Drugi sezon Grand Prix pod skrzydłami medialnego molocha, jakim jest Discovery, za nami. Co dla szarego kibica przyniosły zmiany? Na plus nowym organizatorom zapisać z pewnością należy nową oprawę wizualną, większą liczbę kamer podczas transmisji - i na tym kończą się dobre strony obecnych rozgrywek. Po stronie minusów odżyły stare demony, które ciągnęły się za poprzednim promotorem od dobrych kilku lat: tragicznie przygotowywane tory, zalewane przez Philla Morrisa nawierzchnie, monotonia jeżeli chodzi o lokalizacje kolejnych rund, a do tego doszły nowe: w kraju ciągnącym żużel na plecach niczym szerpa w Himalajach, gdzie organizatorzy "bulą" niemałe pieniądze za organizację zawodów, jedyną możliwością oglądania rund SGP jest wykupienie dostępu w aplikacji mobilnej. Z Discovery było trochę jak z polskimi politykami, najpierw były szumne obietnice o nowym otwarciu, nowych lokalizacjach: Australii, Stanach Zjednoczonych, Malezji, a wyszło wielkie...nic , którego dopełnieniem była dyskwalifikacja Bartka Zmarzlika w Vojens.
Pominę fakt, że sama dyskwalifikacja, pomimo swojej absurdalności, była słuszna, ale warto zwrócić uwagę, że regulamin większą karę przewiduje za zły kevlar (nieposiadający logo sponsorskich), aniżeli za nieobecność na treningu (kwalifikacjach, czasówce - zwał jak zwał). Ciekawe tylko, jak zareagowałoby środowisko, gdyby to polski Przewodniczący Jury (np. Marek Wojaczek) wykluczyłby w analogicznej sytuacji Fredrika Lingrena. Podejrzewam, że decyzja ta spotkałaby się z ostracyzmem całego środowiska, a zarzuty o nieuczciwość byłyby tymi z gatunku najlżejszych.
Kalendarz na nowy sezon nie zaskoczył chyba nikogo, bo ciężko nowym otwarciem nazwać przeniesienie GP Niemiec z Teterowa do Landshut. Próżno szukać w nim Australii, Nowej Zelandii, które w przeszłości gościły ten elitarny w zamyśle cykl, nie mówiąc już o bardziej ekskluzywnych kierunkach pokroju USA czy Malezji. Nie sposób nie wspomnieć przy okazji analizy kalendarza o czterech rundach w Polsce, co z pewnością podnosi prestiż Indywidualnych Mistrzostw…. Świata. Nomen omen, polscy kibice z pewnością mogą być z tego powodu zadowolenia, bo polskie rundy, na całe szczęście transmitowane są w otwartym kanale telewizyjnym z kozackim komentarzem duetu Koro & Kuźbik, którzy niewątpliwie dla Eurosportu, podobnie jak i Elevenu, byli strzałem w dychę, tworząc nową jakość komentarza żużlowego.
Czy można zatem mówić o nowym otwarciu? Tory czasowe przygotowuje ta sama firma, głównodowodzącym Grand Prix jest nadal Phill „Polewaczka” Morris, biegający niczym pokąsany przez szerszenie małolat, robiący więcej zamętu niż to warte. Pamiętam jeszcze czasy, gdy cyklem rządził Ole Olsen, którego kamera pokazywała średnio ze 3-4 razy w czasie transmisji. Morrisa widzimy przy każdej możliwej przerwie, niczym generała. I dziwne, że jeszcze nie wpadł na to, by osobiście wsiąść na ciągnik albo polewaczkę, ale coś mi się wydaje, że to melodia przyszłości. Nadal za pulpitami sędziowskimi siadają ci sami sędziowie, w tym ci, co do których wielu ekspertów miało wiele zastrzeżeń. W mojej ocenie jest to nic innego, jak pudrowanie trupa przy najmniejszym możliwym nakładzie pracy.
W minionych tygodniach w mediach pojawiła się informacja o podtrzymaniu decyzji o niedopuszczeniu do udziału w rozgrywkach międzynarodowych rosyjskich żużlowców, zarówno pod flagą rosyjską, neutralną, bądź polską w kontekście zawodników posiadających polskie obywatelstwo. Nie jestem fanem dopuszczania rosyjskich sportowców do udziału w jakichkolwiek rozgrywkach, ale czy nie dotarliśmy do granic paranoi? Artem Łaguta, Emil Sajfutdinow, Gleb Czugunow występujący w polskiej lidze jako Polacy nie przeszkadzają wielu kibicom, nie przeszkadzają centrali czy FIM, który musiał się na to zgodzić, ale już ci sami zawodnicy, występujący w zawodach międzynarodowych nagle stają się persona non grata. Dopuśćmy ich do startu pod flagą neutralną albo zabrońmy całkowicie, a tak nie dość, że decyzje są niekonsekwentne, to jeszcze tworzymy fikcję, tym bardziej, że ci zawodnicy (dwaj pierwsi) w lidze polskiej liczeni są jako obcokrajowcy. Ważny tutaj jest głos obydwu zawodników sprzed paru lat, gdy to obaj z rozbrajającą szczerością mówili, iż polskie obywatelstwo potrzebne jest im do łatwiejszego przekraczania granicy wewnątrz Unii Europejskiej. Ta cała sytuacja to kolejny kamyczek do ogródka ludzi rządzących żużlem w Polsce i na świecie.
Czy zatem jest szansa na rozwój żużla, bądź wyciągnięcie z marazmu? Tak, ale żeby to uczynić, trzeba się skupić na prawdziwych zmianach, prawdziwym rozwoju, a nie pudrowaniu trupa.
Albert Pachowicz