Mój poprzedni felieton był chyba samospełniającą się przepowiednią. Kiedy pisałam, że nadszedł czas próby solidarności i „rodzinności” środowiska owszem, spodziewałam się, że ten test nie każdy zda, ale nawet moje czarne scenariusze nie zakładały tego spektakularnego bajzlu, jak nam się w żużlu narobił.
Porozmawiajmy o pieniądzach
Nie wiem, kto wymyślił to durne przysłowie o dżentelmenach, co to o pieniądzach nie rozmawiają, ale ono dziś nie jest aktualne już od jakiegoś stulecia. Świat stoi na pieniądzach, czy tego chcemy, czy nie. Nie da się żyć bez pieniędzy, ponieważ nie da się żyć bez tego, co za pieniądze można kupić. A w kontekście rozmów o żużlu i kompromisach już tym bardziej nie da się uniknąć kwestii finansowej. Jeżeli ktoś się czuje dżentelmenem i nie chce przypominać sobie o istnieniu brzęczącej monety, szeleszczących banknotów i kont bankowych, niech od razu przeskoczy do następnego śródtytułu. Tu nie czeka go nic przyjemnego.
Na dniach dosłownie gruchnęła wiadomość, że z teamem Emila Sajfutdinowa żegna się wieloletni menedżer, Tomasz Suskiewicz, a także dwóch mechaników. Powód? Emil nie ma budżetu dla nich na ten sezon. Zapytany o to podczas poniedziałkowego wieczornego programu w Eurosporcie, sam zawodnik wyjaśnił, że po renegocjacji kontraktu kwota za podpis nie pokrywa całości kosztów włożonych w przygotowanie do sezonu i w związku z tym on się musi poważnie zastanowić, czy da radę wystartować w tym roku w PGE Ekstralidze i jak rozegrać sprawę z teamem. Żadne ostateczne deklaracje nie padły, raczej luźne rozważania.
Fakty, jakie znamy? Proszę bardzo. Padła kwota dwustu tysięcy za podpis – proponowany kontrakt po renegocjacji – oraz fakt, że Emil włożył w przygotowania do sezonu (czyli przede wszystkim do polskiej ligi) około 50% więcej. Z innych źródeł wiemy, że ta proponowana kwota jest najprawdopodobniej o kilkadziesiąt procent mniejsza niż kwota widniejąca na kontrakcie podpisanym pod koniec zeszłego roku. Załóżmy: Unia Leszno zaproponowała obniżkę o 2/3. To, niestety, w pełni realne, biorąc pod uwagę budżet Leszna (ale o tym za chwilę) oraz inne okoliczności. Zatem z prostego rachunku wychodzi nam, że Emil zainwestował w przerwie międzysezonowej 1/3+50%*1/3 ówczesnego kontraktu, czyli połowę jego wartości. Kilkaset tysięcy? Normalna kwota w żużlu. Kilka motocykli z najwyższej półki (im lepszy zawodnik, tym lepszego potrzebuje sprzętu, by utrzymać status; im lepszy sprzęt, tym więcej kosztuje), „zimowanie” dla siebie i mechaników (bo przecież oni też muszą jeść i żyć w miesiącach międzysezonia), wynajem pomieszczeń, amortyzacja…
A poza tym wszystkim zawodnik ma prawo po całym sezonie ryzykowania zdrowiem i życiem tak po prostu chcieć pojechać na wakacje. Do Dubaju czy na Majorkę. Wycieczki tamże nie kosztują milionów, serio. Każdy ma prawo do dwóch tygodni wypoczynku, zwłaszcza, kiedy przez większość roku regularnie naraża skórę. Koszty wakacji to normalne koszty życia, ponieważ aby prawidłowo funkcjonować, organizm człowieka – w tym organizm sportowca zwłaszcza – musi się zregenerować. Odpoczynek jest równie ważny jak praca, jak bardzo współczesna rzeczywistość nie próbuje temu zaprzeczać. Zapytajcie pierwszego lepszego fizjoterapeutę, jak mi nie wierzycie.
Wszyscy rozumieją, że kluby znalazły się w trudnej sytuacji. Zwłaszcza kluby takie jak Leszno, bazujące na małych, lokalnych sponsorach. Nie znam budżetu Unii, ale podejrzewam, że klub jest przygotowany na sytuację, w której 2-3 sponsorów wpadnie w kryzys równocześnie i nie będzie mogło pomóc. 2-3, ale nie niemal wszyscy, bo wszystkie małe firmy mierzą się teraz z zapaścią gospodarczą, a wiadomo, że jak ucinać wydatki, to w pierwszej kolejności te niezwiązane bezpośrednio z elementami niezbędnymi do działania przedsiębiorstwa.
Ale to nie znaczy, że nagle w magiczny sposób logistyka czy sprzęt niezbędny do uprawiania żużla staną się tańsze, a mechanicy zaczną się żywić powietrzem. A fakt, że w teamie Emila było dotychczas de facto trzech wieloletnich mechaników, dodatkowo utrudnia sytuację w obliczu obostrzeń Ekstraligi – jeden mechanik na jednego zawodnika. Komu z trzech współpracowników-przyjaciół podziękować? Kogo zmusić do szukania nowej pracy? Przecież oni też z czegoś muszą się utrzymać.
Nie musimy rozmawiać o konkretnych kwotach, żebyście sobie wyobrazili, z ilu części składa się budżet żużlowca i jak duże są jego wydatki. A jeżeli ten sezon Emil czy ktokolwiek inny przejedzie za 1/3 standardowej pensji, dokładając do interesu, to jaka jest gwarancja, że pod koniec roku ktoś nie powie: dobra, to skoro da się za tyle jeździć, po co żądacie więcej?
Żużlowcy to nie milionerzy. Żużlowcy to ludzie, którzy za ryzykowanie życiem powinni dostawać dużo więcej pieniędzy niż dostawali dotychczas – ale oni godzili się na warunki tej gry z miłości do sportu. Tylko w momencie, kiedy masz płacić z własnej kieszeni za to, że się narażasz dla widowiska, to żadna miłość nie pomoże. Sercem do żużla nie wyżywisz rodziny i nie zapłacisz rachunków.
Żużel potrzebuje Emilów
Jasne, powiecie zapewne. To jak im się nie podoba, niech zmienią pracę (i wezmą kredyt, dodam cichutko i tylko trochę złośliwie). Ale wiecie co? Pewnego dnia ją zmienią. A o ile żużel poradzi sobie bez komisarzy toru, bez władz Ekstraligi i pewnie, choć z wielkim trudem, bez kibiców, to bez żużlowców go zwyczajnie nie będzie. Więc uważajcie z takimi propozycjami, bo jeszcze zawodnicy was posłuchają.
Oczywiście informacje są dziś jak puzzle i każdy może sobie z nich poskładać taki obrazek, jak mu się podoba, tylko że z reguły ten obrazek będzie miał niewiele wspólnego z obrazkiem docelowym, zwanym tu rzeczywistością. Niektóre media powyciągały z godzinnej rozmowy Emila z Jakubem Pieczatowskim i Michałem Korościelem (skądinąd w znakomitym tonie przeprowadzonej, z konkretami, ale bez zbędnej sensacyjności – panowie eurosportowcy, kocham to, co robicie i jak to robicie!) to, co się dobrze kliknie, i wyszło: że Rosjanin nie zamierza startować w lidze, że zamierza, ale nie w Lesznie, że mu się kwoty w lidze nie podobają…
Oczywiście, że się na chłopaka gromy posypały. Złotówa, niech spada do Rosji, niech się nie zdziwi, jak inni się na niego wypną, pokazał, jak szanuje klub – to najłagodniejsze określenia, jakimi ten biedny chłopak został potraktowany. Ja wiem, że łaska kibica na pstrym koniu jeździ, ale krew się we mnie burzy, ilekroć widzę tę krótkowzroczność i zwyczajne okrucieństwo. I jeszcze wybiórczą pamięć. Jego jazdą się zachwycaliście przez liczne sezony. Jego szarżę w Częstochowie zbiorowo oklaskiwaliście. Jego podejście do innych – zaangażowanie w akcje charytatywne, dzielenie się tym, co ma, z otoczeniem – was urzekało. A teraz to się nagle przestało liczyć?
Z ręką na sercu wam powiem: niewielu spotkałam w życiu tak fantastycznych ludzi jak Emil Sajfutdinow. Tak dobrych, otwartych, gotowych do pomocy – słowem, czynem, pieniądzem. Niewielu znam zawodników, którzy zostają po zawodach i cierpliwie fotografują się z każdym, kto tego zapragnie, i jeszcze dziękują za te zdjęcia, jakby to oni dostępowali jakiegoś zaszczytu, że ludzie chcą mieć z nimi zdjęcie. Niewielu znam nawet nie żużlowców, ale ludzi, którzy weszli na sam szczyt ciężką pracą, startując bez wielkich koneksji i bez gigantycznego zaplecza finansowego. Niemal wszystkie jego współprace to współprace długoletnie, a współpracownicy – to przyjaciele. Ale teraz nawet to, że wynajmuje mieszkanie mechanikowi z Rosji, obracają przeciwko Emilowi. A przecież umówmy się: nam też pracodawcy „wynajmują mieszkania” – płacą dość, żeby nas na te mieszkania było stać, prawda?
W brutalnym świecie zawodowego sportu takie głębokie relacje i stawianie ich ponad chwilowy rezultat to rzadka postawa – i dlatego należy ją cenić. Chłopak z rosyjskiej prowincji, który przeszedł drogę od zera do bohatera i nie zapomniał o swoich korzeniach. Korzenie też nie zapomniały o nim: kiedy byłam w Saławacie, wszyscy opowiadali o Emilu. Nie jako o swoim wielkim bohaterze, tylko jako o koledze z sąsiedztwa, czyimś wychowanku, czyimś uczniu, czyimś sąsiedzie. Zresztą, zapytajcie w Bydgoszczy: też się dowiecie, że Emil Sajfutdinow to nie tylko wielki żużlowiec, ale też spoko gość, który nikomu pomocy nie odmówi i nigdy nie pali za sobą mostów.
I kogoś takiego nazywacie „złotówą”? Litości. Sport żużlowy, sport w ogóle, potrzebuje marketingowców i sportowców-celebrytów, ale potrzebuje też takich skromnych, pracowitych Emilów, którzy budują wokół siebie zespół na lata.
Że niby to jest dobry pomysł, żeby pokazał, że nie ma klubu gdzieś? Ależ Emil już to pokazał. Jeżdżąc, wygrywając, zostając w klubie mimo propozycji innych, bardziej lukratywnych kontraktów. Regularnie oddając start w biegu nominowanym juniorom i rezygnując dobrowolnie z kolejnej okazji do zarobku. Ilu żużlowców tak robi? Dlaczego to zawsze zawodnik ma udowadniać, że mu zależy? A kibic nie może czasem pokazać, że nie ma żużlowca gdzieś? Co z etosem „czy wygrywasz, czy nie, ja i tak kocham cię”, aż tak się zestarzał przez ostatnią dekadę?
Jedna osoba, dwie, nawet dziesięć mogłoby się mylić w ocenie. Ale kilkadziesiąt, kilkaset osób, z którymi rozmawiałam? Przypuszczam, że wątpię. I kogoś takiego chcecie ukamienować za to, że myśli do przodu i uznał: lepiej się zawczasu wycofać niż pod koniec sezonu oznajmić mechanikom, że nie ma z czego im zapłacić. Lepiej teraz powiedzieć: za tyle nie pojadę, niż szantażować klub po rozpoczęciu rozgrywek, nie pozostawiając mu pola manewru. Moim zdaniem to elementarna uczciwość i rozsądek.
Serce do sportu
Ale ja wiem, że wszyscy jesteśmy zdenerwowani sytuacją zawieszenia. Człowiek potrzebuje się wyżyć. Znaleźć sobie winnego.
Polujemy na czarownice? To ja wam powiem krótko. Nie kluby i nie zawodnicy są winni obecnej sytuacji. Jeżeli chcecie szukać kogoś, kto na tym interesie zyska, spójrzcie na włodarzy PGE Ekstraligi. Czy kontrakt telewizyjny został obniżony? Nic o tym nie słyszeliśmy. Czy kluby dostaną więcej z umowy z telewizjami? Takoż nie.
Niedawno pan Wojciech Stępniewski był łaskaw powiedzieć publicznie: „Jeśli ktoś nie będzie chciał uratować żużla, swojej pracy i pracy setek ludzi, ani nie leży mu na sercu dobro wspólne, to będzie musiał zostać zastąpiony kimś innym”. Podobno zmienianie świata najlepiej zacząć od siebie, więc teraz poproszę pana Wojciecha Stępniewskiego o deklarację: ile dodatkowych procent z kontraktu telewizyjnego zostanie przekazane budżetom klubów, aby mogły wesprzeć finansowo swoich zawodników? Ile z budżetu Speedway Ekstraligi stworzy fundusz kryzysowy, aby wspomóc tych, bez których nie ma najlepszej ligi świata – najlepszych żużlowców świata? Przecież ma pan serce do sportu, chce uratować żużel, swoją pracę i pracę setek ludzi.
Czekam na deklaracje. Z serca i górnolotnych frazesów bowiem, jak mówią mi znajomi tunerzy, robi się naprawdę kiepskie silniki.
Joanna Krystyna Radosz
PS: Jeśli brakuje wam żużla, możecie sięgnąć po moje wspomniane w felietonie teksty. „Szkołę wyprzedzania” w formie e-booka kupicie już za 4,99 zł [tutaj], ale papierową też dostarczymy wam do domu, a jaką ma ładną okładkę! Natomiast „Czarna książka. Antologia opowiadań żużlowych” [tutaj] oraz „Opowieści na marginesach” [tutaj] są dostępne zupełnie ZA DARMO.
PPS: Wszelkie przedstawione w niniejszym felietonie poglądy należą do autorki i nie trzeba się z nimi zgadzać. Wszelkie przedstawione w niniejszym felietonie fakty należą do rzeczywistości i nie ma sensu ich negować.