Niezłą huśtawkę nastrojów przeżyli kibice w Zielonej Górze. Można się zachwycać nagłą reaktywacją drużyny, można gratulować hartu ducha poszczególnym zawodnikom, można podziwiać odporność nerwową. Można, bo jest za co. Nie można jednak przejść obojętnie obok tego, co działo się w biegach II-IX, bo strata na własnym torze aż 18 punktów na przestrzeni 8 wyścigów nie ma prawa zdarzyć się drużynie mającej aspiracje medalowe. Coś ewidentnie zawiodło wśród gospodarzy i chyba nie chodzi tutaj o zawodników. Ktoś przygotowywał tor, ktoś dokonywał zmian, ktoś czuwał nad gotowością żużlowców. Jeżeli Falubaz ma być profesjonalną drużyną, to takie zaniedbania są po prostu niedopuszczalne.
Każdy kto widział wywiad Rafała Dobruckiego bezpośrednio po prezentacji mógł się domyślić, że coś jest tak i gospodarze mieli pełną tego świadomość. Co? Oczywiście tor. Zielonogórzanie, pomijając pierwszy wyścig, gdy nie mieli z kim przegrać, dobrali odpowiednie przełożenia dopiero w X gonitwie. A przecież trudno powiedzieć, że pogoda w jakikolwiek sposób mogła pokrzyżować plany, bo deszcz zakończył się 24 godziny przed meczem i wcale nie był specjalnie obfity. Mówienie, że tor jest namoczony, bo w sobotę padało jest śmieszne. Gdzie więc szukać przyczyn tak nieudanego początku? Oczywiście w chęci zrobienia na złość rywalom. Szkoda tylko, że żużlowcy nie byli o tym poinformowani. Efekt był aż nadto widoczny - jedynie Patryk Dudek potrafił nawiązać walkę z gorzowianami, ale został chyba zbyt szybko wyeksploatowany, bo przed regulaminową długą przerwą wystąpił aż pięciokrotnie. Dlaczego szansy nie otrzymał Adam Strzelec, dlaczego Piotr Protasiewicz pojechał jako "ZZ" przeciw Łukaszowi Kaczmarkowi, dlaczego z uporem godnym lepszej sprawy stawiano na słabiutkiego znów Jonasa Davidssona, dlaczego Szwed nie zdążył na start w biegu przeciwko Adrianowi Cyferowi? Nie potrafię znaleźć odpowiedzi na te pytania. Mam nadzieję, że w zielonogórskim klubie ktoś będzie starał się to wytłumaczyć, żeby uniknąć w przyszłości podobnych wpadek.
Zastanawiałem się, czy jest sensowne stosowanie zastępstwa zawodnika za Andreasa Jonssona. Wiadomości docierające na temat stanu zdrowia Szweda tak naprawdę nie wytłumaczyły na czym polega główny problem z jego zdrowiem, ani jak długo potrwa leczenie, a tym samym zwykły kibic miał prawo przypuszczać, że AJ wykuruje się na rewanż. Jeśli zdecydowano się na "ZZ", to najwidoczniej nie ma szans na to, żeby pojechał w Gorzowie. W przeciwnym razie takie rozwiązanie było błędem już przed meczem. Kto miał go zastąpić? Na co liczono w zielonogórskim klubie? Chyba na odrodzenie Davidssona i Holty. Podobno obaj trenowali do południa (chociaż tor był ponoć bardzo zmoczony po sobotnich opadach). Co się stało z nawierzchnią przez kilka godzin, skoro obaj jechali jak... (nie skończę)? Dlaczego przed tak ważnym meczem zrobiono tor inny niż dotychczas? Na zastępstwie zawodnika gospodarze zdobyli cztery punkty, a więc pewnie tyle samo, ile mógłby przywieźć Łukasz Jankowski ze swoimi dobrymi startami. Wiem, teraz mogę sobie pogdybać, ale jeśli nie było wyraźnej informacji, że AJ w rewanżu nie pojedzie, to rezygnacja z jego usług na własne życzenie byłaby co najmniej dziwna. Tak na dobrą sprawę, to do dziś nie wiadomo, o co dokładnie chodzi ze zdrowiem Szweda. To znaczy kibice zachodzą w głowę, bo działacze jakoś nie chcą się podzielić swoją wiedzą.
Tyle narzekania, ponieważ nagle sytuacja odwróciła się o 180 stopni. Okazało się, że gospodarze znaleźli to, czego szukali, a goście w tym samym momencie kompletnie się pogubili. Nagle przestali wygrywać starty, nie byli szybcy na dystansie, w ogóle przestali jechać. Nasuwa się pytanie, dokładnie takie samo jak przed meczem: jaka jest prawdziwa siła obu drużyn? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, bo nawet tych pięciu świetnych gorzowskich seniorów może jednocześnie mieć problem ze znalezieniem ustawień. Wiadomo, że Matej Žagar, Michael Jepsen Jensen czy Krzysztof Kasprzak są na papierze o niebo lepsi od Jonasa Davidssona, Rune Holty, Krzysztofa Jabłońskiego, Łukasza Jankowskiego czy Aleksa Łoktajewa. Problem w tym, że muszą to jeszcze udowodnić na torze. Chyba żaden z kibiców Stali nie dopuszcza do siebie myśli, że jego drużyna może przegrać u siebie z tak słabym Falubazem. Cała runda zasadnicza, skład, atut własnego toru, kibice i jeszcze pewnie wiele innych czynników przemawiają za drużyną z północy województwa lubuskiego. I patrząc na cały tegoroczny sezon byłoby to niewątpliwie rozwiązanie sprawiedliwe. Tylko czy sport jest sprawiedliwy? Czy finał ma się za zasługi? Nie. Lepszy jest ten kto wygra dwumecz. Sami działacze zgotowali sobie taki regulamin. Chcieli mieć emocje, to niech się teraz martwią.
I tak na zakończenie. Ja przewiduję dwa scenariusze w Gorzowie: albo Stal rozniesie Falubaz, albo... przegra. Bo wszystko zależy od gorzowian. Falubaz jest obecnie za słaby, żeby dyktować warunki i tak naprawdę zielonogórzanie mogą liczyć tylko na to, że Stal przegra sama ze sobą.