"Łódzkie pogotowie", "łódzka ośmiornica" to terminy, które niewątpliwie mają negatywne konotacje historyczne, ale każdy wie, o co w nich chodzi. Mam wrażenie, że za pół roku podobnie będzie ze stwierdzeniem "łódzka telenowela", bo tak zapowiada się saga ze sprzedażą Orła Łódź przez familię Skrzydlewskich. W ostatnich tygodniach media obiegła wiadomość jakoby Adam Skowron, wieloletni mechanik żużlowy chciał nabyć łódzki klub. Do wywiadu, jakiego udzielił wrócimy w dalszej części tekstu. Po kilku dniach klub Witolda Skrzydlewskiego wydał oświadczenie, w którym zdementował jakoby ktokolwiek złożył ofertę zakupu akcji, czy kontaktował się z klubem w tej kwestii.
Nowe światło na oświadczenie Orła rzuciły wywiad z Adamem Skowronem opublikowany w serwisie ZuzelNews oraz wypowiedź obecnego właściciela Orła Łódź udzielona portalowi Sportowefakty. Co wynika z tych dwóch tekstów? Ktoś mija się z prawdą i tego możemy być pewni.
Witold Skrzydlewski zapiera się, że nie oczekuje od kupca żadnych gwarancji finansowych i w sumie, że może to być amator tanich trunków spod budki z piwem, a także, że nie zna Skowrona, może gdzieś tam telefonicznie rozmawiali, ale oferty nie złożył. Długo nie musieliśmy czekać na odpowiedź potencjalnego kupca, który podtrzymał swoje poprzednie wypowiedzi, a także zapewnił, że w odpowiednim czasie pokaże korespondencję z klubem z Łodzi. Sam osobiście uważam, że w takim środowisku, jakim jest speedwayowy grajdołek, ważne jest by w takich sytuacjach dla pokazania swojej wiarygodności, takie dowody przedstawiać niezwłocznie. Zabawa w oświadczenie ośmiesza klub i pokazuje, że w sumie klubowi to wisi, czy ktoś to weźmie, czy może ich rozwiążą. Każdy kupiec, nieważne skąd by był, zasługuje na szacunek, a takie zachowanie trąca brakiem profesjonalizmu i krzty wiedzy na temat PR-u. Każdy kolejny chętny będzie miał na uwadze, że zostanie obsmarowany w mediach klubowych, zanim dojdzie do jakichkolwiek negocjacji. PR na poziomie częstochowskiego Włókniarza, który w ostatnich latach stał się antytezą “robienia” PR-u wokół klubu sportowego. Tak czy owak czeka nas saga sprzedażowa niczym najgłośniejsze sagi transferowe.
Witold Skrzydlewski stał się jedną z najbarwniejszych osób w polskim speedwayu. Biorąc pod uwagę prezesów klubów sportowych, wyszczególniłbym następujące typy:
1. Prezes “wszystko zrobię” - Prezes, który wszystko robi sam, jest jednocześnie prezesem, dyrektorem, trenerem, zamawiającym sprzęt. W polskim żużlu niespotykane, w piłce w niższych ligach zdarza się, choć nie kończy się to najlepiej;
2. Prezes “wszystkiego dopilnuję” - Prezes, który pilnuje składu, jak trzeba to naprawi maszynę startową, kupi wodę, czy pomoże naprawić bandę, a jak trzeba, to będzie robił za sekundanta;
3. Prezes “Duch” - Prezes, który siedzi za biurkiem, skupia się nad zapewnieniem finansowania, stroni od mediów, a od kwestii sportowych ma ludzi;
4. Witold Skrzydlewski - Prezes o nieszablonowym, ekscentrycznym sposobie zarządzania klubem, łożący kolosalne pieniądze na bieżącą działalność klubu, mówiący to, czego inni nie mówią bo nie chcą narazić się na kary i ostracyzm środowiskowy.
Biorąc pod uwagę powyższe jedno należy stwierdzić. To Witold Skrzydlewski stworzył Orła Łódź, wykładał prywatne środki finansowe na klub, który jako jeden z nielicznych nigdy nie miał problemów finansowych i nie zalegał kasy zawodnikom. Za to wszystko mimo wszelkich wad, prezesowi i właścicielowi łódzkiego klubu należy się szacunek. Parafrazując cytat z legendarnego komentarza Włodzimierza Szaranowicza, oby wśród następców była wola kontynuacji, bo Łódź zasługuje na żużel.
Co do potencjalnego kupca, nie zamierzam oceniać, która ze stron w tym medialnym sporze ma rację, ale uderzyła mnie lekkość, z jaką Adam Skowron opowiadał o źródłach finansowania, a także o tym jak chętnie miasto Łódź wspomoże finansowo klub. Niestety nie jest tak pięknie, jak Panu się wydaje i to nie tylko w speedwayu. Profesjonalizacja i komercjalizacja sportu spowodowała, że samorządy nie są już tak chętne do sypania grosza na kluby sportowe. Co rusz można w sieci przeczytać o obciętych dotacjach, konfliktach z samorządem, czy odchodzących sponsorach. Nie jest tak, że wszystkie firmy czekają tylko by robić przelewy na kluby, tym bardziej na kluby, które nie są aż tak eksponowane w mediach, jak najlepsi i nie stanowią marketingowo dobrze sprzedającego się produktu. Owszem znajdują się Burmistrzowie, Prezydenci będący fanatykami sportu, mający osobiste sympatie, historyczne powiązania, którzy bez względu na bieżącą sytuację w klubie, będą kasę do klubu przelewać, ale to rzadkość. Życzę jednak, by Panu się udało i żużel w Łodzi przetrwał, bo żal by tak piękny stadion za grube, publiczne miliony stał opustoszały.
* * *
Podczas ostatniego spotkania domowego NovyHotel Falubazu Zielona Góra uderzyło mnie zachowanie kibiców Motoru Lublin, którzy podczas Mazurka Dąbrowskiego, śpiewanego przez kibiców miejscowych, skandowali przyśpiewki kibicowskie, ale nie o tym mowa, bo wszakże podczas prezentacji na meczach Ekstraligi, czyli nomen omen meczach o Drużynowe Mistrzostwo Polski nie ma miejsca na hymn państwowy, który dla przykładu w ubiegłym sezonie, gdy zielonogórzanie jeździli na zapleczu “najlepszej” ligi żużlowej, odgrywany był przy okazji każdego meczu. Zaciekawiony tym faktem informacji zasięgnąłem u źródła, czyli w spółce Ekstraliga Żużlowa. Odpowiedź na maila przyszła po trzech dniach (dla przykładu, gdy na potrzeby zagadki do elevenowej transmisji ligi szwedzkiej wysłałem zapytanie do SVEMO, Kristel Gardell pełniący funkcję ichniego Leszka Demskiego odpowiedział po 45 minutach, a nazajutrz otrzymałem kolejnego maila, tym razem od Mikela Karlssona, ale to szczegół) i jak przekazał Przemysław Szymkowiak:
Tak zdecydowały kluby żużlowe przy ustalaniu regulaminu organizacyjnego pięć lat temu. Kluby uznały, że hymn Polski będzie odgrywany na meczach inaugurujących sezon oraz na meczach finałowych. Kluby uznały, że hymn Polski nie jest klubowym hymnem i nie można nadużywać jego estymy, poza szczególnymi okazjami jakimi są właśnie inauguracja czy mecz o medal. I do tego stanowiska w pełni przychyla się Ekstraliga Żużlowa również przejmując zarządzanie od 2024 roku rozgrywkami Metalkas 2. Ekstraligi.
Co do zasady, nie kupuję tłumaczenia, że odgrywanie hymnu narodowego na zawodach o Drużynowe Mistrzostwo Polski jest "nadużyciem jego estymy", gdyż dla przykładu jeszcze w przeszłości jeden z ministrów edukacji proponował odśpiewywanie Mazurka Dąbrowskiego na każdej pierwszej lekcji. Abstrahując od tego pomysłu, naruszeniem estymy hymnu nie jest odgrywanie go na każdym meczu o Drużynowe Mistrzostwo Polski, a to co stało się podczas meczu w Zielonej Górze. I żeby było jasne, nie mam pretensji do kibiców lubelskiego klubu, nie oceniam ich zachowania, bo jak wspomniałem, nie ma oficjalnego miejsca w “programie meczu”, jakim jest hymn państwowy. Może warto rozważyć, by zostawić w tym punkcie dowolność klubom, by nie dochodziło do sytuacji, gdy kibice podczas prezentacji zaczynają śpiewać hymn, zawodnicy stoją i czekają, jedni kibice śpiewają swoje, inni siedzą, a jeszcze inni raczą się trunkiem, gdyż takie sytuacje naruszają estymę Mazurka Dąbrowskiego, a nie jego odgrywanie na każdym meczu. No chyba, że nie jedziemy o DMP, a o Puchar Ekstraligi. Z góry uprzedzę komentarze, że na meczach piłkarskich hymnu się nie gra. Piłka nożna ma inną kulturę rozgrywania meczów, zupełnie inne podejście do wielu kwestii.
* * *
O wydarzeniach, do których doszło podczas ostatniego meczu w Toruniu napisano już dużo, jakieś kilkadziesiąt tekstów. Atmosferę tego skandalu, bo nie boję się tego nazwać skandalem, podsyciło oświadczenie klubu z Częstochowy, a tłumaczenia Łukasza Benza w Canal+ bardziej przypominały mi tłumaczenia dziecka, który pokrętnie tłumaczy mamie, dlaczego zjadł lizaka przed obiadem aniżeli wiarygodne przedstawienie zaistniałej sytuacji.
Dlaczego tak uważam? Otóż oglądałem środowe Kolegium Żużlowe, co nie jest u mnie standardem, gdyż nie odpowiada mi kontent "kółka wzajemnej adoracji" gadającego od rzeczy. Mając na uwadze wydarzenia toruńskie, postanowiłem jednak obejrzeć, tym bardziej widząc, iż w studiu będzie Łukasz Benz, będący najlepszym żużlowym reporterem w ostatnich latach, ale “mający swoje za uszami”. Tendencyjne pytania, sugerowanie odpowiedzi rozmówcom, czy postawa podczas IMP w Krośnie to to, co kibice w mediach społecznościowych zarzucają doświadczonemu dziennikarzowi najczęściej, ale nie będę tego zgłębiał, gdyż nie o tym mowa. Faktem jest, że to Łukasz Benz poinformował w trakcie transmisji o "regularnej bójce w parku maszyn", co w następnych dniach zostało zdementowane przez częstochowski klub. Ba, częstochowianie wprost zarzucili reporterowi kłamstwo. Pierwszą okazją do wyprostowania bądź wyjaśnienia tematu było środowe Kolegium Żużlowe, w którym Łukasz Benz opisał umiejscowienie kamery, stanowiska reporterskiego i fakt, że uczestnikiem bójki był Marcin Momot, menadżer Michelsena. Było o wezwaniu policji przez team Madsena i wizycie na komisariacie. To, co mnie uderzyło i zaczęło zastanawiać, to użycie słowa "bójka". Dlaczego? Tutaj należy zastanowić się czym jest bójka i tak:
1) Słownik Języka Polskiego PWN definiuje “bójkę” jako: “awantura połączona z biciem się”; - istotne jest tu użycie czasownika “bicie się”, a nie “uderzenie drugiej osoby”
2) W doktrynie prawa karnego z bójką do czynienia mamy wtedy, gdy jest to starcie fizyczne pomiędzy co najmniej trzema osobami, z których każda jednocześnie atakuje i broni się.
W związku z powyższym nasuwa się tutaj pytanie, które skierować należy do Łukasza Benza: Kto brał udział w tej bójce oprócz wspomnianego Marcina Momota? Z kim bił się Marcin Momot?
Pytam o to, ponieważ doświadczony reporter C+ kilkukrotnie w trakcie programu podkreślał, że była to bójka. Zastanawiającym jest, że jedynym nazwiskiem, które podał, był ów mechanik Duńczyka. To w takim razie doszło tam do bójki, czy po prostu jeden facet dał po kasku drugiemu, reporter to podkolorował, a w odpowiedzi na oświadczenie klubu, telewizja starała się jakoś dyplomatycznie z tego wybrnąć?
A może zatajono ze względu na “dobro dyscypliny” pozostałych uczestników tego incydentu? Tego się już nie dowiemy, tak jak nie dowiedzieliśmy się o całych kulisach odwołanego Turnieju IMP w Krośnie, a tak szumnie zapowiadano na antenie C+, że przyjdzie czas, że to powiemy... Standard...
Wracając do całej sytuacji z Duńczykami. Były kiedyś "kwasy" między Nickim Pedersenem a Hansem Andersenem. Obecnie żużlowy mainstream żyje relacjami na linii Madsen - Michelsen. Tak czy siak, bez względu na wszelkiego rodzaju rewelacje dotyczące powodów tych spięć jako profesjonaliści powinni wyłączyć emocje na czas zawodów, bo na tym cierpi przede wszystkim CKM. Czytając niepochlebne komentarze pod adresem Prezesa, zawodników czy klubu, pisane przez kibiców spod Jasnej Góry, zastanawiam się, czy to nie jest punkt zwrotny? Póki co mieliśmy ciągłe zmiany szkoleniowców, słynne poprawianie toru poprzez dosypanie glinki wbrew zdaniu trenera Cieślaka, prezesa biegającego za Drabikiem i freak fighty na zawodach najlepszej ligi świata. Nie można zapomnieć o działaniach PR klubu, który musi zainwestować w dobrego specjalistę od public relations, bo póki co mają z tym problem. Może przyszedł czas na podjęcie działań by do takich sytuacji nie dochodziło?
Ostatnio przy okazji konfliktu Tomasza Dryły z Marcinem Musiałem pisałem o udziale w Fame MMA. Przyznam się, że w tych wszelkich “fejmowych” federacjach zorientowany nie jestem, ale może były reprezentant Polski, Sławomir Peszko zainteresowałby się częstochowskimi Duńczykami. Panowie daliby sobie po razie, rozładowali negatywne emocje i przy okazji Włókniarz by na tym skorzystał. Może przyszedł czas na założenie federacji Speedway MMA, bo przez lata z takowych sytuacji kojarzę: Boyce-Gollob, Sajfutdinow-Nichols, Pedersen-Hanckock, czy Zagar-Pedersen. W weekend do grona żużlowych fighterów postanowili dołączyć... mechanicy zawodników jeżdżących w jednej drużynie (Cellfast Wilki Krosno), ale to już była jazda bez trzymanki, więc może w tym miejsc postawimy kropkę.
Albert Pachowicz