W końcu ruszyli! Wydawało się, że już się nie doczekamy tego sezonu z racji zimy, która wciąż wraca niczym niewierny a wzburzony kochanek. Ale pojechali – i w Gdańsku, czyli teoretycznie tam, gdzie w Polsce winno być o tej porze roku zimno, i w Toruniu, gdzie nawet przy syberyjskich mrozach da się wytrzymać. No chyba, że akurat się jest nawierzchnią na Motoarenie.
Toruński szrot
Życie zawsze tak ma, że posypie się najmniej oczekiwany jego aspekt w najmniej oczekiwanym momencie. To, że do skutku w planowanym terminie nie dojdzie Supermecz Mistrza II Ligi z Drużynowym Mistrzem Polski, było akurat kwestią dość przewidywalną, biorąc pod uwagę, jak aktualne jest w tym roku powiedzenie „w marcu jak w garncu”. To, że większość sparingów musi czekać na lepsze czasy, a niewykluczone, że i pierwsze ligowe zmagania obejrzymy z poślizgiem – takoż. Ale żeby zawody na Motoarenie przesuwać?!
Nie zrozumcie mnie źle. Pamiętam takie zawody, kiedy dach pomagał o tyle, o ile. To było Grand Prix, zdaje się, w 2013 roku (albo 2012, pamięć ludzka bywa zawodna). Deszcz lał jak głupi, zacinał i w efekcie obnażył pewną niedoróbkę dachu – zalało pierwszy łuk. Ale wtedy z pogodą udało się wygrać. Tylko by wygrać, trzeba wiedzieć, jak grać. Menedżer Frątczak postanowił uczynić Toruń twierdzą niezdobytą i wymienić nawierzchnię przed sezonem. To kolejny kontrowersyjny pomysł po lutowym treningu, tym bez band. Potem tłumaczył się często-gęsto, że pomysł z wymianą nawierzchni był dobry, ale ta pogoda… Któż mógł przypuszczać, że w marcu nocą będą przymrozki, które sprawią, że tor nie zwiąże się tak, jak powinien, i zacznie się najzwyczajniej w świecie rozpadać? Szrot z niego wyszedł, a nie tor, ale drodzy państwo, to ta pogoda…!
Chcąc nie chcąc, słyszę w tych wyjaśnieniach echo tradycyjnego „zima zaskoczyła drogowców”. Tak, zimą jest zimno, a marzec to w większości kalendarzowa zima, o zimowej aurze nie mówiąc. Od kilku lat zamiast White Christmas mamy przeważnie White Easter, a nawet jak śniegu nie ma, to jest zimno jak diabli. Nie trzeba być Nostradamusem, żeby przewidzieć przymrozki. A skoro wiadomo było, że przymrozki przeszkodzą wymianie nawierzchni, po co ją wymieniać? Na pogodę jeszcze nikt nic nie poradził.
W ogóle problem pogody i terminarza wynikającego z tejże pali nas jako środowisko żużlowe od lat. Na pewno odkąd się speedwayem interesuję, nie było sezonu, żeby nie odwoływano meczów i nie przekładano na lepsze czasy. I pal licho, kiedy przy lipcowej przerwie przekłada się na lipiec zawody pierwszej czy drugiej kolejki (albo odjeżdża je przy opadach śniegu jak Falubaz z ROW-em całkiem niedawno). Ale kiedy do meczu finałowego nie dochodzi w zaplanowanym terminie, a przed nami Grand Prix gdzieś daleko albo inne przyjemności, a już na pewno jesień niemająca nic wspólnego ze „złotą polską”, robi się cokolwiek niewesoło.
No to co z tym terminarzem? Niedawno eksperci krytykowali otwarcie ligowych zmagań w kwietniu, twierdząc, że w sumie nie mamy już w Polsce takich zim jak kiedyś (za komuny zimy były jakby bardziej), a głód żużla doskwiera i zawodnikom, i kibicom. Teraz eksperci czym prędzej wycofują się ze swego stanowiska i pytają „panie, co tak prędko ten żużel?”. Nie dość, że na dzień dobry mamy obsuwę, ponieważ kwiecień-plecień i tak dalej, to we wrześniu nagle połowa klubów kończy sezon. Kto to widział? Może by tak zaczynać z nastaniem maja, niczym Elitserien?
Oczywiście gdyby ktoś wpadł na tak rewolucyjny terminarz i zaczynał ligę w maju, posypałyby się gromy: że za późno, że żużel w wakacje, jak ludzie wyjeżdżają (a jak żużla w wakacje nie ma, to też marudzenie, że urlopy, poszłoby się na speedway, a tu brak speedwaya), że finały gdzieś w październiku, po Grand Prix właściwie, kiedy wiadomo, że pogoda jest zdradliwą. Pamiętacie słynny finał Torunia z Zieloną Górą sprzed blisko dekady? Przekładali go chyba ze trzy razy, zanim w końcu raczył się odbyć, taka pogoda była. Ja pamiętam jeszcze półfinał też Torunia z Zieloną, rok wcześniej. Zgubiłam wtedy rękawiczki, zimowe, i uwierzcie mi, ręce błagały o zmiłowanie pod koniec zawodów. A Grand Prix na Motoarenie? Toż tam zawsze jest Syberia!
Tak źle i tak niedobrze. Jak by tego terminarza nie obracać, zawsze ktoś będzie niezadowolony. Zawsze jakieś zawody ktoś przesunie tak, że nałożą się na inne zawody. Zawsze może się zdarzyć, że jakiś turniej Grand Prix będzie trzeba przełożyć na niedzielę, więc ligi też pojadą w innym terminie. Zaryzykuję stwierdzenie, że w tym momencie terminarz jest optymalny. Przerwa w lipcu to świetny czas na nadrobienie zaległości z początku sezonu, a ostatnie mecze odbywają się dość wcześnie, by istniał margines błędu w razie nagłej pory deszczowej we wrześniu. Jak zazwyczaj głównie narzekam na włodarzy ligi, tak w tym roku za rozłożenie ligi mają na razie piątkę z maleńkim plusikiem.
Margines błędu jest zaś większy niż zwykle, ponieważ pod koniec sezonu żaden sprzęt nie musi odpływać do dalekiej Australii...
Jacek Frątczak przyzwyczaił nas, że jest postacią wywołującą duże emocje (slajd z Nsport+). W tym roku udało mu się je wywołać rekordowo szybko
Don’t cry for me Melbourne
To już ostateczna informacja – w tym roku Grand Prix Australii nie będzie. Wróbelki ćwierkają, że nikt z tej współpracy nie był tak do końca zadowolony, no, może oficjele z BSI byli trochę mniej niezadowoleni – jesienią mogli się pogrzać w wiosennym cieple drugiej półkuli i odpocząć po trudach sezonu. Wyprawa na koniec świata pod koniec sezonu, finałowy turniej tam, gdzie żużel wciąż niestety jest znany, ale nie aż tak, a na pewno nie jest religią jak w Polsce… Wiecie, jestem prawdopodobnie jedną z ostatnich osób w tym kraju, która ma obsesję na punkcie Wielkiego Polskiego Speedwaya, Jesteśmy Najlepsi i Wszystko Nam Się Należy i tematów pokrewnych, ale mimo wszystko – światowym centrum żużla jest Polska. Światowym językiem żużla jest polski. Mistrzem Świata na żużlu, w drużynie, ma się rozumieć, jest Polska. A Motoarena to jeden z najpiękniejszych stricte żużlowych obiektów na świecie i nawet w ogólnym zimnie i zawierusze robi cudowne, pełne mijanek turnieje. Tak, ten stadion zasługuje na finał Grand Prix i los właśnie mu ten finał dał. Wszystko wraca na swoje miejsce.
Australia to dobry pomysł na GP i rozwijanie żużla. Nowa Zelandia zresztą też. Ale po pierwsze – zadajmy sobie pytanie, czy na pewno na Etihad Stadium? Co z tego, że liczba sprzedanych wejściówek wygląda naprawdę okazale, skoro nie widać tego kompletnie po trybunach. Za duży stadion na żużel. Weźmy coś mniejszego, skromniejszego, zacznijmy od wypełnienia obiektu mniej okazałego, ale za to szczególnie pięknego, gdy pęka w szwach. Na podbijanie stadionów-gigantów przyjdzie jeszcze czas.
Po drugie – Antypody na otwarcie sezonu to naprawdę dobry pomysł, dlaczegoście, BSI, z niego zrezygnowali? W marcu otwieramy sezon w „reszcie świata”, bo tam już jest pogoda, na przełomie kwietnia i maja ruszamy z cyrkiem w Europie. Możemy ruszać z nim nawet w Warszawie, też ładny obiekt i chociaż Narodowy to nie stadion żużlowy, o frekwencję BSI nie musi się obawiać.
Bardzo liczę, że wróci temat Antypodów wczesną wiosną, a BSI w końcu podejmie rękawicę i na poważnie zainteresuje się też eksportem Grand Prix do Francji i Rosji, zwłaszcza jeśli uda nam się ujrzeć obie te drużyny w finale Speedway of Nations, a to przecież niewykluczone. Wiem, jestem marzycielką, lecz cóż – marzenia w końcu nie kosztują. A jeżeli BSI nie przemyśli tematu i nie rozwinie cyklu, tylko jeszcze bardziej go zwinie, ucieknę z Grand Prix na całym świecie do żużlowej fikcji. Niech chociaż na papierze swoją rundę dostanie takie Togliatti czy inne miłe miejsca.
"Something Big is coming..." - tak było całkiem niedawno, w sezonie 2014. Skoro z Australią problemy, to może Nowa Zelandia?
Wiem, że nic nie wiem
Maksyma Sokratesa pasuje do stanu wiedzy wszystkich kibiców po pierwszych zawodach w sezonie. Turnieje na Wyspach rządzą się swoimi prawami, Zenon Plech Zaprasza w Gdańsku było formą żużlowej zabawy, a Best Pairs… Umówmy się, mistrzostwa świata to to nie są. Formuła teamów sponsorskich nie do końca się przyjęła, o czym świadczą pustki na trybunach Motoareny mimo niezłej pogody, przyjemnej godziny i ciekawych składów. Nie wiadomo, komu tu kibicować i w jaki sposób kibicować, bo nikt chyba nie będzie krzyczeć „Tran-si! Tran-si!” (a już tym bardziej „Trans-M-F!”, „Transi” to jeszcze akceptowalna wersja) albo „Fogo w pogo!”. Ale nic to. Ważne, że motocykle zaryczały i po tych pierwszych jaskółkach wróżymy z fusów, kto w tym sezonie będzie się bić o tytuły, a komu przypadnie niechlubne miano czerwonej latarni.
W tej pierwszej grupie ponoć Jason Doyle. Bo wygrał był na Wyspach. W chwili, kiedy piszę te słowa, Doyle’a właśnie badają podczas turnieju pożegnalnego Simona Steada. Aby nie kontuzja u progu sezonu. Wśród potencjalnych rakiet sezonu po wrażeniach z Best Pairs – Jarosław Hampel, Emil Sajfutdinow, Leon Madsen. Ten pierwszy ma fenomenalne starty, ten drugi jak rosyjska trojka – rozpędza się wolno, ale potem nikt go nie dogoni, ten trzeci do ostatniego biegu był w fenomenalnej dyspozycji. Na początku zawodów wydawało się, że znów w grze będzie i Greg Hancock – jak nieodmiennie od lat 90. – lecz pod koniec turnieju znacznie obniżył loty. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wiek robi swoje i dobrej dyspozycji Amerykaninowi nie wystarczy na całe zawody.
W odwodzie Dudek, Protasiewicz, Czugunow – objawienie ubiegłego sezonu – i Kołodziej. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że ci się nie pozbierają, bo albo są doświadczeni i na żużlu zęby zjedli, albo wręcz przeciwnie – są młodzi i ambitni. Rosyjski brylancik miał ewidentne problemy ze sprzętem, z kolei Koldi na tor wyjechał raz, pod koniec zawodów, szału nie zrobił, więc więcej nie wyjeżdżał. Powiadam Wam, wróżenie z fusów.
To on zdobył pierwszą "trójkę" w krajowym żużlu AD 2018 - Antonio Lindbaeck podczas turnieju Zenona Plecha w Gdańsku (fot. Artur Makowski)
Jeżeli natomiast czegoś jestem tak pewna, że założyłabym się o kubek w barwach Lokomotivu Daugavpils, to tego, że nazwisko Holder na czołowych lokatach będzie się w tym sezonie pojawiało przede wszystkim w kontekście Jacka. Młodszy z braci może nie zrobił na Best Pairs furory, ale już w ubiegłym roku pokazał, co potrafi, a od tego czasu raczej nie stracił ani talentu, ani zapału. Co innego Chris. Mistrz świata z 2012 roku oficjalnie ma problemy z wizą. Nieoficjalnie jego problemy wykraczają daleko poza papierologię i pchają się w życie prywatne. Nie mam pojęcia, na ile wiarygodne są pogłoski o jego sytuacji rodzinnej i szczerze nie chcę się tym zajmować, bo to ani moja sprawa, ani sprawa środowiska, tylko wewnętrzne problemy samych Holderów. Widzę natomiast coraz wyraźniej to, co czułam podskórnie już rok, a może i dwa lata temu – Chrisowi nie żużel w głowie. Jasne, nie czas żałować róż, gdy płoną lasy, lecz przecież osobiste zawirowania nie odbijały się tak mocno na dyspozycji żużlowej innych mistrzów, czy to Rickardssona, czy to Golloba, czy to Pedersena. Wszyscy trzej rozstawali się z wieloletnimi partnerkami i może ich forma leciała w związku z tym w dół, ale nie na łeb, na szyję. U Chrisa Holdera problem wydaje się o wiele głębszy – kiedy patrzę na jego jazdę, nie widzę tamtego utalentowanego Australijczyka, który byłby mistrzem świata juniorów, może nawet dwukrotnym, gdyby tylko nie przyszło mu rywalizować z Sajfutdinowem. Nie widzę też chłopaka, który został mistrzem świata wśród seniorów wcześniej niż ustawa przewiduje. Ten obecny Holder jest zmęczony, może żużlem, może życiem, i przez niemal cały ubiegły sezon w jego jeździe brakowało tego, bez czego nie ma żużlowca światowego formatu – radości z jazdy. Póki jej nie odnajdzie, nie wróci na szczyt. A póki nie wróci na szczyt, być może nie będzie się znów cieszyć tym, co robi. Tylko jak przerwać to błędne koło?
W Polsce od początku marca aż huczy od plotek na temat sytuacji Chrisa Holdera. A co mówi sam Holder? (wypowiedź z 21 marca)
A żeby nie zostawiać Was z tymi smutnymi myślami – nieco radości. Sezon się zaczął! Jak nam śniegiem nie sypnie, w końcu zaczniemy oglądać to, za czym tęskniliśmy całą zimę. A jak sypnie – polecam poczytać „Czarną książkę. Zostać mistrzem”. Tam wyścigi odbywają się niezależnie od warunków pogodowych. Premiera już 2 kwietnia na Supermeczu, a więcej informacji na www.wszystkoczarne.pl. Tyle bezczelnej autoreklamy ode mnie, radujcie się wiosną. Do przeczytania!
Joanna Krystyna Radosz