I cóż można powiedzieć po kolejnym ligowym występie Stelmetu Falubazu? Dobrze, że skończyło się na remisie, bo jeden punkt, to jednak więcej niż zero. Pesymiści powiedzą, że papierowy faworyt stracił kolejne „oczko”, a optymiści, że drużyna spod znaku Myszki Miki wciąż jest niepokonana na wyjeździe. Różnie można patrzeć na dotychczasowe wyniki w całej ekstralidze, bo tak dziwnych chyba jeszcze nie było. Na tym etapie rozgrywek nie wszystko trzeba wygrać, bo obecnie zdobywane punkty nie będą miały żadnego znaczenia w walce o medale. Problem w tym, że najpierw trzeba się dostać do czwórki. Jako, że jest to jeszcze szeroko pojęty początek sezonu, to z punktu widzenia zawodników czy menadżera dopuszczalne są jakieś wahania formy, ewentualnie szukanie najlepszych ustawień motocykla.
Trochę inaczej patrzą na to wszystko kibice, bo oni mają prawo oczekiwać zwycięstw, zwłaszcza wtedy, gdy ich ulubieńcy wygrywać powinni. Przecież gdyby przed sezonem podpisano w Zielonej Górze kontrakty z Peterem Ljungiem i Taiem Woffindenem kosztem AJ'a oraz PePe, to wszyscy pukaliby się w czoło. Wypada mieć nadzieję, że obaj zawodnicy mający być filarami Falubazu, faktycznie nimi będą. Szczególnie Piotr Protasiewicz jest tak nierówny, że mógłby dostać angaż z totalizatora sportowego, bo te występy mają ciągle charakter wybitnie losowy. Sam Piotr mówi, że przyczyna tkwi w nim samym, że brakuje mu luzu i pewnie tak jest w rzeczywistości, bo wielu żużlowcom po prostu brakuje startów. Dlaczego zatem przez cały tydzień drużyna zielonogórska nie rozegrała żadnego sparingu? Jeden występ w Niemczech był wyjątkiem i nie zmienił nic w aktualnej formie startujących tam żużlowców zielonogórskiego klubu. Być może jakimś lekarstwem będzie rozpoczynająca we wtorek swoje rozgrywki szwedzka Elitserien. Dodatkowo w czwartek mamy całkiem dobrze obsadzony turniej par w Berlinie (zawsze lepiej to brzmi niż Wolfslake, położone w lesie koło Ringu), czyli na ilość startów zielonogórzanie w tym tygodniu narzekać nie powinni. Wracając do braku luzu P. Protasiewicza, to być może musi pogadać z Jonasem Davidssonem, bo Szwed ma tego luzu chyba za dużo. Jego występy można podsumować: Jonas zapunktuje, albo... nie zapunktuje. I co można mu zrobić? Na dzień dzisiejszy nic. Co więcej, trzeba na niego chuchać i dmuchać, bo to on jest bardziej potrzebny Falubazowi, niż Falubaz jemu. Czy zatem można się dziwić, że jedzie niczym Hrabia le Foch? Wypada mieć tylko nadzieję, że ten foch będzie częściej pozytywny.
Kolejny raz po występie Falubazu pojawia się kwestia Mikkela Becha Jensena, choć tak naprawdę mało kto wierzy, że młody Duńczyk faktycznie dostanie szansę kosztem Protasiewicza albo Jonssona. Po co w takim razie go zakontraktowano? Trzymanie go na ławie na przyszły rok jest marnowaniem chłopaka, a przy okazji także niepotrzebnym wydawaniem pieniędzy przez klub. Wypadałoby się zastanowić i albo dać mu realną szansę na występy, albo wypożyczyć, aby MBJ mógł poznać polskie obiekty, na których nie startował do tej pory zbyt często. Póki co Robert Dowhan twierdzi, że żaden z zawodników nie ma zagwarantowanego miejsca w składzie. Najdrożsi zawodnicy, nawet w słabszej formie, jakoś zawsze znajdują się jednak w meczowej siódemce, więc do tej pory nikomu nie udało się tej opinii pana prezesa potwierdzić.
Tak na marginesie, to chyba jednak jest coś na rzeczy ze słabą postawą Falubazu, bo prezes Dowhan znów zaczął mówić o wielkich problemach, których przyczyną jest remont stadionu. Nagle okazało się, że najlepsze miejsca są wyłączone z użytkowania. Najwyraźniej nie odwiedzał tej części trybun w ubiegłym roku. Porównywanie stadionu żużlowego wykorzystywanego kilkanaście razy w roku (klub nie organizuje żadnych imprez poza wynikającymi z kalendarza) z halą Centrum Rekreacyjno-Sportowego, w której swoje mecze rozgrywa m. in. koszykarski Zastal (do tego zapewne pije pan senator), jest co najmniej głupie, a krytykowanie remontów, do których klub nie dołożył nawet złamanego grosza, trąci coraz większą hipokryzją.
Na razie zielonogórzanie mają szczęście, bo pozostałe ekipy, poza Unibaksem, też tracą punkty. W najbliższą niedzielę żartów już nie będzie. Ewentualna przegrana z „Bykami” mogłaby mocno pogmatwać sytuację Falubazu. Unia na razie, pomimo czterech zwycięstw, wciąż jest sporą niewiadomą. Zwycięstwa u siebie z gnieźnianami oraz osłabionymi bydgoszczanami, a także pokonanie na wyjeździe połowy Włókniarza dają oczywiście ważne punkty, ale czy są wiarygodnym wskaźnikiem aktualnej formy leszczynian? Z drugiej strony dobry wynik umacnia pozytywną atmosferę, a pozytywna atmosfera ułatwia dobry wynik. Będzie to też mecz z pewnymi podtekstami, bo o ile Jarosław Hampel niczego udowadniać nie musi, to dla Kamila Adamczewskiego będzie to zapewne okazja do pokazania byłemu pracodawcy swojej wartości. Młodzieżowcowi Falubazu ambicji i woli walki odmówić nie można, ale jeśli chodzi o skuteczność, to wciąż najlepsze występy są zdecydowanie przed nim. Z drugiej strony wystąpią Grzegorz Zengota oraz Fredrik Lindgren, czyli ulubieńcy zielonogórskich kibiców sprzed kilku sezonów. Oni też mają coś do udowodnienia...
Kto by pomyślał... Falubaz załatwił Peter Ljung. No, nie do końca, bo jak sam przyznaje Szwed, nie może sobie darować przespanego ostatniego startu. Fani Sparty raczej mu darują