I zadął w trąbę pierwszy kibic…
- Panie, panie! Co tak głośno! Mecz się jeszcze nie zaczął!
- A co? Przyszła pani na żużel, czy do kościoła różaniec odmawiać???
Retrospekcja
Nie zwykłem rzucać słów na wiatr, od czasu do czasu pozwalam intuicji wyprzedzić podejście racjonalne, więc… 11:00, a ja z grupką znajomych (Tomek, zajmiesz nam pięć miejsc?) siedzę na stadionie w oczekiwaniu na mecz przyjaźni z Cellfast Wilkami Krosno omyłkowo zwany Derbami Południa (Derby - te Południa są zarezerwowane dla Unii Tarnów!). Czasu w opór, ale żużlowe stadiony w zależności od napięcia odmierzają czas klepsydrami wypełnionymi ziarnkami piasku o różnej frakcji. Pamiętnego dnia – że tak powiem – było grubo. Czas umilały obchody toru, dyskusje o sporcie z naciskiem na żużel – jednym słowem: błogostan. Trzy godziny potrafią minąć w oka mgnieniu, ale… Kolega obok z nostalgią popatrzył na starą trybunę stadionu przy Hetmańskiej. - Wiesz co Tomek – zaczął od intrygującej inwokacji. - Nie było mnie tutaj przez 25 lat. Pamiętam jeszcze Jana Krzystyniaka, Piotra Gancarza i… spacerującego w barwach Wilków Janusza Stachyrę!
Liczba prawdę ci powie
A właśnie, że nie powie!
Z pewnością nie jestem jednym z tych lingwistów którzy znają mowę liczb. Z pewnością nie jestem znawcą tajemnic numerologii, ale na meczu pamiętnej niedzieli 28 kwietnia roku 2024 byłem i twierdzę, że wynik 39:51 przedstawia sobą taką samą wartość, jak "średnie zarobki w Polsce według GUS" - czyli ktokolwiek widział, ktokolwiek wie...
To, że Texom Stal Rzeszów zasiedziała się w niższej lidze, nie będzie wielkim odkryciem. Trochę czasu na okrzepnięcie w Metalkas 2. Ekstralidze trzeba będzie poświęcić, aby w pełni odcyfrować nie tylko obce, ale nawet własny tor. Nie będę się bawił w żużlową meteorologię, ale ja taki tor, jaki tego pamiętnego dnia przygotowała pogoda, już kiedyś widziałem (w przeciwieństwie do zawodników wchodzących w drugi łuk – tych nie widziałem). Tak się niestety zdarza, że pożółkłe kartki w dzienniczkach obserwacji prowadzonych przez żużlowców (patrz: Dimitri Berge) pozwalają na wygenerowanie prędkości porównywanej przez wielu literatów „robiących w żużlu” do TeŻeWe – prędkości pozwalających na upolowanie i „Dzika”, i „Krychy” i… zwycięstwa w całym meczu.
Stało się, taki jest sport i być może w tym tkwi jego piękno, ale defekty w ramach abonamentu wykupionego przez Jespera Knudsena, ściganiu w Rzeszowie prestiżu nie dodały, a punkty odjęły. Chciało by się rzecz – magia liczb. Dziękuję za taką magię! Jeżeli będę czuł deficyt metafizycznych doznań, to zawsze mi pozostaje słynna „Wróżka ze Słociny”. Jesper – mam taką nadzieję – limit pecha już wyczerpał a „ogień na tłoki” (made in PoKredzie) wykorzysta w innym celu niż do sprawdzenia wydajności gaśnicy i czasu reakcji jej operatora…
[Płonąca maszyna Jespera Knudsena. Slajd z meczu: Canal+ Sport]
A właśnie, że powie!
Kolega zajmujący miejsce obok przetarł soczewki okularów i soczewkę w aparacie. - Kiedyś była jedna trybuna i także „naście” tysięcy kibiców – powiedział z nostalgią. - Wtedy oglądało się spotkania w mniej komfortowych warunkach, stojąc za barierkami, okupując murki i inne postumenty – dodał. Mamy więc nowego-starego fana czarnego sportu – coś zakołatało mi w głowie jak w Pomysłowym Dobromirze. Czy mamy nowe rzesze kibiców? Czy nasza drużyna nadal będzie gwarantem emocjonujących wyścigów i meczów zapełniających stadion? Liczba zajętych krzesełek i wszelkiej maści powierzchni płaskich da nam prawdziwy obraz skali apetytu na ten sport, a to ma niebagatelne znaczenie – teraz i w przyszłości.
Fedrowanie
To może dalej trochę historii, ale nie tak odległej. Drużyna z Rybnika zawsze pozostawała w mojej wdzięcznej pamięci. Kibice potrafili się bawić, żużlowcy spod znaku Rekina dawali się nam we znaki – jednym słowem kwintesencja speedwaya. Jeszcze migawka z Arturem Czają podnoszącym się z owalu przy ul. Gliwickiej, który wytrzepując po upadku, nabity w gogle „materiał” ze wspomnianego toru – skwitował całe zdarzenie słowami „Wungiel wydobyto!”.
Scenariusze pisane przed wyjazdowym meczem z Innpro Row Rybnik miały spory ciężar gatunkowy. To właśnie ten mecz z liderem ligowej tabeli miał pokazać to, na co będzie stać drużynę Texom Stal Rzeszów. Oczekiwania były „spore”. Padały nawet konkretne liczby czyli: 32 punkty to raczej kiepsko, 35-37 – wstydu nie będzie, 40+ to hohoho! Można walczyć o bonus!
Ponieważ o magii liczb już było, to wynik "49 do ohoho!” daje sporo do myślenia. Jeżeli wpadło tyle punktów, to dlaczego nie 5 czy 6 więcej? Ano dlatego, że od pewnego czasu słabiej jedzie młodzież. Wiktor Rafalski i Jakub Poczta muszą się po tych nieszczęsnych kontuzjach rozjeździć (po ostatnich wynikach Drużynowych Mistrzostw Polski Juniorów w Krośnie można sądzić, że już tak się stało), bo ewidentnie to właśnie ich punktów brakuje. Drużyna bez zdecydowanego lidera (według mnie Nicki Pedersen nie był przymierzany do takiej roli) musi punktować jak prawdziwy monolit. Doświadczenie „Dzika” – i owszem – może skutkować rozwojem młodszych zawodników, albo pomysłami na rozgryzienie toru, natomiast sam Nicki nie będzie wsadzał głowy tam, gdzie inni boją się wsadzić nogę.
Za bardzo się chłop przez te lata utyrał, ale cytując samego siebie: „wolę mieć Nickiego niż nie mieć”. Zawsze jest ta adrenalina i przekonanie, że wygra bieg... bo to potrafi. Zawsze po ostrzejszym ataku może wstać silniejszy, bo się wkurzył i nie będzie kalkulował. Nie zawsze będzie przyjeżdżał na 5:1 tylko w takim celu, żeby Prezes Mrozek nie musiał drałować ze stadionu w samych skarpetkach i bez kasy, przy okazji dąsając się na Grzesia Walaska, ale zawsze może to robić ku uciesze swoich kibiców...
Tomasz „Wolski” Dobrowolski