w historii cyklu Grand Prix, a podejrzewam, że i w całej historii mistrzostw świata (może naczelny statystyk polskiego speedwaya będzie w stanie to potwierdzić) ktoś dwa razy z rzędu wpadł w taśmę. W trzecim biegu Brytyjczyka taśma znów została zerwana… ale tym razem przez Antonio Lindbācka. Czyżby to duński sędzia zarzucił sieci na niepokornego Woffindena? A może to jakaś „klątwa biegu z Taiem”?

O klątwie na pewno może mówić dwóch innych zawodników – Jason Doyle i Emil Sajfutdinow. Doyle kolejny raz w sezonie dojeżdża do finału z bogatym dorobkiem punktowym, po czym zawodów nie wygrywa. Ale on płakać nie będzie, bo niemal na pewno zostanie mistrzem (chyba że pożyczył od Grigorija meldonium, to chyba jedyna szansa dla rywali Australijczyka). Sajfutdinow tymczasem pokazuje wysoką dyspozycję w rundzie zasadniczej, by w półfinale się pogubić. Zaczęło się w Daugavpils, gdzie dominował przez pięć biegów, a w walce o finał tak bardzo chciał wygrać, że stracił drugą pozycję. To piąta runda z rzędu, kiedy Rosjanin kończy zawody na biegu półfinałowym. Inna sprawa, że może i on nie będzie opłakiwać swojego pecha, jeśli konsekwencja i regularność w rundzie zasadniczej doprowadzi go do brązowego medalu.

Z tylnego siedzenia zaatakował tymczasem Matej Žagar i wygrał, tak po prostu, niezauważenie, przemknął jak kometa, ku umiarkowanemu zaskoczeniu publiczności. Głównym źródłem zdumienia był fakt, że on w ogóle wszedł do czołowej ósemki – uczynił to, dotoczywszy się na zdefektowanej maszynie do finiszu w ostatnim biegu rundy zasadniczej. Gdyby zjechał z toru, ósmym zawodnikiem w półfinałach byłby Maciej Janowski. Pech Polaka dał Słoweńcowi nie tylko dodatkowe punkty i awans do top-8 klasyfikacji generalnej (jeden punkt przewagi nad Martinem Vaculikiem), ale też niemal pewne miejsce w przyszłorocznym cyklu. Nie wierzę, że po dwóch zwycięstwach w turniejach z rzędu Žagar nie zostanie nagrodzony dziką kartą, gdyby jednak nie utrzymał się w Grand Prix własnymi siłami.

Zostały dwa turnieje. Dwa turnieje, niemal pewny mistrz świata i wielka niewiadoma jeśli chodzi o czołową trójkę oraz czołową ósemkę. Na srebrny i brązowy medal szansę ma sześciu zawodników, w tym aż trzech Polaków. Możemy pod koniec października świętować dwa miejsca naszych na podium – a możemy obejść się smakiem. Dawno w Grand Prix nie było tak interesująco przy tak nudnych turniejach. Kiedy jednak zawodzą widoki na torze, pozostaje ekscytacja żużlową matematyką.

Obrazki, które "rozwaliły system" w środę po Grand Prix. Jerker Eriksson (po prawej) i Žagar mówią - reszta słucha. "Nie bójcie się, zachowajcie koncentrację, jesteśmy, k..., lepsi!". Po porażce u siebie 41:49, Smederna wygrywa na torze Vetlandy 54:36. Najbardziej spektakularny powrót do gry w ostatniej dekadzie światowego żużla staje się faktem. W czwartek 28 września w Eskilstunie ludzie biorą wolne w pracy, żeby fetować swoich bohaterów na rynku (materiał: Eskilstuna Smederna FB)

 

Próba dopingu albo dopisek

Moi redakcyjni koledzy narzekają na doping (a właściwie jego brak) podczas Grand Prix Sztokholmu. Cóż, w niebezpiecznych, meldonijnych czasach słowa takie nie są zbyt fortunne. Natchnęły mnie one jednak  na jeszcze jedną myśl, swoisty dopisek do zeszłotygodniowych refleksji. Pisałam wtedy, że WADA też może się mylić. Życie dopisało do tych słów epilog – WADA umorzyła postępowanie w sprawie rosyjskich sportowców z tak zwanej „listy McLarena”. Blisko stu reprezentantów różnych dyscyplin zawieszonych na podstawie niejasnych poszlak (bądź widzimisię kanadyjskiego prawnika, trudno powiedzieć, strach oskarżać) zostało jednak odwieszonych, bo tak właściwie to nie ma dowodów, że coś brali. Dowodów nie było, ale straty finansowe i wizerunkowe ofiar listy to już fakt. I mam nadzieję, że odszkodowania od WADA pójdą w miliardy dolarów, a pan McLaren straci prawo wykonywania zawodu. No chyba że w Kanadzie nie istnieje przepis o domniemaniu niewinności.

Z żużlem ta historia ma tyle wspólnego, że jest prztyczkiem w nos dla wszystkich, którzy żądają dożywotnych zawieszeń za doping. A co z przypadkiem z naszego poletka? Najstarsi górale nie wiedzą. Jak tak dalej pójdzie, baraż odjedziemy w formie czwórmeczu - Rybnik, Toruń, Grudziądz i Gdańsk.

 

Deszcze niespokojne…

…potargały plandekę Olsena we Wrocławiu, ale plandeka spisała się jak nigdy. Nie wierzyłam, że ten finał w ogóle odjedzie. A on nie tylko odjechał, ale też był godny miana finału.

Wierzyć w fajne ściganie na Olimpijskim to jak wierzyć w różowe jednorożce. Można, tylko po co? Lepiej nastawić się na nudę na torze i emocje w programie zawodów. Wtedy każda akcja w rodzaju szarży Emila Sajfutdinowa z piątego biegu będzie cieszyć oko. Szarża prócz skutecznej widowiskowości dała jeszcze jedno - dała Bykom sygnał do ataku. Rosyjska torpeda na okazję ostatniego ligowego spotkania przypomniała sobie, jak się jeździ. I żaden leszczyński kibic już nie będzie pamiętać, że Emilowi w kilku ostatnich meczach wyraźnie nie szło, tylko te trzy zwycięstwa w finale finałów. Tak samo Grzegorz Zengota został rozgrzeszony ze słabszej dyspozycji, gdy wspólnie z Rosjaninem dowiózł w czternastym biegu 5:1 i zostawił Pawlickiemu i Kołodziejowi autostradę do mistrzostwa.

Nikt już nie pamięta, jak Unia męczyła się, żeby wejść do play-offów i ile razy dziennikarze nazywali postawę Byków rozczarowaniem sezonu. Mieli być w finale? Byli. Mieli go wygrać? Wygrali, i to wcale nie dwoma punktami. Cegiełkę do triumfu dołożył też Nicki Pedersen, który zerwał się z budowy domu w Danii (już nie Monako!) i przyleciał do Wrocławia, gdzie został trzecim (po Baronie i Skórnickim) trenerem Unii, a także nadwornym fotoreporterem. Kiedy Duńczyk ogłosi zakończenie kariery, pewnie zaleją go propozycje z brukowców – fotorelacja z afterparty po finale pokazywała sporo gorących momentów.


Na przeciwnym biegunie jest Sparta. Wrocławianie mieli ten finał wygrać, skoro już do niego awansowali. W rundzie zasadniczej dwukrotnie pokonali leszczynian. Jednak play-offy rządzą się swoimi prawami, i nawet objawienie meczu w Lesznie, Vaclav Milik, tym razem bardziej szkodziło niż pomagało. Już się zaczęło polowanie na czarownice i ustalanie, kto zawinił najbardziej. Woffinden – bo bardziej skupia się na Grand Prix niż na lidze i zawalił dwa ostatnie wyścigi? Milik – bo ktoś go w meczu rewanżowym podmienił? Woźniak – bo mistrz Polski, a jedzie jak druga linia? Lebiediew – bo wielu nie pamiętało, że w ogóle w tym meczu jechał? Janowski – który od czasu zwycięstwa w Grand Prix w Cardiff wpadł na równię pochyłą?  Dróżdż – bo nie jest Maksymem Drabikiem? Maksym – bo jest tylko jeden?

Kozłów ofiarnych jest siódemka, ale nie da się ukryć, że bez nich nie byłoby tego finału. Zrobili co mogli i punktowanie Woffindenowi, że ganiał z gaśnicą po zawodach zamiast założyć pogrzebowy garnitur mija się z celem. Ta paka przez cały sezon dawała z siebie wszystko. Lecz tak jak zwycięzcom zapomina się błędy, tak przegranym nie pamięta się tych dobrych chwil. Ile razy Maciej Janowski starał się ciągnąć wynik zespołu, nie tylko na torze, ale i w parkingu? Ile trójek dowiózł brytyjski as? A o komplecie Lebiediewa w jednym ze spotkań rundy zasadniczej ktokolwiek jeszcze pamięta? Bez tych wyników nie byłoby finału.

Sparta ewidentnie nie ma szczęścia w play-offach. Kiedy ostatnio była DMP? Kiedy zamiast play-offów włodarze ligi urządzili rundę finałową. Szkoda tego zespołu, ale i tak - szacunek za walkę i za to, jak długo to wrocławianie byli wirtualnymi mistrzami Polski.

Chciałam napisać, że skończył się ligowy sezon, ale przed nami jeszcze baraże, no i mecz o trzecie miejsce. Czas na podsumowania przyjdzie później, gdy już opadnie kurz po ostatnich meczach. Dziś jedni opijają, inni zapijają, jedni deklarują pozostanie w obecnym klubie (ale po alkoholu się nie liczy), inni szukają nowego pracodawcy. Nim jednak otworzymy Sezon na Busa, podziękujmy dwóm medalistom za piękną walkę. Wygrał żużel - i to jest najważniejsze.


Joanna Krystyna Radosz


Zdjęcie tytułowe pochodzi z oficjalnego profilu Mateja Žagara

Korzystanie z linków socialshare lub dodanie komentarza na stronie jednoznaczne z wyrażeniem zgody na przetwarzanie danych osobowych podanych podczas kontaktu email zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych. Podanie danych jest dobrowolne. Administratorem podanych przez Pana/Panią danych osobowych jest właściciel strony Jakub Horbaczewski . Pana/Pani dane będą przetwarzane w celach związanych z udzieleniem odpowiedzi, przedstawieniem oferty usług oraz w celach statystycznych zgodnie z polityką prywatności. Przysługuje Panu/Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania.

KALENDARIUM

POWIEDZIELI

Uczucia są mieszane, chciałoby się wyrwać ten triumf. Staraliśmy się, ale nie wystarczyło. Od początku Motor kontrolował spotkanie. Kiedy poczuliśmy poprawę, było o 10 biegów za późno. Dziękujemy kibicom. Na pewno będziemy ciężko pracować, aby się poprawić.
Maciej Janowski po finale PGE Ekstraligi

Odwiedź nasze social media

fb ikonkaX ikonkaInstagram ikonka

Typer 2024 - zmierz się z najlepszymi!

Najszybsze żużlowe newsy

SpeedwayNews logo

NAJBLIŻSZE ZAWODY W TV

 PGE Ekstraliga 2024
1. Orlen Oil Motor Lublin  14 31 +162
2. Betard Sparta Wrocław  14 19 +30
3. ebut.pl Stal Gorzów  14 19 -37
4. KS Apator Toruń  14 15 -7
5. ZOOLeszcz GKM Grudziądz  14 14 -58
6. NovyHotel Falubaz  14 13 -33
7. Krono-Plast Włókniarz  14 12 -50
8. FOGO Unia Leszno  14 11 -87
 Metalkas 2. Ekstraliga 2024
1. Arged Malesa Ostrów  14  28 +128
2. Abramczyk Polonia  14  27 +161
3. Innpro ROW Rybnik  14  23 +63
4. Cellfast Wilki Krosno  14  19 -20
5. #OrzechowaOsada PSŻ  14  18 -16
6. H.Skrzydlewska Orzeł Łódź
 14  13 -54
7. Texom Stal Rzeszów  14   9 -80
8. Zdunek Wybrzeże Gdańsk
 14   3 -182
Krajowa Liga Żużlowa 2024
1. Ultrapur Start Gniezno
 10  21 +94
2. Unia Tarnów  10
 16 +55
3. PKS Polonia Piła  10
 11 +18
4. OK Kolejarz Opole  10
 11 -39
5. Optibet Lokomotiv  10  10 -23
6. Trans MF Landshut Devils  10  6 -105

Klasyfikacja SGP 2024 (po 10/11 rund)

1. Bartosz Zmarzlik
159
2. Robert Lambert
137
3. Fredrik Lindgren
127
4. Martin Vaculík 114
5. Daniel Bewley
111
6. Mikkel Michelsen 101
7. Jack Holder 97
8. Dominik Kubera
88
9. Leon Madsen 76
10. Łotwa duża Andrzej Lebiediew
75
11.  Max Fricke 64
12. flaga niemiec Kai Huckenbeck 58
13. Szymon Woźniak 46
14. Jason Doyle 47
15. Maciej Janowski
46
16. Czechy duzaFlaga Jan Kvěch 41

PARTNERZY

kibic-zuzla logozuzlowefotki-logo
WszystkoCzarne blog

Pomóż kontuzjowanym

KamilCieślar
DW43