Ich pojawienie się w rodzimym żużlu, w wydaniu ligowym, patrząc z perspektywy ostatnich lat, wydawało się tylko kwestią czasu. Liczne kontuzje i upadki zawodników gości na nieznanej im ligowej nawierzchni, niejako wymusiły na decydentach polskiego żużla znalezienie rozwiązania. Nie bez winy są tu oczywiście działacze i trenerzy, którzy zamiast robić tor do walki i ścigania, zaczęli praktykować zasadę „po trupach do celu”. Czarę goryczy w ubiegłym sezonie z pewnością przelała śmierć Lee Richardsona na skutek obrażeń odniesionych na torze we Wrocławiu oraz poważna kontuzja Patryka Dudka podczas fazy play-offów w Gorzowie. Wcześniej mnóstwo kontrowersji budziło przygotowanie toru w Lesznie. Czy winny jest tor, czy nadmierna ambicja i fantazja niektórych zawodników? Nikt się już nad tym aspektem nie zastanawiał.
Czarny "pijar" prowadzony w mediach przez niektórych działaczy żużlowych czy dziennikarzy, a także tłumaczenie przez trenerów drużyn przyjezdnych porażek złym stanem toru oraz niegościnnym sposobem jego przygotowania przez gospodarzy (wilcze doły, kopy, pułapki, koleiny śmierci itp.) sprawiły, że tęgie umysły żużlowej centrali powołały do życia instytucję, która miała być lekiem na całe torowe zło panujące w Polsce, mianowicie komisarza toru. Widziano w nim zbawcę, strażnika bezpieczeństwa, eksperta od przygotowania toru i przegub łączący wieżyczkę sędziowską z parkingiem i toromistrzem.
Dwunastu apostołów
Przed obecnym sezonem GKSŻ opublikowała listę, na której widniały nazwiska dwunastu gniewnych ludzi, którzy mieli być odpowiedzialni za bezpieczne przygotowanie torów do zawodów ligowych w Polsce (przede wszystkim ekstraligowych). Są wśród nich byli zawodnicy i trenerzy (Zenon Plech, Marek Kępa, Czesław Czernicki, Grzegorz Dzikowski, Aleksander Janas, Zbigniew Kuśnierski) oraz emerytowani sędziowie (Stanisław Pieńkowski, Roman Siwiak, Józef Piekarski, Romuald Owsiany, Włodzimierz Kowalski – funkcyjny w GKSŻ, weryfikował pracę sędziów i nadawał licencje torom klubowym) oraz Krzysztof Gałandziuk – swego czasu kierownik drużyny wrocławskiej Sparty. Czesław Czernicki jednak już przed sezonem zrezygnował z pełnienia tej funkcji, bo jak stwierdził w jednym z wywiadów: „Gdybym przyjął rolę komisarza, wtedy musiałbym odkryć karty, pokazać wszystkim co wiem o przygotowywaniu torów, zdradziłbym swoje tajniki dotyczące przygotowywania nawierzchni przez co później, jako trener straciłbym atuty, a trenowaniem nadal jestem zainteresowany.” Czy aby na pewno? I co na to komisarz-trener Grzegorz Dzikowski? Jemu bycie komisarzem toru nie przeszkodziło złożyć rezygnacji i rozpocząć trenowanie Włókniarza już dwa miesiące później.
Wiem, że nic nie wiem
Na pierwszy rzut oka wśród ludzi wybranych na komisarzy torów nie ma przypadkowych osób. Wszyscy od lat związani są ze środowiskiem żużlowym. Wydaje się, że byli trenerzy, zawodnicy czy sędziowie doskonale powinni czuć klimat przygotowania dobrego, bezpiecznego toru. A jednak… Przepisy, a dokładniej art. 25a Regulaminu zawodów motocyklowych na torach żużlowych na rok 2013 mówi wyraźnie, kiedy, co, gdzie i komu komisarz toru może i ma prawo zrobić; wskazuje również, kto może komisarzowi "skoczyć", i że na pewno nie telefonicznie podczas meczu. Nic jednak nie mówi o sposobach przygotowania nawierzchni, o tym w jakich warunkach dany tor uznać za bezpieczny i jakie kryteria do jego oceny stosować.
W punkcie 6 ust. 3 art. 25a stoi: „Komisarz toru winien stwierdzić w sprawozdaniu, czy aktualna nawierzchnia toru umożliwia przygotowanie go w każdych warunkach atmosferycznych, a także opisać ewentualne możliwe potencjalne zagrożenia związane z przygotowaniem danego toru do zawodów”. Czyli jak ma tego dokonać, na jakiej podstawie? Wróżenie z fusów, własne widzimisię. czy metoda „na oko”? Przecież żaden z komisarzy nie jest pogodynką, gleboznawcą lub rolnikiem. Żaden z nich nie zna specyfikacji, konsystencji i możliwości danej nawierzchni w poszczególnych warunkach. Znają ją tylko miejscowi. Zapytany przez dziennikarza przed pierwszym meczem sezonu Zenon Plech (dla którego miał być to debiut w roli komisarza ), o to w jaki sposób dokona weryfikacji toru, odpowiedział z rozbrajającą szczerością „Nie dostanę do dyspozycji żadnego specjalistycznego sprzętu. Nie kupię sobie przecież gwoździa i nie będę go wbijał w tor. Mam stawić się na obiekcie osiem godzin przed zawodami. Będę miał czas dokładnie obejrzeć tor i na tej podstawie stwierdzę, czy został dobrze przygotowany”. Czyli jednak metoda „na oko”.
Żaden z powołanych komisarzy nie przeszedł przed rozpoczęciem sezonu szkolenia (sic!), które uświadomiłoby mu na czym polegać będzie jego praca, a przede wszystkim czym ma się kierować oceniając i dopuszczając dany tor do zawodów, co to znaczy bezpieczny tor. Ostatnio zwrócił na to uwagę Marek Cieślak po meczu jego drużyny w Bydgoszczy, rozpętując przy tym prawdziwą burzę wśród piastujących urzędy w żużlowej centrali: „Tor był przygotowany po prostu skandalicznie. (…) Komisarz zaś trzy godziny przed meczem powiedział mi, że tor jest fantastyczny. Ja go zapytałem, czy wie w ogóle, jak się robi tory. On na to, że się za bardzo na tym nie zna. Ręce opadają...”.
Już nie tylko ręce.
Bezpiecznie (nie)znaczy betonowo
Najogólniej rzecz ujmując komisarze mają za zadanie dopilnować, aby tor był przygotowany równo na całej jego długości i szerokości, bez żadnych niebezpiecznych dziur i pułapek. No i wszyscy komisarze, jak jeden mąż doszli do wniosku, że będą wszędzie robić betony, bez względu na to, czy to Rzeszów, Bydgoszcz, Gorzów czy Gniezno. Bez znaczenia czy będzie deszcz czy upał. Robimy beton! Na taki obrót sprawy nie byli w początkowym okresie zabawy przygotowani gospodarze. Robili tor pod siebie... a komisarze pod siebie, czyli pod drużynę gości. Zanim ci pierwsi połapali się, że nie na takim torze trenowali przed meczem, ci drudzy byli już na tyle spasowani i zorientowani w temacie, że nie sposób było odrobić strat. I zaczęła się heca.
Tak, jak goście we wcześniejszych latach sporadycznie wygrywali na wyjazdach, tak obecnie niemal nie było kolejki, żeby gospodarz u siebie nie poległ. Cały żużlowy światek i jego medialna otoczka popadli pospołu w euforię, jaki to ekstraligowy żużel znów jest wspaniały i nieprzewidywalny. Każdy może wszędzie wygrać z każdym i nic do końca nie jest przesądzone. Chwała komisarzom! Do czasu. Problem pojawił się dopiero wtedy, gdy do Leszna na mecz z tamtejszą Unią zawitała ekipa z Rzeszowa. Nie chcę wnikać, na ile działacze Unii okazali się przebiegli, a na ile bezczelni po wstydliwej porażce na własnych śmieciach ze Spartą Wrocław, ale postanowili zabawić się z komisarzem i zrobili tor po swojemu, wbrew pogodzie, przepisom GKSŻ , EE i zaleceniom tego ostatniego gremium. Niezły szok musieli przeżyć żużlowcy i działacze z Podkarpacia widząc przyczepną leszczyńską kopę. A szczerze mówiąc, ta kopa, po wymuszonych przez gości dodatkowych pracach, nie była wcale taka zła i spokojnie można było się na niej ścigać. Problem był tutaj inny i doprowadzili do niego właśnie komisarze. Przyzwyczaili wszystkich i wszędzie do robienia betonowych torów. Żużlowcy z Rzeszowa na widok przyczepnej, bardziej wymagającej nawierzchni, wpadli w panikę i znaleźli wymówkę dla chorej ręki Nickiego Pedersena, który dzień wcześniej na jeszcze trudniejszym torze podczas Grand Prix nieomal całkowicie jej nie stracił.
Betonową rękę komisarza odczuli także pierwszoligowi żużlowcy i działacze z Lublina podczas ostatniego, zaległego meczu u siebie z ekipą z Ostrowa Wlkp. Idealnie działania komisarza toru spuentował Dariusz Sprawka: „Tym razem zostaliśmy zaskoczeni przez tor. Popełniliśmy błąd. Zespół trenował dzień wcześniej na dużo bardziej przyczepnej nawierzchni. To wynik ubijania toru przez komisarza. Błąd został jednak popełniony, bo był oficjalny komunikat i wiedzieliśmy, że komisarz toru będzie obecny w dniu meczu. Każdy wiedział też, co będzie robił z torem. Być może nikt nie spodziewał się, że będzie to aż kilka godzin jazdy polewaczką na sucho aż do uzyskania twardej nawierzchni. Nie wiem, czy to jest sensowne, żeby komisarz toru pełnił wyłącznie rolę ubijaczkowego. Uważam, że w ten sposób zarżniemy żużel do końca. Tor musi być zgody z regulaminem, ale niekoniecznie twardy. Po tym meczu widać, że rola komisarza sprowadza się wyłącznie do jednego. Ciężko jest o walkę i widowisko”.
A przecież nie każdemu beton pasuje i nie tylko beton jest bezpieczny! Przypuszczam, że za kilka lat w ramach szeroko pojętego bezpieczeństwa, tory żużlowe zostaną zalane asfaltem, a komisarze przed meczem będą godzinami polewać je wodą, żeby słońce nie wytopiło dziur, albo będą chodzić z parasolami, żeby deszcz nie wypłukał kolein.
Kurzem po oczach
„Po pierwsze mamy ten pieprzony, głupi przepis o komisarzu pojawiającym się na torze już 8 godzin przed meczem. Tylko w Polsce takie gówno może mieć miejsce. Nie możemy zrobić z nawierzchnią tego, co chcemy, a chcemy, żeby była do walki”. (Stefan Andersson po meczu Start Gniezno – Włókniarz Częstochowa).
Betonowy tor zabija widowisko, zabija w ludziach emocje, pasję, rozczarowuje, odpycha, obrzydza ten sport, gasi entuzjazm z jakim miliony ludzi się utożsamiają i wywołuje niechęć oraz znudzenie tych, którzy go dopiero poznają. Nie potrafię zrozumieć dlaczego w Polsce co roku wprowadza się do żużla nowe, niesprawdzone wynalazki. Nie potrafię zrozumieć dlaczego w Polsce są coraz bardziej wydumane przepisy i regulaminy. Nie potrafię zrozumieć dlaczego w Polsce zawodnicy i działacze strzelają fochy, a za granicą godzą się praktycznie na wszystko. Nie potrafię zrozumieć dlaczego w Polsce najbardziej lekceważonym sponsorem żużla są jego najwierniejsi kibice.
Jako fan tego sportu czuję się oszukany i skrzywdzony. Jakim prawem krawaciarze stworzyli i wypuścili na wolność uzbrojonych w beton komisarzy? Jakim prawem dali im pozwolenie na zniszczenie coniedzielnego żużlowego święta w każdym mieście w Polsce? Dlaczego setki tysięcy ludzi na stadionach, przed telewizorami i przy radioodbiornikach pozbawiani są tydzień w tydzień emocji, pasji i widowiska na jakie zasługują i do jakiego zostali przez tyle lat przyzwyczajeni? Dlaczego nad torem unoszą się tumany kurzu, a jazda na żużlu przypomina rajd Paryż – Dakar? Gdzie się podziały mijanki, walka na dystansie, jazda w kontakcie i orbitowanie? Tłumiki? Nie można wszystkiego nimi tłumaczyć! Nie chcę pasjonowania się refleksem czołgistów na starcie, 30-metrowym dojazdem do pierwszego łuku, dopadnięciem do najlepszej ścieżki i …totalną nudą przez resztę wyścigu. I tak w najlepsze piętnaście razy. Nie chcę gęsi na torze! Nie chcę betonowych komisarzy! Chcę tylko starego, dobrego żużla przez duże „Ż"!
Łukasz Koźliński