Transferowy listopad 2021 był bardzo ciekawy. Bywały już lata, gdy działo się dużo mniej. Na szczegółowe opracowanie tegorocznego okienka jeszcze przyjdzie czas, ale jedno się nie zmieni - jesienią wszyscy żyli sprawą Bartłomieja Kowalskiego i jego niedoszłego transferu do Gorzowa oraz rozmów z innymi klubami. Wybuchła afera, bo żużlowiec był już ponoć dogadany z prezesem Stali, a finalnie wylądował we Wrocławiu.
Skąd jednak to całe zamieszanie? Przecież nie od dziś wiadomo, że zawodnicy nieraz negocjują z wieloma klubami. Dzieje się to najczęściej w lipcu i sierpniu, co łamie postanowienia o okresie transferowym w listopadzie. Tyle tylko, że to już w zasadzie fikcja prawna, a w taki stan rzeczy uwikłani są niemal wszyscy, którzy znaczą coś w żużlowym światku. Często bywa tak, że zawodnik pertraktuje z kilkoma klubami na raz, a i zdążył już zawrzeć wstępne porozumienie (oczywiście ustnie) by potem ogłosić, że jednak przechodzi do zupełnie innego klubu. Takie sytuacje zdarzały się przecież nie raz. Ba, nawet w tym roku mieliśmy ciekawy przypadek, bowiem prezes Polonii Bydgoszcz Jerzy Kanclerz był rozczarowany postępowaniem Wadima Tarasenki, który ponoć poprzez komunikator What’s Up zaakceptował warunki kontraktu na sezon 2022… by potem dogadać się z GKM-em Grudziądz. W tym przypadku jednak problem nie był aż tak nagłośniony.
Na pewno były już junior Włókniarza nieco sam jest sobie winien. Gdy okazało się, że w przyszłym roku mimo wszystko nie będzie jeździł w mieście nad Wartą, prezes Marek Grzyb opublikował zdjęcie na którym Kowalski stoi wraz z nim w koszulce Stali. Właśnie to zdjęcie stało się impulsem do ożywionej dyskusji na temat zachowania 19-latka. Trudno się dziwić, ponieważ, jak słusznie zauważył prezes Włókniarza Częstochowa, zawodnik w trakcie sezonu nie powinien fotografować się w koszulce innego zespołu i to w obecności najwyższych władz klubowych. Jest to złamanie przepisów, które zakazują zawierania porozumień transferowych poza okresem do tego przeznaczonym.
Drugą i ważniejszą kwestią jest to, że zawodnik złamał zawarte już porozumienie ze Stalą Gorzów (co potwierdziło wspomniane zdjęcie i wywiady udzielane przez prezesa Grzyba) i przeszedł do Sparty Wrocław, która zaproponowała atrakcyjniejsze dla niego warunki. Niestety, było to zachowanie co najmniej nieroztropne i nieeleganckie. Trzeba pamiętać, że umowy ustne w polskim prawie też mają swoją moc wiążącą. Kwestia udowodnienia i wyegzekwowania tego to już oczywiście rzecz odrębna.
Co jest jednak ważne w obliczu całej tej historii? Jeżeli nie jesteś do końca przekonany, czy podpiszesz kontrakt w danym miejscu, to nie pozuj do fotografii w koszulce klubowej – bo to wykracza poza „luźne negocjacje”. A jeżeli już pozujesz, a wcześniej umawiasz się na coś, zawierasz porozumienie (także ustne), to wypadałoby się z tego porozumienia wywiązać. Nawet jeśli za tydzień ktoś tę ofertę „przebije”.
Niestety w świat poszła teraz fama, że Bartłomiej Kowalski to osoba niewiarygodna, która nie dotrzymuje danego słowa i zawartych ustaleń. Tym bardziej, że do prezesa Grzyba dołączył też Przemysław Termiński z Apatora Toruń. On także wprost mówi, że czuje się przez juniora oszukany.
W sytuacji, w której de facto dopiero rozpoczynasz poważną karierę, to trochę jak strzał w stopę. Praktyka pokazuje, że żużlowcy często zmieniają kluby, a po takiej „akcji” świeżo upieczonemu juniorowi WTS-u niełatwo będzie negocjować w przyszłości z potencjalnymi pracodawcami. A zatem w wyżej wymienionych kwestiach na pewno młodemu zawodnikowi należy się porcja krytyki.
Początek sierpnia 2021 - ranking Polaków na torach 2. Ligi otwierał wypożyczony do OK Bedmet Kolejarza Opole junior Bartłomiej Kowalski ze średnią 2,286 (źródło: 2. Liga Żużlowa FB - pełny ranking)
No dobrze, można by teraz dopisywać kolejne akapity, w którym wymieniałbym, jaki to Kowalski nie jest zły, arogancki, wyrachowany etc. Może i na upartego coś jeszcze bym znalazł. Pytanie tylko brzmi: po co? Odnoszę wrażenie, że od paru dni trwa, nie bójmy się tego powiedzieć, nagonka na tego zawodnika – zarówno medialna, jak i ze strony zwykłych kibiców i fanów speedwaya. A ja jednak chciałbym wziąć go w obronę. Bo wiele osób wyraźnie zapomniało, że każdy medal ma nie tylko awers, ale także rewers. Musimy pamiętać, że mimo wszystko jest to zawodnik bardzo młody, który ma prawo jeszcze popełniać błędy. Prosiłbym, aby wielu z nas (szczególnie tych sporo starszych od Bartka) szczerze się zastanowiło, czy wszystko to, co robiliśmy w jego wieku było wyłącznie chwalebne i godne do naśladowania. Wątpię, aby znalazła się choć jedna taka osoba. Nikt nie jest święty. Każdy ma na pewno za uszami swoje mniejsze lub większe grzeszki, również w życiu zawodowym. A speedway to dla tego chłopaka nie tylko pasja, ale również praca.
Każdy z nas zna osoby, które rzuciły dotychczasowe miejsce pracy dla lepiej płatnego stanowiska. Bartłomiej Kowalski w zasadzie zrobił to samo – odszedł tam, gdzie dali więcej. Poza tym umówmy się - młodość ma swoje prawa, a doświadczenie życiowe przychodzi z czasem. W tym również wiedza, jak należy się zachować w takiej czy innej sytuacji. Należy mieć jeszcze na uwadze pewien istotny fakt. Mało prawdopodobne jest to, aby w tym wieku junior całkowicie samodzielnie podejmował tak poważne decyzje na temat swej przyszłości. Przypuszczalnie ktoś zdecydował razem z nim o tym, żeby jednak skusić się na ofertę wrocławian. A już na pewno Kowalski konsultował się z kimś sporo starszym. Czy to byli rodzice, menadżer, dziadkowie - nie ma znaczenia. Jednak to w dużej mierze na tych osobach powinna spoczywać odpowiedzialność za to, co się stało.
Spotkałem się też w Internecie z opinią, że Kowalski wykorzystuje maksymalnie swój czas. Wie, że juniorów jest jak na lekarstwo, toteż podbija maksymalnie żądania finansowe, aby być może jeden, jedyny raz zarobić poważne pieniądze. Jednocześnie czas płynie szybko i wcale nie ma gwarancji, że za dwa lata, kończąc wiek młodzieżowca, jego kariera dalej się rozwinie. Równie dobrze może tą karierę zakończyć lub wylądować w 2. lidze tułając się w niej przez lata. Takich przypadków mieliśmy bez liku w XXI w. Czasem nawet juniorzy z dużym potencjałem po wejściu w wiek seniora przepadali jak kamień w wodę. Uważam, że może być w tym twierdzeniu sporo prawdy. Do tej pory zawodnik raczej kokosów nie zarabiał, a przyszłość wydaje się niepewna, tym bardziej, że - póki co - nie pokazał się jeszcze z takiej strony jak choćby jego dotychczasowy klubowy kolega Jakub Miśkowiak. Toteż skoro pojawiła się okazja do zarobku, to zawodnik ją wykorzystał - to spryt i zabezpieczenie na przyszłość, która, nie wiadomo co przyniesie - szczególnie w sporcie takim jak żużel, gdzie jeden upadek może przekreślić całą twoją karierę. O tym również trzeba pamiętać.
Czy Betard Sparta faktycznie zapłaciła „chore” pieniądze za takiego zawodnika? Mówi się o kwocie 600 tys. zł za podpis oraz 6000 zł za punkt. Czy to rzeczywiste stawki nie chcę wnikać, bo żeby się o tym przekonać musielibyśmy na własne oczy widzieć kontrakt. Ale jeżeli to prawda, to czy zawodnika trzeba odsądzać od razu od czci i wiary? Kowalski zażądał takich kwot... bo zwyczajnie mógł. Dzisiejszy żużel to przede wszystkim biznes. We Wrocławiu policzyli, że im się to opłaca i wyłożyli kasę na stół. To jest prosta wypadkowa popytu i podaży – chętnych na usługi jest wielu, ale dobrych juniorów (albo choć takich z potencjałem) jak na lekarstwo. Toteż wspomniany żużlowiec świadomie postawił wysokie wymagania finansowe.
Faktem jest, że pewnie wielu z nas będąc na miejscu Andrzeja Ruski nie wydałoby takich pieniędzy na zawodnika tej klasy. Takie stawki nierzadko otrzymują w PGE Ekstralidze czołowi żużlowcy świata. Tyle tylko, że to już problem WTS-u, czy ten transfer im się opłaci. To oni podejmują ryzyko i nikt ich nie zmuszał do zapłaty. Jeżeli już kogoś winić za to, że płaci się horrendalne stawki, czasami niewspółmierne do umiejętności i osiągniętych sukcesów, to przede wszystkim prezesów klubów jako ogół – to oni przede wszystkim psują rynek. Kowalski to przykład świeży i wyrazisty, a to że zawodnik młody to łatwo go zaatakować. Tymczasem licytowanie się klubów, często o nieraz przeciętnych żużlowców, to temat znany od lat. Tego typu sytuacje doprowadzały już w ostatnim dwudziestoleciu do kilku spektakularnych upadków znanych ośrodków żużlowych. Właśnie dlatego władze GKSŻ wraz z Ekstraligą wprowadziły regulamin finansowy na wszystkich trzech poziomach rozgrywkowych. Co by nie mówić, przyniósł on pożądany efekt, choć wszyscy wiemy, że dziś i tak jest on fikcją ze względu na kontrakty sponsorskie. Dlatego też władze związkowe powinny pochylić się ponownie nad kwestią wynagrodzeń. Nie hejtujmy więc zawodników, którzy korzystają z okazji, które są im nieraz podkładane pod nos.
Żużlowcy podlegają takim samym prawom rynku jak inni. Spójrzmy jak wygląda w naszym kraju kwestia tzw. fachowców, czyli wszelkiej maści hydraulików, budowlańców czy elektryków. Też często żądają astronomicznych kwot za swoje usługi, bo też mogą – nikt im tego nie zabroni, a popyt i podaż są… jakie są. To, że nam się to nie podoba, to inna kwestia, ale nie wolno obrażać się na rzeczywistość.
Internet jest wspaniałym miejscem, bo dzięki niemu możemy szybko wyrazić swoją opinię niemalże na dowolny temat. Jednakże bardzo łatwo jest kogoś oceniać z perspektywy fotela. Siedząc wygodnie przed komputerem w chłodny, jesienny wieczór możemy napisać tak naprawdę wszystko. Warto jednak czasami, choćby przez chwilę, zastanowić się czy dana osoba, czy sytuacja są rzeczywiście takie, jakie w pierwszej chwili nam się wydają. A przede wszystkim, czy są tak wybitnie zerojedynkowe. Pomyślicie sobie, ach to tylko opinia, komentarz. Ale słowa również potrafią ranić i odciskać piętno na psychice. Okej, żużlowcy to twarde chłopaki, nieraz po koszmarnych upadkach potrafią wstać, otrzepać się z kurzu i za moment znów gnać 120 km/h. Tyle tylko, że z psychiką nie jest tak łatwo, a wpaść w depresję można szybciej niż wielu osobom się wydaje.
Szymon Januchowski