Stelmet Falubaz rozpoczął sezon w mocno spektakularny sposób, bo nieczęsto zdarzają się wyjazdowe zwycięstwa różnicą 30 punktów. Tak na marginesie można powiedzieć, że już pierwszy tegoroczny mecz ligowy pokazał jaka jest wartość KSM-ów jako wyznacznika siły poszczególnych zespołów. Przecież według współczynników spotkanie powinno być wyrównane, a tymczasem nie dość, że obie drużyny dzieliła różnica kilku klas, to pojedynek był zwyczajnie nudny, bo gospodarze, choć trenowali na własnym torze, nie potrafili wyjść spod taśmy. Jedynym ich przedstawicielem nawiązującym walkę był Matej Žagar, który dzień wcześniej startował w Lublanie, a więc teoretycznie powinien mieć największe problemy z rozszyfrowaniem nawierzchni. Wypada tylko zapytać Lecha Kędziorę: dlaczego jego podopieczni znów nie potrafią startować na swoim obiekcie? Dlaczego czekał tak długo na zastosowanie rezerwy taktycznej? Gdy po dziesięciu biegach goście mają dwa razy więcej „oczek”, to jakiekolwiek roszady nie mają już sensu.
Czy Stelmet Falubaz jest mocny? A czy Masaj, który ma trzy woły jest biedny czy bogaty? Reklama odpowiada: nie wiesz, bo nie masz porównania. Tak samo jest z zielonogórskim zespołem. Trudno o jakąś wielką wiedzę, gdy wyścig można było kończyć po pierwszych stu metrach, a do zwycięstwa wystarczały dobre starty. Na palcach jednej ręki (i to na pewno nie wszystkich) można policzyć przypadki, gdy zawodnik gospodarzy postawił jakiekolwiek warunki gościom. Kibice żółto-biało-zielonych muszą więc poczekać z ocenami co najmniej tydzień, bo pojedynek ze skladywegla.pl Polonią (ktoś zrobił bydgoszczanom krzywdę tą nazwą) powinien dać trochę więcej odpowiedzi.
Działacze gnieźnieńscy muszą zapłacić frycowe, muszą poznać i zaaklimatyzować się w ekstraligowych warunkach. Najważniejsze, żeby potrafili wyciągnąć sensowne wnioski z takich meczów. Jeżeli chcą utrzymać niedzielną frekwencję, to przede wszystkim powinni stworzyć swoim zawodnikom warunki do ścigania. Nie wystarczy przygotowanie regulaminowego toru, na którym nic się nie dzieje, bo kibice przy tak horrendalnych cenach biletów odwrócą się od klubu. Teoretyczne zaoszczędzenie, czyli zakup wejściówki na dwa mecze za 75 zł (cwany chwyt marketingowy) i tak było lekko kosmicznym wydatkiem. Tutaj przykładem może być Częstochowa, gdzie pozwolono żużlowcom walczyć, a oni tę szansę wykorzystali. Nawet jeśli nie udawało im się wygrywać, to kibice mogli być dumni ze swoich ulubieńców za serce zostawione na torze. Gdy na trybunach będą widzowie, to prędzej czy później pojawią się większe pieniądze i wyższe cele. Ale należy spełnić pierwszy warunek. W przeciwnym razie odejdą i fani, i sponsorzy, a sukces, jakim niewątpliwie był awans, stanie się początkiem końca.
W ekipie gości wydaje się, że pewną niespodzianką było wystawienie do składu Aleksa Zgardzińskiego, gdy do dyspozycji Rafała Dobruckiego pozostawał dużo bardziej doświadczony Kamil Adamczewski. Bardzo dobrze wróży na przyszłość to, że menadżer klubu z Zielonej Góry potrafił swoją decyzję właściwie uzasadnić w oparciu o zebrane podczas sparingów informacje. Alex zaprezentował się korzystnie, choć uczestniczył w bardzo groźnie wyglądającym wypadku. Swoją drogą, komentującemu mecz panu Olkowiczowi sporo czasu zajęło dostrzeżenie, że to Wojciech Lisiecki był sprawcą całego zamieszania. Dopiero decyzja sędziego zmusiła pana redaktora do myślenia. Uparł się na Zgardzińskiego i mając najwyraźniej jakieś klapki na oczach przypisał mu całą winę, choć chyba wszyscy oglądający relację widzieli bez powtórek jak doszło do tego zdarzenia. Cóż, artykuł „Zabierzcie temu człowiekowi mikrofon” jest wciąż aktualny.
Także nasi sąsiedzi z północy mają spory problem. Ile można opierać całą taktykę na dopasowywaniu się na siłę do toru? Wystarczył deszcz i wszystko diabli wzięli. Dalej do jazdy nadaje się wyłącznie pas trzech metrów od krawężnika, a każde jego opuszczenie oznacza stratę pozycji. Żaden z nowych żużlowców Stali nie wpasował się w tę konwencję, a dodatkowo jeszcze Krzysztof Kasprzak i Bartosz Zmarzlik słabli z wyścigu na wyścig. Na koniec okazało się, że gospodarze mają jednego wartościowego żużlowca, który był bez szans na odrobienie sześciopunktowej straty w starciu z czterema przedstawicielami drużyny z Rzeszowa. Tak więc gorzowianie polegli od własnej broni. Nasuwa się pytanie: po co kontraktowano Daniela Nermarka zamiast utrzymać Mateja Žagara, skoro ich KSM jest porównywalny? Szwed w ubiegłym roku nie wytrzymywał kondycyjnie jazdy na torach selektywnych, a taki przecież jest często szykowany przez spółkę Piotr Paluch – Jarosław Gała. Z drugiej strony, gdyby Słoweniec został w Stali, to gdzie dziś byłby klub z Gniezna?
Na koniec komentarz Andrzeja Witkowskiego na temat zmian regulaminowych z programu nSport podsumowującego niedzielną kolejkę żużlową. Otóż przewodniczący GKSŻ powiedział, że w 2014 roku nie będzie już KSM-ów, a w bieżącym sezonie, jako przejściowym, KSM... obniżono do 40 punktów. Porażające wytłumaczenie. To trochę tak, jakby jechać z Krakowa do Warszawy przez Szczecin. Można, tylko po co?