Od zdobycia tytułu mistrza świata przez Bartosza Zmarzlika minęły nieco ponad 3 tygodnie, a ja ciągle wyszukuję tego jednego biegu na Youtubie i przypominam go sobie... Emocje, siedząc samemu w akademickiej sali TV przeżywałem po swojemu, nie dowierzając przez najbliższy tydzień. Wszystko już na temat Bartka zostało powiedziane, tysiące anegdot, gratulacji i tym podobnych rzeczy od przeróżnych ludzi. Nie mam zamiaru rozwodzić się na ten temat, napiszę o czymś co miało miejsce na forach, Facebookach i innych social mediach – czyli jak to jest z tym kibicowaniem? Zawodnikom klubowym czy Polakom?
Na żużel chodzę od lat 11, debiut w roku 2007, więc ponad połowę swojego życia spędziłem na stadionach żużlowych. Zaczęło się od meczu z (wtedy jeszcze) GTŻ Grudziądz z Jackiem Krzyżaniakiem i Ronniem Jamrożym w składzie… Joonas Kylmakoerpi, ś.p. Matej Ferjan, Magnus Zetterstroem, Adrian Szewczykowski… To była pierwsza Stal Gorzów jaką poznałem. Im dalej w las, im dłużej wchłaniał mnie żużel, tym więcej zacząłem interesować się wszystkim co się wokół dzieje. Pamiętam jak pewnego dnia tata wrócił z pracy i powiedział, że brat Pawła, Bartosz jest podobno mega talentem, jeszcze lepszym od brata, którego powstrzymała fatalna kontuzja.
Dlaczego o tym wspominam? Cóż, nie chcę żebyście sobie pomyśleli, że wygłaszając tak kontrowersyjną opinię(już za sekundę) jestem pierwszym lepszym z łapanki. Nieskromnie uważam, że znam się na żużlu na tyle aby móc powiedzieć – nie uważam, że kibicowanie Polakom w Grand Prix czy innych „narodowych” imprezach jest obowiązkowe. Uff, rzekłem.
Dlaczego zmuszamy Leszczynian do obowiązkowego kibicowania Zmarzlikowi, Częstochowianom zakazujemy dopingowania Madsena i Lindgrena, a zmuszamy do wspierania Dudka, Janowskiego, Kołodzieja…? Można by długo wymieniać. Moim przykładem jest Maciej Janowski, którego po prostu nie lubię i nie będę tego ukrywał ani starał się zmieniać. Okej, fajnie jakby zdobył tytuł IMŚ, jednak nie cieszyłbym się tak jak w przypadku Patryka, a co dopiero Bartka. W zeszłym roku kibicowałem Martinowi Vaculíkowi, bo jeździł w Stali. To, że odszedł po roku w… nieciekawych okolicznościach to inna sprawa – wtedy jeździł dla mojego klubu, więc automatycznie go wspierałem. A co dopiero taki Leon, którego staż w Częstochowie jest dłuższy.
Niewątpliwie, argument o „złotówach, które za rok pójdą gdzie indziej” jest dosyć mocny. No bo jakże to, kibicować komuś, kto za rok pójdzie kochać kibiców i atmosferę gdzie indziej? Toż to grzech! Niestety, żużel wyewoluował. Czy w dobrą stronę? To już zostawiam subiektywnej ocenie czytelnika, jednak większość z nostalgią pewnie wspomina stare, „dobre” czasy kiedy w klubach jeździli sami wychowankowie. Wtedy nie było żadnego problemu z kibicowaniem. Dzisiaj jest jak jest. Chcąc nie chcąc kibic żużlowy musi się owej ewolucji poddać i po prostu pójść z duchem czasu. Obcokrajowcy na stałe zagościli w „najlepszej, najbogatszej najnajnaj blabla” lidze świata, można rzec, że są w niej wiodącą siłą. Więc dlaczego na siłę zmuszamy się do kibicowania tylko Polakom, skoro zawodnicy zagraniczni niejednokrotnie są nam bliżsi?
„Co z Ciebie za Polak!” No tak… Prędzej czy później musi wejść tutaj patriotyczno-patetyczne mówienie, że skoro jesteś Polak to masz kibicować Polakom, „ruskich” nienawidzić, czołgistę Madsena opluwać przed TV… Może trochę wyolbrzymiam, ale czy często tak nie jest? Jednak wracając do sedna, tak naprawdę skoro jestem z Gorzowa, Zielonej Góry, Torunia itd. i mam zawodnika zagranicznego z którym się identyfikuję, to (przynajmniej dla mnie) logiczne jest to, że lepiej być tym jednym kibicującym wśród 200-300 tys. osób niż wśród 2-3 milionów. Jest się wtedy oryginalniejszym, jest się w mniejszej społeczności. Bardziej się chyba identyfikujemy z mniejszą społecznością do której należymy, czyż nie? Im lokalniejszy patriotyzm, tym silniejszy.
Wiem, że ten artykuł(nieskromnie go tak nazwę…) może być kontrowersyjny, bo nie zgadza się z oficjalnym przekazem, ale trudno. Może przekonam chociaż część z Was? Pozdrawiam wszystkich normalnych kibiców!
Marek Kołwzan