Sezon się skończył i teraz wiemy już niemal wszystko. Na przykład to, jakim trzeba być, żeby na tytuły sobie zapracować: skromnym, pokornym, pracowitym. Jak Bartosz Zmarzlik. Jak Unia Leszno en masse. Uśmiechniętym jak Martin Vaculik na Gali PGE Ekstraligi. Konsekwentnym jak Polonia Bydgoszcz. Niezłomnym jak ROW Rybnik. Marzycielem jak reprezentacja Rosji na SoN. A nade wszystko – trzeba wykazać się wysoką odpornością na medialno-kibicowsko-działaczowski szum. Serio-serio.
Nie możemy mieć ładnych rzeczy, nie?
Jeżeli regularnie czytacie Babskim Okiem, mogliście zauważyć, że umilkłam na, powiedzmy, dłuższą chwilę. Przyczyna jest niemalże banalna: nie tyle brak czasu, co brak sił na to, co zadziało się pod koniec sezonu. Na to, że na ostatniej prostej, ba, na finiszowych metrach, prysł czar tego szalonego, pełnego niezwykłych zwrotów akcji roku. Wielkie historie i wielcy bohaterowie rozpłynęli się w banalności pomniejszych afer. I nie mówię już o tych wszystkich, którzy mieli trafić do Falubazu, ale o przepychankach prezesowsko-prezesowskich, aferze z masowymi kłopotami żołądkowymi, wreszcie: fantastycznymi pomysłami PGE Ekstraligi oraz BSI. Jeżeli ktoś chciał zabić nastrój, udało się wprost idealnie.
Wiem, że czymś trzeba żyć w przerwie zimowej, zwłaszcza skoro formalnie jeszcze nie otwarto okienka transferowego, ale czy to coś to nie może być złoty medal Bartosza Zmarzlika, fantastycznego ambasadora dyscypliny, inspirującego tłumy, a nie kolejna nieziemska idea mająca na celu powiększenie objętości regulaminu albo dochodzenie, kto do trenera dzwonił, a kto dodzwonić się nie mógł?
Wojna domowa, wojna na gesty, wojna na słowa
Nie mam ochoty roztrząsać już tego kataklizmu z masowymi L4 reprezentantów Polski, ale może przyda wam się jeszcze jeden głos do chóru tych, co to nie umieją być radykalni. Otóż uważam, że cała czwórka zachowała się niestosownie, olewając jazdę z orzełkiem na piersi, a zatem kibiców, sponsorów i ducha sportu. W przypadku Maksyma Drabika to w dodatku recydywa, a w przypadku Macieja Janowskiego - sytuacja co najmniej dwuznaczna, skoro podczas trwania L4 pokazuje się w ładnym driftującym BMW. Nie wiem, jak wygląda historia choroby braci Pawlickich, ale brak Piotra na ekstraligowej gali – chociaż wszak jest kapitanem Zespołu Roku – mogła wskazywać albo na faktyczne problemy zdrowotne, albo też na bardzo przemyślaną manipulację. Mam szczerą nadzieję, że GKSŻ tę sprawę zbada, porządnie i rzetelnie, bez linczu, ale i bez puszczania przewin płazem. I że, co dotąd brzmiało jakoś podejrzanie rzadko, zgłębi też PRZYCZYNY takiego buntu na Bounty.
Umówmy się, nic się nie dzieje bez powodu. Czasem powodem jest zwyczajny foch, nawet foch zbiorowy. Czasem jednak powód kryje się o wiele głębiej i stawia pozornie oskarżonych w zgoła odmiennym świetle. Niewątpliwie bowiem Marek Cieślak w całej sytuacji nie jest kryształowy. O ile zgadzam się, że całościowo to jeden z najlepszych trenerów (albo raczej menedżerów, jeśli chodzi o reprezentację), jakich w Polsce mamy, o tyle w ostatnim czasie, a już na pewno w ostatnim roku, popełniał błędy, które człowiekowi na jego pozycji zwyczajnie nie przystoją. Zasłużony opiekun kadry powinien, po pierwsze, wspierać swoich zawodników. Podobnie jak dobry rodzic, bury powinien udzielać w cztery oczy, publicznie zaś, po uzgodnieniu stanowiska z podopiecznymi, stać za nimi murem. Tego zabrakło podczas pierwszego podejścia do finału Złotego Kasku w Pile. Wypowiedź, w myśl której „tor był nieregulaminowy, ale”, jest w ustach osoby o takim statusie jak Cieślak małym skandalem, a co najmniej wizerunkowym strzałem w kolano. Nieprzedyskutowanie wspólnego stanowiska z uczestnikami zawodów, potencjalnymi wszak kadrowiczami – tak samo. Bycie opiekunem kadry nie polega tylko na jeżdżeniu z reprezentacją na zawody i roszadach taktycznych. To także rola mentalnej opoki. I dobrze byłoby, gdyby to Cieślak wyszedł do dwóch zwaśnionych obozów z serce na dłoni i zaproponował pokojowe negocjacje. Najlepiej zaś – gdyby kadrowicze przyszli do niego, wiedząc, że trener pomoże. Po tylu latach z kadrą powinni mieć wyrobiony taki odruch.
Druga kwestia to równie skandaliczna wypowiedź Cieślaka, już w roli trenera Włókniarza Częstochowa, na temat roli w zespole Damiana Dróżdża. Ponownie – tak doświadczony szkoleniowiec nie powinien sobie pozwalać na wypowiedzi choćby sugerujące pogardę wobec jazdy jakiegoś zawodnika. To nieprofesjonalne i nadszarpuje zaufanie nie tylko samego Dróżdża, ale także innych podopiecznych Cieślaka. W końcu nie wiadomo, kto następny dowie się, że sięgnięcie po niego to oznaka końca świata, prawda?
Tak więc moim zdaniem buntownicy, jeżeli to faktycznie jest bunt, sięgnęli po najgorszą dostępną metodę, ale wysoce możliwe, że ich bunt jest efektem braku współpracy z drugiej strony. I zamiast na ślepo rozdawać kary, warto byłoby zadbać przede wszystkim o komunikację między kadrą a trenerem. Nie każdy jest Bartoszem Zmarzlikiem, gotowym w imię sportu zignorować tak zwany czynnik ludzki (a jeżeli wspomnimy ubiegłoroczne Żużle Narodów, to zobaczymy, że i Zmarzlik miał się o co na Cieślaka obrazić). Powiedzmy też sobie od razu: jasne, w idealnym świecie każdy miałby podejście Zmarzlika. Ale nie żyjemy w idealnym świecie i ludzie mają prawo reagować bardziej emocjonalnie albo wyżej cenić komponent osobisty niż czysto nastawione na wynik relacje. Tak wygląda życie. Zawiodła komunikacja i naprawdę zamiast linczować jedną czy drugą stronę, dobrze byłoby się zastanowić nad tym, co zrobić, żeby więcej takich sytuacji nie było.
Komunikacja, głupcze!
Serio, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że największą bolączką żużla jest brak dialogu. Nie tylko polskiego, ale żużla w ogóle. Też jeszcze nie tak dawno furorę robiła cała lista pomysłów BSI na „uatrakcyjnienie” rozgrywek Grand Prix. Trudno powiedzieć, na ile BSI zamierza wcielić w życie pomysł z obowiązkowymi kwalifikacjami albo zwiększenie liczby dzikich kart do 6, ale wygląda to na krok desperacki i kompletnie nieprzemyślany. Desperacja wynika, ma się rozumieć, z faktu, że BSI w kark dyszy Eurosport Events do spółki z One Sportem, czający się na prawa do cyklu w kolejnym okresie. Nieprzemyślenie – z braku dialogu z najważniejszymi aktorami widowiska, czyli zawodnikami. Halo, obudźcie się! To nie działacze ryzykują życie na torze. To nie dla działaczy przychodzą kibice. To nie działaczy wspierają sponso… dobra, nieważne, wykreślcie to zdanie. W każdym razie nieodmiennie wzbudza moją irytację (by nie rzec dosadniej), jak bardzo spychani na margines są przy okazji każdej zmiany główni zainteresowani. Czy to nie oni są clou programu?
Ach, byłabym zapomniała. Przecież żużlowcy to tylko dodatek do tortu dla działaczy. Nawet Grand Prix w Australii było, jak się wydaje, głównie po to, żeby co poniektórzy panowie z FIM i BSI mogli wystawić buźki do słońca w momencie, kiedy w Europie słońce kończy swoje urzędowanie. W Polsce to samo. Nie pomogą wielkie słowa o tym, jak to przepis o zagranicznym juniorze w Ekstralidze ma pomóc światowemu żużlowi. Guzik prawda. Matematyka jest bezwzględna: 8 zawodników można wziąć z IMŚJ, już wyszkolonych przez kogoś innego, kupić jak kilo jabłek na targu, bez żadnych wysiłków poza wkładem finansowym. Dorabianie do tego ruchu ideologii było tylko wycieraniem sobie, wybaczcie, gęby, i to wycieraniem pełnym hipokryzji, biorąc pod uwagę, że główny orędownik tej opcji przed trzema sezonami uczestniczył w zahamowaniu rozwoju żużla na Łotwie. Bardzo się cieszę, że ten pomysł, który nie dałby nam niczego, oprócz kolejnej okazji, żeby juniorów nie szkolić, ostatecznie upadł. Że poparło go zaledwie dwóch prezesów.
Jeżeli chcemy być zbawcami światowego żużla, to nie tędy droga. Zacznijmy, jak rzekłby Zbigniew Wodecki, od Bacha. Od podstaw. Od dialogu. Od zorganizowania okrągłego stołu światowego żużla: GKSŻ, BSI, FIM, One Sport, Eurosport, może Speedway Events. Przedstawiciele innych federacji. Delegaci zawodników – tu Bartosz Zmarzlik nadałby się idealnie ze swoim dyplomatycznym podejściem i bardzo reprezentacyjnym spokojem. Wszyscy przy jednym stoliku i poważna rozmowa o losach żużla na świecie. Ktoś to kiedyś musi zrobić. Samo się nie zrobi. Zamiast czekać, aż ten sport się zawali i na gruzach zbudujemy coś nowego – albo i nie – działajmy. Korzystajmy z pozycji potęgi, ale korzystajmy rozsądnie. Słusznie rzekł ten, kto stwierdził, iźli z wielką władzą przychodzi wielka odpowiedzialność. Władzę już mamy, a w Toruniu dostaliśmy potwierdzenie. To teraz czas na wzięcie odpowiedzialności. Ale, jak to piszą w ogłoszeniach internetowych: tylko poważne propozycje poproszę.
Joanna Krystyna Radosz
PS: Wszelkie przedstawione w niniejszym felietonie poglądy należą do autorki i nie trzeba się z nimi zgadzać. Wszelkie przedstawione w niniejszym felietonie fakty należą do rzeczywistości i nie ma sensu ich negować.
PPS: Spodobało się? Chcecie mnie więcej? „Czarna książka. Zostać mistrzem” nadal jest w sprzedaży [zamów przez internet]. Fikcyjny świat, fikcyjni bohaterowie, prawdziwe żużlowe emocje. Dochód w całości przekazuję na cele statutowe Fundacji Speedway’a.